sobota, 25 stycznia 2014

Rekordowy mróz i frekwencja - Zimowe Ptakoliczenie 2014 w Opolu

Już po raz siódmy z rzędu, w ostatni weekend stycznia spotkaliśmy się na Wyspie Bolko w ramach Zimowego Ptakoliczenia. Siarczysty i rekordowy mróz (-13° C) nie wystraszył na szczęście uczestników, którzy po raz kolejny udowodnili, że żadna pogoda nie straszna, jeśli dysponuje się czasem i dobrymi chęciami. Wspólnie ustanowiliśmy nową, najwyższą frekwencję - 27 osób! Tradycyjnie, podwójnie cieszy mnie niesłabnące zainteresowanie wśród młodzieży. Na uwagę zasługuje też fakt, że już po raz kolejny odwiedzają nas osoby spoza województwa opolskiego. 
Można powiedzieć, że dopisały też ptaki. Obserwowaliśmy w sumie blisko 1500 osobników z 46 gatunków - wynik ten mieści się w ramach solidnej średniej. Ci, którzy wytrwali z nami dłużej, mogli zobaczyć rzadką w Opolu ogorzałkę, pływającą od wczoraj na Kanale Ulgi. A dla garstki tych najwytrwalszych czekał bonus, w postaci... drugiego osobnika na Odrze! Dopisał też samczyk mandarynki, na którego zawsze można liczyć - tym razem pokazał się w pełnej krasie podczas żerowania 2-3 metry od obserwatorów! Sporo wrażeń dostarczyły też przelatujące nad naszymi głowami bieliki, które wyświadczyły nam dodatkową przysługę płosząc ptactwo wodne w naszą stronę, dzięki czemu dopisaliśmy do listy wycieczki gągoły i bielaczka. 
Jakie gatunki zawiodły? Raniuszek, mazurek, gil, perkozek, pełzacz leśny, mewa srebrzysta - jak widać, rekord w liczbie obserwowanych gatunków był w zasięgu ręki... Ale nie można mieć wszystkiego :).

Wyniki liczenia:

łabędź niemy 6
mandarynka 1 m.
krzyżówka 525
ogorzałka 2 f./juv.
czernica 63
głowienka 9
gągoł 16
nurogęś 8
bielaczek 1 f.
kormoran 21
łyska 6
bażant 4
bielik 3
krogulec 1
myszołów 3
pustułka 2
śmieszka 250
mewa siwa 2
mewa białogłowa 2
duże mewy 22
gołąb miejski 15
sierpówka 2
dzięcioł duży 2
dzięcioł zielony 1
dzięcioł czarny 1
dzięcioł średni 1 m.
kos 10
kwiczoł 450
paszkot 1
strzyżyk 1
rudzik 1
modraszka 2
bogatka 2
kowalik 5
pełzacz ogrodowy 1
kawka 8
gawron 6
wrona siwa 2
kruk 1
sójka 1
sroka 1
szpak 1
czyż 2
trznadel 2
wróbel 1
grubodziób 2
dzwoniec 4

Udział wzięli: Łukasz Berlik, Bożena Bielak, Julia Czerwiak, Dawid Deja, Elżbieta Flisak, Fabian Hurek, Martyna Kaliciak, Kazimierz Kiejza, Anna Koj, Jolanta Koj, Michał Koj, Łukasz Kolloch, Aleksandra Kowalska, Maciej Kowalski, Marek Leja, Marcin Lepka, Beata Łakomska, Franciszek Mordal, Olivier Mróz, Sylwia Nieświec, Gabriela Sobczak, Grzegorz Sobczak, Jakub Szafrański, Roman Witek, Andrzej Wójcik, Michał Zawadzki, Wawrzyniec Zięba.

Serdecznie dziękujemy za przybycie!
Maciej Kowalski / Opolska Grupa Ornitologiczna

Uczestnicy Zimowego Ptakoliczenia 2014 na Wyspie Bolko







Liczymy krzyżówki (fot. A. Kowalska)
Liczby uczestników i obserwowanych gatunków na przestrzeni ostatnich siedmiu lat
 Ogorzałka (Aythya marila) - bohaterka Zimowego Ptakoliczenia 2014
Bielik (Haliaeetus albicilla)
Mandarynka (Aix galericulata) - na tego samczyka zawsze można liczyć :)
Mandarynka (Aix galericulata) - fot. A. Kowalska

środa, 15 stycznia 2014

Maroko, kraina kontrastów - III: Śladami uszatki mauretańskiej (29 XI - 1 XII 2013)

Sidi Yaya Zaer, 29 XI 2013, chwilę przed 7 rano...

