środa, 5 listopada 2014

Andaluzja pod skrzydłami ptaków - Nie tylko migracja (1 IX - 4 IX 2014)

c.d.

1 IX - Na wschodnim brzegu Río Guadalquivir

Wyjazd o 6:00. Na dziś zaplanowaliśmy penetrację wschodniego brzegu dolnego odcinka Río Guadalquivir pomiędzy Trebujena i Sanlúcar de Barrameda. Obszar ten obejmuje obrzeża parku narodowego Doñana, a jego położenie zapewnia zdecydowanie szybszy i łatwiejszy dostęp z Costa del Sol niż do właściwej części parku. Jak się dowiedzieliśmy, zobaczyć tu można ogromną większość gatunków występujących po drugiej stronie rzeki, a biorąc pod uwagę, że, aktualnie Doñana jest sucha jak pieprz, wybór terenu wydawał się być jedynym słusznym. 
Jeszcze w Polsce udało mi się zdobyć namiar na występujące w tym rejonie stepówki białobrzuche - gatunek, którego zabrakło podczas mojej wyprawy do Maroka. Największe szanse na zobaczenie niemalże wszystkich występujących w WestPalu stepówek (poza prążkowaną) daje czatowanie skoro świt przy wodopojach. Ponieważ udało mi się dowiedzieć, w które miejsca stepówki przylatywały we wcześniejszych latach, logicznie tutaj zaczęliśmy nasz dzień na ptakach. Teren wygląda obiecująco - może dlatego, że przypomina mi mocno trawiastą równinę koło Zaida? Po kilkudziesięciu minutach stwierdzam, że równać się może z nią tylko krajobrazowo -  kałuże na szutrowych drogach wyschły, a sądząc po spękanym gruncie, cała okolica dawno nie doznała deszczu. Ptaków generalnie niewiele - pojedyncze skowrończyki krótkopalcowe, dzierlatki obu gatunków i stadko 37 kalandr szarych. Pora przenieść się w bardziej "mokre" rejony.

 W poszukiwaniu kałuż ze stepówkami

Pustułka (Falco tinnunculus)

Próba przebicia się "na szagę" jest świetnym pomysłem na zrujnowanie naszego poczciwego Forda, dlatego wybieramy raczej powrót asfaltem do Trebujena (Nacho i tak dostałby już palpitacji serca, gdyby obserwował nasz dotychczasowy off-road). Wyjeżdżając z miasteczka Calle Ronda de Palomares dostajemy się na długą (11 km) asfaltową drogę, która oferuje dobry widok na rzekę i przyległe do niej saliny Marismas de Trebujena. Na największej z salin obserwujemy nasze pierwsze flamingi różowe (80), do tego żerujące blisko drogi. Dość liczne są szczudłaki (ponad 30), czaple nadobne (kilkanaście) i bociany białe, pośród których udaje się wypatrzeć pojedynczego bociana czarnego. Przeglądając mewy natrafiamy na młodą mewę śródziemnomorską. Nad nami przelatują pierwsze podczas tej wyprawy ślepowrony (4). Zarośnięte brzegi saliny sprawiają wrażenie dobrego biotopu dla modrzyka. Wkrótce znajdujemy aż trzy te widowiskowe chruściele, a jednego z nich Marceli udaje się świetnie "ustrzelić" w locie!

Uliczki Trebujena
W drodze na mokradła
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)
Marismas de Trebujena
 Modrzyk (Porphyrio porphyrio), fot. MJ
 Modrzyk (Porphyrio porphyrio), fot. MJ

Po chwili asfaltówka dociera do śluzy, za którą skręcamy w prawo, w drogę oznaczoną drogowskazem Observatorio Salinas de Bonanza 6,1 km. Odbijamy na zachód i jedziemy teraz gruntowym traktem, który prowadzi równolegle do rzeki i ze względu na swój stan techniczny szybko zostaje ochrzczony mianem "Fal Dunaju". Jeszcze krótki postój na sesję z flamingami różowymi na małym mokradełku przy drodze i wkrótce docieramy do ogromnego kompleksu Salinas de Monte Algaida (spotkałem się też z nazwą Salinas de Los Portugueses), składającego się z ponad 150 basenów solankowych! Już na pierwszych z nich czeka nas prawdziwe El Dorado, m.in. ogromne ilości flamingów (około 3000!), ponad 30 warzęch i piękny zestaw siewek kilkunastu gatunków - w tym szczudłaki (100>), rycyki (150), szlamniki (30) i szablodzioby (70). Wraz z dotarciem do wody zaczyna się niestety plaga tysięcy much. Początkowo staram się je ignorować, chociaż tembr ich bzyczenia przypomina pocieranie widelcem o talerz, dopóki nie ogarnia mnie uczucie powszechnego swędzenia. No tak, byłoby zbyt pięknie, gdyby irytujące owady nie okazały się amatorami naszej krwi. Co gorsza, "broń chemiczna" w postaci maści i sprejów została na stacji i w tej nierównej walce jesteśmy zdani tylko na siłę naszych dłoni;).

Flamingowe oczko
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)
Flaming różowy (Phoenicopterus roseus)
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)
 Salinas de Monte Algaida
Salinas de Monte Algaida
Jest na co popatrzeć! (fot. MJ)
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus) - digiscoping
Salinas de Monte Algaida
Salinas de Monte Algaida (fot. MJ)

Odganiając się wciąż od małych krwiopijców przemieszczamy się wzdłuż salin. Droga staje się w międzyczasie niepokojąco piaszczysta. Nasze obawy przed zakopaniem się są chyba słuszne, bo pozostawione wokół ślady opon należą najwyraźniej jedynie do aut z napędem na cztery koła. Nasz Ford prze jednak dzielnie naprzód niczym T-34 (może dlatego, że zawrócić i tak nie byłoby gdzie?). Stajemy żeby przejrzeć jedną z większych salin i nasze kilkuminutowe oddanie się na pastwę much zostaje nagrodzone niesamowitym widokiem stada szablodziobów, liczącego około 1800 ptaków! Docieramy do wspomnianego na drogowskazie obserwatorium i kontynuujemy jazdę skrajem solanek. O ile wcześniej groziło nam tylko zakopanie się w piachu, teraz do zagrożeń dochodzą urwanie koła i rury wydechowej oraz zsunięcie się z ekstremalnie wąskiej ścieżki do wody - odruchowo wyobrażam sobie nieświadomego tych dantejskich scen Nacho, relaksującego się sjestą w swoim klimatyzowanym biurze pod Málagą. Co gorsza, po chwili okazuje się, że droga kończy się zamkniętą na cztery spusty bramą. Nie pozostaje nam nic innego jak powrót do śluzy tą samą piaszczystą i pełną kolein trasą. Przynajmniej teraz wiemy już, że jest przejezdna;).

