niedziela, 29 czerwca 2014

Na dalekiej północy - I: Finlandia - kraina jezior i lasów (26-31 V 2014)

Pomysł przyrodniczej wyprawy za koło podbiegunowe, na daleką północ kontynentalnej Europy, narodził się w mojej głowie już ładnych parę lat temu. Poza funduszami brakowało jednak konkretów - jak tam dotrzeć, co i gdzie można zobaczyć, w jakim terminie jechać itp. W lecie ubiegłego roku w kilka osób zaczęliśmy w końcu szlifować plan wyjazdu. Szybko doszliśmy do wniosku, że najwygodniejszym i najtańszym środkiem lokomocji będzie samochód. Kraje Skandynawii do tanich nie należą i możliwość zabrania ze sobą namiotów i wyżywienia na cały czas trwania wycieczki mogła okazać się kluczowa. Z analizy trip-reportów i literatury wynikało, że niezwykle ciężko będzie wybrać termin wyjazdu, tak żeby nie być na pewne gatunki zbyt późno, lub za wcześnie. Po kilku miesiącach zginęła idea wariantu trzytygodniowego tj. liczącej ponad 8000 kilometrów pętli przez Estonię, Finlandię, Varanger, Lofoty i Danię. Zdecydowaliśmy się na termin 26 V - 8 VI, tj. dwa tygodnie, podczas których planowaliśmy przeprawę promową w Tallinnie, następnie przejazd na północ przez wschodnią Finlandię na norweski Varanger oraz powrót mniej więcej tą samą trasą (w zależności od tego, czego nie uda się nam zobaczyć). Pod koniec maja w Finlandii powinny jeszcze tokować kuraki, wysoką aktywność przejawiać sowy, intensywnie śpiewać modraczki, trznadle czubate i pierwsze trznadelki. Z kolei w pierwszych dniach czerwca na Varangerze wciąż jeszcze mieliśmy mieć szansę na ostatnie birginiaki, turkany, nury białodziobe, mewy blade i polarne. Nie powinno być problemów z całą resztą interesujących nas gatunków lęgowych znanych już z Polski. Niemalże przez całą wyprawę miał nam towarzyszyć dzień polarny, podczas którego słońce nie zachodzi za widnokrąg - dawało to szansę na dość swobodne dysponowanie czasem w terenie, choć oczywiście byliśmy świadomi, że zajdzie konieczność dostosowania się do odmiennej aktywności ptaków w tych warunkach. Niewątpliwym atutem tak wybranego terminu miał być fakt, że chłodne jeszcze o tej porze roku noce powinny przyblokować masowy wylęg komarów i meszek - sprawa dość istotna, bo planowaliśmy nocować pod namiotami. Z drugiej strony zdawaliśmy sobie sprawę, że biwakowanie na dalekiej północy może być dość karkołomne - jeśli już nie z powodu insektów, to na skutek surowej pogody. Byliśmy jednak zdania, że lepiej zamarznąć w śpiworze, niż dać się ograbić skandynawskim hotelarzom;). Dosłownie do ostatnich dni kształtował się skład osobowy - nie bójmy się tego słowa - ekspedycji;). Po kilku roszadach i nerwowym czekaniu na nowy dowód osobisty jednego z uczestników skandynawskiego tournée, stanęło nas na starcie pięcioro, gotowych na wszystko podróżników - Paweł Kołodziejczyk, Adam Chlebowski, Karolina Krawczak, Krzysiek Ostrowski i ja... 

*          *          *

25-26 V - Droga do Tallinna

25 maja o godzinie 22:30 spotykamy się w Opolu. Pomimo, iż wcześniej dość dokładnie ustaliliśmy jakie elementy ekwipunku każdy z nas powinien zabrać, dociera do nas, że nawet do Mitsubishi L200 spakować się nie będzie łatwo. W zasadzie, kiedy spojrzałem na wszystkie nasze toboły, które tuliły się do siebie na parkingu, pomyślałem o wojskowej Tatrze. Po pierwszych dwóch próbach spakowania auta okazało się, że nasze obawy nie były bezpodstawne. Za każdym razem po zamknięciu bagażnika z chodnika wciąż uśmiechały się do nas śpiwory, namioty, buty trekingowe i inne sprzęty, których chcąc nie chcąc, zostawić w Polsce nie mogliśmy. Nadszedł czas na radykalne kroki. W aucie Adama zostawiamy krzesełka, poduszki, miski, część garów i prowiantu i inne rzeczy, które miały nam umilać egzystencję w Skandynawii. Za czwartym razem (po dwóch godzinach...) udaje się - bagażnik się domyka, a my - co prawda z kurtkami pomiędzy zagłówkami i plecakami między nogami - mieścimy się w kabinie. Wielki to sukces i dobrych nastrojów nie są w stanie zmącić myśli o tym, że rytuał pakowania auta będzie nam towarzyszył przez kolejne dwa tygodnie przynajmniej dwa razy na dobę (zakładając, że w międzyczasie ktoś nie przypomni sobie, że zostawił portfel w gumowcu rzuconym na sam tył bagażnika). Na pożegnanie ze śląską (albo jak niektórzy wolą - górnośląską) ziemią błyskają flesze - szkoda tylko, że fotoradaru w Grodźcu pod Opolem. 
Poranek 26 maja witamy już na Podlasiu. Kiedy tylko robi się widno otwieramy naszą listę ptaków wyprawy. To ciekawe, jak wiele gatunków można zaobserwować z auta i podczas krótkich postojów, głównie na stacjach benzynowych. Wymienię chociażby orlika krzykliwego koło Augustowa, trzy gatunki rybitw w trakcie przekraczania Rospudy, gajówkę przy "Orłanie" w Suwałkach, parę oharów i błotniaki łąkowe na Litwie oraz łotewskiego dudka i dziwonię. Kiedy o 21 czasu miejscowego (+ 1 godzina w stosunku do Polski) parkujemy pod hostelem w Tallinnie, mamy już odnotowanych 68 gatunków.

Zatoka Ryska na estońskim odcinku wybrzeża

O dziwo, po tak forsownej trasie znaleźliśmy jeszcze z Karoliną trochę energii na półtoragodzinne zwiedzanie estońskiej stolicy. Atutem Tallinna jest koncentracja większości atrakcji turystycznych w rejonie starówki na Dolnym Mieście. W dość krótkim czasie udało nam się zobaczyć m.in. Raekoja Plats z ratuszem i malowniczymi kamieniczkami, Püha Vaimu kirik - średniowieczny kościół luterański pw. Ducha Św., górujący nad okolicą Tallinna Oleviste kirik - kościół św. Olafa (w latach 1549-1625 najwyższy kościół w Europie!) i fragmenty murów miejskich z basztami. Niestety zabrakło czasu na zwiedzanie Górnego Miasta, w związku z czym Aleksander Nevski katedraal oraz pozostałości zamku widzieliśmy tylko z dalszej odległości... Niemniej Tallinn urzekł nas swoim staromiejskim klimatem, plątaniną ciasnych uliczek, bogato zdobionymi kamieniczkami i strzelistymi wieżami.

Tallinn - ulica Uus
Tallinn - ulica Pikk
Tallinna Püha Vaimu kirik - kościół św. Ducha
Raekoja Plats - rynek w Tallinnie
Raekoja Plats - rynek w Tallinnie
Ratusz w Tallinnie
Tallinna Oleviste kirik - kościół św. Olafa

Po maratońskich, ostatnich 24-godzinach człowiek miał ochotę zanurzyć się tylko w butelczynie lodowatego produktu estońskiego rzemiosła browarniczego. I co się okazuje? Wiedziałem, że są w życiu rzeczy, których nie można kupić za żadne pieniądze. Teraz wiem, że dotyczy to alkoholu w estońskim sklepie po godzinie 22. Śmierć z pragnienia nie jest okolicznością łagodzącą - dalecy przodkowie estońskich włodarzy z pewnością nie byli mieszkańcami Samarii. Uciemiężeni przez rodzimą politykę wewnętrzną szybkim krokiem powracamy do hostelu. Czas przeznaczony na sen kurczył się z każdą chwilą, a miękkie łóżko było niczym ostatni papieros dla żołnierza ruszającego na front - namiastką luksusu, którego ze święcą będziemy szukać po drugiej stronie Bałtyku. 

27 V - Pierwsze koty za płoty

Budzik rozdzwonił się przed 6-tą. Szybkie chluśnięcie wodą w twarz (myciem bym tego nie nazwał) i zabieram się do znoszenia bagaży do auta. Mój plecak załadowany został z myślą o wożeniu go na pace samochodu, a nie taszczeniu z trzeciego piętra - a niestety pokój na takiej wysokości przypadł mi i Karolinie w udziale. Drzwi przypominające wejście do windy są oczywiście zamknięte w cztery spusty - być może korzystanie z windy nie jest dozwolone przed ósmą, tak jak rzecz ma się z zakupem pocztówek w hostelowej recepcji (też chciałbym, aby to był żart). No ale dosyć tego narzekania - kurtka Karoliny przeleżała całą noc na kanapie przy wejściu do hostelu i założę się, że nikt nawet łakomie na nią nie spojrzał. Uczciwość Estończyków zasługuje na to, aby ją należycie docenić (albo po prostu stereotyp o leniwych Estończykach ma w sobie trochę prawdy). Sam rytuał pakowania odbyliśmy dość sprawnie i o 7 rano zameldowaliśmy się na odprawie w promowym terminalu.

Poranny rytuał pakowania czas zacząć!
Terminal promowy w Tallinnie - po lewej nasz prom do Helsinek

Wypływamy o 7:30. Pogoda specjalnie nie rozpieszcza, ale pierwsze kilkanaście minut chcemy poświęcić na obserwacje ptaków w strefie przybrzeżnej Tallinna. Już w basenie portowym zauważamy parę rybitw popielatych, rybitwę rzeczną i 14 edredonów. Na pełnym morzu ruch nad wodą niemalże ustaje, więc bez skrupułów przenosimy się do ciepłego bufetu, gdzie zrealizować możemy wliczone w bilet kupony na śniadanie za 21 euro (5 bagiet, 4 banany i pomarańcz...) i skąd przez szybę w dalszym ciągu kontrolujemy morze. Rejs trwa dość krótko. O 9:15 mijamy już pierwsze wysepki szkierowe archipelagu położonego na południe od miasta. Przesiadują na nich liczne edredony, gągoły i uhle, kilka szlacharów i bernikla kanadyjska (widziana tylko przez Adama). Kwadrans później dobijamy do Helsinek. Tego dnia zaplanowaliśmy dojechać do Kuusamo (800 km), jednak zanim przystąpimy do realizacji tego planu błądzimy godzinę po Helsinkach w godzinach szczytu (podziękowania dla autorów nawigacji). Podczas tego, skądinąd ciekawego safari po miejskiej dżungli weryfikuję swoje wyobrażenie o stolicy Finlandii: centrum składające się z szeregu zwartych, wysokich kamienic, szklanych biurowców, przeplecione skwerami i szerokimi ulicami, po których kursują zabytkowe tramwaje oraz rzucająca się w oczy wielokulturowość, przywodzą raczej na myśl metropolie amerykańskiego wybrzeża. W odróżnieniu od Tallinna, Helsinki to bez dwóch zdań miasto na wskroś nowoczesne, idące z duchem czasu. Zwiedzanie stolicy miało też swój akcent ornitologiczny w postaci... ostrygojada żerującego na trawniku przy parkingu.