Miniona noc w aucie miała jedną niepodważalną zaletę - wystarczyło opuścić pojazd żeby znaleźć się w najlepszym miejscu w Maroku na szponiastonoga zbrojnego! Za takowe uchodzą bowiem przerzedzone lasy z dębem korkowym pomiędzy Sidi Yaya Zaer i Sidi Bettache. Recepta na zobaczenie szponiastonoga jest tylko jedna: w terenie trzeba być o świcie - wtedy ptaki są przez krótki czas aktywne głosowo, a zważywszy, że śpiewają z podwyższenia terenu (wierzchołek drzewa, skała, słup itp.) szanse na ich zlokalizowanie są największe. Wybierać należy pomiędzy dwoma wariantami poszukiwań. Pierwszy zakłada skontrolowanie jak największego obszaru (częściowo pieszo, częściowo autem) lasów korkowych w rejonie letniej rezydencji króla. Fakt, że lasy te są terenami myśliwskimi Jego Królewskiej Mości sprawy nie ułatwia, bo nie wszędzie wstęp jest dozwolony. Drugi wariant to rozstawienie się na skrzyżowaniu leśnych dróg w pobliżu bramy głównej do lasu, na wschód od głównej szosy. Podobno szponiastonogi lubią truchtem przemykać przez leśne trakty i kilka zagranicznych ekip właśnie w ten sposób je obserwowało. Na początek decydujemy się na opcję pierwszą i po chwili wydaje się, że wybraliśmy słusznie - słyszymy co najmniej 3 odzywające się ptaki, z tego jednego z dość bliska! Niestety, ale zobaczyć tego skrytego kuraka wielkości naszej kuropatwy na zarośniętych zboczach wzgórz nie jest łatwo... Wkrótce okazuje się, że przewodniki bardzo rzetelnie opisały aktywność dobową szponiastonogów - o 8 rano ptaki zamilkły. Wracamy po samochód i przez kolejne 2 godziny zwiedzamy spory fragment lasów. Z ciekawszych udaje się zobaczyć jedynie kaniuka, modraszkę kanaryjską, około 20 bilbili ogrodowych i jedyne na tej wyprawie grzywacze w liczbie 100 osobników - nie natrafiamy na żaden ślad szponiastonogów... Z kilku miejsc słychać melodyjną piosenkę czagry senegalskiej - jej zobaczenie również kosztowało trochę nerwów, ale w końcu nasze podchody przyniosły pożądany efekt :).

 Królewskie tereny łowieckie koło Sidi Yaya Zaer - miejscówka na szponiastonogi
Królewskie tereny łowieckie koło Sidi Yaya Zaer - miejscówka na szponiastonogi
Modraszka kanaryjska (Cyanistes teneriffae)
Bilbil ogrodowy (Pycnonotus barbatus)
Czagra senegalska (Tchagra senegalensis)

Nadzieja umiera ostatnia. Nie pozostało nam nic innego jak spróbować wariantu drugiego - obserwacji leśnych dróg. Dzień wcześniej ustaliliśmy, że bez wyrzeczeń w dalszym programie wycieczki możemy kontynuować poszukiwania do godziny 11. Została więc niecała godzina, podczas której nic na naszą korzyść się nie zmienia. Ostatecznie przyszło nam przełknąć gorycz pierwszej porażki na tej wyprawie... Zanim opuścimy na dobre rejon Sidi Yaya Zaer kontrolujemy jeszcze staw koło rezydencji króla i kolejny, położony ok. 1,5 km dalej na wschód. Bilans: immaturalny sokół wędrowny, kaniuk, 2 samce hełmiatki, "nasz" myszołów, 32 czajki, 2 podgorzałki, błotniak stawowy oraz liczne płaskonosy, cyraneczki, perkozki i krzyżówki. Na zakończenie Paweł zauważa "dzikiego osła". "Tylko dlaczego on ma spętane nogi?" - pyta po chwili sam siebie. Nim dotarliśmy do Sidi Yaya Zaer ja z kolei widziałem jelenia-kłapoucha. Chyba powoli udziela się nam zmęczenie...

Sokół wędrowny (Falco peregrinus)
Dziki osioł... Tylko dlaczego ma spętane nogi?:)

Opuszczamy Sidi Yaya Zaer i kierujemy się na północny zachód objeżdżając od południa Rabat. O ile sama stolica sprawia wrażenie schludnej i nowoczesnej metropolii, otaczające ją miejscowości (np. Tamesna) to z sanitarnego punktu widzenia obraz nędzy i rozpaczy... Ulice, uedy, skwery - wszystko tonie w śmieciach - przykry widok... Zatrzymujemy się na obiad w Sidi Bouknadel - przeludnionej i brudnej mieścinie, w której z trudem znajdujemy stoisko z kebabami, przyrządzanymi zresztą w niezbyt zachęcających warunkach. Raz kozie śmierć - stwierdzamy, że prędzej umrzemy z głodu niż z powodu amebozy. Jak się później okazało, nie dla wszystkich była to trafiona diagnoza;). Tymczasem cieszymy się jednak z pełnych żołądków i w dość dobrych nastrojach ok. 14:30 docieramy nad jezioro Sidi Boughaba, które wraz z otaczającymi je mokradłami objęte jest ochroną w ramach parku narodowego.

