poniedziałek, 31 grudnia 2012

Jaki był ten Stary Rok 2012...?

 
Do końca 2012 r. pozostają już tylko godziny, co - jak zawsze - skłania do refleksji.
Pierwsza jest mało odkrywcza i sprowadza się do tego, że Stary Rok jak zwykle zaskakiwał, zarówno pozytywnie, jak negatywnie, choć szczęśliwie w ogromnej przewadze były niespodzianki na plus.
Od 1 stycznia 2012 r. udało mi się zaobserwować w Polsce 268 gatunków (co jest moim nowym, rocznym rekordem), z tego 22 to gatunki widziane po raz pierwszy w życiu - był to zapewne ostatni rok z tak bogatą listą nowości - nie dlatego, że planuję skończyć z terenem, bo "wszystko" już widziałem;), ale z każdym nowym, zaobserwowanym gatunkiem, zaliczenie kolejnego jest dużo trudniejsze - zwłaszcza na progu 310 gatunków widzianych w kraju. Wykrusza się też lista, potencjalnie łatwych do zdobycia ptaków. Z niekomisyjnych pozostało ich już zaledwie pięć.
O ile zakładałem zobaczenie dzięcioła białogrzbietego, muchołówki małej, orlika grubodziobego czy mewy bladej, o tyle zupełnie nie spodziewałbym się, że będę miał okazję oglądać - nie tylko w tym roku, ale kiedykolwiek w Polsce - strepeta, mewę różową i świstunkę iberyjską! I właśnie to lubię najbardziej w birdwatchingu - absolutną nieprzewidywalność tego co się wydarzy. Pomijając skalę rzadkości, to jednak nie wymienione gatunki sprawiły mi największą radość, ale znalezione (bez poprzednich namiarów) w Lasach Włodawskich na Lubelszczyźnie, puszczyki mszarne! Nic tak nie cieszy, jak ptak wykryty samodzielnie, stąd bardzo miło wspominam m.in. znalezionego w tym roku na Dzikich Polach Lubelszczyzny samca błotniaka stepowego czy pierwszego dla Opola wójcika na Wyspie Bolko. Cieszę się, że zupełnie przypadkowo mogłem brać udział w październikowym ustanowieniu nowego krajowego rekordu, w jednodniowym przelocie mewy trójpalczastej na polskim wybrzeżu. Ale tak naprawdę to nie rzadkości powodują, że w terenie na co dzień jest przyjemnie. Są one tylko dodatkiem do tych wszystkich, rutynowych kontroli na wydeptanych szlakach, podczas których nie raz obserwuje się same "pospoliciaki". Ale to przecież dzięki tym "pospoliciakom", tak nieraz przez niektórych niedocenianych, każdy z nas zaczął kiedyś chodzić w teren! I za to lubię kopciuszki, jerzyki, pliszki, na równi z najrzadszymi, widzianymi przeze mnie gatunkami. I potrafię docenić każdą alpinkę i każdego trznadla, który przewinął się w mojej lornetce w 2012 roku. Wszystkie one są na swój sposób piękne i wyjątkowe i sprawiają, że ciągle mi mało terenu i z dużą dawką pozytywnej energii wkraczam w rok 2013.
Wielkimi nieobecnymi, zresztą już co najmniej czwarty rok z rzędu, były górniczek i pomurnik. Oba gatunki zdają się nie istnieć, co biorąc pod uwagę wszystkie nie udane próby ich zaobserwowania wydaje się bardzo prawdopodobne. Pisząc to mam dziwne wrażenie, że ten sam akapit będę mógł wykorzystać w kolejnego Sylwestra. Ale przecież nawet Stary Rok jeszcze się nie skończył, a ja wciąż liczę na to, że pewnego dnia wyjrzę przez okno i zobaczę pomurnika żerującego na ścianie szkoły, którą widzę od strony podwórka. Może jeszcze dziś.
Mógłbym tu jeszcze opisać jak tonąłem w szlamie na Zbiorniku Otmuchowskim, uciekałem przed wściekłymi rotweilerami i gubiłem zaślepki od lunety, ale wolę pozostawić te przemyślenia w duchu pythonowskim, tzn. Always look on the bright side of life.
Rok 2012 mogę zaliczyć do udanych nie tylko dzięki ptakom, ale również ludziom, dzielących ze mną pasję.
Wielkie dzięki za towarzystwo dla ekipy "opolskiej", z którą przyszło mi kolejny rok czesać nasze wspaniałe włości. Przede wszystkim dla: Michała "Zawy" Zawadzkiego, Łukasza Berlika, Pawła Żyły (i Saby!), Agi i Tomka Tańczuków, Marcina Lepki, Jurka Stasiaka, Gabrieli i Grzegorza Sobczaków oraz oczywiście dla siostry Oli, Rodziców i mojej Karoliny - za niezliczone i zliczone wspólne godziny spędzone na Wyspie Bolko, Zbiorniku Turawskim, polach pod Brzezinką i w innych mniej, lub bardziej urokliwych zakątkach regionu.
Osobne podziękowania dla wszystkich tych, którzy brali udział w tegorocznych akcjach organizowanych przez Opolską Grupę Ornitologiczną, zwłaszcza dla Pani Joli Koj i jej uczniów ze Szkoły Podstawowej w Staniszczach Małych, ale również: Tomka Budnickiego, Dawida Deji, Karola Golca, Fabiana Golletza, Bogumiły Grudzień, Małgorzaty Iwańskiej, Martyny Kabut, Wiktorii Kalisz, Kazimierza Kiejzy, Anny Koj, Michała Koja, Angeliki Kolloch, Katarzyny Kornek, Jowity Lis, Franciszka Mordala, Julii Muschkiet, Władysława Ostowskiego, Marcina Robaka, Wojciecha Rozwarzewskiego, Manuela Sticha, Kuby Szafrańskiego, Przemka Wienke, Andrzeja Wójcika, Pawła Wójcika i Marty Żak. Za nadsyłanie swoich obserwacji do bieżących raportów OGO, kieruję również podziękowania dla Waldka Michalika, Piotra Strażnikiewicza, Romka Cisakowskiego, Asi Jasiurskiej, Łukasza Wiśniewskiego i Kornelii Ścipień.
Wielkie dzięki za doborowe towarzystwo dla wszystkich współuczestników moich tegorocznych, ptasiarskich wypraw po Polsce, zwłaszcza dla niezastąpionych: Mariana Domagały i Krzyśka Ostrowskiego, z którymi i w 2012 r. wyjeździłem kilka tysięcy kilometrów (lekką miarką) oraz dla Radka Gwoździa, Wojtka Miłosza, Staszka Czyża, Pawła Kołodziejczyka, Marka Kapelskiego, Adama Chlebowskiego, Pawła Malczyka, Marka Zarankiewicza, Tomka Maszkały, jak również dla ptasiarzy spotykanych (wielo- i jednokrotnie) w terenie podczas tych wypraw: Michała Skóry, Michała Barana (za brawurowe "przytrzymanie kulona"), Dawida Kilona, Andrzeja Bisztygi, Sławka Rubachy i sowiarzy z "Piszczka", Janusza Ratajczaka, Wieśka Lenkiewicza, Michała Janosza, Janusza Wójcickiego, Antka Marczewskiego, Andrzeja Bisztygi, Marty i Darka Świtałów, Gustawa Schneidera, Wiesława Wodeckiego, Ryszarda Krakowczyka, Andrzeja Kąkola, Krzyśka Kajzera, Zbyszka Wnuka, Mariana Szerugi i wszystkich tych, których nie spamiętałem. Nie każdemu spotkaniu towarzyszyły wielkie, terenowe emocje, ale zawsze było na swój sposób wyjątkowo, a zwykle też wesoło (momentami komicznie), a o to w tej całej zabawie chodzi :).
Wymienić muszę wszystkich, którzy w różnym stopniu przyczynili się do tego, że mogłem zobaczyć wiele pięknych ptaków i poznać nowe, nieznane mi miejsca. Za bezcenne informacje, wskazówki dojazdowe i dobre rady, podziękowania należą się dla: Marcina Przepiórki (wobec którego mam dług wdzięczności) i ekipy z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego - z którą miałem okazję spotkać się na Dzikich Polach, Grześka Hebdy - za pokazanie Białowieskiego PN, Grześka Grygoruka, Piotrka Zientka, Łukasza Czajki, Maćka Buchalika, Marcina Dyducha, Szymona Beucha, Sylwka Kocota, Zbyszka Kajzera i Michała Polakowskiego.
Ogromne podziękowania wszystkim instytucjom i osobom, które sprawiły, że dotarcie w wiele miejsc było prostsze i mniej stresujące, albo w ogóle możliwe, zwłaszcza dla Nadleśnictwa Opole, Nadleśnictwa Bielsko, kierownika stawów w Kocku i Pana stawowego z Utraty k. Izbicka (za nie użycie śrutówki).
Do zobaczenia i usłyszenia w Nowym, miejmy nadzieję, równie owocnym i pełnym wrażeń, 2013 roku!