Panorama Tallinna z promu do Helsinek
Tallinn - widok na Aleksander Nevski katedraal
Rybitwy popielate (Sterna paradisaea)
Mewa srebrzysta (Larus argentatus)
Rybitwa rzeczna (Sterna hirundo)
Wpływamy w archipelag Helsinek
Seawatching z promu - dobijamy do Helsinek
Helsinki
 Helsinki
Ostrygojad (Haematopus ostralegus)

Wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się na północ. Świetnej jakości drogi (Bezpłatne w całym kraju - jak widać, można!), niewielkie natężenie ruchu i praktycznie stała dozwolona prędkość 100 km/h powodują, że zaczynam wierzyć w przedwyjazdowe prognozy maps.google, według których czekające nas 800 km pokonać można w 9 godzin (w naszych realiach, w tym czasie nie dojadę przepisowo z Opola do Gdańska, a to niecałe 500 km). W takich warunkach nie dokucza specjalnie deszcz, który w międzyczasie przybrał na sile. Początkowo przecinamy monotonny krajobraz o płaskiej rzeźbie terenu, który można by opisać jednym słowem: las. Dopiero po około 100 kilometrach mijamy Lahti i wjeżdżamy w strefę pojezierza. Robi się ciekawiej, bo choć do Kuusamo miniemy trzy tysiące pięćset dwadzieścia siedem jezior, każde z nich jest inne i na swój sposób magnetyzuje. W okolicy Hartola urządzamy pierwszy przystanek sprowokowany chęcią oznaczenia widzianej z auta siewki. Okazuje się nią kulik wielki, ale to dzięki niemu najpierw słyszymy, a potem w przydrożnych krzewach obserwujemy zaroślówkę. Podczas dalszej jazdy przez Joutsa, Kuopio, Kajaani i Suoussalmi z auta zauważamy liczne łabędzie krzykliwe, a także gągoły, kuliki wielkie i szlachary - wreszcie widzę je w sposób satysfakcjonujący w szatach godowych.

Okolice Hartola
Kulik wielki (Numenius arquata)
Jezioro Hiekkasalmi
Finlandia szczycić się może świetnej jakości drogami.
Szlachary (Mergus serrator) na jeziorze Ala-Kuurtonen

Częste znaki przestrzegają nas przed koniecznością zachowania szczególnej ostrożności, ze względu na ryzyko pojawienia się na drodze łosia. Znaki najwyraźniej podziałały na naszą wyobraźnię i w pewnym momencie zawracamy do czegoś, co było łosiem tylko przez niecałą minutę. Na końcowym, stukilometrowym odcinku drogi Via Karelia, pojawiają się znaki ostrzegające przed reniferami. Każdego roku w zderzeniach z pojazdami w Finlandii traci życie około 4000 reniferów i podczas dalszej podróży przez Laponię przekonamy się niejednokrotnie, że o wypadek nietrudno. Wkrótce przez kilka minut celebrujemy nasze pierwsze spotkanie z tymi pięknymi stworzeniami, nie mając jeszcze świadomości, że dalej na północy są one aż tak szeroko rozpowszechnione. W Skandynawii renifer występuje w formie zarówno udomowionej, jak i dzikiej. Zwierzęta udomowione mają zwykle wyraźną, kolorową obrożę, bądź znakowanie na uchu. W dużym uproszczeniu - przez większą część roku renifery te żyją wolno, ale zimą spędzane są do zagród. Tradycja ta sięga tysięcy lat i na niektórych obszarach wciąż jest domeną Saamów - potomków pierwotnych mieszkańców Skandynawii zamieszkujących po dziś dzień Laponię.

Krajobraz z reniferami
Renifer (Rangifer tarandus)
Renifer (Rangifer tarandus)

W pół do dziesiątej docieramy do Kuusamo. Zgodnie z przygotowanym wcześniej planem kierujemy się na wschód od miejscowości w kierunku Koskenkylä, drogą o nazwie Sussonniementie. Po około 15 kilometrach szosa powinna odbijać w prawo, a następnie zmienić się w szutrówkę o nazwie Koskenkyläntie. Miejsce to było polecane jako optymalne do obserwacji leśnych kuraków w godzinach porannych i tu planowaliśmy rozpocząć kolejny dzień. Tymczasem droga prowadzi wciąż prosto i nie zmienia ani swojej nazwy, ani charakteru. Postanawiamy rozwikłać tę zagadkę logiczną nazajutrz, zwłaszcza, że dochodzi już 22. Na małym, śródleśnym placyku koło jeziorka Sossonniementie (z lęgowymi: bielaczkiem, perkozem rdzawoszyim i łabędziem krzykliwym) znajdujemy dobre miejsce do pierwszego biwaku na fińskiej ziemi. Wszystko wskazuje na to, że pierwsza noc będzie krytyczna, bo temperatura z trudem dobija do zaledwie trzech stopni. Na szczęście udaje się nam uruchomić kuchenkę turystyczną i za chwilę grzeje nas od wewnątrz gorąca herbata.
Przypadkowo wybrane miejsce pod camping okazuje się atrakcyjne pod kątem ptaków. Nieopodal tokuje kulik wielki, a po chwili słyszymy dalekie wołanie włochatki. W Polsce widziałem ją tylko raz - w zasadzie był to tylko zarys ptaka podświetlonego latarką w koronie wysokiej sosny i nie ukrywam, że przed wyjazdem myślałem niejednokrotnie o tym, że może uda mi się poprawić tę obserwację podczas skandynawskich białych nocy. Tej nocy słońce miało wprawdzie zajść, ale dopiero przed północą i to na niecałe trzy godziny (w praktyce sprowadziło się to do trzygodzinnej szarówki jaka panuje u nas na początku lata przed 21) - na zegarku miałem 23 i było jeszcze całkiem widno. Wprawdzie bez większego przekonania (dystans do ptaka wydawał się spory), ale postanawiam zachęcić sowę do pokazania się, za pomocą wabienia. Od czasu do czasu odtwarzam śpiew samca, ale w gruncie rzeczy poświęcam się przepakowaniu plecaka. Nagle kątem oka rejestruję ruch na krawędzi zadrzewień i mam tylko nadzieję, że to o czym pomyślałem, nie jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Udaje mi się tylko wyrzucić z siebie gromkie "jest" - kilkanaście metrów dalej wpatruje się we mnie piękna włochatka! Łapię za aparat żeby zrobić zdjęcie, ale bez statywu okazuje się to niemożliwe - światło jest jednak zbyt słabe. W tempie, które przy obecności jury gwarantowałoby mi zapis w księdze rekordów Guinnessa, przenoszę płytkę mocującą do statywu z lunety na aparat, rozstawiam statyw i podłączam pilota spustu migawki. Sowa na szczęście jeszcze nie zniknęła, a wręcz podleciała bliżej auta. Minutę wcześniej i miałbym ją w pełnym kadrze, ale i tak zdjęcia, które udaje mi się zrobić są dla mnie ujęciami życia, pamiątką obserwacji, o której tyle lat marzyłem. Nagle zrobiło się gorąco i jest mi już wszystko jedno czy temperatura spadnie o dalszych dziesięć czy dwadzieścia stopni. Po północy kładę się do namiotu, nastawiając budzik na 3:30. Włochatka już odleciała, ale jej piosenkę, przeplataną "kwiczeniem" słonki, słyszę co najmniej do drugiej w nocy... Tego wieczoru z pewnością nigdy nie zapomnę.

Właśnie powstaje nasze pierwsze skandynawskie obozowisko!
Włochatka (Aegolius funereus)
Włochatka (Aegolius funereus)
Włochatka (Aegolius funereus)

28 V - W rejonie Kuusamo

Opuszczenie namiotu o 3:30 równa się brutalnemu zderzeniu z przenikliwym mrozem. Mam na sobie trochę ciepłych ubrań, a w jednej chwili zaczynam wygrywać zębami melodię zbliżoną tempem i rytmiką do Lotu trzmiela Rimmskiego-Korsakowa. Przywrócenie właściwego krążenia w organizmie wymagało dziesięciominutowej przebieżki po okolicach obozowiska, umilanej przez bulgotanie cietrzewi dobiegające z pobliskiego lasu. Postawienie na nogi załogi, szybkie śniadanie i toaleta oraz zwinięcie majdanu zajmują nam prawie dwie godziny. Mniej więcej w takim tempie będziemy osiągać zdolność manewrową co dzień. No ale dokąd nam się śpieszy?

"Camping" budzi się do życia (fot. AC)
Gorąca herbata to jest to!

Nasz pierwszy pełnowymiarowy dzień na ptakach w Finlandii rozpoczęliśmy od powtórzenia niefortunnych poszukiwań Koskenkyläntie. Poszukując właściwej drogi w prawo szybko zorientowaliśmy się, że każda prowadzi do domków mieszkalnych rozsianych nad brzegami jezior Kulasselkä i Kantosselkä - świadczyły o tym zresztą dobitnie skrzynki pocztowe stojące na skrzyżowaniach tych dróg z główną szosą. Nie pozostało nam nic innego, jak brnąć dalej na wschód Sossonniementie. Pomysł ten okazał się słuszny, bo po dalszych kilku kilometrach droga ta najzwyczajniej zmieniła swoją nazwę... Na rozgrzewkę dla fotografów pojawia się też pierwszy tej wyprawy zając bielak. Przejeżdżamy kolejne 3 km i docieramy do mostku zawieszonego nad przesmykiem łączącym jezioro Kantosselkä z Törmasenlähti - na tafli pływa para łabędzi krzykliwych i pięknie wybarwionych nurów czarnoszyich. Z pobliskich zadrzewień śpiewa muchołówka żałobna - gatunek dość liczny na fińskim pojezierzu.