Szablodzioby (Recurvirostra avosetta)
Szablodzioby (Recurvirostra avosetta)
Szablodzioby (Recurvirostra avosetta)
Szablodzioby (Recurvirostra avosetta)
Królik (Oryctolagus cuniculus)
Królik (Oryctolagus cuniculus)
Salinas de Monte Algaida
Salinas de Monte Algaida
Dudek (Upupa epops)

Mijamy śluzę i po 2,3 km jazdy wzdłuż Caño de Martín Ruiz dojeżdżamy do bramy z dwoma niskimi, betonowymi filarami - wjazdu do lasu piniowego o nazwie Pinar de la Algaida, rozpościerającego się na obszarze 691 ha. Las jest rzadki i przypomina fragment australijskiego buszu, czemu według mnie zawdzięcza swój niepodważalny urok. Ponieważ jest to jeden z głównych obszarów rekreacyjnych dla mieszkańców Sanlúcar de Barrameda, przecina go piaszczysta, ale przyzwoita droga o długości 5,5 km, kończąca się w La Algaida - de facto peryferyjnej dzielnicy Sanlúcar. Zarośla pistacjowo-jałowcowe przy wjeździe do Pinar tętnią terkotaniem pokrzewek aksamitnych. Postanawiamy rozejrzeć się po lesie za sójkami błękitnymi - skoro zamieszkują podobne biotopy w Doñana, może będą i tutaj? Występowanie tego gatunku w Pinar de la Algaida potwierdza nam po chwili przypadkowo spotkany miejscowy, który zaznacza jednak, że są poco frecuente. Rozdzielamy się, żeby zwiększyć szanse na znalezienie sójek. Las wydaje się jednak bezwzględnie cichy. Zdecydowanie ciekawiej jest na niebie, po którym krążą - najwyraźniej lokalne - orzełki (3 odmiany ciemnej, 1 odmiany jasnej) i myszołowy. Udaje się nam też zobaczyć trzy migrujące kanie rude, ponad 40 żołn i kilkanaście sępów płowych. Całkowite poświęcenie uwagi wydarzeniom na niebie Dawid przepłaca dość krwawym zderzeniem z betonowym słupkiem, którego obecność w środku piniowego lasu ciężko wytłumaczyć. W jednej chwili muchy zaczęły atakować kontuzjowane miejsce z taką pasją, że z trudem udaje mu się zakleić ranę plastrem. Co za stworzenia - rannego człeka rozebrałyby na czynniki pierwsze w kilka godzin.

Pinar de la Algaida
Pinar de la Algaida
Pinar de la Algaida
Pinar de la Algaida
Orzełek (Hieraaetus pennatus) - ptak odmiany ciemnej
Orzełek (Hieraaetus pennatus) - ptak odmiany jasnej

Pinar de la Algaida
 Orzełek (Hieraaetus pennatus) przy sępie płowym (Gyps fulvus) wygląda dość mizernie:)
 Żołny (Merops apiaster) migrujące na wysokim pułapie
Kania ruda (Milvus milvus)
Pinar de la Algaida
Pinar de la Algaida - klimaty jak w Australii

Tuż przed wyjazdem z lasku odbijamy jeszcze kilkadziesiąt metrów w prawo, żeby rzucić okiem na słodkowodną Laguna de Torelo. Opłacało się, bo obserwujemy tu jaszczurki grzebieniopalczyki europejskie, marmurki (25) oraz stadko około 40 astryldów falistych, z domieszką bengalików czerwonych. Te ostatnie kryją się jednak w trzcinowiskach, które są niewidoczne z dość nieszczęśliwie zabudowanego schronu do obserwacji. Na dodatek połączenie piekielnego skwaru, wilgoci i bliskości mokradeł stwarza idealne warunki do wzmożonych ataków irytujących much. Po dwudziestu minutach nierównego boju, kiedy liczba ukąszeń na mnie przekracza już trzydziestkę, przechodzi mi całkowicie ochota na ptaki. Z Dawidem salwujemy się ucieczką - bez zdjęć astryldów i bez obserwacji bengalików. Gdyby ktoś zaproponował mi w tej chwili broń na wybicie wszystkich much w promieniu kilometra oddałbym za nią ostatnie pieniądze (gdyby dorzucił jeszcze maść na ukąszenia - rozważałbym dołożenie lornetki).

Laguna de Torelo
Astryld falisty (Estrilda astrild) - fot. KO
Grzebieniopalczyk europejski (Acanthodactylus felicis)

Wjeżdżamy do La Algaida, gdzie próbujemy znaleźć jakiś otwarty sklep spożywczy. Jest jednak godzina 14-ta co oznacza, że wszyscy pracujący mieszkańcy zatraceni są w sennym niebycie. Zanim nastąpią pierwsze objawy załamania nerwowego, spowodowane brakiem kalorii, zajeżdżamy jeszcze na saliny Bonanza. Jednak dobrze, że nic nie jedliśmy, bo odór wydobywający się z solanek jest niesamowity. Po tym co zobaczyliśmy na Salinas de Monte Algaida kompleks nie wywiera na nas specjalnego wrażenia - ot, kilkadziesiąt flamingów, szczudłaki, a z nowości parę biegusów małych, malutkich i piaskowiec. Najciekawsza jest chyba spora kolonia krabów na brzegu jednego z kanałów odpływowych. Niezły widok!

Salinas de Bonanza
Gatunkowy mix siewkowy
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Dorosły piaskowiec (Calidris alba)...
... i biegus malutki (Calidris minuta) w tym samym wieku
Młody flaming różowy (Phoenicopterus roseus)
Kraby
Krab
Río Guadalquivir

W Sanlúcar de Barrameda znajdujemy w końcu otwarty market, gdzie nieświadomie kupuję kilka, z grubsza niejadalnych na ten moment rzeczy - surowe chorizo ociekające krwią po przełamaniu (spojrzenia wegetarian na tylnym siedzeniu auta - bezcenne:)), sok który okazuje się 7% sangrią i paczkę chipsów bez soli i przypraw. Do końca dnia pozostaje więc o wodzie i półmetrowej bagiecie. Wizyta w markecie miała swój jedyny plus w postaci... gekona murowego w parkingu podziemnym:).