niedziela, 30 grudnia 2012

Nie zawsze wszystko się udaje...

22  lipca 2012,  Świnoujście

     Wieczorem 20 lipca 2012 r., na portalu www.clanga.com pojawia się informacja z zachodniego Pomorza: w refulacie położonym u ujścia Kanału Piastowskiego do Zalewu Szczecińskiego, obserwowane były: piąty dla Polski biegus tundrowy Calidris pusilla oraz jedenasta w Polsce mewa delawarska Larus delawarensis! Ptaki wypatrzyli Zbyszek Kajzer z Sebastianem Guentzelem - pierwszego w mieszanym stadzie biegusów i sieweczek, drugiego w grupie kilkuset mew zbierających się na noclegowisku, na jednym ze sztucznych nasypów w pobliżu ujścia. Wstępnie umawiam się z Marianem, że jeśli ktoś nazajutrz rano potwierdzi choć jednego ze wspomnianych ptaków, ruszamy około południa, tak aby być na miejscu chwilę przed wieczornym zlotem mew. W sobotę rano meldowana jest "pusilla", włączamy więc zielone światło dla naszej wyprawy, do której przyłącza się jeszcze Krzysiek Ostrowski. 
       Niestety, nikt z nas nie posiada zdolności parapsychicznych i nie odczytaliśmy właściwie znaku danego nam przy wjeździe na autostradę w kierunku Świnoujścia. Zakupiony przy bramce wjazdowej bilet wpadł w szczelinę pod panelem sterowania nawiewami. My zaś byliśmy już za szlabanem i za przysłowiowe Chiny ludowe nie dało się wydrukować kolejnego biletu, bo czujniki na podczerwień zainstalowane przy bramkach reagują tylko na pojawienie się samochodu, a nie podskakującego nerwowo wokół automatu kierowcy. Trzeba więc było przystąpić do demontażu plastikowego panelu, co odbyło się przy akompaniamencie złorzeczeń nie nadających się do publikacji. Cała przygoda zasługiwała na Anty-Nobla w dziedzinie "Najgłupsza rzecz jaką można zrobić w niezdrowym pośpiechu". W każdym razie, po kilkuminutowej zwłoce ruszyliśmy ku przeznaczeniu, które miało okazać się mało łaskawe. Opuszczę jednak kurtynę nad dokonaniami drogowymi Mariana i przeniosę akcję do Świnoujścia, do którego dojeżdżamy ok. 19:30 w strugach deszczu, który łaskawie wyczerpuje się podczas półgodzinnego oczekiwania na przeprawie promowej. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a w międzyczasie dotarła do nas budująca informacja, że ptak oznaczony dziś rano jako biegus tundrowy, jest w rzeczywistości biegusem małym... 
      Droga prowadząca przez las do refulatu, okazała się kilkukilometrową katorgą, którą przebyliśmy jednak w rekordowym tempie w rezultacie czego przybywamy na miejsce ok. 20:45, kiedy jest już praktycznie ciemno. Zasypiające już mewy pozostawiamy na poranek i zabieramy się do czesania biegusów. W stadzie 10 biegusów zmiennych, 10 biegusów krzywodziobych, 5 biegusów małych i 3 biegusów malutkich, jeden z ptaków wydaje się dość ciemny i szarobrunatny, z ciemnymi nogami, co odpowiada rysopisowi "pusilli". Jest już jednak na tyle ciemno, że nie udaje się obejrzeć dobrze ptaka w terenie i z kiepskiej jakości dokumentacją udajemy się z powrotem do samochodu, który miał nam w najbliższych godzinach posłużyć za noclegowisko. Dopiero po powrocie do domu i obejrzeniu zdjęć na komputerze w większej rozdzielczości, okazuje się, że ciemne nogi i wierzch ptaka wynikały raczej z warunków oświetleniowych, a na fotkach mamy pięknego "teminka"... 
      Rano przystępujemy do przeglądania mew. Na lądzie odpoczywa około 300 mew siwych, ale mimo dokładnego , kilkugodzinnego "czesania" całej grupy, nie udaje się zobaczyć "delawarki". Spore stado, około 400 mew pływa na tafli zalewu - w odległości ponad kilometra od linii brzegowej są jednak nieoznaczalne, nawet przez lunety. Poszukiwania biegusa również nie przyniosły rezultatu, pozostawało więc przełknąć gorycz porażki. Drobnym pocieszeniem, większym jedynie dla Krzyśka, który nie widział ich prędzej, było 5 rybitw czubatych polujących wzdłuż linii brzegowej. Zauważalna jest dynamika przelotu siewkowców: nie ma już widzianych wieczorem 2 siewek złotych, z kolei pojawia się kulik wielki. Złą stroną tego zjawiska jest niestety nieobecność biegusa tundrowego...
      W drodze powrotnej, już na otarcie łez, nad jedną ze stacji paliw w gminie Wolin, zauważamy krążące kanie: dwie rude i jedną czarną. W tej części kraju raczej standard. 
        I jeszcze morał tej opowieści: kolejnego dnia Marcin Sołowiej obserwował w refulacie mewę delawarskę i terekię, zresztą wyjątkowo niepłochliwą. Ale przecież nie zawsze wszystko się udaje...

PS. I wiadomość z 31.12.12: Na stronie Komisji Faunistycznej przeczytać możemy, że oznaczenie mewy delawarskiej było niemożliwe (niewykluczony aberrant albo mieszaniec). Takiego ptaka nie można oczywiście zaliczyć do swojej listy gatunkowej. Już pisałem, że wyprawa była z góry skazana na niepowodzenie?







Biegus krzywodzioby (Calidris ferruginea), wpatrując się w obiektyw zdaje się mówić: "Tundrowego ze mnie i tak nie zrobicie..."