 Maroko zaskakuje kontrastami - na zdjęciu Tamesna
 Przedmieścia Rabatu
 Przedmieścia Rabatu
 Rabat...
 Marokańska życzliwość na drodze - kolega na rowerze nie ma silnika? Pomożemy! :)
 W drodze na Sidi Boughaba
 W drodze na Sidi Boughaba
Nasza "restauracyjka" w Sidi Bouknadel

Przejeżdżając wzdłuż południowego brzegu jeziora zauważamy sroki "gołookie" podgatunku mauritanica* - podczas całej wyprawy obserwujemy je tylko tutaj. Pierwszy dłuższy postój urządzamy na jedynej poprzecznej grobli, przecinającej akwen w jego północnej części. Według danych literaturowych, pozostanie tu do zmierzchu daje spore szanse na uszatkę mauretańską – zwykle pojawiają się najpierw nad porośniętym skrubem wzgórzem po prawej stronie, po czym zaczynają polować nad bagnami na wprost grobli. Jeśli starczy czasu wrócimy tu wieczorem. Tymczasem wysiadamy z auta i od razu zauważamy modrzyka żerującego na krawędzi trzcinowiska! Niestety, ale opuszczamy pojazd z takim entuzjazmem, że ptak daje nura w trzciny;). Cierpliwie czekamy przy lunetach, aż w końcu ten przepiękny chruściel pokazuje się w pełnej krasie - tym razem, maszerując przy akompaniamencie seryjnie zwalnianych spustów migawek naszych aparatów. W końcu modrzyk ponownie umyka w gęstwinę, a my poświęcamy chwilę innym ptakom. Z pobliskich zarośli słychać głos wierzbówki. Na brzegu żeruje kilka czapli złotawych - jedna z nich mogłaby startować w konkursie na najbrzydszego ptaka wycieczki. W kominie nad otaczającymi jezioro wzgórzami kołuje 25 bocianów białych. Świetny widok, na który z utęsknieniem będę czekać po powrocie do Polski...

* Obecnie to odrębny gatunek - sroka gołooka (Pica mauritanica) - edytowano 4.7.18

Sroka gołooka (Pica pica mauritanica)
Jezioro Sidi Boughaba - środowisko modrzyka i miejsce na uszatkę mauretańską
 Modrzyk (Porphyrio porphyrio)
Modrzyk (Porphyrio porphyrio)
Żółw hiszpański (Mauremys leprosa)
Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
A ta czapelka nie ma szans na tytuł "Miss Wyprawy";)

Objeżdżamy jezioro od wschodu, aż docieramy na położony między drzewami placyk, zaadoptowany na parking. Z tego miejsca odchodzi ścieżka, która po 250 metrach kończy się przy zadaszonym stanowisku do obserwacji ptaków. Instalujemy się wewnątrz pomieszczenia i już po chwili możemy podziwiać spore ilości kaczek (głównie krzyżówka, płaskonos i cyraneczka), wśród których nie zauważamy jednak poszukiwanych przez nas marmurek. Na jednym z wbitych w dno jeziora słupów odpoczywa rybołów. Najprzyjemniejsze było stado 35 flamingów różowych - szkoda tylko, że większość ptaków spała w najlepsze.

 Tablica informacyjna w parku narodowym Sidi Boughaba
 Jezioro Sidi Boughaba
Sidi Boughaba - schronienie dla obserwatorów na wschodnim brzegu jeziora
Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus)

Podczas powrotu do samochodu naszą uwagę przykuwają trzy pływające tuż przy brzegu ptaki - to łyski czubate! Podchodzimy nad samą wodę, a łyski... podpływają coraz bliżej! Według przewodnika Collinsa gatunek ten jest bardziej płochliwy i mniej towarzyski od naszej łyski, tymczasem w pewnej chwili, jeden z ptaków zbliża się do nas na 4 metry.

  Łyska czubata (Fulica cristata)
  Łyska czubata (Fulica cristata)
 Łyska czubata (Fulica cristata) 

Do zachodu słońca pozostaje niecałe półtora godziny, postanawiamy więc spróbować jeszcze szczęścia na seawatchingu. W tym celu udajemy się do położonej niecały kilometr od jeziora miejscowości Mehdia. Przy głównej plaży wydaje się nam, że jesteśmy obserwowani przez podejrzanych delikwentów, zatrzymujemy więc auto na parkingu płatnym i maszerujemy na falochron. Jego twórca musiał mieć niezłą fantazję - ostatnie 75 metrów wymagało przeskakiwania z kamienia na kamień, co w pełnym osprzętowaniu groziło utratą zdrowia, bądź dobytku życia. Ale było warto. Widzieliśmy około 100 burzyków balearskich, wydrzyka ostrosternego, 20 rybitw czubatych, 1-2 burzyki szare (które mnie jednak ominęły) i niezliczone ilości głuptaków.

 Plaża i falochron w Mehdia
 Seawatching na falochronie w Mehdia - jak widać droga na cypel nie jest prosta;)
Na falochronie w Mehdia (fot. M. Zawadzki)
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)
Pomimo późnej pory jest ruch na wodzie...
... i w powietrzu;)
Mehdia - widok z falochronu podczas zachodu słońca

Ściemniło się już na tyle, że bez latarek możemy zapomnieć o uszatce mauretańskiej. Rozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się być kolacja w Mehdia. Znajdujemy przytulną knajpkę niedaleko plaży, gdzie jest możliwość spróbowania owoców morza, pochodzących prosto ze świeżego połowu. Zamówić można m.in. sardynki, solę, okonia morskiego, krewetki, kalmary, homary i wiele innych specjałów - ja decyduje się na apetycznie wyglądające krewetki. Oczywiście, co zdaje się jest normą w Maroku, najeść się można samymi dodatkami.