Sanlúcar de Barrameda
Sanlúcar de Barrameda
Gekon murowy (Tarentola mauritanica)

Naszą wizytę na wybrzeżu Golfo de Cádiz kończymy w Chipiona - małej, bezpretensjonalnej nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej, która wśród birdwatcherów słynie z jednej z trzech w Hiszpanii kolonii jerzyka małego. Jak podają przewodniki, ptaki najłatwiej wypatrzeć w rejonie nadbrzeża przy Puerto Pesquero. I rzeczywiście - po krótkim oczekiwaniu w podanym miejscu zauważamy grupkę czterech jerzyków, z czego trzy okazują się być tymi, przez nas pożądanymi!

Rondo w Chipiona

Po 17-tej wyruszamy w drogę powrotną, chcąc jeszcze wieczorem skontrolować La Janda. Niewiele brakowało, a nie opuścilibyśmy tego dnia Chipiona, ponieważ nasz gps zbuntował się na rondzie wyjazdowym z miejscowości, a oznakowanie pozostawiało wiele do życzenia. Po sporej ilości okrążeń (po paru minutach przestałem liczyć) zdajemy się na intuicję i jakimś cudem ona nas nie okłamuje. Omijamy szerokim łukiem Jerez de la Frontera - miasto, od którego swoją nazwę wzięła sherry - i zatrzymujemy się dopiero u podnóża wzgórza, na którym położone jest Vejer de la Frontera - lśniące bielą miasteczko w mauretańskim stylu - klasyczny przykład andaluzyjskiego puerta blanca. W porze lęgowej zapewne bez problemu udałoby nam się tu zobaczyć ibisy grzywiaste - teraz musimy się zadowolić widokiem opustoszałej kolonii... Z Marianem wspominamy naszą wizytę w marokańskim Tamri, gdzie również obejrzeliśmy tylko pokryte odchodami półki skalne... Cóż, kolejna kolonia do zaliczenia w Turcji:).

Oprócz byków przy drogach zobaczyć można reklamy sherry Tio Pepe
Vejer de la Frontera
Vejer de la Frontera

Chociaż La Janda ponownie nie uraczyła nas widokiem kaniuków, odnotowujemy tu cały szereg ciekawych obserwacji. Poza czaplim standardem (złotawe i nadobne) natrafiamy na pojedynczą "purpurę". Ibisy kasztanowate i bociany białe znów cieszą nasze oczy w ilościach hurtowych - kolejno ponad 200 i 600 ptaków. Najciekawszymi "drapolami" są tym razem błotniaki łąkowe - w sumie 11 - z tego jeden melanistyczny! Jeżdżąc po tych samych drogach co ostatnio, widzimy zaledwie 13 góropatw czerwonych - albo z Arkiem mieliśmy szczęście, albo dziś mamy pecha. W końcu udaje mi się sfotografować dorosłą dzierzbę rudogłową - piękny ptak - ogromna szkoda, że nie możemy już obserwować tego gatunku podczas lęgów w Polsce... Natrafiamy też na stadko 24 żołn, które jednak nie bardzo chcą współpracować pod kątem zdjęć. Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie zostać tu do nocy, żeby poszukać lelków rdzawoszyich, ale jesteśmy już trochę wyeksploatowani. Poza tym, jak głosi najczęściej słyszane w Hiszpanii słowo-klucz - mañana! Jutro przecież też jest dzień!

Wiatraki na La Janda
Żołna (Merops apiaster)
Dzierzba rudogłowa (Lanius senator)
La Janda
Chwastówka (Cisticola juncidis)
Chwastówka (Cisticola juncidis)
Zimorodek (Alcedo atthis)
La Janda
Błotniak łąkowy (Circus pygargus) - rzadki osobnik melanistyczny
Błotniak łąkowy (Circus pygargus) - rzadki osobnik melanistyczny
Królik (Oryctolagus cuniculus)
Czapla purpurowa (Ardea purpurea)
Czapla purpurowa (Ardea purpurea)

 2 IX - W cieniu dębów korkowych

Z samego rana niespodzianka - nasi Hiszpanie o 7-mej na nogach! Najwyraźniej szykuje się jakaś poważna akcja, bo na stacji ruch jak w ulu. Wygląda na to, że kolejna sjesta będzie dłuuuga. W końcu organizm musi jakoś odrobić nieprzespane noce, czyż nie? Szczerze mówiąc, to pogoda na razie niespecjalnie zachęca do aktywności i sam wyjątkowo zamarudziłbym godzinę dłużej, ale dobrze wiem, że żałowałbym tego zmarnowanego czasu po powrocie do domu. Tymczasem pisze do nas Arek - dziś nie będzie się mógł z nami spotkać i poszukiwania ibisów grzywiastych przekładamy na inny dzień. Szybka zmiana planów - wybór prosty: Playa de Los Lances, a potem skok do Cazalla!

Urządzenie, któremu zawdzięczamy możliwość ładowania akumulatorów...