Ciekawa, leucystyczna wrona siwa (Corvus cornix)


Złowrogi cień... podobny do tego, jaki zawisł nad całą ekspedycją

Brzegówki (Riparia riparia) odpoczywające na piaszczystym dnie urobku

Widok na otarcie łez: dwie kanie rude (Milvus milvus) i jedna czarna (Milvus migrans)
         

4 stwierdzenie biegusa długoskrzydłego (Calidris bairdii) w Polsce

9 października 2012, Kock

     6 października 2012 r. na kompleksie stawowym w Kocku na Lubelszczyźnie obserwatorzy z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego wypatrzyli, w stadzie biegusów zmiennych żerujących na spuszczonym stawie, amerykańskiego, młodego biegusa długoskrzydłego, widzianego dotychczas w Polsce zaledwie trzykrotnie. W czasach kiedy ostatni przedstawiciel tego gatunku przebywał w naszym kraju, miałem inne problemy na głowie niż obserwowanie ptaków, np. zabawy w piaskownicy i nauka jazdy na trójkołowym rowerku - tak więc informacja o "berdzie" postawiła mnie na nogi. Zmobilizowanie ekipy do wyjazdu nie trwało długo, splot przeróżnych okoliczności sprawił jednak, że nie mogliśmy wyruszyć natychmiast (jak nauka każe), ale z kilkudniowym poślizgiem. Ptaszek był meldowany jeszcze 8 października, postanowiliśmy więc wyjechać - w składzie: Marian Domagała, Paweł Kołodziejczyk (który widział już ten gatunek w Polsce, w 1993 roku!) i ja - tego dnia ok. 22, aby na wspomniane stawy dotrzeć o świcie. Niezależnie od nas wyruszyć miała druga, śląsko-zagłębiowska ekipa: Staszek Czyż, Radek Gwóźdź i Wojtek Miłosz. Na miejsce zbiórki wyznaczyliśmy sobie okolice dyrekcji gospodarstwa rybnego w Kocku.
      Z lekkim poślizgiem docieramy na miejsce ok. godziny 6-tej. Nasi koledzy są już obecni i w pełnym wyposażeniu bojowym gotowi do sforsowania parkanu oddzielającego nas od stawów. Nadmienić tu trzeba pewien fakt, który odegra ważną rolę w dalszej opowieści. Mianowicie, układ grobli i zadrzewień spowodował, że z ogólnie dostępnej drogi było widać zaledwie fragment  - niestety ten "nabity" wodą - jednego ze stawów (na którym ptak był najczęściej widziany w poprzednich dniach) oraz malutkie stawiki narybkowe. Choć o konfliktach ornitologów ze stawowymi krążą w naszym kraju rozmaite opowieści, nie martwiło nas to specjalnie, bo przecież nikt przed nami nie zgłaszał żadnych problemów z wejściem na groble. O słodka naiwności! Trzeba tu nadmienić jeszcze jedno: była sobota. Nieistotne, uznacie zapewne, ale tylko z pozoru. Na drodze do biegusa stała budka stawowego, wokół której gromadziło się kilku pracowników rybactwa, pakujących właśnie sporych rozmiarów ryby na pakę samochodu dostawczego. Na nasze grzeczne pytanie, czy możemy przejść poobserwować ptaki, uzyskaliśmy brutalną odpowiedź: na części kompleksu były prowadzone właśnie Niezwykle Tajne, Najwyższej Rangi Cosobotnie Odłowy. Stawowy podkreślił rangę tego wydarzenia być może w nieco innych słowach, niemniej wyczuć się dało, że sprawę traktuje priorytetowo i czuje się odpowiedzialny głową za przeprowadzenie całej operacji zgodnie z regulaminem:
- Dziś nie ma możliwości wejścia na stawy, trwają odłowy - odparł z całą stanowczością, jaka wynikała z jego autorytetu szefa Grupy Operacyjnej Prowadzącej Cosobotnie Odłowy - jeśli już, to najprędzej jutro, ale obiecać nie mogę.
- Hmm, widzi Pan, problem w tym, że przyjechaliśmy tu prawie 500 km, żeby zobaczyć takiego jednego ptaka, który przyleciał z Ameryki i...
- Jak są odłowy nikt nie może chodzić po grobli. Zarządzenie Dyrektora. Możecie wstąpić do niego teraz, ale wątpię, żeby zrobił wyjątek.
- W sumie nie zaszkodzi... a jest gdzieś tutaj?
- W Rykach.
- To 40 km stąd! A ptaki mogą się w każdej chwili spłoszyć!
- Panowie, są odłowy i rodzonej matki na groble nie wpuszczę. Tu wszędzie są ryby, które jak znikną, to ja będę odpowiadał.
- Chwileczkę... Czy Panu wydaje się, że przyjeżdżamy z drugiego końca Polski, dźwigamy ze sobą sprzęt fotograficzny i obserwacyjny warty więcej niż kilka takich samochodów dostawczych jak ten, żeby zwinąć cichaczem kilka rybek pod pozorem obserwowania ptaków?!?!
- Panie, ja tam nie wiem, ale sam widziałem jak prokurator pod koszulę szczupaka chował.
Mocny argument! 
      Stało się jasne, że po dobroci na stawy nie wejdziemy. Wycofaliśmy się chwilowo do aut, planując kolejną ofensywę. Za niecałe pół godziny wracamy na miejsce naszej klęski, uzbrojeni w argument procentowy.
- Szefie, bądź Pan człowiekiem - próbujemy pojednawczo, ukradkiem wzmacniając swoją prośbę w namacalny sposób - Co mamy zrobić? Wracać do domu z pustymi rękoma? 
- Kochany, mnie to nic nie obchodzi. Wy macie swoje, ja mam swoje, itd, itd.
Jednak po kilku, równie rzeczowych truizmach, słyszymy:
- Jak nie chcecie załatwiać pozwolenia u ojca (dyrektora), to pogadajcie z moim bratem (kierownikiem) w biurze. Może on z Wami podejdzie... ale jak tu bydzie jaka chryja, to ja od tego ręce umywam!
(Rodzinny interes, piękna rzecz!) 
       W pełni skruszeni przekraczamy próg biura. W krótkich słowach streszczamy cel naszego najścia i - o dziwo - nam, uniżonym petentom, udaje się zaciekawić naszego rozmówcę. 
- A to ten ptak tak często z Ameryki przylatuje? A skąd Wy o tym wiecie? I to na naszych stawach siedzi? 
Dobrze to rokowało. I rzeczywiście, po krótkiej pogawędce, Pan Kierownik okazał miłosierdzie oraz wystarczającą ilość dobrej woli, żeby podejść z nami na stawy (w tym miejscu podziękowania od całej naszej ekipy - nasza wdzięczność nie zna granic!!!).
- Tylko nie zbliżajcie się do tamtej stodoły. Trzymamy tam ryby, a wiecie... brat się będzie pieklił jak Was tam zobaczy.
      Za chwilę staliśmy już na grobli stawu, na którym miało się wszystko rozstrzygnąć. Staw napełniony był już w ponad połowie wodą, a odkryte, muliste błoto denne, w większości pokryte było rozległą, zwartą połacią martwych kikutów, po starym, nieistniejącym trzcinowisku, co ogromnie utrudniało poszukiwania. Małe ptaki - biegusy, kszyki, szpaki, żerujące na tej przestrzeni, potrafiły być zupełnie niewidoczne, nawet przy przeglądaniu lunetą. Dopiero po dłuższej chwili udało się namierzyć stadko 13 biegusów zmiennych i już tylko kwestią czasu było odnalezienie żerującego wśród nich "Amerykańca", którego jako pierwszy oznaczył Paweł. Zgodnie stwierdzamy, że ptak jest dość trudny do identyfikacji. Kilka cech, jak chociażby krótszy dziób, raczej wyklucza możliwość pomyłki z biegusem zmiennym Calidris alpina, ale przy pobieżnym przeglądaniu stada siewek, ptak może być "puszczony" jako biegus mały Calidris temminckii. Co zwraca uwagę, to nietypowy profil tułowia o kształcie spłaszczonego owalu, widziany kiedy ptak ustawia się tyłem, lub przodem do obserwatora. Od "teminka" odróżnia go też jednolite łuskowanie szaropłowego grzbietu, bez białych "V". Wbrew pozorom, cecha, która zdeterminowała taką, a nie inną jego nazwę, jest widoczna dopiero po dłuższym przyjrzeniu się: zauważalne są wtedy końce skrzydeł wystające za ogon, co w zestawieniu z krótkimi nogami, czyni go bardzo przysadzistym. U obserwowanego przez nas osobnika nie widać było jasnej plamy nad kantarkiem, choć cecha ta jest wykazywana jako jedna z diagnostycznych. Trzeba wziąć jednak poprawkę na niuanse wynikające z pierzenia. 
     Po trwającej ponad godzinie obserwacji ptaki zostały spłoszone przez krogulca i przemieściły się na sąsiedni staw, gdzie przysiadły w pobliżu jedynej, ledwie już wystającej z wody, piaszczystej łachy. Limit czasowy podarowany przez kierownika stawów, został już przez nas i tak wyraźnie naciągnięty, wracamy więc do aut, po drodze raz jeszcze dziękując naszemu wybawcy i uczulając go na możliwość przybycia kolejnych, spragnionych zobaczenia rzadkości, obserwatorów. Jak się później okazało, tego dnia jeszcze kilka ekip miało okazję obserwować biegusa i nikt nie miał najmniejszych problemów z wejściem na groble. 
       Ma się ten dar przekonywania! 