 Owoce morza - do wyboru, do koloru
Moja kolacja - krewetki + przystawki, a do picia jabłkowy Poms

Wieczorem dojeżdżamy do Larache. Położone nad Atlantykiem miasto, jeszcze do 1956 roku znajdowało się pod hiszpańskim protektoratem, co odcisnęło swoje piętno na współczesnym charakterze Larache. Znajdujemy nocleg w hotelu Malaga, położonym blisko Place de la Libération - dawnego Plaza de España, które stanowi centrum miasta i jest typowym przykładem hiszpańskiej urbanistyki kolonialnej. Wychodzę na zakupy i okazuje się, że w sklepie łatwiej porozumieć się po hiszpańsku niż po francusku. Najwyraźniej po Hiszpanach pozostał też zwyczaj spędzania ciepłych wieczorów poza domem - przed 22 ulice są pełne ludzi. Co ciekawe, nikt nie narzuca mi się jako przewodnik, ani nie oferuje sprzedania swoich wyrobów. Larache jest zdecydowanie najbardziej europejskie z wszystkich, odwiedzanych przez nas do tej pory marokańskich miast.

 Larache - Place de la Libération tętniący życiem
Larache - Place de la Libération

Powracam do hotelu i po chwili, ni stąd ni zowąd przechodzę gehennę. Chociaż od początku wyjazdu raczej przestrzegałem higienicznych zasad BHP (mycie zębów w wodzie mineralnej, picie tylko wody butelkowanej, częste mycie rąk itp.) dopadła mnie słynna klątwa faraona, czyli ekstremalne problemy żołądkowo-jelitowe. W tym miejscu opuszczę może kurtynę nad dalszymi wydarzeniami tego wieczoru... Dodam tylko, że do świata żywych przywróciły mnie lokalne lekarstwa zdobyte przez Mariana w pobliskiej aptece: syrop Motilium i tabletki Imodium.
Wstaję przed 7 rano. Co najważniejsze, żyję. Ale co to za życie - czuję się, jakby mój żołądek miał temperaturę -20 stopni i ktoś trenował na nim koncertowe solo Bonhama z Moby Dicka. Udaję, że zjadam śniadanie i wychodzę na rynek złapać w płuca trochę świeżego powietrza. I tu niespodzianka - po niebie gania kilka jerzyków małych.

 Larache - Hotel "Malaga"
 Larache - okolice Place de la Libération
Larache - Place de la Libération - widok na bramę główną medyny
Jerzyk mały (Apus affinis)

Podróżując po Maroku samochodem co rusz natknąć się można na samozwańczych parkingowych. Dlatego z pewnym dystansem traktujemy Pana, który żąda od nas zapłaty, kiedy pakujemy bagaże do auta - rzekomo za pilnowanie pojazdu w nocy. Nie widzimy jednak plakietki gardiens de voitures - w jej zastępstwie, jako przedmiot uwierzytelniający, w ręku strażnika pojawia się... gwizdek ;). Prawdziwy marokański parkingowy ubrany jest w niebieski fartuch - wąsaty jegomość spełnia ten warunek, co jeszcze nie znaczy, że jest parkingowym - sprawdzamy jego tożsamość w naszym hotelu i dopiero wtedy wypłacamy haracz;). Gwizdek wędruje do ust parkingowego i uroczyście opuszczamy miejsce postojowe przy Avenue Hassan II.
Naszym pierwszym celem tego dnia są rozlewiska meandrującej rzeki Loukkos. Tuż przed samym mostem nad uedem skręcamy w prawo w asfaltówkę oznaczoną Barrage de garde sur Oued Loukkos. Po chwili zatrzymujemy się na pierwszą kontrolę ptaków - nad wodą polują 3 rybitwy wielkodziobe i kilka błotniaków stawowych. Nisko nad nami przelatują dwa rybołowy, zauważamy też odpoczywającego na pobliskiej łące kurhannika. Największym hitem są jednak znalezione przez nas dwie zajęte norki brzegówek małych! Literatura milczy na ten temat i nasuwa się pytanie czy jest to znane stanowisko tego rzadkiego w Maroku gatunku?

 Nieczynny drewniany most nad Oued Loukkos
Oued Loukkos
Rybitwa wielkodzioba (Hydroprogne caspia)
Rybołów (Pandion haliaetus)
Brzegówka mała (Riparia paludicola)
Brzegówki małe (Riparia paludicola)

Przejeżdżamy pod autostradą (po drodze dopisując jeszcze do listy ptaków turkawkę - 2 ptaki odpoczywały w grupie 50 sierpówek) i po lewej stronie naszym oczom ukazują się pierwsze rozległe, podmokłe pola. Tu zaliczam nowy dla siebie gatunek, którym staje się ibis kasztanowaty. Z początku jest tylko jeden ptak i trochę mi żal, że żeruje w sporej odległości od drogi... Wkrótce zaczynają się jednak zlatywać kolejne i kolejne - w sumie ze 130 ptaków - piękny widok, ale jak się okazało później, był to dopiero przedsmak tego co nas czeka. Po prawej stronie mijamy kilka mniejszych stawków, na których obserwujemy m.in. pierwsze czaple modronose i ok. 300 łysek czubatych! Co jakiś czas w trzcinowisku przemyka modrzyk - stwierdzamy ich tego dnia co najmniej sześć. Z pobliskich zadrzewień i zarośli słychać pokrzewkę aksamitną, chwastówkę i wierzbówkę. W pewnym momencie zauważamy, uwijającego się w kępach sitowia obok grobli, niedużego ptaszka - to tamaryszka! Przypominam sobie ile wysiłku kosztowało mnie wypatrzenie jej na Węgrzech - teraz mogę zobaczyć ją zdecydowanie lepiej, choć nadal wymaga to cierpliwości.