Laguna nie zaskakuje nas wymarzonym widokiem rybitw bengalskich (lub królewskich), pro forma przeglądamy więc żerujące tu siewki - z nowości jest szablodziób i pięć kamuszników. Nad oceanem niepokojące chmury i mgła - burzyków praktycznie brak. Napotkany Holender informuje nas o krasce, którą widział na liniach energetycznych, przy codziennie przez nas mijanej stacji benzynowej koło Tarify. Zwrócimy na to miejsce uwagę, a na razie delektujemy się widokiem polujących żołn (40). Kiedy schodzimy z plaży, z wysokich traw na jej zapleczu podrywa się czapla purpurowa, której identyfikacja nie stwarza problemu nawet ze sporej odległości. 
Na Cazalla docieramy o 9:30. Parking przed obserwatorium mimo wczesnej pory pełen jest samochodów i wciąż dojeżdżają kolejni ptasiarze - czyżby były jakieś przecieki o dobrych warunkach do obserwacji przelotu?;) W szczytowym okresie jest nas na punkcie ponad trzydzieści osób i teraz potrzeba tylko (i aż) optymalnych warunków pogodowych. Tych jednak ze świecą szukać... Mimo to jest na czym oko zawiesić, choć ruch na niebie jest intensywniejszy tylko między 10 i 11. Tego dnia ruszył gadożer - w godzinę przeleciało 130 ptaków! Wciąż sporo jest kani czarnych, które jednak w większości nie podejmują przeprawy przez cieśninę i znad Tarify zawracają w doliny. Obserwujemy ponadto 16 ścierwników (6 ad., 10 juv.), 10 błotniaków łąkowych - w tym melanistycznego (być może ten sam ptak, którego widzieliśmy wczoraj na La Janda!) i zaledwie 5 orzełków (tylko 1 odmiany ciemnej). W porównaniu do poprzednich dni wyraźnie przystopował trzmielojad - tylko 7 ptaków. Dla nas najistotniejszy jest zupełny brak sępów - najwyraźniej wcześniej zleciały dziś w doliny. Wygląda na to, że jeśli chcemy zobaczyć sępa plamistego, musimy wyjść szczęściu naprzeciw...

Na punkcie w Cazalla...
... dziś nieco bardziej tłoczno niż ostatnio :)
Błotniak łąkowy (Circus pygargus)
Młody ścierwnik (Neophron percnopterus)
Migrujące kanie czarne (Milvus migrans)
Kanie czarne (Milvus migrans) w kominie
Kanie czarne (Milvus migrans) i ścierwniki (Neophron percnopterus) tuż przed pokonaniem Cieśniny

Kania czarna (Milvus migrans)

Skoro góra nie chce przyjść do Mahometa, Mahomet musi przyjść do góry. Kierujemy się w stronę Tarify, "odhaczamy" jeszcze tylko dyżurną kraskę przy stacji paliw i odbijamy w prawo w drogę oznaczoną drogowskazem "Santuario Ntra. Sra. de La Luz". Suche pastwiska zaraz za kamiennymi wspornikami, tworzącymi jakby bramę do doliny Valle del Santuario, są najwyraźniej żerowiskiem pustułeczek z pobliskiej Tarify - w krótkim czasie obserwujemy tu kilkanaście ptaków, w tym pięknego samca długo pozującego nam do zdjęć na linii energetycznej. Po pięciu kilometrach droga dociera do Santuario de Nuestra Señora de la Luz (patronki Tarify), zbudowanego według legendy z rozkazu króla Kastylii i Leónu Alfonso XI, na pamiątkę zwycięstwa nad Maurami nad Río Salado (1340). Zadrzewienia wokół świątyni wydają się być świetnym miejscem na syczka i postanawiamy odwiedzić to miejsce po zmroku. Tymczasem podążamy dalej na północ - przez dalszych kilkanaście kilometrów droga wije się pomiędzy niskimi, silnie zalesionymi wzgórzami, zdominowanymi przez wiecznie zielone, rozłożyste dęby korkowe, którym teren ten zawdzięcza swą nazwę - Los Alcornocales (z hiszp. Alcornoque mediterráneo). Jak nietrudno się domyślić, najbardziej rozległe w Hiszpanii (ponad 170 tys. ha!) lasy korkowe wykorzystywane są przede wszystkim do produkcji korka, mającego wiele zastosowań komercyjnych. Zabieg okorowywania drzewa, podczas którego zdejmuje się płatami zewnętrzną, obumarłą część kory, jest całkowicie bezpieczny dla drzewa. Kolejne okorowanie może nastąpić dopiero po 9–12 latach, gdy zarosną poprzednie nacięcia i kora zregeneruje się. Ponieważ dęby korkowe osiągają wiek 150-250 lat, a korę pozyskuje się po raz pierwszy z drzew, które osiągnęły minimum 25 lat, w ciągu życia pojedynczego drzewa pozyskuje się korek około 12 razy. Porastający okolicę las śródziemnomorski (oprócz dębu korkowego występują tu m.in. dąb portugalski, dąb pirenejski, oliwka europejska, ostrokrzew kolczasty i in.) jest idealnym biotopem świstunki górskiej i iberyjskiej oraz cierlika. Wiosną z pewnością nie byłoby problemów z zobaczeniem tych gatunków - jesienią to kwestia sporego szczęścia. Podobnie rzecz ma się z syczkiem - ale w przypadku tego gatunku tak łatwo nie odpuścimy...

Valle del Santuario
Pustułeczka (Falco naumanni)
Argument za pozostaniem w aucie;)
Ale czapli złotawej (Bubulcus ibis) wszystko jedno ;)
Valle del Santuario
Gadożer (Circaetus gallicus)
Gadożer (Circaetus gallicus)

Sępów brak, a upał mocno daje się nam już we znaki - czas na sjestę! Po przyjeździe na stację dowiadujemy się jednak od Paco, że nad ranem nad budynkiem przeleciał... sęp plamisty! To może jednak odpoczynek w trybie czuwania? Idealnym ku temu miejscem są... leżaki na płaskim dachu stacji. Przez najbliższą godzinę relaksujemy się patrząc w niebo - z sępem wciąż ta sama historia, ale na uwagę zasługuje stado 350 bocianów białych, rybołów, 2 pustułeczki, 3 orzełki i młody ścierwnik.

Birdwatching z dachu stacji
Bociany białe (Ciconia ciconia)
Bociany białe (Ciconia ciconia) 
Birdwatching z dachu stacji

Przed obiadem postanawiamy przejechać się jeszcze drogą odchodzącą na północ od stacji w kierunku wzgórz, znad których codziennie rano zlatują sępy. Przy okazji znajdujemy alternatywny dojazd do Los Alcornocales i obserwujemy, dla większości jedyną tej wyprawy białorzytkę rdzawą! Po godzinie na słońcu czeka nas obiad, ocean i kolejna sjesta;)! Już wiem skąd wzięło się powiedzenie "życie jak w Madrycie". Dzień codzienny w Hiszpanii to generalnie mañana, sjesta i fiesta;). Przez pierwsze dwa dni człowiek lekko denerwuje się, że wszystko co tylko da się przełożyć na kolejny dzień jest tu przekładane na kolejny dzień, po południu pozamykane są sklepy i z nikim nie można pogadać (chyba, że przez sen). Dość szybko dochodzi się jednak do wniosku, że najlepszym lekarstwem na to wszystko jest... zaadoptowanie dokładnie takiego samego podejścia do rzeczywistości. Słońce świeci, wilgoć w powietrzu obezwładnia, a dwie minuty marszu od stacji szumią fale Atlantyku. Tak, to nie jest miejsce na podbijanie sobie ciśnienia. Po co się denerwować, po co się śpieszyć? Po co w ogóle o tym myśleć? Mañana, mañana, mañana - mimowolnie zapętla się w naszych głowach, zresztą ku nieskrywanej uciesze Paco i Antonio;).