Klasyczna fińska skrzynka pocztowa
 Zając bielak (Lepus timidus)
Nierówna walka z bielakiem;) (fot. AC)
Zając bielak (Lepus timidus)
Fotografowanie z auta przy spotkaniu z bielakiem przynosi jednak większe korzyści :) (fot. AC)
Jezioro Törmasenlähti...
 ... i pływające na nim łabędzie krzykliwe (Cygnus cygnus)
Łabędź krzykliwy (Cygnus cygnus)
Łabędź krzykliwy (Cygnus cygnus)

Podążamy dalej na wschód i Koskenkyläntie przybiera wreszcie charakter drogi szutrowej. Właśnie w takie miejsca lubią przychodzić leśne kuraki, które połykają żwirek i drobne kamienie konieczne dla rozcierania zjedzonego pokarmu. W lesie, przez który przejeżdżamy, w ostatnich latach zaszły najwyraźniej wielkie zmiany - wycięto spore jego połacie, pojawiły się nowe nasadzenia - to już nie jest miejsce na głuszca... Po kilku minutach zauważamy dwa kuraki na środku drogi - to cieciorki, samice cietrzewia! Kontynuujemy powolną jazdę przez las i jeszcze dwukrotnie płoszą się nam z pobocza pojedyncze cieciorki. Na śródleśnym mokradle mamy okazję obserwować tokujące łęczaki, żurawie i samotnika. Nad lasem przelatuje rybołów ze zdobyczą, najwyraźniej zmierzając w stronę gniazda. Temperatura wciąż nie przekracza kilku stopni i zaczyna padać śnieg. To jak będzie dalej na północy?

Koskenkyläntie
 Ostrzeżenie o radarze na leśnej szutrówce - chyba dla Markusa Grönholma i Tommi Mäkinena...
Cietrzewie (Tetrao tetrix) na Koskenkyläntie
Ciąg dalszy wypatrywania kuraków

Dojeżdżamy do śródleśnego przysiółka i skręcamy w prawo w drogę oznaczoną drogowskazem Pöllöjärventie. Kręty leśny trakt prowadzi przez mieszany bór, co nuż to biegnąc krawędzią innego z jezior: Koskenlampi, Pöllöjärvi, Savisaari, Taivalperä... Lęgną się tu bielaczki, świstuny, gągoły, rybitwy popielate, a nad przesiekami tokują kuliki wielkie.

Bielaczki (Mergellus albellus) na jeziorze Koskenlampi
Jezioro Pöllöjärv
Renifery (Rangifer tarandus)
Jezioro Savisaari
Świstun (Anas penelope)

Za główny punkt dzisiejszego programu wybraliśmy wyprawę na górę Iivaara, która w ostatnich latach zapracowała na miano "Nowej Valtavaary". Dla niewtajemniczonych - Valtavaara to najlepsze w zachodniej Palearktyce miejsce na modraczka, które planowaliśmy odwiedzić nazajutrz. Tytuł przyznany górze Iivaara miał nawiązywać do równie dużych szans zobaczenia tutaj tego rzadkiego w Zachodniej Palearktyce ptaka. Ostrzyliśmy więc sobie zęby na kluczowy dla nas gatunek, jednocześnie podchodząc do sprawy z chłodną głową - to przecież tylko miejsce "rezerwowe", a odwiedzając je możemy tylko zyskać... Wyjeżdżamy na główną szosę i skręcamy w prawo. Po niecałych 20 kilometrach odbijamy w lewo kierując się na Hiltunen. Chwilę potem przed autem przebiega nam pierwszy na tej wyprawie łoś, jakby przypominając, że brak znaków nie upoważnia do braku czujności. W osadzie (miasteczko to zbyt poważne określenie) urządzamy krótki postój na lustrację okolic jeziora Valkeainen - na tafli zauważamy m.in. parę nurów czarnoszyich. Nad wodą poluje kilka rybitw popielatych, do których dominacji powoli zaczynamy się już przyzwyczajać. Na przyległej do jeziora łące żeruje kulik wielki, któremu z kołka ogrodzenia przygląda się bacznie uszatka błotna. Jak w większości śródleśnych fińskich osad czas się tu zatrzymał  i obserwując ptaki można się naprawdę w pełni zrelaksować. Po raz kolejny zmuszony jednak jestem zadać sobie pytanie: Gdzie, na Boga, podziali się wszyscy mieszkańcy? Więcej życia, niż w odwiedzanych przez nas wsiach, było chyba zimą w Dolinie Muminków. Nie twierdzę, że to źle - w końcu cenię sobie ciszę i spokój - ale kontrast pomiędzy zadbanymi domami, przystrzyżonymi żywopłotami, garażami w których stoi po kilka nowych aut, a atmosferą wyludnionych wsi jest co najmniej kasandryczny. 

Renifer (Rangifer tarandus)
Renifer (Rangifer tarangus)
Renifer (Rangifer tarangus)
Jezioro Valkeainen
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea)
Kulik wielki (Numenius arquata)
 Łabędź krzykliwy (Cygnus cygnus) nad jeziorem Valkeainen
 Uszatka błotna (Asio flammeus) nie dała się poobserwować zbyt długo...
 Nury czarnoszyje (Gavia arctica) na jeziorze Valkeainen
Nur czarnoszyi (Gavia arctica) w pięknej szacie godowej




Jezioro Valkeainen

Znalezienie dojazdu na parking, z którego wyrusza się 1,5 kilometrowym szlakiem na górę Iivaara nie było proste (powiedziałbym, że trudniejsze niż samo podejście, choć i ono do banalnych nie należało). W końcu jednak pokonujemy wszystkie przeciwności i ruszamy na szlak. Na początkowym odcinku prowadzi on drewnianą kładką nad rzeką Rajajoki i okolicznymi mokradłami. Nasłuchujemy trznadli czubatych, dla których biotop ten wydaje się być optymalny, ale do naszych uszu docierają jedynie piosenki jera, czeczotki i uporczywe zawodzenie tokującego kwokacza (Krzysiek słyszał jeszcze pojedynczy zaśpiew wójcika). Po około 400 metrach droga zaczyna się w końcu mocno wspinać i pokonanie ostatniego kilometra zajmuje nam nieco ponad pół godziny. Widok z góry (470 m. n.p.m.) na bezkresną tajgę upstrzoną modrymi plamami polodowcowych jezior wynagrodził nam wszystkie trudy. Napawając się krajobrazem udaje się nam zasłyszeć pierwszego modraczka, którego głos dobiega ze świerków porastających zbocze góry jakieś 100 metrów niżej. Nasz niepokój budzi jednak fakt, że chwilę prędzej widzieliśmy zmierzającego w to miejsce ptasiarza obwieszonego sprzętem do fotografii (z pewnością miał też ze sobą odtwarzacz i głośnik...). Póki co kontrolujemy więc przeciwległe zbocze i okazuje się, że stamtąd słychać kolejne, najpewniej dwa różne samce! Schodzimy w kierunku skąd dobiega trochę "pleszkowata" piosenka, przeglądając jednocześnie wierzchołki wyższych drzew. Wypatrzenie ptaka nie było łatwe, ale w końcu udało się! Choć spotkanie ze skrytym modraczkiem składało się raczej z krótkich, kilku - kilkunastosekundowych urywków, po pół godzinie każdy z nas miał już ich przed oczami tyle, że czujemy się usatysfakcjonowani.

Początek szlaku na Iivaara
Rzeka Rajajoki
Kładką nad rzeką Rajajoki
Rzeka Rajajoki
Las w drodze na Iivaara
Iivaara
Iivaara
Iivaara
Iivaara
Iivaara - widok na bezkresne lasy i jeziora
Iivaara - w poszukiwaniu modraczków
Modraczek (Tarsiger cyanurus)
Modraczek (Tarsiger cyanurus) - gdyby jeszcze nie schował dzioba... 
Jedni odpoczywają, inni ruszają na modraczki (fot. AC)

W pobliżu szczytu znajdujemy sporą ilość knotów jarząbka, postanawiamy więc rozdzielić się na szybki, "kurakowy" rekonesans. Najwięcej szczęścia przyniosło to Adamowi, który po chwili woła nas, aby przekazać nowinę o obserwacji głuszki - ptak spłoszył się i zleciał w dół zbocza... Podejmujemy decyzję o zejściu rozproszoną tyralierą, aż do szlaku kilkaset metrów niżej. Niestety nie widzieliśmy ani głuszca, ani jarząbka, a kiedy straciliśmy kontakt wzrokowy i głosowy, niewiele brakowało by niektórych z nas szukać musiało Fińskie Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe;). Zgubienie się w bezkresnym fińskim lesie z pewnością do przyjemnych nie należy - jeśli człowiek ma szczęście to przed skonaniem z głodu spotka samicę niedźwiedzia z potomstwem, albo utonie w bagnie - zaniechaliśmy więc dalszego błądzenia po krzakach, pomimo, ze gdzieś z dołu odezwała się pardwa mszarna. Dochodzimy do szlaku i raz jeszcze obserwować możemy, czwartego już samca modraczka. W międzyczasie robi się całkiem ciepło i w kominach termicznych pojawiają się szponiaste - bieliki, myszołów włochaty i młody orzeł przedni. Nie mając porównania ciężko powiedzieć mi, czy Iivaara zasługuje na miano "Nowej Valtavaary", ale mnie osobiście z pewnością nie rozczarowała.

Iivaara
Na rozwidleniu szlaków
Iivaara
Widok z Iivaara
 Widok z Iivaara
Widok z Iivaara
Modraczek (Tarsiger cyanurus) - digiscoping
Modraczek (Tarsiger cyanurus)
Orzeł przedni (Aquila chrysaetos)

Popołudnie spędzamy w rejonie Kuusamo poszukując trznadla czubatego i trznadelka. Do sprawdzenia mamy w sumie cztery miejsca, wszystkie w rejonie położonego na południowy wschód od miasta jeziora Toranki. Po dwóch godzinach penetrowania brzegów Toranki oraz sąsiedniego jeziora Taivallahti nasuwa się nam jeden wniosek - jest za późno na trznadle czubate, a za wcześnie na trznadelki... Na pocieszenie pozostają nam nury czarnoszyje, słonka, perkozy rdzawoszyje i komfortowo widziane piżmaki. Kilkakrotnie spotykamy hiszpańskiego birdwatchera, który będąc w posiadaniu tego samego źródła informacji o tutejszej ornitofaunie co my, podąża naszymi śladami - on również nie miał szczęścia z trznadlami... Dzięki niemu dowiadujemy się jednak o ciekawym miejscu na wschód od Kuusamo - wieży obserwacyjnej nad jeziorem Haaposelkä. Odwiedzamy tę lokalizację i nie żałujemy - na jeziorze oglądać możemy dziesiątki mew małych, około dwudziestu łabędzi krzykliwych, 50 gągołów, rożeńce, szlachary, perkozy rdzawoszyje, płaskonosy i kilka gatunków siewek, m.in. pięknie wybarwionego płatkonoga szydłodziobego, tokujące bataliony i łęczaki. Po raz kolejny obserwujemy też piżmaka - doprawdy sympatyczny to zwierz.

Jezioro Toranki
Piżmak (Ondatra zibethicus)
Mokradła nad jeziorem Taivallahti
Brzezina nad jeziorem Taivallahti
Wieża obserwacyjna nad jeziorem Haaposelkä
Mewy małe (Larus minutus) na jeziorze Haaposelkä
Piżmak (Ondatra zibethicus)
Piżmak (Ondatra zibethicus)
Jezioro Haaposelkä
Rożeniec (Anas acuta)
Rybitwa rzeczna (Sterna hirundo)

Chociaż widzieliśmy już modraczki postanawiamy trzymać się planu i kolejny dzień spędzić w rejonie oddalonej o 35 km na północ od Kuusamo Valtavaary. W górskich plenerach powinniśmy mieć szanse na inne interesujące nas gatunki, np. krzyżodzioby sosnowe czy sikory północne. Po 21 mijamy parking, z którego nazajutrz wyruszymy na wędrówkę w góry i po niecałym kilometrze skręcamy w drogę o nazwie Porontimantie, wzdłuż której znajdujemy przyjaźnie wyglądające miejsce na biwak. Temperatura nie powala (6-7 stopni), ale z drugiej strony nie jest wietrznie, świeci słońce i noc zapowiada się korzystnie. Rozpoczynamy uszczuplanie naszych zapasów ryżu, makaronów i sosów, które przez kolejne dwa tygodnie staną się naszymi spécialité de la maison (z perspektywy czasu przyznać muszę, że wcale mi się nie przejadły i nawet do nich czasem tęsknię). Przez chwilę rozważam samobójczy pomysł mycia głowy w lodowatym potoku, ale w międzyczasie słońce znika za górami, a wraz z nim pryska niewydarzony pomysł. Zbieramy się już do spania kiedy zauważamy parę kwiczołów naganiających w naszą stronę jakiegoś większego ptaka. SOWA JARZĘBATA!!! Łapiemy za lornetki i odprowadzamy ją w locie - na szczęście przysiadła na samotnym, suchym drzewie jakieś 200 metrów dalej. Po kilku minutach stoimy już niedaleko z lunetami - ptak jest wspaniały, zwłaszcza w tej skandynawskiej scenerii, ocieplany pomarańczą nisko wiszącej nad horyzontem tarczy słonecznej. Na pożegnanie sowa śpiewa  jeszcze kilka razy i odlatuje w kierunku lasu. Podbudowani wracamy do namiotów wsłuchani w magiczny lament nurów czarnoszyich i trąbienie łabędzi krzykliwych dobiegające z pobliskiego jeziora Ylimmäinen Sarvilampi. Rolę kołysanki pełnić będzie za chwilę donośne bulgotanie cietrzewi. Trudno byłoby wymarzyć sobie bardziej nastrojowy koniec dnia...

Nasze obozowisko przy Porontimantie
Porontimantie
Krzysiek przy wyprawowym kredensie ;)
Sylwetka sowy jarzębatej (Surnia ulula) w locie
Sowa jarzębata (Surnia ulula)
Sowa jarzębata (Surnia ulula) - digiscoping
Sowa jarzębata (Surnia ulula)
Sowa jarzębata (Surnia ulula)
Krajobraz z sową jarzębatą (Surnia ulula)
Zając bielak (Lepis timidus)
Porontimantie

29 V - Przekraczamy koło podbiegunowe

Tej nocy nie spałem długo. Kilka minut przed 4 obudziły mnie... promienie słoneczne. Nie jakieś tam pierwsze, nieśmiałe przebłyski wschodzącego słońca. Na niebie świeci "żarówa" podobna do tej u nas w letnie południe. Uznaję, że od przewracania się z boku na bok do czasu planowanej na szóstą pobudki, bardziej pożyteczny będzie mały rekonesans okolicy.

Obóz pogrążony w śnie...

Chwilę przed moim opuszczenie legowiska milkną tokujące cietrzewie - pod naszą szerokością geograficzną spektakl dopiero by się zaczynał, ale tutaj, z powodu tego słonecznego szaleństwa, aktywność ptaków jest zupełnie odmienna. Żeby nie przymarznąć do ścieżki (wcale nie jest ciepło...) maszeruję żwawym krokiem w górę i w dół Porontimantie, a za ten zapał wynagrodzony zostaję obserwacjami jerów, jemiołuszek, łabędzi krzykliwych i pary pliszek tundrowych, które do tej pory omijały mnie w Polsce. Udaje mi się także usłyszeć werblującego dzięcioła trójpalczastego - niestety z odległości, która z racji dalszych wspólnych planów wyklucza samotną wycieczkę w celu jego zobaczenia.

Jer (Fringilla montifringilla)
Jemiołuszka (Bombycilla garrulus)
Pliszka "tundrowa" (Motacilla flava thunbergi)

Jeszcze przed zwinięciem obozowiska odwiedza nas znajomy Hiszpan. Tym razem dowiadujemy się od niego o dużej, szarej sowie, która przemknęła mu nad ranem przed maską auta, gdzieś w okolicy Kuusamo. Zobaczenie puszczyka mszarnego lub uralskiego - bo była to zapewne jedna z tych sów - bez znajomości potencjalnych miejsc występowania rozpatrywać należy w kategorii fuksa. Ale może uda się jeszcze zobaczyć jakąś w drodze na Valtavaara?

Tułaczy los, nie jest bajką, ani snem;)

Po treściwym śniadaniu odwiedzamy jezioro Ylimmäinen Sarvilampi, z którego poprzedniego wieczoru nawoływały pięknie nury czarnoszyje. Malowniczo położony akwen nieco nas jednak rozczarowuje, bo widzimy tu tylko 3 samce bielaczków i tokujące samotniki. Las wokół jeziora wydaje się być idealny na dzięcioła trójpalczastego, ale nawet jeśli tu jest, to nie reaguje na nasze próby zwabienia go. Paweł próbuje przekuć chwilowe niepowodzenie w sukces poświęcając kilkanaście minut na spinning, ale jeśli mielibyśmy tego dnia zjeść na drugie śniadanie rybę, to co najwyżej tuńczyka z puszki. Powracamy do głównej drogi i kierujemy się w stronę parkingu, gdzie zaczynają się szlaki w górskie rejony. Po drodze mijamy miejsca, skąd nad ranem tokowały cietrzewie, o czym informują zresztą stosowne znaki. Jakby na potwierdzenie powyższego, zauważamy odpoczywającą przy drodze cieciorkę, która przez kilka minut daje się pięknie poobserwować.

Jezioro Ylimmäinen Sarvilampi
... a ryb jak nie było, tak nie ma!
Rodzinka reniferów (Rangifer tarangus) pojawiła się nagle przed naszym samochodem...
Wszędzie wkoło tokowiska cietrzewi...
... a przy drodze cieciorka, czyli samica cietrzewia (Tetrao tetrix)

Z marszem na Valtavaara wiązaliśmy duże nadzieje. Według przewodników, 3,3 kilometrowy spacer daje największe w regionie szanse na zobaczenie sinipyrstö - czyli modraczka - ale ponadto (co w danej chwili interesowało nas najbardziej) na szlaku mieliśmy mieć możliwość spotkania sójek syberyjskich, łuskowców, krzyżodziobów modrzewiowych i jarząbków. Chociaż góra jest podobno jedną z najpopularniejszych destynacji w całym parku narodowym (fiń. kansallispuisto) Oulanka, na stromym podejściu spotykamy jedynie ciągle tych samych, czterech fińskich turystów. Po około 40 minutach dochodzimy do laavu - drewnianej chatynki nad górskim jeziorem (suolampi), w której znużony turysta może znaleźć dach nad głową na wypadek niekorzystnej pogody, miejsce do spania (do wykorzystania trzy karimaty) i przyrządzić ciepłą strawę (przygotowane palenisko, a dla wybrednych nabój do kuchenki turystycznej). Sąsiednia, mniejsza buda jest po dach zastawiona narąbanym drewnem - przednia myśl! Okolice "schroniska" podobno często odwiedzają sójki syberyjskie, nauczone, że tam gdzie człowiek, tam jedzenie. Nie mamy jednak szczęścia i jedynym widzianym przez nas ptakiem w sąsiedztwie jest bogatka...

 3,3 km na drogowskazie nie wygląda źle.
 Początek podejścia na Valtavaara
 Widoki jak zwykle kapitalne...
 Zasłużony odpoczynek i przerwa na gwizdanie jarząbkiem ;)
 W drodze na Valtavaara
 Górskie jeziorko przy szlaku

 Suolampi, czyli schronisko dla wędrowców
... wyposażenie... 
... i instrukcja obsługi;)
Za mało drwa? Siekiera jest pod ręką!

Wspinamy się jeszcze kilkaset metrów i zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jeśli zdecydujemy się kontynuować marsz na sam szczyt zajmie nam to więcej czasu, niż zakładaliśmy. A przecież optymalne biotopy na krzyżodzioby czy łuskowce znajdują się również na niższych wysokościach i nie tylko na Valtavaara. Decyzja - zawracamy! Wycofując się w dół co rusz to napotykamy na ślady obecności jarząbków w postaci licznych knotów przy samym szlaku. W każdym z takich miejsc w ruch idzie mój wabik-gwizdek. Za każdym razem odpowiada mi jednak głucha cisza - najwyraźniej ten gatunek nie istnieje dla mnie nie tylko w Polsce... Na szczęście, plenery zachwycają na tyle, że nie mam czasu myśleć o tym fatum. Dochodzimy do schodów, które prowadzą już na parking, kiedy z prawej strony słyszę wyraźne gwizdanie jarząbka! Na czubkach palców schodzę kilkadziesiąt metrów niżej, żeby zmniejszyć dystans do ptaka i zaczynam gwizdać. Ptak odpowiada, a to już połowa sukcesu. Nasze dziesięcioro oczu stara się przebić na wylot ścianę zieleni, aż w końcu Adam zauważa jarząbka na powalonym konarze, ale z mojej perspektywy ptak jest nadal niewidoczny. Przemieszczam się nerwowo, żeby znaleźć lukę w gęstwinie drzew i nagle słyszę... furkot zrywającego się ptaka. Ułamki sekund trwam w napięciu wpatrując się przed siebie na ścieżkę w nadziei, że nie umknął w głąb lasu. JEEEST! Piękny samiec przeleciał 10 metrów przed nami i sfrunął w dół zbocza. Był tak blisko, że w locie widzieliśmy czerwoną różę nad okiem - co za emocje! Kamień wielkości Valtavaary spada mi z serca.