Podmokłe pola koło Larache
Stado łysek (Fulica atra) i łysek czubatych (Fulica cristata)
Tamaryszka (Acrocephalus melanopogon)
 Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
Ibis kasztanowaty (Plegadis falcinellus)
Ibisy kasztanowate (Plegadis falcinellus)
Ibisy kasztanowate (Plegadis falcinellus)
Ibisy kasztanowate (Plegadis falcinellus)


Dojeżdżamy do zapory na rzece. Droga odbija tu w prawo i po chwili dociera na rozległe pola uprawne, gdzie naszym celem będzie znalezienie zimujących strepetów. Ich liczba w ostatnim półwieczu drastycznie zmalała (z 1000 w 1964 r. do 100 w 1990 r.), ale według zdobytych przed wyjazdem informacji, nadal powinno tu zimować kilkadziesiąt osobników. Po pierwszej kontroli nie znajdujemy niestety ani jednego... Są za to 4 żurawie, kilka gęgaw, liczne czajki, 70 siewek złotych, kuliki wielkie i około 100 rycyków. Nad nami poluje kaniuk - już któryś na tej wyprawie, ale nadal nie mogę oderwać od niego oczu, kiedy zawisa w trzepoczącym locie... Co jakiś czas napotykamy miejscowych rolników, których pytamy o strepety. Część z nich wskazuje na pola znajdujące się jeszcze dalej w kierunku południowo-wschodnim. Niestety, ale niektórzy w odpowiedzi na pytanie przecząco kręcą głową... Czyżby strepety już tu nie zimowały?
Wsiadamy do auta i ruszamy dalej groblą. Zaraz po starcie słyszę jakiś niepokojący odgłos - jakby coś spadło z dachu. Niestety, ale to coś okazało się być aparatem Mariana... Sprzęt na szczęście będzie do odratowania, ale tymczasowo mamy w ekipie jednego fotografa mniej...

Pola uprawne koło Larache
Kaniuk (Elanus caeruleus)
Kaniuk (Elanus caeruleus) - sekwencja klatek z zawisania
Pola uprawne koło Larache
Czapla nadobna (Egretta garzetta)

Napotkane panie w fikuśnych kapeluszach potwierdzają to, co usłyszeliśmy od poprzednio pytanych osób - strepetów musimy szukać kilkaset metrów dalej. Dojeżdżamy we wskazane miejsce i natrafiamy na... polowanie. Nagonka złożona z miejscowych wypłasza bekasy, do których strzela kilkunastu myśliwych -  wśród nich przeważają Europejczycy... Ptaki nie mają zbyt wielkich szans - na ten widok nóż otwiera się w kieszeni... Niestety jesteśmy bezsilni. Obecność myśliwych przypieczętowała też zapewne smutny koniec zimowiska strepetów w Larache... :( Polowania - legalne, czy nielegalne - to istotny problem nie tylko Maroka, ale większości krajów arabskich - żeby zrozumieć skalę tego problemu wystarczy zajrzeć np. tutaj... Zgroza!

 Widziały Panie strepeta? (fot. S. Czyż)
 Słońce nie doskwiera - w takiej czapie można czesać:)
Siła złego na jednego - smutny, ale niestety powszechny w krajach arabskich widok...

Wracamy w kierunku drogi głównej i na pożegnanie z Larache natura funduje nam niesamowity spektakl. Na podmokłych polach lądują dwa stada ibisów kasztanowatych - jedno z nich liczy 500, a drugie... 1800 ptaków. To widok, jaki zapamiętam na całe życie... Z innych ciekawostek widzieliśmy drzemlika - gatunek, którego w myślach raczej nie łączyłem z Afryką, tymczasem zimuje również w Maroku. W końcu udało mi się też wykonać lepsze zdjęcie szpaka jednobarwnego.

Drzemlik (Falco columbarius)
Jedno ze stad ibisów kasztanowatych (Plegadis falcinellus) liczące 500 ptaków...
... i część stada 1800 osobników ibisów kasztanowatych (Plegadis falcinellus) - szok!
Ibisy kasztanowate (Plegadis falcinellus)
Szpak jednobarwny (Sturnus unicolor)