Widoki z osiedla La Peña
Białorzytka rdzawa (Oenanthe hispanica)
Białorzytka rdzawa (Oenanthe hispanica)
Widok z osiedla La Peña na Los Alcornocales
Chwastówka (Cisticola juncidis)
Orzełek (Hieraaetus pennatus)

Zanim wyruszymy na ponowny podbój lasów korkowych, wieczorem raz jeszcze odwiedzamy Los Lances. Było warto. Po odpływach (podczas których laguna praktycznie zanika) i przypływach przetasowanie ptaków są tu dość znaczące. Z nowości obserwujemy tu 3 płatkonogi płaskodziobe, 2 szlamniki i 8 kulików mniejszych. Ze schronu komfortowo podglądać też można... kraby! Z Krzyśkiem podejmujemy próbę sfotografowania sieweczek morskich, ale do tego tematu nie da się podejść spontanicznie... W efekcie naszych podchodów zapiaszczeniu ulegają tylko ubrania i sprzęt - a w tak wilgotnym klimacie pozbycie się klejących do wszystkiego ziaren piasku jest dość ciężkie i frustrujące, wierzcie mi!

Playa de Los Lances
Sieweczki morskie (Charadrius alexandrinus)
Sieweczka morska (Charadrius alexandrinus)
Sieweczki morskie (Charadrius alexandrinus)

Mamy ze sobą czołówki, a więc z Los Lances wyruszamy bezpośrednio na poszukiwanie syczków. Jeszcze na chwilę przed zmrokiem przy drodze powyżej stacji natrafiamy na... śpiewającą świstunkę górską. W reakcji na wabienie ptak niestety milknie... Już po zapadnięciu ciemności wjeżdżamy w drogę gruntową przecinającą lasy korkowe. Pomimo niebezpiecznych dziur i wyrw udaje nam się przebić do Valle del Santuario, gdzie zatrzymujemy się w kilku miejscach na wabienie z głośnikiem. Jedynymi odgłosami dobiegającymi naszych uszu są jednak tylko pobrzękujące dzwonki pasących się krów. Co gorsza zaczyna się wzmagać wiatr - za chwilę z naszym sprzętem nagłośnieniowym nic nie zdziałamy. Zjeżdżamy w kierunku Tarify i zatrzymujemy się w pobliżu sanktuarium, które wytypowaliśmy podczas dziennej objazdówki po dolinie. Odtwarzamy głos i po kilku sekundach nadchodzi odpowiedź - odzywają się dwa samce! Głos jest coraz bliżej nas, aż w końcu zauważamy ruch na jednym z drzew przy drodze i "łapiemy" ptaka światłem naszych czołówek. Obserwacja trwała niezbyt długo, ale na długo zapadnie w pamięć. Po nieudanych poszukiwaniach na Węgrzech i wizycie w Maroku w końcu udaje mi się zobaczyć ten upragniony gatunek sowy!

Okolice osiedla La Peña

Do stacji wracamy w wybornych nastrojach, których nie są już w stanie zakłócić nawet kolonie mrówek w naszych pościelach:). Czeka nas też niespodzianka - na kolejny dzień Paco zorganizował nam udział w rejsie na walenie i delfiny! O godzinie zbiórki w Tarifie dowiemy się oczywiście mañana;). Po zrelacjonowaniu naszych perypetii z sępem plamistym Hiszpanie kręcą głowami z niedowierzaniem (i częściowo z politowaniem) - Sari poleca nam zmierzenia sił z sępami na innym punkcie, pod turbinami wiatrowymi na Alto del Cabrito, gdzie kilkakrotnie widywał "rupella" w ostatnich dniach. Podczas dalszego dialogu dowiadujemy się też o cinco por ciento miejscu na kulony - szczęśliwym trafem blisko lokalizacji, w których rzekomo żerować mają po sezonie lęgowym ibisy grzywiaste. Plan na środę - naprędce - ale mamy przygotowany!

3 IX - Morskie opowieści

Według zdobytych informacji ibisy grzywiaste najłatwiej wypatrzeć z drogi pomiędzy dwoma nadmorskimi miejscowościami - Zahara de Los Atunes i Barbate. Najłatwiej nie znaczy, że łatwo. Obszar pomiędzy drogą i oceanem jest mocno pofałdowany i bez problemu dałoby się tu przeoczyć nawet większą grupę ibisów. Zaraz po wschodzie słońca meldujemy się na rogatkach pierwszej z wymienionych miejscowości i kontrolujemy końcowy odcinek Río de Cachón. Pustki. Powolnym tempem przemieszamy się drogą na północ - wszyscy poza kierowcą (a chwilami - z kierowcą) przyklejeni do szyb wypatrują ptaków. Tymczasem przed nami wyłania się Cabo de Trafalgar - przylądek znany przede wszystkim dzięki jednej z najważniejszych bitew morskich okresu napoleońskiego pomiędzy flotą brytyjską, a francusko-hiszpańską, która rozegrała się w jego pobliżu 21 października 1805 roku - a chwilę potem nowoczesna (ale wciąż bardzo andaluzyjska) zabudowa Barbate. Ibisów ani śladu po obu stronach drogi...