Biegus długoskrzydły (Calidris bairdii) - na zdjęciu po lewej, ptak u dołu.
Słabej jakości digiscoping... Kto zgadnie, dla którego ptaka przemierzyliśmy setki kilometrów?:)
Staw, na którym obserwowaliśmy biegusa

sobota, 29 grudnia 2012

Liczmy jemiołuszki!

Jak wynika z obserwacji własnych, doniesień znajomych i wpisów na różnych przyrodniczych forach internetowych, mamy do czynienia z zimowym nalotem jemiołuszki (Bombycilla garrulus) jaki nie był odnotowywany przez wiele lat, a biorąc pod uwagę częstotliwość podobnych inwazji, można przypuszczać, że z kolejnym na taką skalę, możemy mieć do czynienia również po dłuższej, kilkuletniej przerwie. Tym bardziej zachęcam do rejestrowania każdego pojawu (nawet najmniejszego stadka) jemiołuszek w województwie opolskim i zgłaszania tego faktu drogą mailową na adres ptaki_opole@o2.pl. Nadsyłane dane są publikowane na bieżąco w specjalnie do tego celu utworzonej tabeli, na stronie Opolskiej Grupy Ornitologicznej. W tym jesienno-zimowym sezonie, największe zaobserwowane dotychczas na Opolszczyźnie stado liczyło 500 ptaków. Ale przecież prawdziwa zima dopiero przed nami...

Niestety, zawsze kiedy miałem przy sobie aparat i napotykałem jemiołuszki, światło pozostawiało wiele do życzenia.... Poniżej kilka fotek z grudnia:










piątek, 28 grudnia 2012

Dolina Biebrzy i Narwi (30 IV-03 V 2011)


Dolina Biebrzy i Narwi (30 IV-03 V 2011)

      Tylu niewiadomych nie było chyba jeszcze przed żadną naszą wyprawą... Ostatecznie, kiedy już - jakby to ujęto w minionych realiach politycznych - "wspólnym wysiłkiem udało się przezwyciężyć wszystkie obiektywne trudności", nad projektem wyjazdu zawisły kolejne czarne chmury. Dosłownie i w przenośni. Burze, wichury, ulewy - do wyboru z szerokiego wachlarza możliwych anomalii zapowiadanych na długi weekend.  Z tego też powodu zdecydowane "Jedziemy" padło dopiero na 5 godzin przed wyruszeniem w drogę (ach, to zaufanie do polskiej meteorologii:) Po tych wszystkich perypetiach, nie mógł nas już zrazić fakt, że do naszego samochodu, tylko cudem (bo tak można nazwać wynalezienie na chwilę przed wyjazdem bagażnika dachowego:) zapakowaliśmy wszystkie bagaże, i że co niektórych czekała jazda 500 km z nielekkim ekwipunkiem na kolanach. Mnie nie zraziło to na pewno - właśnie zaczynałem swoją pierwszą biebrzańską przygodę.


 30 IV - SOBOTA

 Czemu ten kogut taki czarny?

         Na miejscu - gdzieś w środkowym basenie Biebrzy - jesteśmy w sobotę przed 5 rano. Pora dobra, czego nie można powiedzieć o pogodzie. Czekamy w samochodzie na polnej drodze, w strugach deszczu i po raz pierwszy zwracamy honor meteorologom. W tej chwili nie jest nam do śmiechu - bo nikt nie ma pewności, czy ten stan rzeczy zmieni się w ciągu najbliższych paru godzin. Wreszcie, po pół godzinie przebijają się pierwsze promienie słoneczne, deszcz też jakby ustaje... Łapiemy za sprzęt i ruszamy na pierwszy przegląd terenu.

         Kapryśna pogoda najwyraźniej nie zakłóciła codziennego rytmu życia ptaków - w powietrzu tokują kszyki, czajki i krwawodzioby. Słychać derkacze, uszatkę błotną, bąka i liczne pokrzewki kilku gatunków. Po przejściu dwóch kilometrów - nie wydaje się nam - słyszymy tokujące cietrzewie! "Bulgotanie" dobiega z kilku stron, jednak daleko od szlaku, a do tego za pasem trzcin i wysokich traw - szanse na wypatrzenie tego wymarzonego dla nas gatunku są nikłe, mimo to rozstawiamy lunety i penetrujemy horyzont. Kiedy ostatnia osoba zdążyła już zwątpić w sukces, zauważamy pojedynczego ptaka lecącego w naszym kierunku... Pierwszy lornetkę do oczu podniósł Tomek, a jego mina po paru sekundach, oddawała w pełni wyraz twarzy obserwatora, który właśnie odpowiedział sobie na krążące po głowie pytanie: "Czemu ten kogut taki czarny?" Kiedy padło wreszcie "Cietrzew leci!", wszyscy są już przylepieni do okularów swoich lornetek i wizjerów aparatów. Po raz kolejny sprawdziła się zasada, że w terenie niczego nie można spisywać na straty.

            Rzecz jasna, nastroje zmieniają się diametralnie i pewnie ogólnej radości nie zakłóciłaby teraz nawet burza z gradobiciem.

 Gdzieś tam w tle bulgoczą koguty...
 Cietrzewi niet...
 Jeszcze czekamy...
 Nasz pierwszy w życiu cietrzew!
 Jest radość!
 Błotniak stawowy w obiektywie
Żuraw (Grus grus) na podmokłej łące

 Too wide white patches on a wings...