Kupujemy zapas mandarynek i ruszamy nad oddaloną o 40 km od Larache lagunę Merja Zerga. Miejsce to jest dla ptasiarzy swego rodzaju sanktuarium - to przecież tutaj jeszcze kilkadziesiąt lat temu zimował, prawdopodobnie już wymarły kulik cienkodzioby... Niestety po raz ostatni widziano go w marcu 1995 roku... Dziś Merja Zerga kojarzy się z innym, skrajnie nielicznym i ginącym w Zachodniej Palearktyce gatunkiem - uszatką mauretańską.
Najlepszym miejscem na uszatkę mauretańską był dawniej camping, w położonej na północ od laguny miejscowości Moulay Bousselham. Sowy przestały tu jednak wyprowadzać lęgi, z powodu zbyt dużej presji człowieka. Jednak według niektórych danych, drzewa na terenie campingu miały być nadal miejscem ich dziennego odpoczynku w zimie - notowano tu nawet powyżej 20 ptaków! Postanawiamy zbadać ten temat na miejscu. Szybko znajdujemy właściwe pole namiotowe. Przed bramą zaczepia nas uzbrojony w lornetkę człowiek, który przedstawia się jako Mansoury i oferuje swoją pomoc w pokazaniu nam uszatek mauretańskich - twierdzi, że ptaki nie zimują już w Moulay Bousselham, a on zna ich aktualne miejsce pobytu. Chociaż Mansoury okazuje legitymację przewodnika na licencji strażnika parku narodowego, mamy mieszane uczucia - przed oczami stają nam mało etyczne sceny bezpardonowego płoszenia ptaków z opowieści naszych kolegów, którzy byli w Maroku rok przed nami... Do czegoś podobnego nie chcemy przykładać ręki i chociaż jegomość wygląda dość profesjonalnie postanawiamy, że będzie bezpieczniej jak sami poszukamy uszatek - zwłaszcza, że dysponujemy współrzędnymi miejsc, w których były obserwowane w latach 2010-2012. Na pożegnanie dostajemy wizytówki - chyba nikt z nas wtedy nie przypuszczał, że mogłyby się kiedykolwiek przydać. Los bywa jednak przewrotny.

Merja Zerga - w tłumaczeniu: Błękitna Laguna

Objeżdżamy lagunę od wschodu i południa. Poza beznadziejną nawierzchnią drogi i niewyobrażalnie zaśmieconymi wioskami, naszą uwagę zwracają liczne gaje i aleje eukaliptusowe. Pojawienie się tych drzew w Maroku to efekt nie tylko nadmiernego wyrębu drzew (np. na opał, albo w poszukiwaniu ziemi pod ogrodnictwo i rolnictwo), ale niewłaściwej gospodarki leśnej. Praktyki stosowane w lasach umiarkowanych zostały odgórnie narzucone i zaszczepione na gruncie marokańskim. W efekcie, działania takie jak przerzedzanie naturalnych lasów, składających się m.in. z arganii i dębów korkowych, doprowadziło jedynie do poważnej erozji gleby, w wyniku której pozostałe przy życiu drzewa w szybkim tempie zaczęły usychać. Biorąc pod uwagę tempo degradacji (każdego roku w Maroku na zawsze ginie 25 tysięcy hektarów lasu...) sytuacja stała się dramatyczna. Aby zaspokoić zapotrzebowanie na paliwo, paszę dla bydła, materiały budowlane itp., rozpoczęto nasadzenia eukaliptusa, który charakteryzuje się szybkim przyrostem - mniej więcej metr na rok. Chwilowo sytuacja została mniej więcej opanowana, ale jakie będą dalekosiężne skutki całego przedsięwzięcia, trudno przewidzieć. Zważywszy, że sadzenie innego obcego gatunku niedostosowanego do afrykańskich warunków - sosny kanaryjskiej - spowodowało podobny efekt erozji gleby, może to być kolejny strzał samobójczy marokańskiego Ministerstwa Gospodarki Leśnej.


Eukaliptusy - eksperyment, który ma zaspokoić popyt na drewno
Uwaga - to nie wysypisko, a pobocze drogi w jednej z wsi... Tu królują czaple złotawe (Bubulcus ibis)

Docieramy w końcu do miejsca po zachodniej stronie laguny, które według dostępnych nam danych ma być TYM miejscem, najlepszym w "WestPalu" na uszatkę mauretańską;). Rozstawiamy lunety i otacza nas tłum rozwrzeszczanych dzieci - każde chce spojrzeć przez lunetę, albo chociaż dotknąć aparatu. Chwilami udaje nam się panować nad sytuacja, ale nie na długo - co chwila prośby są ponawiane (Mesje, sje,sje!!!) przy akompaniamencie dzikiego jazgotu;). Trudno czesać w takich warunkach. Dzięki swoim włosom dorabiam się pseudonimu "Ramos";). Niektórzy z nas zasypywani są salwami pytań o ważne, życiowe kwestie (np. "Real czy Barcelona?"). Tymczasem słońce chyli się coraz mocniej ku zachodowi i dzieci dochodzą do wniosku, że najwyższy czas przedstawić swoją ofertę - pobiegną wypłoszyć sowę za zapłatą! Tłumaczymy, że nie interesuje nas takie podejście do tematu i potrzebujemy jedynie ciszy. No ale jak wytłumaczyć to dzieciom, których francuszczyzna mocno kuleje (nie mówiąc o angielskim)? Skończyło się niestety na tym, że część z nich postawiła na swoim i pobiegła w wysokie trawy. W końcu robi się już całkiem ciemno i wtedy... zauważamy sylwetkę uszatki! Emocje biorą górę, przekrzykujemy się kto widział jakie cechy - szybko obalony zostaje argument, że była to ciemna uszatka. Jak to mówią: w nocy wszystkie koty są czarne;). Mamy więc zagwozdkę - nie udaje się nam zobaczyć najważniejszego gatunku wyprawy. Zanim jednak zabierzemy się za jej rozwikłanie, musimy zająć się zagadnieniami bieżącymi - dzieci domagają się zapłaty za wypłoszenie sowy, chociaż wróciły na tarczy na długo przed jej pojawieniem się - abstrahując już od tego, że nie chcemy przyzwyczajać młodzieży do zarabiania na płoszeniu ptaków. Jakoś udaje się nam przebić do auta i opuścić arenę wydarzeń po angielsku ;).

 Edukacja w Maroku;)
W końcu jednak musimy odejść spory kawałek od wioski, żeby zaznać względnego spokoju... ;)

Tego dnia mieliśmy w planach przejazd nad jezioro Dayet Aoua. Musimy jednak skorygować nasz koncept - najważniejsza w tej chwili jest uszatka mauretańska. Wspólnie podejmujemy decyzję o wynajęciu przewodnika, którego spotkaliśmy tego dnia. Michał telefonicznie ustala warunki usługi - jesteśmy umówieni na 7 rano w Moulay Bousselham. Wracamy do tej miejscowości i wynajmujemy domek na campingu. Jeszcze tylko debata nad zmianami w dalszym planie wyprawy, komisyjnie rezygnujemy z wizyty w Oued Souss i Oued Massa nad Atlantykiem i dodajemy sobie pół dnia na pustyni. Póki co pozostaje mieć nadzieję, że rano zobaczymy uszatkę, bo aż strach pomyśleć jakie szaleńcze plany zrodzą się w naszych głowach, jeśli się nie uda:).
Punktualnie o 7 spotykamy się z Mansourym. Nasz samochód zaczyna już przypominać mini-bus;) Staramy się jednak nie myśleć o chwilowych niewygodach - sukces czasami wymaga poświęceń! Dojeżdżamy do wioski Ouled Mesbah i nasz przewodnik wyraźnie ożywia się - każe nam skręcić w prawo. Mijamy eukaliptusowy gaj, aż w końcu wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń łąk i pastwisk nad kanałem Nador. Tu czeka już drugi strażnik parku o imieniu Hmida. Idziemy chwilę za nim, po czym otrzymujemy polecenie: rozstawić się na krawędzi wysokich traw. Mansoury ze swoim pomocnikiem robią zaledwie kilka kroków w głąb łąki i... z ziemi podrywają się dwie uszatki mauretańskie! Po krótkiej rundzie w powietrzu ptaki zapadają w trawy - szczęśliwym trafem jeden z nich ląduje na małym wyniesieniu, które doskonale widzimy przez lunety. Serca biją nam szybciej - obserwujemy jedną z najrzadszych sów Zachodniej Palearktyki - na Merja Zerga, kluczowej dla zachowania tego gatunku ostoi, pozostało tylko 40 par. Mansoury proponuje nam podejście do uszatek ścieżką przez wysokie trawy, ale zdecydowanie rezygnujemy - jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani, zarówno dotychczasową jakością obserwacji, jak również profesjonalizmem przewodników - żadnego hałasowania i wydeptywania ptaków na siłę. Od Hmidy dowiadujemy się, że w sezonie lęgowym pilnuje on, aby miejscowi rolnicy nie wypasali bydła w pobliżu gniazd.

Środowisko uszatki mauretańskiej
Uszatka mauretańska (Asio capensis) w promieniach wschodzącego słońca
Uszatka mauretańska (Asio capensis) w promieniach wschodzącego słońca
Uszatka mauretańska (Asio capensis)
Uszatka mauretańska (Asio capensis)
Uszatka mauretańska (Asio capensis) - digiscoping
Uszatka mauretańska (Asio capensis) - digiscoping

Na koniec doświadczamy legendarnej marokańskiej gościnności - zostajemy zaproszeni do domu Hmidy na poczęstunek. Najpierw rytuał obmywania rąk, poprzedzający posiłek - ręce polewane wodą z czajnika, trzyma się nad miską. Następnie na stole pojawia się suchy makaron - wynalazek arabów-beduinów, którzy wymyślili go jako sposób przechowywania mąki podczas długich wypraw karawan przez pustynię - nie ma sztućców, je się rękami. Kolejne danie składa się z oliwek i świeżo upieczonego podpłomyka. Oczywiście nie może zabraknąć tradycyjnego trunku - herbaty atai. Przychodzi w końcu czas na rozmowę, naturalnie o ptakach. Mansoury opowiada nam jak obserwował na Merja Zerga kuliki cienkodziobe - co tu ukrywać, zazdrość nas trochę zżera;).

 Hmida pokazuje nam swoje zdjęcie z hiszpańskimi ornitologami...
 Pamiątkowe zdjęcie z Mansourym
 Tradycyjny marokański poczęstunek
 Hmida i Mansoury opowiadają nam o swoich obserwacjach kulików cienkodziobych...
... i jeszcze wpis do księgi gości!

Ani się obejrzymy, kiedy poczęstunek dobiega końca - raz jeszcze dziękujemy naszym przewodnikom. Jeszcze tylko odwozimy Mansoury'ego do Moullay Bousselham, robimy sobie wspólną fotkę i pełni wrażeń ruszamy w dalszą drogę, gonić stracony czas.


Kolejne cztery godziny spędzamy w samochodzie kierując się na wschód przez Kenitrę i Meknes. Drogę umilają niezastąpione mandarynki;) i marokańska muzyka o mieszanych (m.in. andaluzyjskich) wpływach, która zresztą towarzyszy nam podczas większości przejazdów. Ok. 13:30 docieramy do Ifrane - zbudowanego w latach 30-tych minionego stulecia przez Francuzów alpejskiego kurortu. Miasteczko pełne jest parków z fontannami, zieleni, nowoczesnej zabudowy i europejsko ubranych turystów - jest totalnie niearabskie i poczuć się tu można raczej jak w jednym z uzdrowisk Dolnego Śląska.

Dzięki muzyce mamy bardzo klimatyczną podróż...
 Mandarynki - tego dnia główny suplement diety
 Dokkery - bardzo praktyczny środek transportu
 W drodze do Ifrane
  W drodze do Ifrane
  W drodze do Ifrane - meczet z bocianim gniazdem
  الله الوطن الملك - Allāh, al-waṭan, al-malik - Bóg - Ojczyzna - Król - ostatnie słowa narodowego hymnu zdobią w Maroku niejeden mur i niejedno zbocze góry.
Ifrane - kurort w europejskim stylu

Ale to nie Ifrane jest naszym celem, a znajdujące się 20 km na północ, położone pośród gór Atlasu Średniego jezioro Dayet Aoua. Miejsce to ma być pewnym i jednym z kluczowych zimowisk łysek czubatych i marmurek. O ile jednak tych pierwszych nie musimy zbyt długo szukać, mamy problem z marmurkami. Objeżdżamy jezioro dokoła, kontrolujemy wszystkie zatoczki - bez skutku. Zastanawiamy się jak to możliwe - przecież jeszcze poprzedniej zimy widywano tu marmurki w liczbie około 200 osobników! Wykluczona jest raczej presja człowieka - w końcu jezioro pełne jest innych ptaków - wspomnianych już łysek czubatych, łysek, perkozków, zauszników, płaskonosów, głowienek, krzyżówek, krakw, podgorzałek i cyraneczek. Jak by jednak nie było, brakuje najważniejszego.... Na pocieszenie: dwie kazarki (bez dylematów dotyczących jej pochodzenia) i samica hełmiatki.

 Jezioro Dayet Aoua
Mieszane stado łysek (Fulica atra) i łysek czubatych (Fulica cristata) na jeziorze Dayet Aoua
 Jezioro Dayet Aoua
 Jezioro Dayet Aoua
Kazarka rdzawa (Tadorna ferruginea)
Jezioro Dayet Aoua

Pozostało nam jeszcze ponad dwie godziny dobrego światła - szybko musimy zdecydować się na jakiś manewr. Otwieramy mapę i szukamy innych, podobnych górskich jeziorek w okolicy - ptaki mogły się przenieść i zimują gdzieś w pobliżu. Jest ich kilka, ale na celownik bierzemy dwa największe - Dayet Ifrah i Dayet Hachlaf - oba znajdują się około 20 km od Dayet Aoua. Pierwsze z nich położone jest w dolinie, jakby żywcem przeniesionej z północnej Skandynawii. Dayet Ifrah okazuje się wprawdzie niebłahym zimowiskiem zausznika (+250) i perkoza dwuczubego (+200), obserwujemy też kilka łysek czubatych, ale w kwestii "marmurkowej" nie zmienia się absolutnie nic... Nad zachodnią część Dayet Hachlaf jedziemy już trochę bez wiary... To co ukazało się naszym oczom przerasta jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Na jeziorze "ptasia zupa" - po późniejszym przeglądzie doliczamy się 5000 ptaków wodnych! Co najważniejsze, w pierwszej linii pływają marmurki - w sumie co najmniej 360 osobników! Jest też całkiem sporo kazarek (17), podgorzałek (100), łysek czubatych i nie widywanego przez nas wcześniej rożeńca (50). Rzutem na taśmę udaje nam się wykonać zadanie - być może odkrywamy jednocześnie nowe zimowisko marmurki :).

 W poszukiwaniu marmurek...
 W poszukiwaniu marmurek...
 Jezioro Dayet Ifrah
 Jezioro Dayet Hachlaf
Kacza (i "łyskowa") zupa na jeziorze Dayet Hachlaf
Marmurki (Marmaronetta angustirostris)
Marmurka (Marmaronetta angustirostris) - digiscoping
Jezioro Dayet Hachlaf

Wieczorem dojeżdżamy do miejscowości Zaida, gdzie znajdujemy nocleg w hotelu przylegającym do stacji benzynowej. Na dworze zimno, aż palce sztywnieją - to ma być Afryka?! Co gorsza, temperatura w pokojach zdaje się nie przekraczać 10 stopni (zastajemy okna otwarte na oścież...), oczywiście nie ma też ciepłej wody - jest to najwyraźniej norma w marokańskich hotelach ze średniej i dolnej cenowej półki. Od mrozu wypaczyły się chyba zamki w drzwiach - po zamknięciu jednych z nich przed snem, trzeba je nad ranem wyważać;). Nocleg w takim przybytku to jednak element folkloru z mnóstwem atrakcji, których nie doświadczymy w czterogwiazdkowym hotelu - mówiąc w skrócie: to trzeba przeżyć!

c.d.n.