Atlantyk między Zahara i Barbate
Szukamy ibisów grzywiastych
Szukamy ibisów grzywiastych

Zaraz za pierwszymi zabudowaniami skręcamy w prawo w wyboistą drożynę, która między pastwiskami prowadzi w kierunku rozległych mokradeł Marismas de Barbate. Drogami dostępnymi dla naszego Forda zwiedzić możemy tylko malutki fragment całego kompleksu - być może ibisy przebywają w innej części mokradeł - my ich nie widzimy... Jesteśmy tu jednak również z innego powodu - to właśnie kulonowe El Dorado Sariego. I faktycznie, po kilku minutach klątwa Mariana, który poszukiwał tego gatunku już w czterech krajach;) zostaje zdjęta - na jednej z wysepek żerują trzy kulony! Kolejne dwa kręcą się nad ogrodzonymi przez wojsko wzgórzami na wschód od mokradeł - płot początkowo nie zraża podbudowanego Mariana, na którym wrażenie zrobi dopiero próbująca się z nim zaprzyjaźnić krowa;). Z Dawidem i Krzyśkiem przeglądamy pozostałe ptaki przebywające w zasięgu naszych lunet i po chwili mamy ich satysfakcjonujący zestaw, m.in. 21 mew śródziemnomorskich, 10 warzęch, ponad 100 sieweczek morskich, 3 siewki złote, 10 siewnic, 13 biegusów rdzawych (sporo jeszcze w kolorowych wdziankach), brodziec śniady i 11 szczudłaków.

Marismas de Barbate
Marismas de Barbate - w tle Cabo de Trafalgar
Kulon (Burhinus oedicnemus)
 Kulon (Burhinus oedicnemus) - digiscoping
Kulon (Burhinus oedicnemus) - digiscoping
Kulon (Burhinus oedicnemus) - digiscoping
Warzęchy (Platalea leucorodia)
Cabo de Trafalgar
Barbate

Dla świętego spokoju sprawdzamy jeszcze ujście Río Barbate i dopiero wtedy przyznajemy naszą porażkę w starciu z ibisami. Ale przecież nadal obowiązuje nas mañana - to dopiero połowa wyprawy i wszystko może się jeszcze wydarzyć - broni póki co nie składamy. Na razie nie marnujemy czasu i jedziemy na punkt obserwacji przelotu na Alto del Cabrito, położony niecałe 4 km dalej za Cazalla. W gęstym lesie turbin wiatrowych szukamy zadaszonego obserwatorium, o którym mówił Sari, ale udaje nam się to dopiero po dłuższych perypetiach i pomocy pracowników jednej z siłowni. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - błądząc po drogach dojazdowych do poszczególnych wiatraków natrafiamy na stado 20 sępów płowych, krążących bardzo nisko nad nami. Piękny widok! Do pełni szczęścia brakuje tylko "ruppela", ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego. Na punkcie wieje jak sto pięćdziesiąt i dobrze, że tak zwane obserwatorium jest zadaszone. Szkoda tylko, że nikt nie wymyślił metody na zagłuszenie ogromnego hałasu pracujących turbin wiatrowych - po godzinie przebywania tutaj, wszyscy czujemy się jak po dniówce w jakiejś hałaśliwej fabryce. Ciężko pominąć kwestie estetyczne, bo zastawione maszynkami do mielenia ptaków wzgórza przed nami sprawiają ponure wrażenie. Ptaki lecą dziś słabo - widzimy 12 gadożerów, 8 sępów płowych, 7 orzełków (4 odmiany jasnej i 3 odmiany ciemnej) i dorosłego ścierwnika - nie przedłużamy naszego pobytu tutaj ani o chwilę dłużej.

Barbate
W drodze do Alto del Cabrito
W drodze do Alto del Cabrito
 Sęp płowy (Gyps fulvus)
Sęp płowy (Gyps fulvus)

W drodze do Alto del Cabrito
Sęp płowy (Gyps fulvus)
Alto del Cabrito
Widok z Alto del Cabrito w kierunku południowo-zachodnim
Sęp płowy (Gyps fulvus) pomiędzy turbinami wiatrowymi - temu osobnik na szczęście przemknął przez las turbin cały i zdrowy. Niestety, nie wszystkie migrujące szponiaste mają tyle szczęścia...
Alto del Cabrito
Od tej rośliny lepiej trzymać się z daleka - milimetrowe kolce przebijają nawet podeszwy butów
Sęp płowy (Gyps fulvus)
Ścierwnik (Neophron percnopterus)

W drodze na stację odbijamy jeszcze na szybki rekonesans okolic sanktuarium, w pobliżu którego poprzedniej nocy znaleźliśmy syczki. W ciemnościach wydawało nam się, że drzew wokół świątyni jest niewiele i po cichu liczyliśmy, że może wspólnymi siłami damy radę wypatrzeć odpoczywające ptaki za dnia. Wrażenie okazało się złudne i szybko dochodzimy do wniosku, że postawiliśmy sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Cała okolica rozbrzmiewa od dźwięków cykad - czytałem kiedyś, że siła brzmienia "chóru" grupy tych owadów często przekracza 100 dB i teraz jestem skłonny w to uwierzyć. Poza hałasowaniem cykady są jednak zupełnie nieszkodliwe: nie gryzą, nie żądlą, nie są trujące, nie roznoszą chorób i nie uszkadzają drzew. Z chęcią zamieniłbym je na prześladujące nas każdej nocy na stacji komary! Przed wieczornym hitem pozwalamy sobie na nieco dłuższą sjestę, którą jak na Wodnika przystało, spędzam w oceanie. Tak to można żyć!:)

Santuario de Nuestra Señora de la Luz
Panie na lewo - Panowie na prawo ;)
Santuario de Nuestra Señora de la Luz
Santuario de Nuestra Señora de la Luz
Gekon murowy (Tarentola mauritanica)
Cykada - zdecydowanie łatwiej ją usłyszeć niż zobaczyć :).