     Korzystając z okazji, że chwilowo zakotwiczyliśmy na rozległych łąkach, otoczonych lasem, kolejne kilka godzin poświęcamy na wypatrywanie szponiastych, licząc głównie na orlika grubodziobego. Spotykamy też belgijskiego birdwatchera, który na wstępie prezentuje nam swój temat przewodni: aigle criard... that is greater spotted eagle. Jak widać, myśli ornitologów całego świata, w tym miejscu planety krążą wokół tego samego gatunku. Po dłuższej rozmowie z Belgiem, który okazuje się bardzo doświadczonym obserwatorem, dowiadujemy się, że przybył on nad Biebrzę, głównie w celu zaobserwowania "clangi", której mimo wojaży po całym kontynencie, jeszcze nie ma na swojej pokaźnej liście życiowej.
     Przed południem, powietrze jest już nagrzane i na niebie pojawiają się pierwsze szponiaste, w tym również orliki. Po dwóch obserwacjach "pomarinek" ciśnienie podnosi nam ciemny orlik, który pojawia się w towarzystwie ewidentnego orlika krzykliwego. Po chwili "łapiemy" go w lunety - ptak jest ciekawy, ale zgadzamy się wszyscy, że ma "too wide white patches on wings". Wyraźny 7 palec, brak jasnych ramion i ciemnego "siodła" na grzbiecie pozwala sądzić, że mieliśmy do czynienia z mieszańcem. A na czystą "clangę" pozostanie nam jeszcze trochę poczekać.
     Od znajomego Belga, któremu pomagamy zorientować się w terenie, otrzymujemy bonus w postaci …orientacyjnej (i sprawdzonej!) mapki dojazdowej na tokowisko dubeltów! Niestety to ponad 100 km od planowanego miejsca naszego zakwaterowania, początkowo więc pomysł pojechania tam trafia do archiwum.
     Kogoś, kto pierwszy raz przyjedzie nad Biebrzę fotografować ptaki, zdziwi z pewnością łatwość dostępu do niektórych tematów. Niewątpliwie dobrą i sprawdzoną metodą jest fotografowanie z samochodu. Poruszając się polnymi dróżkami i zapomnianymi asfaltówkami, mamy niezliczone okazje uwieczniać z bliskiej odległości ptaki odpoczywające na pastwiskowych kołkach, zwalonych płotach, stylowych drucianych ogrodzeniach czy pozostałościach po strąconych piorunem drzewach. Poniżej efekty tego typu biebrzańskich plenerów.

Bocian biały (Ciconia ciconia)
 Orlik krzykliwy (Aquila pomarina)
 Typowy biebrzański krajobraz z wierzbą
 Pliszka żółta (Motacilla flava)
 Pliszka żółta (Motacilla flava)






 Czy Pan jest przewodnikiem?

     W drodze do Rusi nad Narwią, która przez najbliższe dni będzie naszą bazą wypadową, zatrzymujemy się w Goniądzu. Po obu stronach drogi, przy wylocie z miejscowości w kierunku Wólki Piasecznej, utworzyły się rozległe rozlewiska. Obserwujemy tu pierwsze "wyprawowe", większe stadka batalionów, rycyki, łęczaki i siewki złote. Nad nami polują rybitwy białoskrzydłe i czarne, kobuz i błotniaki stawowe. Z kęp zalanych turzycowisk odzywają się wodnik i kropiatka.
  Przy okazji podglądania ptaków w tym miejscu, komfort obserwacji zwiększa wejście na wieżę obserwacyjną, znajdującą się po prawej stronie drogi z Goniądza na Wólkę Piaseczną, za mostem na Biebrzy. Rzecz jasna, do podobnych wniosków dochodzą zwykle tabuny wycieczkowiczów zmierzające tą drogą, i przy dobrej pogodzie wieża jest oblegana. Pamiętać trzeba, że trudno tu liczyć na sytuację "sam na sam z ptakami" - dla obserwatorów-amatorów bez większego rozeznania i dobrego sprzętu do obserwacji, pojawienie się na wieży "luneciarza" wyglądającego na "terenowca z krwi i kości", jest okazją do zaczerpnięcia języka, przetestowania możliwości naszego sprzętu ("nie uwierzę, dopóki nie zobaczę"), podyskutowania o widzianych cudach natury, albo... wynajęcia przewodnika - bo i taką ofertę udało się mi usłyszeć.


 Bataliony (Philomachus pugnax)
 Rozlewiska pod Goniądzem
  Rozlewiska pod Goniądzem
 Z Tomkiem na stanowisku bojowym
Widok z wieży obserwacyjnej w Goniądzu

 Carski Trakt - Jedź Łośstrożnie!

     Chyba do większości birdwatcherów dotarła sława Carskiego Traktu. Znajdujące się przy nim takie miejsca jak Barwik, Grobla Honczarowska, czy Długa Luka, na stałe weszły do programów przyrodniczych wycieczek w Dolinę Biebrzy. Pomni tego, że dobre imię "Carskiego" nie wzięło się same z siebie, jeszcze przed zaplanowanymi na ten wieczór obserwacjami na Długiej Luce, postanawiamy przejechać się wspomnianym szlakiem. Po drodze kilkakrotnie przystajemy przy fragmentach podmokłego olsu, z nadzieją wypatrzenia dzięcioła białogrzbietego. Niestety, sztuka ta się nam nie udaje... Biebrza nie pozwala jednak na zbyt długo popaść w rozterki. Zaraz na początku Długiej Luki zauważamy pasącą się na podmokłej murawie samicę łosia! Takiej okazji do zrobienia zdjęcia nie można przegapić - po chwili czołgamy się już do naszego wspaniałego "obiektu zainteresowania". Jak wygląda fotografowanie łosia nad Biebrzą? Z pewnością jest kwestią szczęścia trafienie na niepłochliwego osobnika. Nam najwyraźniej szczęście dopisywało, bo do "naszej" klępy podczołgaliśmy się na 10 metrów!








 Ślady obecności bobra


 Wyścigi z zachodzącym słońcem

     Po przybyciu do Rusi, okazuje się, że "pod nosem" będziemy mieć teren o ogromnym potencjale - rozlewiska Narwi. Ogarniając je samymi tylko oczami, nie sposób nie zauważyć bogactwa batalionów, kolonii rybitw białoskrzydłych i białowąsych, licznie żerujących blaszkodziobych i siewkowców, które po bliższym przyjrzeniu się, okazują się być płaskonosami, cyrankami, rycykami i łęczakami. Na delektowanie się tymi widokami będzie jednak jeszcze mnóstwo czasu. Po szybkiej "obiadokolacji" ponownie ruszamy na Długą Lukę skontrolować stanowiska wodniczek.
       Po przybyciu na miejsce, w krótkie osłupienie wprawiają mnie tłumy spacerujące po kładce. Sytuacja ta jest jednak zrozumiała, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że jest to prawdopodobnie jedno z najlepszych miejsc do obserwacji zagrożonej wodniczki w Europie. W połowie kładki ponownie spotykamy znajomego Belga. Uśmiech od ucha do ucha  oznacza: wodniczki są. "Two, three males in short grass". Przystępujemy do poszukiwań. Po kwadransie zaczyna do nas docierać, że najprawdopodobniej spóźniliśmy się na główny koncert, z najwyższą aktywnością wodniczek. Co prawda, gdzieś tam śpiewa od czasu do czasu pojedynczy samiec, ptaki jednak nie eksponują się już w miejscach, gdzie dałyby się poobserwować. Po kolejnym kwadransie jest już prawie ciemno - milkną kolejno: tokujące rycyki, kszyki, żabie chóry, a co gorsza wodniczki - w oddali pohukuje jedynie uszatka błotna. Fortuna jednak ponownie jest przy nas - rzutem na taśmę udaje się zobaczyć samca wodniczki, który przez ponad minutę pozwala nam nacieszyć sobą oczy. Pierwszy dzień wykorzystaliśmy w stu procentach.