Biotop jarząbka

W poszukiwaniu krzyżodziobów postanawiamy skontrolować jeszcze początkowy odcinek szlaku na wzgórze Konttainen, który rozpoczyna się po przeciwległej stronie parkingu. Jako pierwszy na rekonesans wyrusza Krzysiek, podczas kiedy nasza czwórka nadrabia jeszcze przy aucie stracone kalorie. Po kilku minutach mało co nie dławię się mieszanką studencką kiedy odczytuję sms-a od Krzyśka - "Do mnie, gazu!". Po chwili spotykamy się na szlaku i okazuje się, że chodziło o bliskie spotkanie z parą jarząbków! Ptaki spłoszyły się, ale zapadły w gąszcz zieleni nieopodal ścieżki - zresztą wciąż słychać pogwizdywanie jednego z nich. Długo nie namyślając się, wraz z Krzyśkiem zaczynamy się skradać. Po chwili uzyskujemy kontakt z przeciwnikiem ;). Poruszamy się na tyle sprawnie w gąszczu roślinności, że ptaki wydają się nie reagować na nasze manewry. Co jakiś czas któryś z ptaków wyskakuje na gałąź lub ułamany konar i wtedy mielibyśmy szansę na dobre zdjęcie... gdyby nie, zawsze pojawiające się w kadrze, liście lub cienkie gałązki skutecznie zakłócające prace autofocusa... Słońce jest w swoim najwyższym punkcie i pod baldachimem splecionych koron drzew jest potwornie duszno, a po nieoczekiwanym sms-ie nie zdążyłem nawet zrzucić z siebie części już niepotrzebnych ubrań. Skradając się w tempie lodowca wylewam więc z siebie siódme poty - mam wrażenie, że po każdych kilkudziesięciu sekundach wytężania wzroku ktoś zlewa mnie wiadrem słonej wody. Z pewnością podobnie musiał czuć się amerykański piechur w wietnamskiej dżungli. Po kilku minutach dochodzę do wniosku, że pogoń za ptakami jest spisana na straty, kiedy muszę badać podeszwą każdą gałązkę z osobna. Zauważyłem, że jarząbki schodzą w dół zbocza, więc jedyną szansą było wyprzedzenie ich szerokim łukiem. Raz kozie śmierć. Puszczam się pędem, nie zważając już na łamiące się pod nogami gałęzie i po około minucie zajmuję pozycję. Ktoś polewający mnie słoną wodą zamienił w tym czasie wiadro na wąż strażacki pod ciśnieniem. Mam nadzieję, że chociaż dobrze obliczyłem trajektorię marszu jarząbków. No i gdzie one są? Powinny już tu być. A może jednak gdzieś zakręciły? Kto powiedział, naiwniaku, że muszą iść w tę stronę? Próbuję stanąć na nogi i w ostatniej chwili zauważam parę jarząbków szybko truchtającą wprost na mnie - dzieli nas już niecałe pięć metrów!  Zdążyłem zrobić tylko dwa nieostre zdjęcia i odległość zmniejszyła się na tyle, że nie ma już sensu spoglądać przez wizjer aparatu - ptaki przechodzą półtora metra ode mnie i znikają w gęstwinie. Po chwili dochodzi do mnie Krzysiek, który podczas mojego starcia słyszał i widział inną parę jarząbków. Najwyraźniej ta okolica to niezłe jarząbkowe El Dorado. Ja jednak nie mam już siły na kolejne podchody i wybieram kwadrans na złapanie oddechu przy aucie. Aha - i jeszcze jedna ciekawa informacja. Adam, Karolina i Paweł słyszeli modraczka bliżej szczytu wzgórza. Gdyby ktoś wybierał się w tę okolicy w celu zobaczenia tego ptaka powinien wziąć pod uwagę Konttainen, zanim zdecyduje się na forsowną wspinaczkę na Valtavaara.

 Jarząbek (Tetrastes bonasia)
 Jarząbek (Tetrastes bonasia)
Jarząbek (Tetrastes bonasia)

Zanim wyruszymy dalej na północ zatrzymujemy się jeszcze nad pobliskim jeziorem Viipusjärvi, którego okolice są rzekomo dobre na trznadla czubatego. W praktyce jesteśmy jednak już tak zmordowani, że wizyta w tym miejscu jest raczej idealnym pretekstem do potrzebnego (mimo wszystko) odpoczynku. Będąc świadomym tego, że najbliższa okazja do odświeżenia może się szybko nie nadarzyć podejmuję się kąpieli w lodowatym jeziorze. Przez chwilę myślałem, że od szczękania pogubię wszystkie zęby, ale ostatecznie nie żałuję - po wyjściu czuję się jak nowo narodzony i o niebo przyjemniej obserwuje mi się ptaki na jeziorze, których zresztą nie ma zbyt wiele: para nurów czarnoszyich, para gągołów i łabędź krzykliwy. Paweł z Adamem próbują po raz kolejny sił w wędkowaniu. Pawłowi idzie podobnie jak mi w Polsce z jarząbkiem, co podsumowuje arbitralnym "W tym jeziorze nie ma ryb". Na szczęście dla naszej diety mylił się - kilkadziesiąt metrów dalej Adam pochwycił pięknego szczupaka. Mina Pawła zadającego pytanie "Kupiłeś od Finów?" bezcenna. Patroszenie było już domeną pokonanego w wędkarskich zawodach. Żeby nie stracić autorytetu nasz Prezes wziął był rozmnożył cudownie pokarm wyciągając ze szczupaczego brzucha trzy płocie;). Nadwyżkę oddajemy jednak jezioru, a sami zadowalamy się pysznym mięsem drapieżcy, prosto z ogniska. Ziemniaki w mundurkach niestety spaliły się na węgiel, ale mimo to dawno nie smakowały lepiej jak tego popołudnia. Swoją drogą, była to ostatnia przygoda z udziałem kartofli, które na wyprawę zabrał Krzysiek. Reszta (blisko 10 kg) towarzyszyła nam dzielnie do końca wyjazdu i powróciła do macierzy, bijąc tym samym prawdopodobnie rekord Guinnessa w kategorii "warzywa długodystansowe".

Jezioro Viipusjärvi
Nur czarnoszyi (Gavia arctica)
Zieleńczyk ostrężyniec (Callophrys rubi) znad jeziora Viipusjärvi (fot. KO)
Myśliwy i ofiara (fot. KO)
 "Jak to się mogło stać?"
 Prezes z wielką wprawą patroszy szczupaka...
 Pierwsze porcje rozdane!
Nie ma to jak partyzanckie warunki!;)

Przed 18-tą wyruszamy dalej na północ. Coraz większa ilość reniferów wałęsająca się po drogach jest w pewnym sensie symbolem naszego zbliżania się do koła podbiegunowego. O godzinie 19:11 mijamy sporych rozmiarów monument oznajmiający nam, że właśnie przekroczyliśmy równoleżnik o szerokości północnej 66°33'39". W praktyce oznacza to, że od tej pory przez 24 godziny na dobę możemy cieszyć się słońcem, które nie zejdzie poniżej linii horyzontu.

 W drodze na północ...
 ... coraz więcej reniferów na drogach...

Renifer (Rangifer tarangus)

Renifer (Rangifer tarangus)
Typowy przystanek autobusowy w Laponii
Przekraczamy koło podbiegunowe!

W pierwszym mieście za kręgiem polarnym - Kemijärvi - mamy chwilę na zakupy w fińskim markecie (najczęściej przez nas odwiedzanymi były "ABC" i "K-Market"). Ceny mogą wystraszyć przeciętnego Polaka - różne produkty są 3-4 razy droższe niż w Polsce. Dla przykładu: chleb to wydatek rzędu ok. 2,5 EUR, serek topiony 2-3 EUR, margaryna ok. 2 EUR, najtańsza woda mineralna ponad 1 EUR, paczka cukierków 2-2,50 EUR, puszka fińskiego piwa 2,5-3,5 EUR, paczkowana kiełbasa 250 g 2,50 EUR, a pierś z kurczaka ponad 10 EUR/kg! Abstrahując od cen, zakupy w fińskim sklepie mają niebywały urok. Na temat przeznaczenia, składu i smaku ponad połowy produktów można jedynie tworzyć aproksymatywne teorie, co dla mnie, jako osoby gustującej w kulinarnych niespodziankach jest interesującym doświadczeniem. Przyznam się, że nie rozumiem do końca ludzi, którzy za granicą stronią od specjałów i kuchni pochodzenia rodzimego. Co to za przyjemność zjeść na fińskiej ziemi paczkowanego hot doga polanego keczupem Heinza, popić to wszystko Coca Colą i zagryźć snickersem? Czyż nie jest ciekawiej zakosztować czegoś, z czym dotąd nasze kubki smakowe nie miały do czynienia? Na przykład zamiast oklepanej bułki z parówką spróbować placka lapin riesta peruna i do momentu spożycia móc zastanawiać się, czy ostatnie słowo oznacza "pikantny", "miękki jak aksamit", czy "dla psa i kota" (tak naprawdę peruna to  "ziemniak"). Z nieskrywaną przyjemnością wpakowałem do koszyka tubkę opatrzoną napisem Auran sinappi vakeva stark,  która równie dobrze mogła być pastą do zębów, lub kremem do opalania, a okazała się ku mojej satysfakcji wyborną musztardą. Wybierając ciastka kierowałem się przede wszystkim "fińskością" ich nazwy - im więcej "a" w nazwie, tym lepiej. Ponieważ fińskie piwa sprzedawane są raczej wyłącznie w puszkach, do teraz nie wiem, czy zakupione piwo Karjala pint okaże się jasne, ciemne, czy imbirowe. Czyż to nie urocze spacerować pomiędzy regałami i rozmyślać nad tym, czy lepszy będzie sok o smaku marjat, kirsikka czy omena ("Zaraz, zaraz - to nie soki, tylko płyny do spryskiwaczy")? Żałuję, że nie kupiłem ostatecznie Kirjolohikiusaus regnbågslaxfrestelse, przez co, przynajmniej do następnej wyprawy do Finlandii nie dowiem się, co straciłem.

 Stacja benzynowa - wszystko jest automaatti!
 Kemijärvi - jezioro Karvakkoperä
Zakupy w fińskim sklepie do łatwych nie należą;)

Po kilku dniach w Finlandii każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu, opanował już pewne kluczowe w komunikacji wyrażenia. Najważniejsze to oczywiście hyvää päivää - dzień dobry, które najłatwiej wymawiało się nam jako "chałwa pardwa";) i näkemiin lub hüvasti - do widzenia. Powyższe pozdrowienia, najwyraźniej bez wahania zastąpić można uniwersalnym hei lub terve, skoro dość często używali ich wobec nas Finowie. Przydatne są też ole hyvä - proszę, kiitos - dziękuję, anteeksi - przepraszam, Olen puolalainen - jestem Polakiem. Próba uczenia się na pamięć innych, bardziej złożonych wyrażeń niewiele się przyda jeśli nie znamy fińskiego. No bo co nam po tym, że po tygodniu wkuwania zapytamy przechodnia (prawdopodobnie i tak żadnego nie spotkamy) o to, gdzie jest najbliższy sklep spożywczy - Missä on lähin elintarvikekauppa? - skoro odpowie nam z szerokim uśmiechem: Seuraavasta risteyksestä kääntykää oikealle, a być może zapyta nas jeszcze - Paljonko kello on?  Fiński jest niewątpliwie uroczy, ale obchodzić się z nim trzeba ostrożnie.
Przed 22 zajeżdżamy do Pyhä, jednego z głównych fińskich kurortów narciarskich, który o tej porze roku jest opustoszały. Nie zatrzymujemy się jednak w centrum miejscowości, ale parkujemy auto w pobliżu luontopolku, czyli wyciągu krzesełkowego, spod którego rozpoczynają się ścieżki przyrodnicze po Pyhä-Luoston kansallispuisto (park narodowy). Po raz pierwszy spotykamy się z plagą komarów, paradoksalnie w najwyżej położonej spośród odwiedzanych przez nas do tej pory lokalizacji. Pocieszający jest fakt, że choć tutejsze komary mają po 2,5 - 3 cm (o zgrozo...) i zdają się prowadzić stadny tryb życia;), jak na razie są otumanione po zimowym przebudzeniu i zbytnio nie kłują. Ze względu na zaawansowaną godzinę wybieramy spacer ok. 2,5 km pętlą, która powraca do parkingu. Pierwszy kilometr prowadzi przez luźny las sosnowy, z dużym udziałem martwego drewna. Co chwila zauważamy charakterystyczne owalne dziuple z podcięciem - ślady obecności dzięcioła czarnego, co zresztą potwierdzają tablice dydaktyczne. My kontrolujemy je przede wszystkim pod kątem włochatki, ale bezskutecznie. Nagle z prawej strony odrywa się z gałęzi spory, czarny kształt - kogut głuszcza!!! Przez kilkanaście sekund odprowadzamy go spojrzeniem, aż znika nam z widoku. Magia! Podchodzimy pod drzewo, z którego ptak wystartował - spora ilość knotów może świadczyć o tym, że kogut z tego właśnie miejsca tokuje o poranku. Podejmujemy decyzję o pozostaniu w Pyhä na noc i przekonaniu się naocznie o słuszności naszej tezy. Tymczasem kontynuujemy marsz i docieramy do drewnianych stopni, schodzących do pięknego kanionu Isokuru. Jego strome zbocza, tworzą gdzieniegdzie wysokie rumowiska skalne, opadające do drewnianej kładki i krystalicznie czystego potoku. Na kamieniach zalegających koło cieku wodnego obserwować możemy ciekawe zjawiska geologiczne, takie jak riplemarki - faliste grzbieciki, powstałe pod wpływem oscylacyjnego ruchu wody. Z rozległych torfowisk za wzgórzami tokują cietrzewie, ale dojście do nich wymagałoby sporego nadłożenia drogi. Po zwiedzeniu kanionu i obserwacji kolejnej tego dnia pary jarząbków (worek z jarząbkami najwyraźniej się rozwiązał!) na chwilę po północy powracamy na parking, ostatnie kilkaset metrów słaniając się na nogach. Rozkładamy namioty, połykając jednocześnie zaimprowizowane na szybko kanapki - dla amatorów poszukiwań głuszca, budzik zostaje ustawiony bezlitośnie na godzinę 3. Z tą perspektywą nawet hordy komarów nie robią już na mnie wrażenia. Bo co za różnica - wykrwawić się, czy umrzeć z wycieńczenia?

 Rondo w Pyhä
 Luontopolku, czyli wyciąg krzesełkowy na górę Pyhä
 Pyhä-Luoston kansallispuisto
 Pyhä-Luoston kansallispuisto

 Dokąd dalej?
 Kanion Isokuru
 Świetnie widoczny riplemark
Kanion Isokuru
Skaliste zbocza kanionu Isokuru
Rozległe torfowisko w parku narodowym Pyhä-Luoston (fot. AC)

Mało jedzenia, mało snu... ;) (fot. AC)

30 V - Górskich plenerów ciąg dalszy

Punkt trzecia. Jak w transie wstaję z półsnu i chyba siłą woli wyczołguję się z namiotu. 5 minut później z Pawłem i Krzyśkiem jesteśmy gotowi do wymarszu. Adam jest już na szlaku (...), a Karolina od głuszcowych, morfeuszowe wybiera objęcia. Chociaż staram się nie dać tego po sobie poznać, w głębi mej duszy tli się odrobina zazdrości (No dobra - więcej niż odrobina). Kiedy docieramy do Adama czekającego już pod głuszcowym drzewem potwierdzają się nasze ciche obawy - ptaka brak na stanowisku. Adam decyduje, że wraca do namiotu (kolejny mądry człowiek), a my, że posnujemy się jeszcze trochę w sennym amoku. Po chwili, w pobliżu zejścia do kanionu obserwujemy parę jarząbków. Pełnię sił do życia odzyskujemy jednak dopiero po telefonie od Adama - na początku szlaku znalazł właśnie 2 sójki syberyjskie! Biegiem powracamy do rozwidlenia ścieżek, ale nasz pośpiech okazuje się zbędny. Przez kolejną godzinę sójki żerują w najlepsze w tej samej okolicy, niewiele robiąc sobie z naszej obecności, dzięki czemu cała nasza piątka (w międzyczasie dołącza Karolina) mogła napatrzeć się do woli na te sympatyczne ptaki. Chwilami siadają pół metra od nas i możemy stanąć z nimi dosłownie oko w oko. Siadając na drzewach wybierają zwykle wysokie, porośnięte brodaczkami sosny, na których niezwykle trudno wykonać im przyzwoite zdjęcie - ponadto, jest dopiero 4 i słońce nie podniosło się jeszcze nad ścianę lasu, co nieprzyjemnie wydłuża czasy naświetlania. Parokrotnie udaje się nam jednak ściągnąć je na zwalone, doświetlone drzewo. Wabik - resztki z wczorajszej kolacji. Korzyść obopólna! Podczas sesji zdjęciowej Adam z Pawłem namierzają sikorę północną! Mi udaje się ją jeszcze zobaczyć, ale chwilę później ptak odlatuje i już nie powraca. Krótka obserwacja miała jedną pouczającą zaletę - przekonałem się na własne oczy, że ptak siedzący w cieniu rzeczywiście zwodniczo przypomina czarnogłówkę. Nasze poranne przygody można by zatytułować "Śladami Adama". Rzeczywiście, wyprzedził nas we wszystkim o krok, a passę znalazcy ukoronował powracając jako pierwszy do biwaku i obserwując tam głuszkę. Wot, mołodiec!

Jarząbki (Tetrastes bonasia)
 Pyhä-Luoston kansallispuisto
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sójka syberyjska (Perisoreus infaustus)
Sikora północna (Poecile cinctus)
 Sójka syberyjska, symbol parku narodowego Pyhä-Luoston, zaliczona! (fot. KO)
Nasze obozowisko w Pyhä
W końcu na każdego legło zmęczenie;)

Przed 7 opuszczamy Pyhä i jedziemy w kierunku Sodankylä. Pobudzeni porannymi obserwacjami zachowujemy czujność, co skutkuje wypatrzeniem z auta sowy jarzębatej! Naprawdę, nigdy nie jest za wiele takich pięknych spotkań! W Sodankylä wysyłamy pocztówki do Polski (Koszt tego przedsięwzięcia to 2 EUR) i zbaczamy nieco z głównej trasy na wschód w rejon miasteczka Kelujärvi. Nie bez powodu - przewodnik poleca tam kilka miejsc na trznadelka i trznadla czubatego.

Sowa jarzębata (Surnia ulula)
Sowa jarzębata (Surnia ulula)
Młody renifer (Rangifer tarangus)
Renifery (Rangifer tarangus)

Pierwszy przystanek urządzamy we wsi Siurunmaa. Z głównej drogi skręcamy za drogowskazem Viiankiaapa Lintutorni i zatrzymujemy się za mostkiem na rzece Puuromukka. Brzezinka poprzecinana rowami odchodzącymi od rzeki ma być biotopem trznadelka. My obserwujemy jednak tylko kilka brzegówek, tokującego łęczaka i błotniaka zbożowego - co dziwne, jedynego na tej wyprawie.

 Puuromukka
 Wabienie trznadelka
Okolice Siurunmaa

Po nieudanych poszukiwaniach powracamy do drogi głównej i kontynuujemy jazdę na wschód przez 4,5 km. Zaraz po minięciu pierwszego skrzyżowania z drogą na Puolakkovaara skręcamy w gruntową drogę w prawo i po dalszych 900 metrach parkujemy na skraju pól uprawnych. Zakrzaczenia w tej okolicy to rzekomo środowisko trznadla czubatego. Najciekawszym ptasim akcentem tego miejsca jest jednak pozująca do zdjęć muchołówka żałobna.

Muchołówka żałobna (Ficedula hypoleuca)
Łabędzie krzykliwe (Cygnus cygnus)

Przemieszczamy się jeszcze 3,5 km w kierunku Kelujärvi i przed samą tablicą, oznaczającą początek miejscowości odbijamy w prawo w drogę gruntową, która okrąża jezioro Matalajärvi od zachodu. Podmokła brzezina, która ukazuje się naszym oczom po 500 metrach to wypisz, wymaluj biotop trznadelka. Jednak i tym razem nie mamy szczęścia. Niewiele brakowało, a szczęścia nie miała by też kura głuszka, która tylko dzięki refleksowi Pawła nie skończyła na naszym zderzaku. Ostatnim miejscem na trznadelka miały być zarośla na południowym brzegu jeziora Kelujärvi. Nietrudno się domyślić, że i tutaj musimy obejść się smakiem. Niestety, ale nawet na tafli jeziora nie ma zbytnio na co popatrzeć - nie licząc dwóch uhli i nura rdzawoszyjego na linii fatamorgany. Z niejasnych dla nas do końca przyczyn rejon Kelujärvi okazał się dużym niewypałem.

 Trznadelkowy biotop
 Jezioro Kelujärvi
Jeziora: Matalajärvi (po lewej) i Kelujärvi (po prawej)

Powracamy do Sodankylä i obieramy ponownie słuszny kierunek na północ. Zanim dotrzemy do naszej kolejnej destynacji, zatrzymujemy się jeszcze w małej piaskowni za Sodankylä z lęgowym biegusem małym i sieweczką obrożną oraz przy rozległym torfowisku, na którym tokują bekasiki, łabędzie krzykliwe i żeruje stadko pięciu reniferów. Piękna sceneria.... A chwilę potem - kolejne spotkanie z łosiem, który na szczęście w ostatniej chwili rezygnuje z przekroczenia jezdni.

 Torfowisko z reniferami
Renifer (Rangifer tarangus)
Renifer (Rangifer tarangus)
Renifery (Rangifer tarangus)
Torfowisko z reniferami
Łoś (Alces alces) to szybki gość!

W końcu dojeżdżamy do wioski Kakslauttanen, gdzie skręcamy w prawo i po 6 kilometrach zarzucamy kotwicę na rozległym parkingu przy Tunturikeskus, czyli centrum turystycznym. Stąd już pieszo udajemy się w kierunku dominującego nad okolicą wzgórza Kilopää, znajdującego się na terenie parku narodowego Urho Kekkonen - drugiego największego w Finlandii obszaru chronionego, obejmującego, w większości bezludny obszar o powierzchni 2550 km². Ścieżka na szczyt prowadzi przez porośnięte sosną, brzozą omszoną i wierzbą płożącą torfowiska, poprzecinane strumieniami i rwącymi potokami. Obserwujemy tu m.in. kilka samców podróżniczków podgatunku svecica (z brązową plamką na śliniaku), śpiewające czeczotki oraz tokującego kszyka, łęczaki, siewki złote, kwokacza i kulika wielkiego. Już teraz jestem zachwycony - zarówno ptakami, jak i bajecznym krajobrazem - a to podobno dopiero przedsmak tego, co czeka nas na szczycie.


Siewka złota (Pluvialis apricaria)
Podróżniczek (Luscinia svecica svecica)
Podróżniczek (Luscinia svecica svecica)



Ścieżka zaczyna się pomału wspinać w kierunku wierzchołka góry. Przekraczamy górną granicę lasu i tajga ustępuje miejsca lasotundrze, na której obszarze występują jeszcze pojedyncze drzewa. W rejonie szczytu po raz pierwszy możemy zobaczyć prawdziwą górską, skalistą tundrę. Dominują tu zbiorowiska mszysto-porostowe, a większość roślin wyrasta zaledwie kilka centymetrów nad ziemię. Chwilę przed osiągnięciem szczytu zauważamy pierwsze pardwy górskie przelatujące nad szlakiem. W sumie na Kilopää widzieliśmy tego dnia 9 samców i 1 samicę, ale w pamięci pozostanie mi przede wszystkim para zupełnie niepłochliwych ptaków w rejonie końca pieszej kładki. Piękne ptaki!

 Widok na Kilopää

 Świetnie widoczna granica między tajgą i tundrą
Biotop pardwy górskiej
Tokująca pardwa górska (Lagopus muta)
 Pardwa górska (Lagopus muta)
Pardwy górskie (Lagopus muta)
 Pardwa górska (Lagopus muta)
  Pardwa górska (Lagopus muta)
 Pardwa górska (Lagopus muta)
  Pardwa górska (Lagopus muta)
Pardwa górska (Lagopus muta)

Na szczycie urządzamy około godzinną przerwę, która stwarza okazję do kontemplowania wspaniałych widoków oraz poszukiwań gniazdujących tu morneli. W dość krótkim czasie z Adamem i Krzyśkiem znajdujemy dwie pary tych skrytych siewek, chowające się pośród nagich piargów. Jak pięknie prezentują się one w naturalnym biotopie lęgowym na tle ośnieżonych szczytów! Dalej w tundrze odzywają się poświerki, ale niestety nie udaje się nam wypatrzeć ani jednej.

 Kilopää
 Kilopää
 Szukamy morneli...
 ... choć ciężko oderwać wzrok od krajobrazu... (fot. KO)
Mornel (Charadrius morinellus)
Mornel (Charadrius morinellus)
Mornel (Charadrius morinellus)
Mornel (Charadrius morinellus)
Mornele (Charadrius morinellus)






Schodząc do parkingu raz jeszcze mamy okazję przyjrzeć się pardwom górskim - chyba nie sposób ich nie zauważyć będąc na Kilopää! Z Karoliną i Pawłem wyforsowaliśmy się do przodu, gubiąc za plecami Adama z Krzyśkiem, co w konsekwencji oznaczało, że tylko oni widzieli pardwę mszarną... Nam udaje się ją jedynie kilkukrotnie zasłyszeć z podmokłych zagajników brzozowych i pomimo kolejnej godziny intensywnych poszukiwań zostajemy na tarczy... Nie zdawałem sobie dotąd sprawy z tego, że pardwa mszarna jest tak skrytym, płochliwym i trudnym do obserwacji gatunkiem...

 Drewniana kładka na Kilopää (fot. KO)
Drewniana kładka na Kilopää

Wieczorem przemieszczamy się w rejon Ivalo, gdzie na skraju lasu i pól uprawnych znajdujemy miejsce na biwak. Dawno nie byłem tak szczęśliwym człowiekiem jak teraz po rozstawieniu namiotu i napompowaniu materaca (choć sama czynność pompowania do uszczęśliwiających nie należała). Miejsce na obozowisko wynikało oczywiście w linii prostej z naszych interesów - na niedalekich torfowiskach mają gniazdować trznadelki. I chociaż wszystko wskazuje na to, że ptaki nie zdążyły jeszcze powrócić z azjatyckich zimowisk, nie możemy zrezygnować z tej, ostatniej już próby zobaczenia tego gatunku w drodze do Norwegii. Kierując się zdrowym rozsądkiem, poszukiwania zostawiamy na kolejny dzień. Po godzinie 20-tej spoczywamy w namiotach - ptasiarz też człowiek i czasem wyspać się musi - zwłaszcza, że ostatnie dni dały nam w kość. Co prawda na przeszkodzie w spaniu stanąć próbowały renifery (jeden chciał chyba przenocować w namiocie Krzyśka) oraz wilki (na szczęście nie próbowały nocować w naszych namiotach, a tylko umilały nam wieczór swoim głośnym wyciem), ale przynajmniej, przy braku zapierających dech w piersiach widoków, było klimatycznie.

 Znak ostrzegający przed łosiami na jezdni to w Finlandii powszechny widok
Obozowisko pod Ivalo...
... i Paweł w roli kuchty

31 V - Tam gdzie kończy się tajga

Jeszcze poprzedniego dnia zgłaszamy się z Adamem do porannego obchodu za trznadelkiem. O 6:30 obarczamy się sprzętem i ruszamy na rekonesans pobliskich, podmokłych lasów brzozowych. Przechodzimy może 300 metrów, kiedy do naszych uszu dociera piosenka - jakby "ortolanowa" z początku, tyle że bardziej metaliczna.  Zastanawiające z dwóch powodów: w północnej Finlandii ortolan nie występuje i tak właśnie zaczyna się śpiew trznadelka! Wdzieramy się głębiej w brzezinę skąd słychać podejrzanego ptaka. Wymaga to podwyższonej ostrożności - jesteśmy już na torfowisku (co przede wszystkim czuć) i skok na niewłaściwą kępę może się skończyć kąpielą w czarnej mazi. Udaje się nam jednak umiejętnie podejść do ptaka, którego w końcu dostrzegamy i który rzeczywiście okazuje się być trznadelkiem! Nasza determinacja w poszukiwaniu tego rzadkiego w Europie wróblaka została więc wynagrodzona! Po chwili orientujemy się, że terytorialnych samców jest więcej - możemy zatem z podniesioną głową powrócić do obozu i przekazać podniosłą nowinę. Po śniadaniu i zwinięciu biwaku całą piątką powracamy na torfowisko. W sumie stwierdzamy co najmniej sześć samców, które jednak nie są łatwe w obserwacji - choćby z tego powodu, że większość czasu spędzają w gęstej roślinności tuż przy ziemi. Co jakiś czas jeden z samców pojawia się na chwilę na szczycie brzozy lub świerka i wtedy można przyjrzeć się mu do woli. Skromnie na pozór ubarwiony trznadelek jest piękniejszy niż się spodziewaliśmy. Naszą uwagę najmocniej przykuwa mocno wybarwiona, rdzawobrązowa głowa. W lunecie dobrze widoczna jest też wyraźna, biała obrączka oczna, która nadaje mu sympatyczny "wyraz twarzy". Poranny sukces "objadamy" świeżą żurawiną, prosto z torfowiska. Prawda, żurawinówka byłaby bardziej na miejscu, ale на безрыбье и рак рыба;).

 "Jak to się składało?"
  "Wejść, czy nie wejść do wody?"
 Czekamy na trznadelka - na razie słychać śpiew
Trznadelek (Emberiza pusilla)
Trznadelek (Emberiza pusilla)
 Maliny moroszki (Rubus chamaemorus)
Żurawina (Vaccinium sect. Oxycoccus)
 W trznadelkowym biotopie
W trznadelkowym biotopie
"Jest tam!"
Trznadelek (Emberiza pusilla)
Trznadelek (Emberiza pusilla)

Droga prowadząca na północ od Ivalo wije się przez malownicze pojezierze pośród setek jezior upstrzonych małymi wysepkami. Po chwili dojeżdżamy do Inari, położonego nad świętym jeziorem Saamów, Inarijärvi. Na jeziorze znajduje się ponad 3000 wysp, długość jego linii brzegowej wynosi około 3000 km, a powierzchnia 1040 km² (czyli to takie dwie zatopione Warszawy - bagatela!), co czyni z niego szóste największe jezioro Europy (ale dopiero trzecie pod kątem wielkości w Finlandii). Prowadzone w okolicy wykopaliska archeologiczne dowodzą, że pierwsze ślady człowieka w rejonie Inari pochodzą sprzed 10 tysięcy lat. Gmina posiada aż cztery języki urzędowe - obok fińskiego są nimi północnolapoński, skolt i inari - tym ostatnim dialektem posługuje się już zaledwie 300 osób. W miasteczku odbijamy na Kittilä i po chwili zatrzymujemy się na małym parkingu pod lasem - w tej okolicy mamy namiar na budki lęgowe zajęte w 2010 przez sikory północne. W tym sezonie stwierdzamy w nich jednak tylko muchołówki żałobne...

Na północ od Ivalo droga wije się przez malownicze pojezierze...
Gdzie te sikory północne?

Powracamy do drogi głównej i kierujemy się ponownie na północ. Po około 35 kilometrach szukamy zjazdu do przydrożnej kawiarni Neljän Tuulen Tupa, o której czytałem przed naszym wyjazdem. Lokal zasłynął wśród birdwatcherów z całego świata dzięki utrzymywaniu i zaopatrywaniu przez cały rok kilku karmników, do których regularnie przylatują łuskowce, czeczotki tundrowe i inne północne wróblaki. Z początku zbyt wcześnie zjeżdżamy z drogi głównej, przez co zwiedzamy fragment lasu nad jeziorem o niezwykle pokrętnej nazwie - Ruávijuuvåš - i przypadkiem znajdujemy sami budkę lęgową zajętą przez sikory północne! Za drugim razem już bez problemu trafiamy do kawiarni. Okazuje się, że za wejście na tyły lokalu gdzie rozwieszone są karmniki, pobierana jest opłata od 5 do 10 euro - w zależności od tego, czy wchodzimy z lornetką, czy aparatem... Wysyłamy "w delegację" Adama, który za piątaka może zobaczyć jak wygląda fiński dzwoniec i dzięcioł duży;). Na pocieszenie przynosi pluszowego renifera, którego znalazł w lesie - przynajmniej mamy oficjalną maskotkę wyprawy. Wpisy z księgi gości świadczą o tym, że łuskowce odwiedzają tę okolicę naprawdę - trzeba tu jednak być najpóźniej w połowie maja.


Jezioro Ruávijuuvåš (fot. AC)
 Jezioro Ruávijuuvåš
 Mieszkanie po lapońsku

Sikora północna (Poecile cinctus)
Lapońska "dacza"
Kawiarnia Neljän Tuulen Tupa
Nasz nowy towarzysz wyprawy


Kontynuujemy drang nach Nordenmknąc teraz przez wysoki płaskowyż poprzecinany licznymi mokradłami i jeziorami. Przez kolejne półtora godziny nie wydarza się nic szczególnego, jeśli nie liczyć postoju na przydrożnym parkingu, gdzie Adam gubi swoją czapkę i skąd obserwujemy młodego orła przedniego. Mam wrażenie, że z każdym przejechanym kilometrem pogarsza się pogoda - niebo zachmurza się coraz mocniej i zaczyna padać. Niektóre z mijanych jezior są niemal w całości skute lodem. Na wieczorną kąpiel się nie zanosi - chyba, że w przeręblu. Przed 15 dojeżdżamy do Utsjoki - miejscowości granicznej pomiędzy Finlandią i Norwegią. Zatrzymujemy się w celu dopełnienia baku tańszym, fińskim paliwem (ok. 1,5 EUR/litr). Stacja jest oczywiście automatyczna, ale w pełni intuicyjna jeśli rozumiemy fiński, szwedzki, albo inari (żartuję - jest menu po niemiecku!). Pamiętać trzeba tylko, że automatyczne kasy nie wydają reszty.

 Nawet na dalekiej północy drogi są w świetnym stanie
 31 maja... Jezioro pod lodem
 Utsjoka - spokojne, lapońskie miasteczko na samej północy Finlandii
Most na Tanie w Utsjoki - po drugiej stronie już Norwegia.

Panujące w Utsjoki warunki pogodowe dałoby się określić za pomocą sformułowania "przemożny, arktyczny chłód". Oj, niezbyt kurtuazyjnie żegna nas Finlandia... Zanim jednak opuścimy kraj lasów i jezior wjeżdżamy na górę Ailigas (342 m. n.p.m.), która w języku Saamów oznacza "świętą górę" (jedną z trzech o tej samej nazwie w Laponii). Na jej zboczach zalegają jeszcze wielkie płaty śniegu - ciężko wyobrazić sobie, że za kilka tygodni kwitnąca tundra będzie mienić się tu dziesiątkami barw. Penetracja okolicy wymaga od nas wydobycia z dna plecaków zimowych kurtek, rękawic i dodatkowych par spodni - pomyśleć, że w tym czasie nad Polską przelewają się fale upałów. Wyprawa na Ailigas okazuje się owocna - obserwujemy tu pierwsze wydrzyki długosterne we wspaniałych górskich plenerach, najmniej płochliwe podczas całego wyjazdu poświerki, parę morneli, siewki złote, drzemlika i dwa myszołowy włochate.





 Maszt radiowy na górze Ailigas

Ośnieżone zbocza na fińsko-norweskim pograniczu
Szukamy ptaków tundry (fot. KO)
Wydrzyk długosterny (Stercorarius longicaudus)
Wydrzyk długosterny (Stercorarius longicaudus)

Poświerka (Calcarius lapponicus)
Poświerka (Calcarius lapponicus)
Poświerka (Calcarius lapponicus)
Poświerka (Calcarius lapponicus)

Drzemlik (Falco columbarius)
Poświerka (Calcarius lapponicus)



Po udanym trekkingu powracamy do Utsjoki, przekraczamy Tanę i wjeżdżamy do Norwegii. Droga prowadzi wzdłuż północnego brzegu rzeki. Patrząc na nią z wysokiej skarpy koło wsi Áitejohka łatwo zrozumieć rodowód jej lapońskiej nazwy - Deatnu - "Wielka rzeka". Blisko ujścia, rwąca miejscami Tana naniosła ogromne ilości piasku i w otoczeniu skalnych urwisk przypomina wielkie rzeki syberyjskie. Rzeka słynie jako jedna z najlepszych na całym świecie miejsc do połowu łososia. W 1929 roku złowiono tu dotąd największego łososia atlantyckiego, ważącego 36 kg! Wędkarze stosują tu nawet techniki budowania zapór by powstrzymać łososie wędrujące w górę rzeki. Po 19-tej ponownie przekraczamy Tanę w Tana Bru. Miasteczko słynie głównie ze zbudowanego w 1948 roku najdłuższego wiszącego mostu w Norwegii o rozstawie zawieszenia 194 m i całkowitej długości 220 m. Od tego mostu osada wzięła zresztą swoją nazwę - Tana Bru oznacza bowiem "Most na Tanie". Podczas przerwy na stacji benzynowej odwiedzamy pobliski market Rema 1000 żeby przekonać się, czy ceny rzeczywiście są tak straszne, jak opowiadali znajomi. W ciągu 10 minut dowiaduje się, że słoik rolmopsów potrafi poparzyć (115 NOK - 60 PLN), wprowadzimy racjonowanie chleba (33 NOK - 16 PLN), wodę pijemy tylko od Matki Natury (butelka 1,5 litra - 16 NOK = 8 PLN), nie grozi nam nadmiar cukru (najtańsza czekolada to wydatek ok. 20 NOK = 10 PLN), a zrobienie imprezy będzie wymagało zaciągnięcia kredytu w banku - sześciopak tańszego piwa kosztuje ok. 160-180 NOK (ok. 80-90 PLN). Popadając w depresję od tego résumé, lepiej nie robić tego po 18-tej. Skołatane nerwy można wtedy obłaskawić co najwyżej alkoholem przywiezionym z Finlandii (albo z Estonii, ale zakupionym przed 22...).

 Witaj Norwegio!
Przełomy rzeki Tany
 Rzeka Tana
 Rzeka Tana
Przekraczamy Tanę po raz drugi...

Po traumatycznych przeżyciach związanych ze zwiedzaniem marketu obieramy kurs na północ, na Berlevåg. Po kilkudziesięciu kilometrach droga biegnie wzdłuż długiego, stromego klifu, który podobno jest jednym z pewniejszych na północy Skandynawii miejsc na białozora. Chociaż znamy dokładne miejsce na ścianie (znajdujemy nawet obielenia pod jedną z półek skalnych) podczas oczekiwania na ptaka udaje się nam tylko dotkliwie zmarznąć. Postanawiamy powrócić w to miejsce nazajutrz, a tym czasem zabrać się za poszukiwania miejsca na nocleg. W planie mieliśmy biwak w ujściu Tany i chociaż nie zanosi się, żebyśmy mogli przeżyć w tych warunkach na otwartej przestrzeni postanawiamy przyjrzeć się chociaż temu miejscu. Po godzinie jazdy w kierunku czarnych chmur zwiastujących niechybnie jakąś dramatyczną pogodową zadymkę, docieramy do Hoyholmen, skąd gruntowa droga prowadzi do samego ujścia. Rzeka uchodzi do fiordu Tanafjorden tworząc rozległą deltę (jedną z największych w Europie), co stwarza warunki do lęgów dla wielu gatunków ptaków, w tym szeregu siewkowców. Z auta zalewanego strugami deszczu obserwujemy m.in. sieweczki obrożne, biegusy zmienne, ostrygojady i biegusy małe.

 Rzeka Tana niedaleko ujścia
 Klify białozorowe
 Rzeka Tana niedaleko ujścia
 Ujście Tany do Tanafjorden
Sieweczka obrożna (Charadrius dubius)
 Ujście Tany do Tanafjorden
 Ujście Tany do Tanafjorden - po drugiej stronie wioska, do której nie prowadzi żadna droga lądowa...
 Ujście Tany do Tanafjorden
Ostrygojad (Haematopus ostralegus)
 To nie są warunki na biwak...
 Ujście Tany do Tanafjorden
 Ujście Tany do Tanafjorden
Ujście Tany do Tanafjorden

Wszystko wskazuje na to, że trafiliśmy na załamanie pogody i o rozbiciu namiotu można zapomnieć. Pomijam już deszcz, ale wieje jak diabli arktycznym chłodem, od którego włos się jeży na głowie. Rozpoczyna się więc nasza patetyczna tułaczka w poszukiwaniu dachu nad głową, zakończona zaanektowaniem opuszczonej chatynki na skraju torfowiska między Taną i górami. Warunki urągają może przeciętnemu Europejczykowi, ale jest przynajmniej ciepło i nie pada na głowę - czego więcej chcieć od życia. W sąsiedztwie naszego "hotelu" odzywają się ponadto pardwy mszarne! Z Pawłem nie odpuszczamy tej okazji i po szybkim spenetrowaniu pobliskiej brzeziny, tym razem udaje nam się zobaczyć tokujące ptaki! Przed snem wrzucamy jeszcze po misce zimnego makaronu z brutalnie pikantnym sosem meksykańskim, który prawie posłał mnie do Valhalli (zwłaszcza w kontekście braku wody, który własnie zauważyliśmy dobór menu nie był najszczęśliwszy). Jednak nawet po tej pożodze żołądka zasypiam jak zabity. W Hiltonie być może byłoby wygodniej, ale z pewnością nie tak zabawnie. Poza tym nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał jeszcze okazję używać starego silnika do kutra jako zagłówka, a przecież wszystkiego trzeba w życiu spróbować!

"Hotel Hoyholmen" - nie zna życia, kto nie zakosztował noclegu w podobnym przybytku!
Pardwa mszarna (Lagopus lagopus) - w końcu!

c.d.n. 

10 komentarzy:

  1. Pasjonująca relacja okraszona pięknymi zdjęciami (o samych gatunkach nie wspominając ;-) )

    Jak zawsze wielkie dzięki i pozdrowienia dla Całej Dzielnej Ekipy

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję również za komentarz :) Druga część zapewne pod koniec lipca :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten znak ostrzega o straży granicznej, a nie o radarach, przynajmniej tak mówi wujek Google :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam jednym tchem.
    Niespełna rok przed Wami przebyłam tę trasę.
    Gratuluję poczucia humoru i lekkiego pióra. Opis zakupów w fińskim markecie doskonały. Pamiętam swoje rozterki w dziale z nabiałem. Chciałam kupić mleko do kawy. Do końca nie miałam pewności, czy kartonik, na który się zdecydowałam nie okaże się kefirem lub jogurtem.
    Pozdrawiam
    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! Takie przygody jak zakupy w fińskim markecie należą do tych nieprzyrodniczych elementów wyprawy, które na długo zapadają w pamięć :) Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Przeczytałam całość i muszę przyznać, że to naprawdę pasjonująca relacja, zazdroszczę Wam takiej wyprawy ;). To niebywałe jak wiele zwierząt udało się Wam zaobserwować i zrobić zdjęcia, jestem pod wrażeniem. Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś mi umknął komentarz... Dziękuję za budujące słowa i zapraszam do kolejnych relacji. :)

      Usuń
  6. Rewelacja! Super zdjęcia i relacja z wyprawy.

    OdpowiedzUsuń