O 17 gwóźdź programu - rejs na delfiny i walenie z Tarify! Paco zaskoczył nas raz jeszcze wręczając glejt z pieczątką stowarzyszenia, dzięki któremu cała wycieczka nic nas nie kosztuje! Pół godziny przed wypłynięciem zbieramy się pod biurem Turmares niedaleko wejścia do portu. Z drobnym opóźnieniem okrętujemy się na mały stateczek "Jackelin" - oprócz nas 89 osób - i chwilę potem wypływamy! Firma gwarantuje pełną satysfakcję, albo... możliwość nieodpłatnego skorzystania z ich usług, jeśli powrócimy na tarczy - to chyba najlepsza gwarancja;). Zaraz po opuszczeniu portu pojawia się kilka burzyków żółtodziobych, a potem długo, długo nic. Po około trzech kwadransach statek nagle zwalnia i zauważamy poruszenie wśród załogi i przewodników, które udziela się części pasażerów - za chwilę coś się wydarzy. Wtem tuż przy lewej burcie z wody wyskakują delfiny pręgobokie! Sternik balansuje jednostką w taki sposób, że przez dłuższy czas płyniemy bardzo blisko przetaczającego się przez fale stadka, w którym są też prawdopodobnie delfiny zwyczajne. Podczas kolejnych 45 minut znajdujemy jeszcze kilka grup waleni, wśród których najwięcej emocji dostarczają majestatyczne grindwale. Do szczęścia zabrakło chociaż płetwy ogonowej wieloryba;). Dodać muszę, że do fotografowania waleni zupełnie nie sprawdza się obiektyw z ogniskową 400 mm - zdecydowanie bardziej przydatny jest 70-200 mm. Podczas powrotu do portu opłaciło się jednak ryzyko podłączenia "czterysetki", bo w pasie przybrzeżnym kręciło się kilka burzyków, wśród których wypatrujemy 2 burzyki balearskie. Krzysiek fotografuje też skuę, której jednak nikomu innemu nie udaje się zobaczyć.

Puerto de Tarifa
Puerto de Tarifa
Nasza łajba, którą pływaliśmy po Cieśninie
W oczekiwaniu na pierwsze delfiny...
... na razie oglądać można statki
Delfiny pręgobokie (Stenella coeruleoalba)
Delfiny pręgobokie (Stenella coeruleoalba)
Delfiny pręgobokie (Stenella coeruleoalba)
Delfiny pręgobokie (Stenella coeruleoalba)
Delfiny pręgobokie (Stenella coeruleoalba) (fot. DP)
Widok na Maroko i szczyt Dżabal Musa
Coś dla miłośnika statków (takiego jak ja ;) )
Między Europą i Afryką
Grindwal (Globicephala melas)
Grindwal (Globicephala melas)
Grindwale (Globicephala melas)
Grindwale (Globicephala melas)
Pod hiszpańską banderą
 Burzyk żółtodzioby (Calonectris diomedea)
Burzyk żółtodzioby (Calonectris diomedea)
Wydrzyk wielki (Stercorarius skua) - fot. KO
Burzyk balearski (Puffinus mauretanicus)
Wracamy do Tarify...
Statua Chrystusa u wejścia do portu w Tarifie
Statua Chrystusa u wejścia do portu w Tarifie
Puerto de Tarifa

Wisienką na torcie po udanym rejsie jest ponowne spotkanie z "naszymi" syczkami. Tym razem ptaki dają się poobserwować zdecydowanie lepiej i przez dłuższy czas możemy cieszyć oczy widokiem dwóch sów w jednym kadrze lornetki! Wspaniały koniec, wspaniałego dnia.

Syczki (Otus scops)

4 IX - Fiesta i sjesta

Rano rozdzielamy się na dwie grupy. Dawid z Marcelą mają zamiar z bliska przyjrzeć się gadożerowi, którego codziennie rano mijamy siedzącego na słupie na wysokości Playa de Los Lances. Marian, Krzysiek i ja postanawiamy zapolować na sępa plamistego. Dzień wcześniej Arek poleca nam jeszcze jeden punkt obserwacyjny, zaraz przed osiedlem La Peña powyżej stacji. Umawiamy się z Dawidem i Marcelą, że spotkają się tam z nami o 10:00, a sami zajmujemy pozycje z widokiem na wzgórza godzinę wcześniej. Całą okolicę spowijają jednak gęste chmury i mgła. Po niespełna godzinie bezsensownego wyczekiwania na poprawę widoczności, zauważamy wąski korytarz błękitnego nieba tworzący się nad Los Alcornocales. Jeśli ptaki mają teraz zlatywać z gór, to właśnie tam! Wciąż w trójkę (do połączenia sił o umówionej godzinie nie dochodzi) znajdujemy dobry punkt widokowy zaraz po wjeździe do lasu korkowego. Po drodze natrafiamy na fotogenicznego dudka, ale przepłasza nam go... stado świń. Jedna z nich dochodzi do wniosku, że nasze auto jest świetnym pumeksem i demoluje nam tylni błotnik lewego koła;). O 10:52 zlatuje pierwszy sęp - płowy. Za nim kolejny i kolejny, przeplatane ścierwnikami. Po kilku dalszych sępach telefon - Dawid z Marcelą czekają na nas punkcie... Marian kategorycznie stwierdza, że nie zejdzie z posterunku. Próbuje go przekonać - przecież to tylko 10 minut w obie strony. Nie i kropka. Wygląda na to, że muszę zasiąść za kółkiem na te kilka chwil. Ale przecież los nie może być aż tak okrutny, żeby rupell zleciał akurat teraz?

Wschód słońca w okolicy La Peña
Widok w kierunku Los Lances
Nad Los Alcornocales powoli się przejaśnia...
Dudek (Upupa epops)
Ciężko fotografować w takich warunkach... ;)
Przymusowy przystanek - lepiej nie zadzierać:)
Widoki z naszego punktu na sępa plamistego;)
Pokrzewka aksamitna (Sylvia melanocephala)
Pustułeczki (Falco naumanni)
Ścierwniki (Neophron percnopterus) i sęp płowy (Gyps fulvus)
Marian pod dębem korkowym

A jednak był... Nie musiałem nawet zadawać żadnych pytań - wyczytałem to z pełnych politowania twarzy Krzyśka i Mariana. Za chwilę najgorsze obawy potwierdziły zdjęcia. Rupell pojawił się kilka minut po moim odjeździe, po czym zniknął w dolinie. Szok, zgroza! Przez dłuższą chwilę nie potrafię się odnaleźć. Tyle starań, misternie uknuty plan i wszystko wzięło w łeb w parę minut. Niemal pewne, że jest już po przysłowiowych ptakach... Daję upust emocjom w sposób jakiego nie pamiętam po sobie - sypią się gorzkie słowa, latają butelki z wodą, a nawet aparat;). Lawinowo napływają dziesiątki depresyjnych refleksji. Aż w końcu zaczyna przebijać się przez nie otrzeźwienie. Ejże, pora się pozbierać! Jakiś wewnętrzny głos (wspomagany "zewnętrznymi" głosami towarzyszy;)) zmusza mnie do walki. Przyklejam oko do lunety i przez kilka minut bezładnie przeglądam dolinę. Na tle jednego ze wzgórz widać jakieś sylwetki ptaków - to sępy!! 1, 2, 3, 10, 20, 40 - to musi być TO stado. Teraz wiem, że to ostatni uśmiech losu. Ostatnia szansa. Płowy, płowy, płowy, płowy... ale... jeden z sępów jest mniejszy, ciemniejszy. Jak by to ujął Marian - mam już przeczucie graniczące z pewnością;). Jeszcze chwila obserwacji... tak to RUPELL! Kilka minut i ptaki znikają za jednym ze wzgórz... Tętno wciąż wali jak opętane i szybko się dziś nie uspokoi. Postarzałem się o parę lat - chyba pora przejść na emeryturę...