 Kuropatwa (Perdix perdix)







 Jedno z kilkunastu (!) bocianich gniazd w Rusi nad Narwią
 Ruś nad Narwią
 Kładka na Długiej Luce


 01.05 - NIEDZIELA

 Pierwszomajowe "safari"

      Ciemne chmury rozpoczynające "majówkę" nie zwiastują nic dobrego, toteż czym prędzej wyruszamy na Grądy Woniecko. Te witają nas strugami niesłabnącego deszczu, co sprawia, że przy okazaniu troski o sprzęt i zdrowie, obserwacje możliwe są tylko z samochodu. Przemieszczamy się więc wolno w głąb podmokłej grobli, na której co kilkadziesiąt metrów prezentują się samce batalionów, każdy z inną, wymyślną kryzą. Po obu stronach, rozlewiska Narwi pokryte są dywanem kaczeńców, nad którymi przewalają się kolejne fale polujących rybitw białoskrzydłych, których w tym miejscu jest kilkaset.
Tutaj jeszcze jedna dygresja – razi totalny brak słowików szarych… Jak się później okazało, obok braku kulika wielkiego, będzie to największe rozczarowanie wyprawy.

 Most na Narwi k. Rusi

 Rozlewiska Narwi na wschód od Rusi
 Grądy Woniecko
 Batalion (Philomachus pugnax)
 Batalion (Philomachus pugnax)
 Batalion (Philomachus pugnax)
 Grądy Woniecko
 Rybitwy białoskrzydłe (Chlidonias leucopterus) nad morzem kaczeńców
 Rybitwy białoskrzydłe (Chlidonias leucopterus)
 Rybitwy białoskrzydłe (Chlidonias leucopterus)
 Batalion (Philomachus pugnax)
 Batalion (Philomachus pugnax)
 Rybitwa białoskrzydła (Chlidonias leucopterus)
 Łęczak (Tringa glareola)
 Rybitwy białoskrzydłe (Chlidonias leucopterus)
Rybitwy białoskrzydłe (Chlidonias leucopterus)

 Le dublet? Oú est sont…?

     Pisząc o rozczarowaniach, nie można zapominać o pogodzie. Tego dnia prowadzenie obserwacji na otwartym terenie równało się z przemoknięciem do suchej nitki, dając jednocześnie znikome efekty. Jedyną szansą na zmianę tego stanu rzeczy, było więc „zakotwiczenie” na wieży obserwacyjnej w Burzynie. Niedzielne popołudnie „wygnało” gro składu wyprawy na mszę do Wizny – pozostaję więc początkowo sam na posterunku. W krótkim czasie udaje się spenetrować rozlewiska: z ciekawszych ptaków obserwuję tu perkoza rdzawoszyjego, 6 łabędzi krzykliwych, rybitwę białoczelną oraz w większych ilościach – rybitwy białowąse. Niewątpliwie najwięcej emocji wzbudził dorosły samiec łosia – zarówno u mnie, jak i wśród uczestników polskiej wycieczki, którzy w międzyczasie pojawiają się na wieży. Od nich też otrzymuję informację, która zaważy o dalszych planach na ten dzień - w niedalekich Mścichach są idealne warunki do nasycenia się widokiem rycyków – jest też spora szansa na dubelta!
     Niewątpliwą niespodzianką było spotkanie z Jackiem Betleją, który zajechał do Burzyna na krótki rekonesans. Majowy weekend nad Biebrzą, co chwila przysparza podobnych konfrontacji ze znajomymi ptasiarzami – nie spodziewałbym się jednak, że na wieży w Burzynie, przyjdzie mi odświeżyć moją – pokrytą już kurzem – znajomość języka francuskiego. Małżeństwo z Pirenejów, z którymi miałem okazję wymienić informacje, drążyło głównie temat „Dubleta”, dla którego bezowocnie odwiedzali już Skandynawię, Białoruś i Ukrainę. Dosłownie zdębiałem, kiedy we francuskim przewodniku, który otrzymałem do wglądu, znalazłem dokładne opisy (z mapkami dojazdu!) stuprocentowych miejsc na cietrzewie, dzięcioły białogrzbiete, pliszki cytrynowe i inne podlaskie rzadkości, tak skrzętnie ukrywane przez polskich przyrodników. Rozmowa o ptakach okazała się być prostszą, niż wydawało się z początku, a to dzięki prawie wspólnym dla francusko-polskiego, ptasiarskiego języka określeniom, jak „Le citreol”, czy „Le pomarine”.

 Rozlewiska pod Burzynem
 Na wieży obserwacyjnej
Łoś na rozlewiskach Narwi

 Hu-hu, jest tam kto?

      Ciekawym urozmaiceniem programu deszczowego dnia – kiedy chodzenie po terenie otwartym jest jeszcze bardziej mokre i wilgotne, niż zwykle w tych stronach – jest zwiedzanie tutejszej… architektury. I nie mam tu na myśli np. obiektów sakralnych, a raczej starą, stylową zabudowę mieszkalno – gospodarczą: wolnostojące na łąkach stodoły, pozostałości młynów, rozpadające się spichlerze. W tych stronach, dachy i kominy podobnych budowli dość często wykorzystują bociany, których – w odniesieniu do np. Opolszczyzny – jest multum. My przyglądaliśmy się tym obiektom pod kątem… sów: pójdźki i płomykówki. Tego dnia, w drodze do Mścich, naszą uwagę przykuła stodoła w Rutkowskiem – chyba nadal wykorzystywana przez gospodarzy, bo pełna, najwyraźniej używanego sprzętu, który w bardziej cywilizowanych rejonach Polski mógłby służyć za wyposażenie skansenu. Wewnątrz znajdujemy tylko poszlaki – pod poprzecznymi belami zawieszonymi pod sufitem, leżą białe pióra puchowe, ale ich proweniencję ciężko przypisać któremuś z poszukiwanych drapieżców. Cóż – nie zawsze wszystko udaje się za pierwszym razem…

Jedna z kontrolowanych stodół

 Rycykowe szaleństwo

      W Mścichach jesteśmy stosunkowo późno – pora zbliża się do tej idealnej, nadającej się do oczekiwania na dubelty, jednak światło średnio sprzyja fotografowaniu ptaków. Wyjazd traktujemy więc bardziej rekonesansowo, zakładając, że jeśli będzie warto, wrócimy tu dnia kolejnego. Odnalezienie gniazda rycyka okazało się jednym z łatwiejszych zadań podczas całej wyprawy. Wystarczyło podążać w ślad za dziesiątkami (!) samochodów – zwykle na „egzotycznych” rejestracjach (jak kanadyjska) – w momencie kiedy blaszana karawana przystaje, a z okien aut wyzierać zaczynają dziesiątki lornetek i obiektywów, wówczas na drodze paraduje rycyk – często w towarzystwie batalionów. Gniazdo rycyka jest z kolei wierzchołkiem trójkąta, którego podstawę stanowią ułożeni plackiem, jeden obok drugiego, fotografowie. A formowaniu trójkąta, nie przeszkadza błoto, zacinający deszcz, ani wysokie ISO.
Po nasyceniu oczu rycykami koncentrujemy się na reszcie tutejszej fauny. Wprawne ucho już na starcie wychwyci kilkanaście głosów. W zaroślach na mszarach śpiewa podróżniczek. Z fragmentu trzcinowiska słychać donośne buczenie bąka i głos kontaktowy kropiatki. Z pól dobiega „hukanie” dudka  i „ćwierkanie” pliszki cytrynowej. Przez lunety udaje się wypatrzeć spacerującego w wysokim turzycowisku łosia. Czekamy do późnego wieczora, ale żaden dubelt nie chce nas zaszczycić. Przez sekundę przebiega mi przez głowę myśl, że i mnie, podobnie jak świeżo poznanych Francuzów, czeka kilkunastoletnia tułaczka za tym gatunkiem. Formułowanie tych myśli w słowa odkładam jednak na kolejny wieczór. Nie ma nic gorszego niż defetyzm w szeregach, a przed nami jeszcze jeden, obiecujący dzień na Podlasiu.

 Rycyk (Limosa limosa) i batalion (Philomachus pugnax) spacerujące przed samochodami
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyki (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
Mścichy przed zmierzchem

 02.05 - PONIEDZIAŁEK

 Mścichy po raz drugi

     Dzień zaczyna się standardowym „czesaniem” Narwi. Tym razem zapuszczamy się bardziej na wschód, jednak po chwili droga staje się przejezdna „tylko dla jeepów”. Przeglądamy – dla nas już codzienny zestaw ptaków: rybitwy kilku gatunków – poza najliczniejszą białoskrzydłą, są 2 rzeczne i 1 czarna – siewki z przewagą bataliona i kszyka, z pojedynczymi rycykami. Niebo przecinają gęsi zbożowe i pojedynczy, polujący kobuz. Tak, taki poranek pomaga stanąć na nogi. Tak jak ustaliliśmy dzień wcześniej, „na rozgrzewkę” serwujemy sobie raz jeszcze Mścichy, ze swoim daniem głównym – rycykiem.
Wobec wczesnej pory tego dnia możemy na spokojnie przyjrzeć się okolicy samej miejscowości. Teren zachwyca – przejeżdżamy przez kolejne wioski, jakby żywcem przeniesione z wieków średnich, co najdziwniejsze – wciąż zamieszkane. W tym rejonie Polski ludność nadal potrafi żyć w harmonii z przyrodą, czego świadectwem są liczne bocianie gniazda, rozsypane na dachach i rozwalających się kominach chałup.
     Pogoda jest dziś zdecydowanie lepsza, w Mścichach natrafiamy więc na tłumy. Weekend majowy nie jest szczęśliwym rozwiązaniem, dla kogoś kto chciałbym oddać się tu kontemplacjom „sam na sam” z naturą. Kultowe dla tego regionu miejsca, zamieniają się wtedy w parkingi i deptaki dla spacerowiczów. Jednak darowanym… rycykom w dzioby się nie zagląda! Ptaki pozują na podmokłej łące, głównej ścieżce i na pastwiskowych kołkach, zapełniamy więc kilka gigabajtów kart i dopiero w ten sposób fotograficznie „wyżyci” ruszamy w dalszą drogę, której zwieńczeniem ma być krajobraz meandrującej Biebrzy w okolicy Karpowicz.

 Klucz gęsi zbożowych (Anser fabalis) nad Narwią


 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)
 Rycyk (Limosa limosa)

 Batalion (Philomachus pugnax)
 Mścichy
 Mścichy
 Mścichy


 Punkt kulminacyjny

      W dość krótkim czasie docieramy do Osowca – Twierdzy. Osada, leżąca w zwężeniu położonych wokół mokradeł, w zakolu na lewym brzegu Biebrzy, jest tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy zwiedzają tu dobrze zachowane pozostałości carskiej twierdzy z XIX w. Warto jednak pamiętać, że w tej miejscowości ma również swą siedzibę Biebrzański Park Narodowy. Przejeżdżamy obok, więc grzechem byłoby nie zajrzeć. Po krótkiej wizycie w salach wystawowych, gdzie największe wrażenie robią wypchane okazy biebrzańskiej fauny, włącznie z łosiem, wilkiem i zaimprowizowaną pod szkłem areną batalionów, odwiedzamy stoisko z suwenirami. Szczuplejsi o kilkadziesiąt złotych przemieszczamy się do Goniądza. Tu mamy sporo szczęścia, bo udaje się nam usłyszeć płomykówkę – ptak nie dał się jednak zlokalizować – najprawdopodobniej odezwał się, z któregoś z otworów wentylacyjnych, jakich pełno na elewacjach tutejszych budynków.
     Dlaczego piszę o punkcie kulminacyjnym? Otóż w Goniądzu, dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu akcji. Ciemne chmury, które kłębią się nad horyzontem w kierunku, do którego zmierzamy, powodują, że dokonujemy rewizji trasy. Z braku lepszego pomysłu, pomni słów, że „raz się żyje”, sięgamy… po mapkę otrzymaną od Belga! Pomysł wydaje się być szalonym, ale przecież dla chcącego nic trudnego. Po uzupełnieniu zapasów (głównie rewelacyjną „Podwawelską”) obieramy kierunek na Białystok.

 Osowiec-Twierdza - siedziba dyrekcji Biebrzańskiego Parku Narodowego



 Ulice Goniądza
 Flaga z herbem Goniądza
Błotniak stawowy (Circus aeruginosus)

 W krainie otwartych okiennic

      Przemieszczamy się bardziej na wschód, w stronę białoruskiej granicy, co odbija się na krajobrazie. Czas nas goni, więc z żalem mijamy tylko drewniane cerkwie unickie i nawiązujące do architektury moskiewskiej, odrębne stylowo, cerkwie prawosławne z drugiej połowy XIX w. W pamięci na zawsze utkwiła nam wieś Trześcianka, znana też jako „Kraina Otwartych Okiennic”. Unikatowe rozplanowanie wsi wraz z tradycyjną, drewnianą zabudową z XVI-XIX w., spowodowało wpisanie jej do rejestru zabytków. Ciasno ustawione domy w Trześciance – typowej obustronnie obudowanej ulicówce z okresu pomiaru włócznej (XVI w.) – zwrócone są frontami do ulicy. Jednakże tym, co najmocniej przykuwa uwagę jest niezwykłe zdobnictwo -  piękna ornamentyka zwłaszcza wokół okien, w szczytach i narożach, malowana dodatkowo w jaskrawych, kontrastowych barwach. Choć nie przepadam za tym subiektywnym sformułowaniem – to trzeba zobaczyć.

 Zabłudów - Cerkiew Prawosławna Zaśnięcia Bogurodzicy
 Trześcianka
 Trześcianka
 Cerkiew pw. Podwyższenia Krzyża Św. w Narwi




 W poszukiwaniu ptasiego Graala

    Jesteśmy na miejscu i tu zaczynają się przysłowiowe schody. Głos Hołowczyca z GPS-u oraz „Samochodowy Atlas Polski” na nic już się nie przydadzą i w dalszej nawigacji na dubeltowe bezdroża, zdać się musimy na enigmatyczne wskazówki nakreślone nam przez belgijskiego znajomego. Okazuję się też, że tutejszy dialekt baaaardzo się różni od znanych nam z południowej Polski. Niemniej zauroczeni jesteśmy tą mową do tego stopnia, że „naciągamy” na dłuższą dyskusję kilku naszych rozmówców, których pytamy o drogę.
     Po jakiejś pół godzinie zostajemy nakierowani na właściwe tory. Niemniej czas niepokojąco nagli – spóźnienie się na zlot dubeltów o godzinę, może się równać z całkowitym fiaskiem wyprawy. Z racji chęci ochronienia tego miejsca przed tłumami birdwatcherów, nie wdaję się w dokładny opis trasy. Powiem tylko, że dotrzeć TAM łatwo nie było! Zaliczyliśmy błądzenie po lesie i topienie w trzęsawisku, ale kiedy oczom naszym ukazał się tzw. okrąglak – grupa niskich krzaczków okalających arenę, gdzie tokowały dubelty, wszystkie trudy zostały wynagrodzone. Nadeszliśmy w samą porę, bo pierwsze ptaki właśnie zlatywały się na miejsce akcji. W ciągu najbliższej godziny naliczyliśmy 8 osobników. Scenerii tokowiska w zachodzącym słońcu, dopełniały ryczące jelenie i ciągnąca słonka. Miejsce, które tego wieczoru ukazało nam cząstkę swojej magii, na zawsze pozostanie w pamięci.
Do Rusi nad Narwią wracamy przed północą – zmęczeni jak diabli, ale równie szczęsliwi.

 "Dubelt-Arena"
Dubelt (Gallinago media) 
 Dubelt (Gallinago media) 
 Dubelt (Gallinago media) 



 03.05 – WTOREK

Rozstanie z Narwią

     Ostatni „dzień” nad Narwią rozpoczął się nader ciekawie i nader wcześnie – zegar wskazywał godzinę 00:01, kiedy rozległo się „chrapanie” płomykówki! Po przeżyciach dnia minionego, nie mieliśmy jednak energii na tyle, żeby uganiać się po wiosce za ptakiem. Wypada w tym miejscu dodać, że okna naszych pokoi, od strony podwórka wychodziły na piaszczystą skarpę, którą na kolonię lęgową wybrały brzegówki. Jednak to nie one były bohaterem nadchodzącego poranka, a… dudek! Ptaka namierzyłem przez okno, jak żerował w piaszczystej glebie za zabudowaniami gospodarczymi naszych gospodarzy. Po kilkuminutowych podchodach, leżałem już schowany za skrzynią na narzędzia, niecałe 10 m. od pięknego dudka, zajadającego się wyciąganymi z ziemi larwami turkucia podjadka. Kilka razy ptak odezwał się w mojej obecności i miałem okazję przekonać się, że podczas wykonywania tej czynności pulsuje mu cała pierś. Po kwadransie żerowania, w ramach którego dudek pożarł kilkanaście dorodnych larw, odleciał w kierunku lasu.

 Ruś nad Narwią

 Dudek (Upupa epops)
 Dudek (Upupa epops)
 Pulwy
 Bocian biały (Ciconia ciconia)
Pliszka żółta (Motacilla flava)

     Jeszcze ostatni przegląd Narwi – ptaki w stałym składzie: trochę więcej rybitwy białowąsej i czarnej, pojedynczy krwawodziób i brodziec śniady – i wyruszamy w drogę powrotną.
Z Narwią żegnamy się na Pulwach – rozległym obszarze mokradeł nieopodal Wizny – zresztą w języku Kurpiów, słowo „pulwy” oznacza właśnie bagno. Dopiero tutaj udaje się nam zaobserwować pierwsze tej wyprawy zauszniki. Niewątpliwie najmilszym akcentem był perkoz rogaty w szacie godowej - w Polsce trudnej do zaobserwowania.
     Ostatnie pożegnanie z tym urokliwym terenem następuje jednak we wsi Słomianka, gdzie oczom naszym ukazuje się typowy, sielski i idylliczny, „biebrzański” landszaft. Na powstałym w centrum podmokłego pastwiska rozlewisku, żeruje para łabędzi krzykliwych, polują rybitwy czarne, a wokół tokują rycyki. Przez kilka ostatnich dni zżyliśmy się z tym krajobrazem, dlatego z ciężkim sercem pakujemy się do auta w powrotną drogę do Opola.



 Łabędź krzykliwy (Cygnus cygnus)
Łabędzie krzykliwe (Cygnus cygnus) - w tle rycyk (Limosa limosa)
 Rybitwa czarna (Chlidonias niger)
 Rybitwa czarna (Chlidonias niger)


    To była niezapomniana majówka – od początku do końca, bo i wyjątkowy był powrót z niej – od Warszawy towarzyszyły nam opady śniegu, które w okolicy Częstochowy nabrały nawet na krótko rozmiarów śnieżycy, jakiej ze świecą by szukać w niejedne bożonarodzeniowe święta.
    Łącznie udało nam się zaobserwować, bądź usłyszeć 105 gatunków. Poniżej ich lista według kolejności obserwacji:

1. puszczyk
2. cietrzew
3. derkacz
4. uszatka błotna
5. kukułka
6. brzęczka
7. piegża
8. cierniówka
9. rokitniczka
10. kapturka
11. dymówka
12. piecuszek
13. bocian biały
14. potrzos
15. błotniak stawowy
16. rudzik
17. pierwiosnek
18. sikora uboga
19. bąk
20. batalion
21. kszyk
22. krwawodziób
23. śpiewak
24. żuraw
25. czajka
26. szpak
27. czapla siwa
28. kruk
29. skowronek
30. szczygieł
31. myszołów
32. trznadel
33. sroka
34. krzyżówka
35. kos
36. sójka
37. modraszka
38. bogatka
39. pliszka żółta
40. orlik krzykliwy
41. dudek
42. świergotek łąkowy
43. krętogłów
44. pokląskwa
45. pleszka
46. grzywacz
47. wrona siwa
48. makolągwa
49. wilga
50. zięba
51. błotniak łąkowy
52. pliszka siwa
53. kopciuszek
54. rybitwa czarna
55. łabędź niemy
56. śmieszka
57. łęczak
58. rycyk
59. kobuz
60. kropiatka
61. rybitwa białoskrzydła
62. czapla biała
63. siewka złota
64. remiz
65. wodnik
66. gołąb miejski
67. świstunka
68. kuropatwa
69. dzięcioł duży
70. kwiczoł
71. sierpówka
72. oknówka
73. wróbel
74. kormoran
75. rożeniec
76. rybitwa rzeczna
77. cyranka
78. rybitwa biało czelna
79. cyraneczka
80. dzwoniec
81. rybitwa Białowąsa
82. płaskonos
83. czernica
84. krogulec
85. dzięcioł czarny
86. łyska
87. kawka
88. strzyżyk
89. perkoz dwuczuby
90. perkoz rdzawoszyi
91. gawron
92. podróżniczek
93. pliszka cytrynowa
94. gęś zbożowa
95. srokosz
96. grubodziób
97. płomykówka
98. mysikrólik
99. dubelt
100. słonka
101. trzciniak
102. brodziec śniady
103. perkoz rogaty
104. zausznik
105. dzięcioł średni