Sęp plamisty (Gyps rueppelli) - fot. KO
Załamanie nerwowe autora po pierwszym przelocie "rupella";) (fot. MJ)
Wzgórza w pobliżu stacji ornitologicznej...
... i jeden z punktów obserwacyjnych

Po fieście - zasłużona czterogodzinna sjesta. Oliwki, słońce i ocean. To mi się podoba. Czasem trzeba się na trochę zdystansować od ptaków. No, ale bez przesady! Przed 17-tą jesteśmy już z powrotem na pokładzie Forda i zmierzamy na La Janda. Tym razem chcemy spróbować dostać się na ten obszar inną drogą, zaczynającą się zaraz za Facinas. Co prawda kilka dni temu Arek nie dawał nam szans na jej przejechanie naszym pojazdem, ale kto nie ryzykuje ten szampana nie pije:). Po kilkuset metrach wygląda na to, że trzeba było się słuchać miejscowych. Dziur jest coraz więcej i zaczynają przypominać leje po bombach. Kilkakrotnie zmuszeni jesteśmy opuścić auto, żeby nawigować Mariana i zyskać te kluczowe centymetry w wysokości zawieszenia. Uparcie brniemy jednak naprzód (biedny Nacho) i nasza cierpliwość zostaje wynagrodzona - droga w końcu staje się przejezdna. Jedziemy teraz gruntówką równoległą do tej ze znanego nam już wariantu, położoną jakieś 4,5 km bardziej na północ. Do postoju co chwila zmuszają nas ptaki - to "komin" bocianów (59), to skała z sępami płowymi (ponad 50), przelotne stadko żołn (40), czy polujące pustułki (4), pustułeczki (7) i błotniaki łąkowe (3). W pewnym momencie z lewej strony podrywa się z ziemi sporych rozmiarów ptak - jakiś orzeł! Aparaty strzelają seriami, ale drapol oddala się od nas, cały czas "ślizgając się" nisko nad ziemią, aż w końcu zapada w trawy. Wydaje mi się, że widziałem białe, przednie brzegi skrzydeł, co zresztą potwierdza analiza zdjęć - to był dorosły orzeł iberyjski! Próbujemy znaleźć drogę w lewo, ale oczywiście prawie wszystkie są zagrodzone - jedna z dróg kusi swoją "otwartością", ale nie chcemy znaleźć się w pułapce, kiedy rolnikowi przyjdzie do głowy pomysł zamknięcia bramy wraz z nami. Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się objechanie całego obszaru i powrót na "starą" drogę. Nie przejeżdżamy kilometra, kiedy z prawej strony zauważamy kolejne dwa, spore szponiaste. Rozstawiamy lunety i przez kolejne pół godziny cieszyć się możemy obserwacją kolejnych dorosłych orłów iberyjskich! Wspaniałe, majestatyczne ptaki, które zgodnie wybieramy na dotychczasowe hity wyprawy.

La Janda
Bociany białe (Ciconia ciconia) i czarne (Ciconia nigra)
Bociany białe (Ciconia ciconia) i czarne (Ciconia nigra)
Bociany białe (Ciconia ciconia)
Świergotek polny (Anthus campestris)
Stop - Birding Police! ;) (fot. MJ)
Orły iberyjskie (Aquila adalberti)
Orły iberyjskie (Aquila adalberti)
La Janda...
La Janda
Dzierzba rudogłowa (Lanius senator)

Teraz czas na kaniuka! Z krótką przerwą na sesję zdjęciową dzierzby rudogłowej, dojeżdżamy do miejsca, w którym szukaliśmy kaniuków już dwukrotnie. Raz jeszcze odnotowujemy tu pustki, ale spotykamy ptasiarzy z Holandii, którzy informują nas o swojej obserwacji kaniuka w pobliżu pola z aparaturą nawadniającą. Od razu kojarzymy, o które miejsce chodzi - przejeżdżaliśmy tamtędy podczas każdej z naszych wizyt na La Janda - co nam szkodzi spróbować raz jeszcze? Nie jesteśmy nawet w połowie drogi kiedy po naszej prawej stronie zauważamy małego drapola na słupie - KANIUK! W ciągu kolejnych minut ptak daje wspaniały pokaz polowania:). Wkrótce dojeżdżają do nas Holendrzy, trochę zaskoczeni naszym sukcesem. Wspólnie obserwujemy już dwa kaniuki, a także zlatujące się na noclegowisko czaple złotawe, ślepowrony (49) i grupkę 4 kulonów. Po zmroku próbujemy jeszcze szczęścia z lelkami rdzawoszyimi. Natrafiamy nawet na grupkę zagranicznych (Anglicy?) obrączkarzy, którzy twierdzą, że poszukiwanego przez nas lelka widzieli w locie niecałe 10 minut temu. Postawieni w krzyżowy ogień pytań przyznają jednak, że ptak nie odezwał się, a obserwacja trwała kilka sekund. Nie, takich lelków nie będziemy zaliczać. A może to i dobrze mieć poważny pretekst do powrotu tutaj wiosną?

 Kaniuk (Elanus caeruleus) - digiscoping
  Kaniuk (Elanus caeruleus) - digiscoping
Próba udokumentowania kaniuka metodą digiscopingu
 Kaniuk (Elanus caeruleus) w charakterystycznym zawisie podczas polowania
Bociany białe (Ciconia ciconia) - widok zapadający w pamięć
Marian skupiony na zadaniu - szukamy lelków rdzawoszyich
c.d.n.


  

1 komentarz: