poniedziałek, 20 maja 2013

Długi weekend w sercu Puszty - Węgry 1-5 V 2013

Wycieczka na długi weekend majowy na Węgry, okazała się być świetnym pomysłem na ucieczkę od zgiełku i tłumów niedzielnych turystów, które byłyby nieodłącznym elementem wizyty na oklepanych szlakach Tatr, Bieszczad, czy Biebrzańskiego Parku Narodowego. Za podobne pieniądze, jakie trzeba by zainwestować w wyjazd na dalekie Podlasie, wraz z Marianem Domagałą, Pawłem Kołodziejczykiem i Karoliną Krawczak, zażyliśmy solidną dawkę egzotyki, zarówno faunistycznej, jak i kulturowej. Dopisały też warunki atmosfetryczne - przez 5 dni temperatura trzymała się na poziomie 25-35 stopni i przez większość czasu prażyło słońce, podczas gdy Polska tonęła w strugach deszczu... (jak się okazało później, w całej Europie tylko w centralnych Węgrzech była tak dobra pogoda!). Doświadczyliśmy wreszcie jak wygląda birdwatching poza ciasnymi granicami Polski - nowy wymiar obserwacji! W obliczu naszych dalszych planów, można potraktować ten wyjazd jako pierwszy kroczek do "ptasiarskiego" podboju Palearktyki:) Do wyjazdu przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu, co poskutkowało dość solidnym wykonaniem "planu gatunkowego".  Z Opola wyjechaliśmy 30 kwietnia, chwilę przed północą.

1 V - środa

Początkowo nic nie zapowiadało dobrej pogody - odcinek autostrady między Gliwicami a Krakowem pokonujemy w deszczu i we mgle. Sytuacja zaczęła zmieniać się nad ranem i kiedy przejeżdżamy przez malownicze tereny na pograniczu słowacko-węgierskim, niebo jest już praktycznie bezchmurne. Jadąc, nasłuchujemy głosów i lustrujemy okolicę - nim docieramy na Węgry, na liście wyprawowej mamy już 40 gatunków! Droga wiedzie przez klimatyczne wioski - Štítnik, Kunová Teplica, Pášková - gdzie świadectwem różnorodności kulturowej są dwujęzyczne tablice i wieże kościelne zwieńczone krzyżami lotaryńskimi, bądź kogutami, które są alternatywą dla krzyża w symbolice Kościołów protestanckich.

Štítnik - kościół katolicki, którego wieża zwieńczona jest krzyżem lotaryńskim
Pášková - "dwujęzyczny" sklep spożywczy
Kościół protestancki w słowackiej wsi Pášková
Płyta w języku węgierskim, na kościele protestanckim w słowackiej wsi Pášková

Przejeżdżając przez ostatnią przedgraniczną osadę Dlhá Ves, zauważamy siedzącą na linii energetycznej samicę kobczyka. Chociaż na Słowacji gatunek ten, jeszcze do niedawna, gnieździł się w liczbie 20-100 par, w ostatnich 2-3 latach podzielił los kraski i jak dowiedziałem się od słowackiego ornitologa Jozefa Lengyela, wymarł w całym kraju...

Samica kobczyka (Falco vespertinus) 
Przejście graniczne Domica-Aggtelek

Po kilkuminutowej obserwacji przekraczamy granicę i zatrzymujemy się w Aggtelek przy rezerwacie Ördögszántás, gdzie na wapiennym, kamienistym zboczu, porośniętym kserotermicznymi murawami i usianym kępkami niskich zakrzaczeń, znajdują się biotopy lęgowe głuszka Emberiza cia. Zanim wyruszamy na jego poszukiwanie urządzamy krótką pauzę na śniadanie. Kontemplację nad posiłkiem przerywa około 85 letni staruszek, który poza chęcią przywitania się z nami, przybył aby zakomunikować (najwyraźniej) coś niezmiernie ważnego. No właśnie, ale co? Podejmujemy próbę dogadania się poprzez komunikację niewerbalną i pokazujemy Collinsa, a ściślej te strony, na których przedstawione są interesujące nas gatunki. Nasz Węgier wyraźnie się ożywia i prosi o kartkę, na której zapisuje: Aggtelek, Jósvafő, [wyraz nieczytelny], három kilométerre. Coś (ptak?) znajduje się trzy kilometry w kierunku na Jósvafő (wioska dalej). Postanawiamy sprawdzić to później (ostatecznie okazało się, że znajduje się tam... duży parking) - tymczasem częstujemy naszego "informatora" polską kiełbasą (której zresztą odmawia!) i zakańczając mało konstruktywną konwersację, udajemy się stromym podejściem na szczyt wapiennego wzgórza, skąd rozpościera się piękny widok na położoną poniżej wioskę. Z krajobrazu okolicy wyróżnia się zarośnięty staw, z którego odzywa się kokoszka. Z pasa zadrzewień za nim odzywają się jarzębatki, piegże, wilgi, gąsiorki i krętogłów. W oddali słychać turkawki i dzięcioła zielonego. Głuszka jednak ani śladu... Ze szczytu wzgórza zauważamy jednak inne potencjalne miejsca lęgowe dla tego gatunku, oddalone o zaledwie kilka-kilkanaście kilometrów. Pakujemy się więc do auta i wracamy na słowacką stronę. Aggtelek żegna nas widokiem krążących trzmielojadów.



Rezerwat Ördögszántás w Aggtelek...
... będący częścią Aggteleki Nemzeti Park
Widok na Aggtelek
Rezerwat Ördögszántás w Aggtelek
Widok na Aggtelek
Widok na Aggtelek
Rezerwat Ördögszántás w Aggtelek
Widok na Aggtelek
Widok na Aggtelek
Rezerwat Ördögszántás w Aggtelek
Narada wojenna... (fot. KK)
Aggtelek
No i gdzie ta jarzębatka? (fot. KK)
Jarzębatka (Sylvia nisoria)
Rezerwat Ördögszántás w Aggtelek
Trzmielojad (Pernis apivorus)

Po kilkunastu minutach jesteśmy w rezerwacie Kečovské škrapy, górującym nad słowacką wioską Kečovo. Škrapy to nic innego jak formy reliefu krasowego, występujące w postaci skalnych grzebieni, wystających ponad powierzchnię z wapiennego podłoża. Grzebienie te są od siebie oddzielone, mniej lub bardziej głębokimi, bruzdami i żłobkami, które poprzez szereg chemicznych reakcji ukształtowała woda. W warunkach Slovenského krasu, škrapy osiągają co najwyżej wysokość kilkudziesięciu centymetrów, ale np. na Bałkanach mierzą nawet po kilkadziesiąt metrów. Powierzchnię między nimi porastają murawy kserotermiczne - ciepłolubne zbiorowiska trawiaste o charakterze stepowym, z których występowaniem wiąże się obecność wielu unikatowych gatunków sucho- i ciepłolubnych roślin i zwierząt, w tym głuszka. Kečovské škrapy są najokazalszym przykładem tego fenomenu natury na Słowacji. Niestety i tutaj nasze poszukiwania mają podobny co w Aggtelek finał... Tymczasowo odkładamy temat gluszka - przed nami jeszcze długa droga do celu (Hortobágy) a przecież po drodze też zaplanowanych mamy kilka atrakcji!

 Rezerwat Kečovské škrapy
 Kečovo
Rezerwat Kečovské škrapy

Pierwszą z nich miała być wizyta w Nagyecsér - wiosce jedynej w swoim rodzaju, bo zamieszkałej przez... dwie osoby. Co sprowadziło nas na takie odludzie? Planując trasę wyprawy, trafiłem przypadkiem na pochodzące sprzed trzech lat zdjęcie syczka wyglądającego z budki lęgowej, które miało zostać wykonane właśnie tutaj. Budka była dość charakterystyczna - duża i z pęknięciem u podstawy, co dawało pewne szanse na jej odnalezienie - zwłaszcza, że fotografia była naniesiona na mapę w konkretnym miejscu. Trasa z Miskolca do Hortobágy biegła zaledwie kilkanaście kilometrów od tego miejsca i wręcz głupio byłoby nie podjąć wyzwania! Droga do syczka nie była jednak usłana różami. Przeboje zaczęły się kiedy dojechaliśmy do Mezőnagymihály, z którego do Nagyecsér prowadzić miała, pięknie wyglądająca na mapie, ośmiokilometrowa jasna, długa prosta - jakby to ujął klasyk - tak zwana Nagyecsér tanya. Droga przypominała jednak świeżo zaorane pole poprzecinane głębokimi na pół metra koleinami i upstrzone lejami po bombach:) Nasze Audi nie miało w sobie nic z auta terenowego, a jednak po trudach i znojach przebrnęliśmy przez wszystkie wyboje i kratery (choć kilkakrotnie miałem wrażenie, że urwie się pode mną podłoga). Drogę przez mękę umilały jednak obserwacje ptaków - i to nie byle jakich!

 Nagyecsér tanya - wygląda niepozornie? Nic bardziej mylnego...
 Widok na Mezőnagymihály z Nagyecsér tanya
 Nagyecsér tanya
Nagyecsér tanya

Mniej więcej w połowie drogi, z zadrzewień spłoszyła się dzierzba. Znajdujemy ją w lornetkach - to DZIERZBA CZARNOCZELNA!!! Za chwilę zauważamy kolejną, a po chwili jeszcze dwie dalsze. Dwa samce dają piękny pokaz walki o terytorium, przeganiając się przy akompaniamencie "skrzeczeń" i kilkakrotnie ścierając się w locie. Piękna obserwacja! Gatunek ten był na naszej liście życzeń pod znakiem zapytania, w związku z tym, że w ostatnich latach pierwsze osobniki powracały z zimowisk około 5-10 maja. Nam jednak udaje się je zobaczyć już pierwszego dnia - tym samym znajdujemy najwcześniejsze, tegoroczne dzierzby czarnoczelne dla Węgier. W lornetkach wciąż jeszcze mamy "minorki", kiedy najpierw słyszymy, a chwilę później zauważamy świergotka polnego. W naszym kraju (a na pewno na Śląsku) to już rzadki widok - tu w pół godziny obserwujemy pięć różnych osobników. Całości dopełniają kraski - łącznie widzimy 8 ptaków - oraz dzierlatki w swoim naturalnym, polnym środowisku. Robi się nostalgicznie - przez chwilę poczuć się można jak we wschodniej Polsce, sprzed kilkudziesięciu lat... Na szczęście na Węgrzech takie widoki wydają się być niezagrożone, w głównej mierze dzięki podjętym w porę działaniom ochroniarskim. Na przykład, na terenie który właśnie przemierzaliśmy został ustanowiony Obszar Chronionego Krajobrazu Borsodi Mezőség Tájvédelmi Körzet, który ma za zadanie zachowanie w pierwotnym charakterze stepu, wraz z krajobrazem kulturowym.

Biotop lęgowy krasek, świergotków polnych i dzierzb czarnoczelnych
Biotop lęgowy krasek, świergotków polnych i dzierzb czarnoczelnych (fot. KK)
Dzierzby czarnoczelne (Lanius minor)
Dzierzba czarnoczelna (Lanius minor)
Dzierzba czarnoczelna (Lanius minor)
Świergotek polny (Anthus campestris) na wybojach Nagyecsér tanya
 Kraska (Coracias garrulus)
Kraska (Coracias garrulus)
Świergotek polny (Anthus campestris)
Świergotek polny (Anthus campestris)

W końcu docieramy do Nagyecsér - opuszczonej osady położonej pośród pól, 8 km na południowy wschód od najbliższej cywilizacji - miasteczka Mezőnagymihály. Na początku 1900 roku wybudowano tu kilkanaście domów i zabudowań gospodarczych, które miały pełnić zadanie folwarku zarządzanego przez wielkoobszarowych zarządców ziemskich z Mezőnagymihály. W kolejnych latach powstało tu dalszych kilkanaście domów, karczma oraz szkoła i osada zaczęła żyć własnym życiem. W budynku szkolnym odbywały się nabożeństwa katolickie i protestanckie. Po 1945 roku wysiłkiem parafian zbudowano kościół. Był to już jednak początek końca wioski. Wskutek reformy rolnej grunty zostały znacjonalizowane, a mieszkańcy zatrudnieni w potężnych gospodarstwach bliżej cywilizacji, w związku z czym, codzienne dojazdy z pracy do domów przestały być opłacalne. Z kolei w wyniku reformy szkolnej dzieci z Nagyecsér zostały zmuszone do podjęcia nauki w szkołach oddalonych o kilkanaście kilometrów. Tymczasem podczas wiosennych i jesiennych roztopów i w czasie ulewnych deszczy, Nagyecsér tanya przypominała koryto rzeki, w którym auta grzęzły po osie. Z tych powodów wieś zaczęła się powoli wyludniać - jeszcze w 2001 roku żyło tu siedmiu mieszkańców, a dziś pozostało ich zaledwie dwóch... Nagyecsér, niegdyś na swój sposób tętniące życiem, straszy dziś opuszczonymi budowlami krytymi strzechą i pozbawionymi okien, przewróconymi płotami, i zarośniętymi ogrodami. Chociaż nie udało się nam odnaleźć budki z syczkiem (mimo pomocy węgierskich robotników remontujących kościół, którzy twierdzili zgodnie, że nigdy jej na oczy nie widzieli), warto było nadłożyć drogi żeby poczuć niepowtarzalny klimat tego miejsca...

 Nagyecsér - ruiny Kościoła
"Widział Pan taką budkę?"
 Nagyecsér









(fot. KK)


Nagyecsér - ruiny kościoła

Nim dotrzemy do Hortobágy jeszcze raz nadkładamy drogi i przecinamy rezerwat przyrody Hevesi-sík, położony na zachodnim brzegu Cisy (Tisza). Według dostępnych nam danych, gnieździ się tu 16 par orła cesarskiego Aquila heliaca! Przejeżdżamy przez kolejne wsie: Besenyőtelek, Kömlő, Tiszanána, Sarud, Poroszlo co jakiś czas urządzając postój na rekonesans terenu. Na całej wspomnianej trasie, najlepszym do tego miejscem jest bez wątpienia wieża obserwacyjna między Tiszanána i Sarud. Cesarza nie udaje się wypatrzeć, znajdujemy za to kolejną dzierzbę czarnoczelną.



(fot. KK)
 "Tu wszędzie są cesarze..." - naucza Paweł
 Pustkowia pod Sarud (fot. KK)
 Szukamy ruchu na stepie... (fot. KK)
Nasz wóz bojowy - już bez kołpaka

W Hortobágy jesteśmy przed 20tą - jeszcze przed wjazdem do miejscowości, z auta udaje się wypatrzeć kormorana małego, który miał być zapowiedzią udanego, następnego dnia.

2 V - czwartek


Pobudka przed 5 rano. Z okna słychać wołanie dudka i buczenie bąka. Nie ma czasu na regenerację - teren wzywa. Dzień prędzej postanowiliśmy, że z samego rana, przed śniadaniem, zwiedzimy największy w okolicy kompleks stawowy: Hortobágyi Halastó. Wypijamy więc tylko po filiżance herbaty przyrządzonej na bazie wody z kranu, która miała stęchły smak i zapach wody z nieczyszczonego przez tydzień akwarium. Trauma po tym doświadczeniu była tak silna, że przez kolejne 3 dni piłem już tylko napoje smakowe, a herbatę (z wody mineralnej) odważyłem się wypić dopiero przed wyjazdem do domu. Niemniej, reszta ekipy przywykła do miejscowego specjału (podobno po wciśnięciu całej cytryny nie było tak źle), którego woń towarzyszyła nam od tej pory przy każdym posiłku.
Na stawy przyjeżdżamy kwadrans przed 6-tą - już z auta udaje się wypatrzeć pierwsze czaple modronose, które płoszą się z położonych przy samym parkingu stawków narybkowych. Tego dnia obserwujemy w sumie 10 ptaków. W tym samym miejscu żerują też 3 czaple nadobne i pierwsze ślepowrony. W powietrzu poluje ponad 50 brzegówek. Rano turystów brak - dopiero w drodze powrotnej (ok. 9) mijamy pierwszych zwiedzających z lunetami i szkolną wycieczkę.

 Hortobágyi Halastó - kasa i informacja turystyczna
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
 Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
 Hortobágyi Halastó - po prawej stawki narybkowe
 Hortobágyi Halastó - tablice informacyjne
 Hortobágyi Halastó - tablica informacyjna (fot. KK)
A na drzewie przed nami przepiękna czapla modronosa! (fot. KK)

Zaraz na początku grobli spotykamy węgierskich obrączkarzy, którzy w przydrożnych krzakach założyli sieci do odłowu "drobnicy". Pytamy o tamaryszkę i dowiadujemy się, że pomiędzy dwoma wieżami obserwacyjnymi, pomimo dość późnej pory (tamaryszki już na początku kwietnia siedzą na jajach!) mamy jeszcze szansę usłyszeć śpiewające samce.
Kilkaset metrów dalej zauważamy ciekawe, nieznane nam z Polski skrzynki lęgowe dla brzegówek - każda ma po 36 otworów wlotowych. W trzech takich budkach położonych jedna obok drugiej, założona została cała kolonia tych jaskółek. Świetny pomysł do wprowadzenia w życie w pobliżu tych miejsc, gdzie brzegówki z różnych powodów utraciły naturalne miejsca lęgowe.

Budki dla brzegówek

Wkrótce docieramy na pierwszą wieżę obserwacyjną. Ponieważ z dołu widok na wodę zasłaniają 2-3 metrowe trzciny, dopiero teraz możemy ocenić jak wielkie są zwiedzane przez nas stawy - cały kompleks liczący siedem, mocno zarośniętych trzciną zbiorników (pierwotnie było ich 17) ma ponad 2000 hektarów! O jego wartości przyrodniczej świadczy fakt, że znajduje się w granicach najstarszego parku narodowego Hortobágy Nemzeti Park, od momentu jego powstania, tj. od 1973 roku. Stawy utworzono już w 1915 roku, na terenie pełniących rolę pastwisk alkalicznych mechowisk, zwanych przez okolicznych mieszkańców Csúnyaföld - Brzydka Ziemia. Teraz brzydko tu z pewnością nie jest. Z punktu widokowego obserwujemy 6 podgorzałek - obok głowienki, najpospolitsza kaczka - liczne czaple białe i purpurowe (zdecydowanie trudniej zaobserwować naszą "siwuchę") oraz kilkanaście kormoranów małych. W oczy uderza mała liczba kaczek - gdyby nie łabędzie nieme i wszędobylskie gęgawy, lustro wody byłoby puste. Praktycznie nie ma krzyżówek, w ogóle nie widać płaskonosów - stwierdzamy jedynie samotnego rożeńca i parę krakw. Są za to dziesiątki błotniaków stawowych. Jak się później okazało są one wszędzie - nad polami, miastami, nad stepem... Podczas całego naszego pobytu w rejonie Hortobágy widzieliśmy może jednego myszołowa, za to setki błotniaków stawowych! W ciągu pięciu dni stwierdziliśmy też zaledwie jedną rybitwę rzeczną - dominują tu zdecydowanie "chlidoniasy", przy czym najwięcej jest rybitwy białowąsej, a najmniej czarnej.

Hortobágyi Halastó - widok z pierwszej wieży widokowej
Hortobágyi Halastó - widok z pierwszej wieży widokowej  
Krajobraz z czaplą purpurową

Tablica przedstawiająca mieszkańców trzcinowisk z Hortobágyi Halastó

Dalszą część drogi pokonujemy torami kolejki wąskotorowej. Biegnąca groblami stawów, pochodząca z 1915 roku linia kolejowa jest jedną z największych turystycznych atrakcji parku. Kolejka przez dziesiątki lat obsługiwała stawy hodowlane rozmieszczone wzdłuż torowiska: woziła pokarm dla ryb i wywoziła te wyłowione. Dziś jest to jedyna kolej w kraju, wiodąca do mokradeł - z wagoników kolejki przejeżdżającej wzdłuż Öreg-tó (Stare Jezioro) można bez problemu obserwować ptaki. Pierwszy pociąg wyjeżdża jednak dopiero o 9, więc tymczasowo wykorzystujemy tory jako deptak.

 Tory kolejki wąskotorowej na Hortobágyi Halastó
Tory kolejki wąskotorowej na Hortobágyi Halastó

Co jakiś czas przystajemy i nasłuchujemy głosów dobiegających z pasa trzcin oddzielającego torowisko od lustra wody. Według poznanych rano obrączkarzy, znajdujemy się w pobliżu lęgowisk tamaryszki. Środowisko wydaje się być optymalne - tamaryszka unika zwartych, rozległych trzcinowisk, lubi za to małe i gęste połacie nisko połamanej (tuż nad samą wodą) trzciny, przeplatane sitowiem. A taki właśnie widok przedstawia się naszym oczom. W końcu udaje się nam usłyszeć charakterystyczne gwizdanie tju-tju-tju-tju-tju, przerywane śpiewem zbliżonym do piosenki trzcinniczka - to bez wątpienia głos TAMARYSZKI! Co więcej, po chwili wyłapujemy głos drugiego samca! Okazuje się jednak, że usłyszeć, a zobaczyć tamaryszkę, to dwie różne kwestie... Dopiero po pół godzinie udaje się zauważyć nisko przemykającego nad samą wodą ptaka. Tylko dwa razy pokazał się na dłużej - łącznie na kilkanaście sekund - dzięki czemu najlepiej ustawiony z nas wszystkich Marian (bez wnikania w szczegóły: kilka metrów nad groblą...), wykonał zdjęcie dokumentujące to spotkanie.

Biotop lęgowy tamaryszki
  W oczekiwaniu na tamaryszkę...
Tamaryszka (Acrocephalus melanopogon) - fot. MD

Pomijając tamaryszki - trzcinowisko wzdłuż grobli tętni życiem - śpiewają brzęczki, trzcinniczki, rokitniczki, podróżniczki, wąsatki i remizy - wystarczy chwilę postać nieruchomo i z pewnością nadarzy się okazja do niezłego zdjęcia. Na całych stawach najlepiej jest mieć stale włączony aparat - akcja goni tu akcję i non-stop coś się dzieje - to z trzcin płoszą się gęgawy, to nad nami przelatuje czapla purpurowa lub modronosa. Hortobágyi Halastó to raj nie tylko dla obserwatorów, ale również fotografów.

Trzcinniczek (Acrocephalus scirpaceus)
Wąsatka (Panurus biarmicus)
Wąsatka (Panurus biarmicus)
Brzęczka (Locustella luscinioides)
Czapla biała (Casmerodius albus)
Warzęchy (Platealea leucorodia) - jednej nie zamknęło się podwozie...
Łabędź niemy (Cygnus olor)
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)

Czapla purpurowa (Ardea purpurea)

Po kwadransie docieramy na kolejną wieżę obserwacyjną. Rozpościera się stąd świetny widok na kolonię lęgową kormoranów małych, największą w całych Węgrzech: obserwujemy w sumie blisko 50 osobników. W rozległym trzcinowisku budują swoje gniazda warzęchy - około 20 ptaków - czaple białe i purpurowe, a w okolicznych szuwarach i zadrzewieniach lęgną się ślepowrony. Dochodzi jednak 9 i nastroje niektórych członków wyprawy nieco się radykalizują. Na nogach jesteśmy od 4 godzin, a w żołądkach mamy jedynie "kranówę z Hortobágy" (Hortobádziewianka) - na domiar złego zapomnieliśmy zabrać z auta przygotowane uprzednio napoje, a słońce grzeje już konkretnie. Z przyczyn obiektywnych zarządzamy więc strategiczny odwrót na śniadanie.

 Druga wieża widokowa (fot. KK)
Biotop lęgowy ślepowronów (fot. KK)
 Rozległe trzcinowiska na Hortobágyi Halastó
 Hortobágyi Halastó
Hortobágyi Halastó - liczymy warzęchy i pigmeje
 Hortobágyi Halastó
 Kolonia kormoranów małych (Phalacrocorax pygmeus) w okularze lunety
Pierwsze symptomy śmierci głodowej...

W samo południe wyjeżdżamy do położonego nieopodal Nagyiván. Trzy dni temu była tu obserwowana czapla złotawa i po cichu liczymy na to, że ptak kręci się gdzieś po okolicy. Jadąc w kierunku na Tiszafüred kontrolujemy jeszcze położone najbliżej drogi dwa stawy z kompleksów Pince-lapos-tó i Fényes-to. Na uwagę zasługują tu jedynie odpoczywające na wystających z wody słupkach "pigmeje".

Kontrola stawu przy drodze nr 33 (fot. KK)
"Pigmeje" (Phalacrocorax pygmeus) na stawie Pince-lapos-tó

Po obu stronach drogi nr 33 rozciąga się, momentami bezkresna - Puszta - największy porośnięty trawami obszar Europy, o powierzchni 150 tys. ha. W średniowieczu teren ten porastał gęsty las, w którym znajdowało się wiele małych osad, zamieszkiwanych przez ludność trudniącą się uprawą ziemi i hodowlą. W 1526 r. spokój tej krainy po raz pierwszy zakłócił turecki najazd, a prowadzone przez kolejne półtora wieku wojny, które przetoczyły się przez pusztę, zmusiły osadników do ucieczki. Czynny opór muzułmańskiemu najeźdźcy stawili jedynie hajducy - hodowcy bydła, którzy powstali wskutek ucisku tureckich władców na miejscową ludność - sprowadzeni na te ziemie na początku XVII wieku przez księcia Transylwanii Istvána Bocskai i osadzeni przezeń na ziemi, którą do dziś nazywa się Hajdúság (wiele miejscowych nazw zaczyna się na hajdu, włącznie z nazwą regionu Hajdú-Bihar). Hajducy latem kryli się w lasach i stamtąd prowadzili działania partyzanckie przeciw tureckim poborcom podatkowym (a później także przeciw kupcom i ludziom zamożnym!). W związku z powyższym, Turcy rozpoczęli systematyczny wyrąb drzew, aby hajducy nie mieli gdzie się chronić. Teren ten opustoszał  i zdziczał jeszcze bardziej - wtedy to przylgnęła doń nazwa puszta - opuszczona, niegościnna. Zapuszczali się tu jedynie pasterze, zbiegli chłopi i jednostki o wątpliwej moralności, które weszły w zatarg z prawem. Wśród kupców i okolicznej ludności, puszta budziła największą grozę.

 Puszta w rejonie Hortobágy

W XIX wieku po regulacji Cisy i przecięciu puszty kilometrami kanałów irygacyjnych, niegdyś wilgotne łąki i mokradła przemieniły się w suche pastwiska, przejęte przez wielkich posiadaczy ziemskich, których stada wypasali najmowani pasterze. Przez stulecia, w tej części Węgier, rozwinęła się bogata kultura pasterska, z własnym systemem klasowym: na najniższym szczeblu byli świniopasi, dalej owczarze i pasterze bydła, a nad nimi - koniarze (csikosi). Ich potomkowie do dziś pędzą po puszcie stada bydła i owiec... Stylowi pasterze (w większości o bardzo ciemnej karnacji, niekiedy przypominający wręcz Masajów...) wykorzystujący do pracy charakterystyczne rasy psów pasterskich (pumi, puli i komondora), do dziś są stałym elementem tutejszego krajobrazu. Również bydło jest tu jedyne w swoim rodzaju. W drodze do Nagyiván pierwszy raz zetknęliśmy się z wypasanymi tu... bawołami, od wieków wykorzystywanymi na Puszcie jako siła pociągowa, sprowadzonymi do Kotliny Panońskiej przez Awarów w VI w. p. n. e. Na przedstawienie najbardziej charakterystycznej w rodzimym krajobrazie rasy bydła, jakim jest długorogie bydło szare, przyjdzie czas w dalszej części relacji.

Obora przy drodze nr 33
Bawoły wykorzystywane są na Puszcie jako siła pociągowa

Będąc jeszcze na głównej drodze nr 33 zauważamy dwie kolonie gawrona, nad którymi krążą dziesiątki kobczyków! Jak się okazało tylko część ptaków zajmuje gniazda po gawronie - większość mieszka w specjalnie dla nich rozwieszonych budkach lęgowych, których jest tu kilkadziesiąt. W obu koloniach naliczyliśmy w sumie 60 kobczyków! W Polsce miałem do czynienia głównie z młodymi osobnikami - tymczasem tutaj mogę się w końcu napatrzyć na pięknie ubarwione dorosłe ptaki w szatach godowych. Jedno z gniazd gawrona zajęły również... uszatki.

Tablica wyznaczająca graniczę parku narodowego Hortobágy

Kolonia kobczyków (Falco vespertinus)
... i szacowanie liczebności (fot. KK)
Samiec kobczyka (Falco vespertinus)
Samica kobczyka (Falco vespertinus)
Samica kobczyka (Falco vespertinus)
Samiec kobczyka (Falco vespertinus)
 Puszta w rejonie Hortobágy (fot. KK)
 (fot. KK)

Docieramy w końcu do Nagyiván - jednej z najbardziej suchych wsi na Węgrzech - roczne opady z trudem przekraczają tu 500 mm. W poszukiwaniu dojazdu na położone za wioską pastwiska natrafiamy na rozpadające się zabudowania gospodarcze - w całej okolicy spory procent gospodarstw jest zniszczonych i opuszczonych. Co nam szkodzi poszukać pójdźki? Po chwili podchodzi do nas lekko skonfundowany gospodarz, którego zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy usłyszał wypowiedziane po polsku pytanie Mariana: "Słyszał Pan ten głos"? Odpowiedzi nie było, podobnie jak pójdźki.

 Nagyiván - zabudowania gospodarcze
Nagyiván - zabudowania gospodarcze
 Nagyiván - zabudowania gospodarcze (fot. KK)
"Słyszał Pan ten głos?"
 Nagyiván
Nagyiván
Nagyiván - Keresztelő Szent János Templom
 Nagyiván - wieś otoczona stepem...




  Nagyiván - NRD-owska "IFA" to nierzadki widok w tych stronach
Nagyiván
 Nagyiván - domy kryte strzechą
Nagyiván - domy kryte strzechą, a między nimi stylowy żuraw
Nagyiván

Tuż za końcem miejscowości znajdujemy w końcu drogę nie zamkniętą szlabanem, ani nie oznakowaną zakazem ruchu. Prowadzi ona do wykorzystywanych przez pasterzy owiec domostw i magazynów, za którymi rozpościera się już niczym nie ograniczona puszta.

Puszta pod Nagyiván
Puszta pod Nagyiván
(fot. KK)
Owce pasące się na Puszcie (fot. KK)
(fot. KK)

Na pierwszy rzut oka puszta to aż po horyzont jeden wielki i suchy step. Tymczasem przemierzając ten teren natrafiamy na liczne rozlewiska, mokradła i dawne kanały melioracyjne. Jedno z takich mokradeł znajdowało się właśnie tutaj. Mała kałuża w pobliżu zabudowań gospodarczych, wystarczyła za miejsce żerowania dla dwóch czapli modronosych. W położonym nieopodal trzcinowisku żeruje 10 czapli nadobnych i 5 purpurowych. Na podmokłej łące pokarmu poszukują 3 kuliki wielki i kilkanaście łęczaków. Na linii horyzontu poluje spore stado rybitw białoskrzydłych liczące około pół tysiąca ptaków. Nad naszymi głowami tokują krwawodzioby, a pewnym momencie przelatują dwa szczudłaki. Nie znajdujemy czapli złotawej, ale postanawiamy jeszcze skontrolować łąki na północ od wioski.

Nie taka znowu sucha ta puszta...
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
(fot. KK)
(fot. KK)
(fot. KK)
 Pasterz (bynajmniej różowy) i jego stado
Odpoczynek w pracy
(fot. KK)
(fot. KK)


Szczudłak (Himantopus himantopus)
Bezkresny step...
... czujecie tę przestrzeń?:)

Mijamy Nagyiván i skręcamy w drogę polną prowadzącą do miejsca, w którym wypasane są krowy. Czaple złotawe często żerują między pasącym się bydłem, na co wskazuje zresztą ich węgierska nazwa:  pásztorgém. Na podmokłej łące pożywia się jednak "tylko" stadko 7 czapli modronosych. Okolica rozbrzmiewa głosami rybitw białowąsych (ok. 50), czarnych (ok. 30) i białoskrzydłych (kilkanaście), które polują nad wodnymi zastoiskami. Na suchym drzewku wyróżniającym się pośród stepu, przysiadł młody sokół wędrowny. Wkrótce dołącza do nas czterech Holendrów-ptasiarzy, z którymi wymieniamy się dotychczasowymi doświadczeniami. Okazuje się, że byli oni w południe na Hortobágyi Halastó, ale tamaryszki nie widzieli. Mieliśmy więc sporo szczęścia!


Czaple modronose (Ardeola ralloides)
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
Czaple modronose (Ardeola ralloides)
Węgierski landszaft
 Sokół wędrowny (Falco peregrinus) - digiscoping
 Fotografowanie rybitw (fot. KK)

 Fotografowanie rybitw (fot. KK)
Rybitwa białoskrzydła (Chlidonias leucopterus)
Rybitwy białowąse (Chlidonias hybrida) i ...żuraw
Łęczak (Tringa glareola)

W miejscu, w którym jesteśmy, monotonię bezkresnego stepu zakłócają jedynie sterczące żurawie studni, rozpadające się zagrody dla bydła oraz charakterystyczne, niskie i długie, kryte strzechą owczarnie. Choć może "zakłócają" to złe słowo - są to przecież fascynujące elementy tego krajobrazu, wręcz jego symbole...

Żuraw - symbol Puszty
Puszta z żurawiem na drugim planie

Postanawiamy spróbować szczęścia wjeżdżając w jeszcze jedną drogę wcinającą się w pusztę, biegnącą równolegle do tej, na której znajdowaliśmy się obecnie. Decyzja ta nie poskutkowała wprawdzie obserwacją czapli złotawej, ale podjechać tam było zdecydowanie warto! Na fragmencie podmokłej łąki tokowało, bądź żerowało ponad 900 batalionów, 50 łęczaków i 3 brodźce śniade. Nad widocznym na horyzoncie lasem polowały kobuzy i kobczyki. Zauważamy też przelatującą warzęchę i trzy świergotki rdzawogardłe. Poruszając się polnymi drogami, co rusz to natrafialiśmy na dzierlatki oraz białorzytki, a czasem dudki.



Bataliony (Philomachus pugnax)


Dzierlatka (Galerida cristata)
Dzierlatka (Galerida cristata)

Białorzytka (Oenanthe oenanthe)

W stronę Hortobágy wyjeżdżamy na chwilę przed zmierzchem - pora idealna do obserwacji nocnych czapli, jakimi są ślepowrony. Z auta udaje się zobaczyć ponad 20 ptaków rozlatujących się na żerowiska. W pewnym momencie, może z 10 metrów przed autem, nisko nad drogą przelatuje bąk! Jakby jeszcze było nam mało wrażeń, po powrocie do domu pakujemy do auta reflektor i ruszamy na poszukiwanie syczków! Na początku kontrolujemy zadrzewienia na zachodnich rubieżach Hortobágy. Warunki na sowy nie są jednak optymalne - jest niż, wzmaga się coraz mocniejszy wiatr, a niebo jest prawie całkowicie zachmurzone. Chcemy sprawdzić jeszcze kolejne miejsca gdzie syczek był meldowany w poprzednich sezonach i udajemy się do Tiszafüred. Jednak nim dojeżdżamy na miejsce rozpoczyna się gwałtowna burza z silnymi wyładowaniami. W tych okolicznościach nasłuchiwanie i wabienie sów wydaje się być bezsensowne i zmuszeni jesteśmy się wycofać. Mimo to, nasz pierwszy dzień intensywnego "ptaszenia" możemy uznać za bardzo udany.

Nocne czaple - ślepowrony (Nycticorax nycticorax)...
... i ich kuzyn - bąk (Botaurus stellaris)

3 V - piątek

Ani tego ranka nie było dane mi się wyspać. Tym razem pobudka jeszcze wcześniej, bo o 4-tej. W myśl starej, szekspirowskiej zasady, że "jeden nie śpi, aby spać mógł ktoś", dotyczyła ona jednak tylko mnie i Mariana - bo też jako jedyni członkowie wyprawy z zacięciem fotograficznym, poprzedniego wieczoru znaleźliśmy dwa solidne argumenty, przemawiające za nastawieniem budzika: chęć sfotografowania, w dobrym porannym świetle, czapli modronosych na Hortobágyi Halastó i kobczyków przy znalezionej dzień wcześniej kolonii. Jednakże światło, jakie zastaliśmy po dotarciu na stawy, dalekie było od dobrego. Słońce nie mogło się przebić przez chmury, którym nie śpieszno było się rozproszyć po nocnej burzy (zresztą w oddali nadal słychać było grzmoty), w konsekwencji czego czekaliśmy półtora godziny aż iso w naszych aparatach zejdzie poniżej 1600... Zdjęcia nie wyszły oszałamiająco, ale przynajmniej mogliśmy nacieszyć oczy żerującymi czaplami modronosymi (w sumie widzieliśmy ich 25) i zaobserwować poranny rozlot innych czapli: purpurowych (15 os.), nadobnych (6 os.) i ślepowronów (40 os.), a także kormoranów małych (20 os.). Wysoko nad nami przeleciała też warzęcha oraz tokujący rycyk - nowy gatunek dla wyprawy. W ukryciu byliśmy też niewidoczni dla podróżniczka i samca muchołówki żałobnej, które dały się dość dobrze pooglądać. W porannych godzinach na niebie polowało około 700 brzegówek. Jak widać, przeznaczone dla nich budki lęgowe, cieszyły się wzięciem.

Poranny krajobraz z czaplą nadobną (Egretta garzetta)
Warzęcha (Platalea leucorodia)
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
Ślepowron (Nycticorax nycticorax)
Czapla modronosa (Ardeola ralloides)
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)

Trochę lepiej było na kobczykach i choć nie udało się zrobić dobrych zdjęć akcji w locie, to jednak miło było obcować kolejną godzinę z tymi pięknymi sokołami. Tylko godzinę, bo minęła już 7, a nie chcieliśmy dezorganizować dalszego planu dnia (cztery nieodebrane telefony od Pawła należało odczytać jako "Wracajcie"). W drodze powrotnej do listy wyprawowej dopisujemy jeszcze jeden gatunek - błotniaka łąkowego, którego samiec polował zaledwie kilka metrów od szosy.

Kobczyki (Falco vespertinus)
Samica kobczyka (Falco vespertinus)
Samiec kobczyka (Falco vespertinus)
Kobczyk (Falco vespertinus)

Po przyjeździe siadamy do spóźnionego śniadania - tymczasem Paweł udaje się z laptopem na dwór, w celu znalezienia zasięgu Wi-Fi. Nie minęło kilka minut, kiedy przybiegł z powrotem krzycząc, że kawałek za domem lata jakiś "straszny drapol"! Rzucamy niedokończone kanapki, łapiemy za optykę i wybiegamy przed dom - każdy w tym, w czym siedział. Gdyby zobaczyli nas w tym momencie postronni obserwatorzy, pomyśleliby zapewne, że wewnątrz domostwa wybuchł pożar, albo zaraz wybuchnie gaz. Za sobą zostawiamy otwartą bramę do posesji, otwarte auto z podniesionym bagażnikiem i porozrzucane po posadzce torby ze sprzętem. Są w życiu każdego obserwatora chwile, kiedy nie myśli się nad swoimi czynami, tylko działa się zgodnie z nieposkromionym i dzikim instynktem. To była jednak z tych chwil.
"Straszny drapol" okazał się być drugorocznym ORŁEM CESARSKIM! Po chwili udaje się ustawić ptaka w lunecie - widać wyraźnie jasne wstawki na wewnętrznej części dłoni, ścięty ogon o ostrych rogach (chwilami złożony w locie), piaskowy tułów i pokrywy skrzydłowe, szeroką i jasną nasadę ogona, kreskowaną pierś i inne cechy diagnostyczne. Całe szczęście, że nie mieliśmy zasięgu w pokojach! Podbudowani nieoczekiwanym sukcesem wyruszamy do kolejnego celu naszej wyprawy - parku narodowego Körös-Maros, a ściślej na położoną między miejscowościami Dévaványa i Ecsegfalva równinę Dévaványai-Ecsegi, słynącą z najsilniejszej w całych Węgrzech populacji dropia.

Orzeł cesarski (Aquila heliaca)

Podczas liczącej ponad 100 km trasy, przejeżdżamy przez zaledwie cztery miejscowości: Püspökladány (nasze ulubione: Pół-poskładany), Nádudvar, Karcag i Ecsegfalva - odległości między poszczególnymi miejscowościami są tu nieco inne niż w Polsce: 15-30 km to norma. Trzeba się też przyzwyczaić do małej liczby stacji benzynowych (mogą być oddalone od siebie nawet o 100 km), a jeśli już jakąś uda się znaleźć to raczej nie ma co liczyć na możliwość zatankowania LPG. Nawet na liczącej ponad 150 km trasie z Aggtelek do Hortobágy minęliśmy zaledwie kilka stacji paliw (benzinkút) - większość w rejonie "wojewódzkiego" Miskolca. Warto więc pamiętać o częstym kontrolowaniu licznika poziomu paliwa. Rzuca się też w oczy mała liczba sklepów spożywczych (élelmiszer) położonych przy głównych trasach. Pomimo sporych odległości między wioskami, zdarza się, że dopiero w trzeciej, czwartej wsi z rzędu kupimy chleb (kenyér). Trzeba jednak przyznać, że tutejsze chleby mają rozmiary piłek lekarskich, więc zakupione raz pieczywo wystarczy na kilka dni dla czteroosobowej rodziny. Tak czy siak, warto chwytać okazję i jeśli widzimy ABC élelmiszer, zatrzymać się i uzupełnić zapasy. Kolejna szansa może nie nadarzyć się tak szybko.

Przed élelmiszer w Nádudvar

Podróżując przez Węgry należy mieć oczy szeroko otwarte i zwracać baczną uwagę na wszelkie, położone przy drodze rozlewiska. Nawet na kałuży o powierzchni 100 m² możemy zobaczyć ptaki w niezłym zestawie gatunkowym. Na jednym z takich zastoisk w okolicy Püspökladány znaleźliśmy rycyka i dwa szablodzioby. Przy kontroli podobnych miejsc zwraca uwagę brak sieweczki rzecznej i kszyka - w polskich realiach, w podobnych miejscach byłyby zapewne lęgowe. Tu są sporą rzadkością. Tego dnia, w drodze do Körös-Maros, wypatrzyliśmy też z auta kolejną dzierzbę czarnoczelną, pierwszą łozówkę, świergotka polnego i kilka turkawek.
Przy okazji wypada mi przestrzec przed słuchaniem nawigacji - jadąc do Ecsegfalva należy trzymać się głównej drogi  (E60) przez Kisújszállás. Nadrobi się kilkanaście kilometrów, ale uniknie się polnego skrótu, który "Hołek" potraktował wprawdzie jak drogę krajową (teraz 20 kilometrów prosto, potem lekko w prawo itd.), ale który okazał się traktem dla sześciokołowych traktorów (czterokołowym nie projdiosz!). W sumie przygoda skończyłaby się dobrze, gdyby w połowie tej drogi nie zatrzymała nas szeroka i głęboka na metr kałuża, którą trzeba było objeżdżać wyjeżdżonym pasem zboża (najwyraźniej nie byliśmy pierwsi) - na szczęście ukryty pod zbożem dół okazał się na tyle płytki, że udało nam się wypchać auto bez pomocy ciągnika. Czyli podsumowując: główne drogi - OK. Od powiatowych w dół - dramat! Tutejsze polne drogi są jeszcze bardziej zdradliwe od naszych - dominującym typem gleby jest tu czarnoziem, który albo ma konsystencję plasteliny (po deszczu), albo jest suchy jak kamień - jadąc taką drogą, kołami wzbijamy sporych rozmiarów grudy, które bardzo łatwo mogą zerwać przewody z podwozia. Po pięciu dniach offroad'u, auto nadawało się do gruntownego remontu: wyciekające paliwo oraz płyn chłodzący i opony do wymiany... Oczywiście nie zdziwi już nikogo, że w razie nagłych problemów z samochodem nie jest też łatwo znaleźć mechanika (szerelő).

Serdecznie polecamy do jazdy po węgierskich drogach klasy B

Tymczasem znajdujemy się już na obszarze tzw. Nagykunság - Wielkiej Kumanii (nazwy tutejszych miejscowości w większości zaczynają się od przedrostka -kun) - krainy miasteczek polnych, zasiedlonych przez potomków Kumanów - syberyjskiego ludu pochodzenia ałtajskiego, zamieszkującego Nizinę Węgierską od najazdów mongolskich, który w XVIII w. zapomniał swojego języka. Charakterystycznym elementem okolicznego krajobrazu są kurhany (kunhalmok). Te niewielkie pagórki, jeszcze do niedawna uważane za twory natury, są w rzeczywistości grobowcami, w których Kumanie grzebali swoich zmarłych.
W końcu docieramy do Réhelyi Látogatóközpont (centrum turystyczne Réhely) położonego po lewej stronie drogi z Ecsegfalva do Dévaványa. Znajdują się tu zagrody pokazowe z charakterystycznymi dla Węgier gatunkami bydła i innej rogacizny oraz parą dropi, ale przede wszystkim wieża obserwacyjna (Őrtorony) skąd za drobną opłatą (ok. 500 HUF) można zobaczyć te majestatyczne ptaki w pełnej krasie i na wolności. Nam ta sztuka udała się już chwilę po rozstawieniu lunet. Widzieliśmy w sumie 26 dropi, w tym jeszcze dwa tokujące! Całości dopełniły dwa drugoroczne orły cesarskie, krążące nad zabudowaniami parku oraz cztery polujące samice błotniaków łąkowych.

 Tablica z planem Réhelyi Látogatóközpont (fot. KK)
 Pytanie: do czego to służy? (fot. KK)
Drop w zagrodzie pokazowej (fot. KK)
I fotka pamiątkowa (fot. KK)
 Drop (Otis tarda)
 Drop (Otis tarda)
 Drop (Otis tarda)
Drop (Otis tarda)
 W drodze na wieżę (fot. KK)
 Wieża widokowa w Réhelyi Látogatóközpont (fot. KK)
... i tablica z "túzokiem" (fot. KK)
 Wieża widokowa w Réhelyi Látogatóközpont
 Körös–Maros Nemzeti Park - równina Dévaványai-Ecsegi - królestwo dropia
 Körös–Maros Nemzeti Park - równina Dévaványai-Ecsegi - królestwo dropia
Drop (Otis tarda) - digiscoping
  Körös–Maros Nemzeti Park - równina Dévaványai-Ecsegi - królestwo dropia (fot. KK)
  Körös–Maros Nemzeti Park - równina Dévaványai-Ecsegi - królestwo dropia (fot. KK)
 Marian w poszukiwaniu  dropi (fot. KK)
Widok z wieży na zabudowania Réhelyi Látogatóközpont
 Powrót z wieży - mission complete
Zabudowania Réhelyi Látogatóközpont 
Węgierskie bydło szare w zagrodzie pokazowej Réhelyi Látogatóközpont
Węgierskie bydło szare w zagrodzie pokazowej Réhelyi Látogatóközpont

Przy wyjeździe z Réhelyi Látogatóközpont oczom naszym ukazuje się obrazek, niczym z wiersza Petőfiego, gdzie na bujnej trawie olbrzymie woły pasą się do syta, a nad studniami w krąg sterczą żurawie...

Być może tutaj Petőfi czerpał inspirację do jednego ze swoich wierszy... (fot. KK)

Po wykonaniu powinności mamy wreszcie chwilę aby przyjrzeć się węgierskiemu, długorogiemu bydłu szaremu (magyar szürkemarha). Jego pochodzenie nie jest do końca jasne - wiadomo, że od średniowiecza do końca XIX wieku było szeroko rozpowszechnione na całej Nizinie Węgierskiej i wykorzystywane głównie jako siła pociągowa oraz rzadziej na mięso. Woły odznaczały się wielką siłą i niezwykłą wytrzymałością w pracy - mogły pracować nawet 14 godzin dziennie orząc, lub ciągnąc wozy przez step. Szacuje się, że rocznie pędzono 100 tys. sztuk tego bydła na rzeź przez setki kilometrów na europejskie rynki, w tym polskie. Możliwe, iż znana przyśpiewka ludowa o "siwych wołkach na Bukowinę", traktuje właśnie o tych zwierzętach.

 Bawoły na węgierskim stepie
 Bawoły na węgierskim stepie
 Bawoły na węgierskim stepie
 Bawoły na węgierskim stepie
 Jedna z odmian węgierskiego bydła szarego
 Jedna z odmian węgierskiego bydła szarego
Jedna z odmian węgierskiego bydła szarego

W stanie naturalnym Nagykunság miała charakter najbardziej zbliżony do wielkich stepów wschodnioeuropejskich. Ze względu na wysoką jakość gleb, step został jednak w całości zmeliorowany i przekształcony w grunty uprawne. Dziś na wielkim obszarze między rzekami: Cisą i Körös, uprawia się ryż. Do Hortobágy postanawiamy więc wracać mocno zaimprowizowaną trasą, tak aby skontrolować kilka takich pól w poszukiwaniu żerowisk dla ptaków. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. W kilku miejscach odnaleźliśmy spore koncentracje siewek - widzieliśmy w sumie 300 batalionów, 50 łęczaków, a hitem popołudnia okazały się żwirowce łąkowe - i to w sile 8 ptaków! Z innych ciekawych obserwacji wymienić muszę świergotka rdzawogardłego, 3 dzierzby czarnoczelne, podróżniczka, żerujące przy samym aucie 4 turkawki, 15 czapli nadobnych oraz pliszkę żółtą z rzadkiego podgatunku feldegg, która na Węgrzech jest traktowana jako odrębny gatunek (Kucsmás billegető). Ciekawie było również nad meandrującą Hortobágy-Berettyó, gdzie obserwowaliśmy tokowiska batalionów, żerujące rybitwy białowąse i czarne, podgorzałki oraz czaple modronose.

Czaple nadobne (Egretta garzetta) i czaple siwe (Ardea cinerea)
Czapla nadobna (Egretta garzetta)

 Nad Hortobágy-Berettyó (fot. KK)
 Rozlewiska Hortobágy-Berettyó
 Rozlewiska Hortobágy-Berettyó (fot. KK)
 Nad Hortobágy-Berettyó (fot. KK)

Podróżniczek (Luscinia svecica) - fot. MD
Turkawki (Streptopelia turtur)
 Pola ryżowe między Cisą i Körös
 Pola ryżowe między Cisą i Körös
Są żwirowce!
Żwirowiec łąkowy (Glareola pratincola) - digiscoping
Żwirowiec łąkowy (Glareola pratincola)
Żwirowiec łąkowy (Glareola pratincola)
Żwirowiec łąkowy (Glareola pratincola)
Żwirowiec łąkowy (Glareola pratincola)
Gdzieś tam biega "feldegg"...
Pliszka "czarnogłowa" (Motacilla flava feldegg) - digiscoping
Gęgawy (Anser anser)
Gęgawy (Anser anser)
Napis przed bramą jednego ze stawów - w wolnym tłumaczeniu: Z psami i karabinami nie wygrasz.

Powoli dociera jednak do nas, że od rana jesteśmy na kilku kanapkach i nie jedliśmy nic od ponad dziesięciu godzin. Marian chce jeszcze skontrolować pobliskie stawy, ale sytuacja robi się na tyle napięta, że kiedy w Kisújszállás zauważamy w końcu otwartą piekarnię (podaję koordynaty, bo może komuś ocalą życie +47° 13' 5.66", +20° 45' 31.75"), musi ustąpić w obliczu buntu i dramatycznego "Stóóóóóóój" wykrzyczanego przez Pawła. W takich warunkach żywieniowych rodzi się kanibalizm, więc żartów nie było. Kiedy wparowaliśmy do sklepu, nasze oczy musiały wyrażać podobne emocje, co spojrzenia Wandalów plądrujących Kapitol. Nic dziwnego, że Panie sprzedawczynie bez gadania wydały nam pizze i nawet odgrzały je bez dodatkowych opłat w mikrofalówce.

Kisújszállás - miasto, którego nie zapomnimy. Na zdjęciu: Református-templom

W drodze powrotnej, w parku w Kunhegyes próbujemy wabić syczka, ale przylatuje jedynie uszatka. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

4 V - sobota


Jako, że byliśmy już spełnieni, kolejny poranek mogliśmy poświęcić na zwiedzenie Hortobágy (pod pretekstem szukania zasięgu Wi-Fi).
Większość atrakcji miasteczka skupia się przy głównej szosie nr 33, zbudowanej na odwiecznym szlaku handlowym z Pestu do Transylwanii, przemierzanym przez kupców co najmniej od XIII wieku. Symbolem Hortobágy jest kamienny, dziewięcioprzęsłowy most (Kilenclyuku híd), powstały w 1833 roku w miejscu dawnych drewnianych przepraw, który stał się sławny dzięki targom odbywającym się niegdyś u jego stóp. Licząca 167 konstrukcja spinająca brzegi rzeki Hortobágy jest najdłuższą tego typu na Węgrzech.

 Hortobágy  - Kilenclyuku híd
Hortobágy  - Kilenclyuku híd

Nieopodal mostu stoi długi, kryty strzechą, biały budynek z arkadowym gankiem - legendarna Csárda (oberża), zbudowana pod koniec XVII wieku. Dawniej w tym miejscu działał punkt kontroli celnej, w którym pobierano myto, a później dodatkowo placówka pocztowa i zajazd. To właśnie wokół karczmy, w połowie XIX wieku zaczęła wyrastać osada. W tamtych czasach csárda była zajazdem na pustkowiu, gdzie przy kominku spotykali się podróżni, zbójnicy i kupcy, dochowując tymczasowego zawieszenia broni. Zimą 1842 r. gospodę odwiedził wieszcz narodowy Sándor Petőfi, późniejszy ideowy przywódca węgierskiej Wiosny Ludów, adiutant polskiego generała Józefa Bema, o czym informuje tablica na ścianie budynku. Do dnia dzisiejszego zachowały się jedynie cztery podobne zajazdy przydrożne, a Hortobágyi Csárda jest z pewnością najbardziej znanym spośród nich.

Hortobágyi Csárda

Po drugiej stroni drogi stoi dawna stajnia z końca XVIII w., w której od 1965 roku mieści się Muzeum Pasterskie (Pásztormúzeum), gdzie zobaczyć można kolekcję akcesoriów pasterskich, przedmiotów codziennego użytku i zdjęć dokumentujących dawne życie na Puszcie. Obok budynku stoją Vízhordók szobra - pomnik przedstawiający mieszkańców Puszty zmierzających po wodę do studni oraz Juhászok szobra obrazujący madziarskich pasterzy. Jeśli ktoś nie miał szczęścia zobaczyć na wolności węgierskich ras zwierząt gospodarskich to nieopodal Pásztormúzeum znajduje się ogród zwierząt, w którym poza opisywanymi już przeze mnie rasami bydła, zobaczyć można konie Przewalskiego, owce raczki o spiralnych rogach oraz porośnięte kędzierzawą sierścią świnie mangalica, będące najprawdopodobniej krzyżówką lokalnych świń z pochodzącą z Serbii rasą Sumadia. W kolejnym budynku za ogrodem zwierząt mieści się szpital dla ptaków (Madárkórház Alapítvány), w którym leczone są ptaki będące ofiarami kolizji i otruć.

 Hortobágy - widok na zabudowania przy drodze nr 33
Bociany białe (Ciconia ciconia) w kominie termicznym nad Hortobágy
 Hortobágy - Pásztormúzeum
 Hortobágy - Vízhordók szobra
Hortobágy - Juhászok szobra (fot. KK)

W całym miasteczku (nie różni się to zbytnio od reszty regionu) życie toczy się leniwie - nikomu się tu nigdzie nie śpieszy - w jedynym czynnym sklepie przy Kossuth Lajos utca ludzie czekają w kolejce 10 minut dowcipkując. Nikt nie narzeka, że ktoś przy kasie nie może znaleźć drobnych, przez co reszta "ogonka" musi czekać kilkanaście sekund dłużej. W końcu szczęśliwi czasu nie liczą i coś w tym jest. Zwłaszcza, że czas zatrzymał się tu 30-40 lat temu...
Czekając na otwarcie siedziby parku przy Petőfi tér fundujemy sobie godzinną objazdówkę po okolicznych polach. Docieramy do małego przysiółka Kónya, w pobliżu którego wypasane jest węgierskie bydło szare i gdzie zobaczyć możemy stylową owczarnię i zabudowania gospodarcze rodem ze skansenu. Kontemplację nad zabytkami architektury ludowej przerwał atak czworonoga, będącego skrzyżowaniem hieny z likaonem (na zdjęciu), przed którym musieliśmy salwować się ucieczką do pojazdu.

 Kónya
 Kónya
 Kónya
 Kónya
 Węgierskie bydło szare pod Kónya
 Węgierskie bydło szare pod Kónya
Węgierskie bydło szare pod Kónya (fot. KK)
... i bardziej swojska zwierzyna
Skrzyżowanie likaona z hieną - zdjęcie zza szyby auta, chwilę po chybionym ataku (fot. KK)

Wracamy do Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont, gdzie wprawdzie nie udaje się nam podłączyć do internetu, ale możemy zwiedzić ciekawą wystawę poświęconą faunie parku narodowego, której eksponatami były m.in. wypchane ptaki: orzeł cesarski, kobczyki, drop i inne. Był też czas na zakup pamiątek - np. za 1200 HUF można było zakupić koszulkę z żurawiem i logiem parku narodowego. W Látogatóközpont można też zaopatrzyć się w karty wstępu na obszary chronione - koszt zakupu karty to 1000 HUF na dzień (ok. 15 złotych).

 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont (fot. KK)
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - wystawa prezentująca akcesoria pasterskie (fot. KK)
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - rysunki na ścianie budynku
Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - rysunki na ścianie budynku (fot. KK)
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - ekspozycja przyrodnicza
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - rybitwa wielkodzioba z ekspozycji przyrodniczej
 Hortobágyi Nemzeti Park Látogatóközpont - żurawie z ekspozycji przyrodniczej
Jeden z eksponatów - orzeł cesarski (Aquila heliaca)

Pozostałą część dnia poświęcamy penetracji stawów - gdzieś przecież muszą siedzieć te ibisy kasztanowate i inne pelikany! Bardzo ciekawy spuszczony staw znaleźliśmy niecałe 5 km od centrum Hortobágy. Doliczyliśmy się tu 43 szablodziobów, z tego 11 wysiadujących! Poza tym żerowały tu inne siewki, w bardzo przyjemnym zestawie: 3 kuliki wielkie, 2 rycyki, 2 piaskowce, 20 brodźców śniadych, 30 batalionów, 2 sieweczki obrożne i 165 biegusów zmiennych. Jeśli chodzi o "alpinki" to bardzo wysoka liczebność jak na początek maja - pogrzebałem trochę w archiwum birding.hu i z ostatnich sześciu lat, znalazłem tylko jedno większe stado z podobnego okresu.

 Rozlewisko pod Hortobágy
Część sporego stada alpinek (digiscoping)

Po dokładnym przejrzeniu siewek pod Hortobágy ruszamy dalej na wschód i zatrzymujemy się na stawach w Nagyhegyes. Pomimo, iż teren jest niedostępny bez specjalnego zezwolenia, stawowi byli na tyle uprzejmi, że pozwolili nam wejść i popatrzeć na ptaki. Kompleks Fertő-laposi-tő świecił jednak pustkami. Na pierwszym stawie pływało 20 podgorzałek i odpoczywał jeden "pigmej". Z czapli widzieliśmy ślepowrona i 2 "purpury". Ciekawiej było na śródpolnym rozlewisku, które utworzyło się  za groblą zamykającą stawy od zachodu: żerował tam szablodziób i 2 szczudłaki.

Łady - limuzyny stawowych z Fertő-laposi-tő
 Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)
"Polowanie" na pigmeja (fot. KK)
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus) - digiscoping
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)
Paweł wypatrujący ibisów...
Stawy Fertő-laposi-tő koło Nagyhegyes
Stawy Fertő-laposi-tő koło Nagyhegyes
Czapla biała (Casmerodius albus)
Ślepowron (Nycticorax nycticorax)
Ślepowron (Nycticorax nycticorax)

Dzień ten przeszedł do historii wyprawy, jako że był jedynym, podczas którego udało się nam zjeść porządny obiad i do tego jeszcze w porze obiadowej:) Akt napełnienia żołądków pełnokalorycznym posiłkiem, dokonał się w Balmazújváros, w restauracji (étterem) Kerekes, gdzie skonsumowaliśmy regionalną specjalność: hortobágyi palacsinta (naleśniki nadziewane gulaszowym mięsem cielęcym, zawinięte w kopertę i polanę słodkim sosem śmietanowym), popijając je bardzo dobrym piwem Arany Ászok.

Rendőrkapitányság czyli komenda policji w Balmazújváros

Po posiłku jedziemy dalej na północ drogą na Hajdúnánás, na lewo od której znajduje się kolejny kompleks stawów. Droga dojazdowa przypominała poprzednie polne drogi, tyle że koleiny w niej były jeszcze o pół metra głębsze i szersze. Nie ujechaliśmy kilometra, kiedy dogonił nas samochód strażnika parku - okazało się, że jest to jeszcze teren Hortobágy NP i nie możemy się tu poruszać bez karty wstępu. "Rangers" okazał się jednak bardzo ludzki i pozwolił nam przez godzinę rozejrzeć się za ptakami. Co więcej, po chwili zaproponował nam podwiezienie swoim samochodem terenowym, do znajdującej się kilka kilometrów dalej, na drugim brzegu wielkiego stawu, wieży obserwacyjnej! Zgodziliśmy się i od tej pory, z twarzy naszego kierowcy Jánosa prawie w ogóle nie znikał uśmiech - momentami wybuchał niepohamowanym śmiechem, a jaki był tego powód mieliśmy się przekonać już za chwilę, po zjechaniu na wyboistą drogę. Auto podskakiwało jak szalone, a ściśnięci na tylnym siedzeniu pasażerowie, co kilkanaście sekund odbijali się głowami od dachu. Chcieliśmy uchylić dach, ale po odpięciu klamer... ściągnęliśmy go całkowicie! Chwilami ubaw był przedni i można było popłakać się ze śmiechu.


W końcu, przed samym zachodem słońca, dojeżdżamy do wieży. Rozpościera się z niej widok na największy staw kompleksu - Keleti-Víztároló (V-3). Nad stawem przelatują ślepowrony, 3 czaple purpurowe i warzęcha. Poluje 9 rybitw czarnych i samiec kobczyka. Na tafli zbiornika zauważamy pierwsze 4 zauszniki. Z okolicznych łąk słychać tokującego kulika wielkiego, a z okalających staw trzcinowisk odzywają się podróżniczki. Nasz kierowca nie odmówił sobie jeszcze jednego kawału i zawołał do nas z dołu, że odjeżdża. Dobry żart, tynfa wart! Kiedy ściemniło się już na tyle, że w lunetach było widać mało co, wracamy do naszego auta. Na pamiątkę robimy sobie wspólne zdjęcie, po czym dziękujemy Jánosowi za dawkę adrenaliny i żegnamy go staropolskim Lengyel, Magyar – két jó barát.

Staw Keleti-Víztároló (V-3)

Staw Keleti-Víztároló (V-3)
Fotka grupowa z naszym przewodnikiem (i przewoźnikiem)

Jednak na tym nie koniec dzisiejszych wrażeń - przed powrotem na nocleg, jedziemy jeszcze 17 km na wschód do Hajdúböszörmény, gdzie w poprzednich sezonach raportowane były syczki. Najwyraźniej nie mamy jednak szczęścia do tego gatunku. Mimo skontrolowania sprzyjających biotopów nie udaje nam się nawet usłyszeć wołającego ptaka... Podobnie zakończyła się tego wieczoru próba zwabienia ptaka w Balmazújváros. Godzimy się z porażką i wracamy do Hortobágy - nazajutrz czeka nas długa droga do domu.

Ratusz w Balmazújváros

5 V - niedziela

Zrywamy się o 5-tej, żeby jeszcze raz skontrolować odkryty dzień prędzej staw pod Hortobágy. W ciągu jednej nocy zaszły tu niemałe zmiany: ubyło szablodziobów (jest ich około 30) i biegusów zmiennych - 122 ptaki. Z nowych siewek pojawiły się 2 kwokacze i 2 biegusy malutkie. Najciekawsza była obserwacja tokujących rycyków. Samiec zalecał się do samiczki, oblatując ją wkoło i przystając na jej grzbiecie. Po pewnym czasie do tokującej pary doleciał nowy samiec, który został jednak przegoniony przez... samicę. Po ustaleniu kto na co może sobie pozwolić, cała trójka przystąpiła do żerowania.

 Staw pod Hortobágy (fot. KK)
Szablodzioby (Recurvirostra avosetta)
 Przegląd siewek na stawie pod Hortobágy (fot. KK)
 Staw pod Hortobágy
Rycyki (Limosa limosa) - digiscoping

Przed opuszczeniem Hortobágy na dobre, zatrzymujemy się w sklepie spożywczym w celu uzupełnienia zapasów. Marian zapomina zabrać z dachu auta iPhona i mimo, że spędziliśmy w sklepie dobry kwadrans, a po parkingu kręciło się kilkanaście osób, nikt nie połakomił się po łatwy łup. Najwyraźniej powiedzenie, że okazja czyni złodzieja, nie sprawdza się wszędzie. Ale tak znikoma próba badawcza nie przekonała Mariana do formułowania podobnych sądów i idąc za ciosem, tego samego dnia zostawił okulary z futerałem na stacji benzynowej. Kiedy wróciliśmy po nie po pół godzinie, nadal były na miejscu...
I tu jeszcze jedna dygresja. Niezależnie od tego, czy jest się w miejscowości turystycznej jaką jest Hortobágy, czy przejeżdża się przez podupadłe wsie, albo w pobliżu zapuszczonych gospodarstw - nigdzie nie widać śmieci. Kilkakrotnie stajemy na parkingach przy głównych trasach - w pobliżu jednego z nich było nawet oczko wodne, w którym nie zauważyliśmy ani jednej butelki! Wprost nie do pomyślenia, żeby było to możliwe w polskich realiach... Na skrajach wsi nie ma dzikich wysypisk, stert spalonych opon i gruzu. Nie widać oplutych chodników, a ściany nie są wymalowane sprayem. Pierwszy napis, jaki zauważyliśmy na znaku drogowym, brzmiał... GKS Bełchatów. Bez komentarza. Wysoka kultura panuje również na drogach. Jadąc przez teren zabudowany 50 km/h nie obserwowałem w lusterku samochodów, podjeżdżających nerwowo pod mój tylni zderzak, ani kierowców wyzywających mnie od idiotów. Wyprzedzanie? Tylko bezpieczne i w ramach przepisów. Po prostu, zachowania z chodnika, przenoszą się na ulicę. U nas można zaobserwować to samo - z tym, że nie jest to powodem do dumy. Co więcej, jadąc przez Węgry nie widzimy radarów i policji z "suszarkami" - najwyraźniej kultura kierowców nie jest rezultatem "polityki bata i terroru", ale mentalności, która u sporego procenta polskich użytkowników dróg jest niestety mocno wypaczona.
Ostatnimi stawami, jakie skontrolowaliśmy podczas wyprawy, były Derzsi-tavak, położone w połowie drogi między Hortobágy i Tiszafüred. Jak się okazało, było to jedno z najciekawszych miejsc, odwiedzonych przez nas podczas ostatnich kilku dni. Zachwycił już pierwszy ze spuszczonych stawów, na którym odpoczywało 120 warzęch i 7 czapli nadobnych! Ale prawdziwe El Dorado czekało na nas na kolejnym stawie, skrytym za trzcinowiskiem. Zaobserwowaliśmy tam kolejne 20 warzęch, 13 czapli purpurowych, 5 czapli nadobnych, 2 mewy małe, spore stado rybitw (80 białoskrzydłych, 55 białowąsych, 25 czarnych) i piękny zestaw siewek: 380 batalionów, 5 rycyków, 1 biegusa płaskodziobego (najwcześniejszy w tym roku na Węgrzech), 50 zmiennych i 30 krzywodziobych, 15 sieweczek obrożnych, 4 szablodzioby, 20 kulików wielkich i 7 kwokaczy. W trzcinowisku oddzielającym groblę od stawu żerowało stadko ponad dziesięciu wąsatek. Mocny akcent na zakończenie naszej węgierskiej eskapady.

Warzęchy (Platalea leucorodia)
 Warzęchy (Platalea leucorodia) - digiscoping
 Bo grunt to dobre stanowisko obserwacyjne!
 Stawy Derzsi-tavak
 Stawy Derzsi-tavak
 Snajper na wieży (drugi w dole pod drzewem to ja:) - fot. KK
"Obejmuję tę ziemię jako lenno ŚTO..."
 Stawy Derzsi-tavak (fot. KK)
 Na stawach Derzsi-tavak (fot. KK)
Warzęchy (Platalea leucorodia)
Warzęcha (Platalea leucorodia)
 Stawy Derzsi-tavak

Ale to jeszcze nie koniec...

Wracając w stronę słowackiej granicy co jakiś czas przystajemy w celu skontrolowania linii energetycznych i słupów wysokiego napięcia. Na jednym z nich Paweł zauważa podejrzanie wyglądającą, sporych rozmiarów budkę lęgową. Co więcej, z daleka wydaje się, że u jej wlotu widać sylwetkę "drapola"! Podjeżdżamy bliżej i okazuje się, że przypadkiem znaleźliśmy gniazdo raroga! Po kilkuminutowej obserwacji ptak podrywa się i odlatuje na kilkaset metrów. W pewnym momencie dolatuje do niego drugi raróg, który przekazuje mu w locie upolowanego ptaka! Ptak wraca do budki ze zdobyczą i wtedy w lunetach zauważamy... trzy białe główki młodych rarogów wyciągające się po pokarm! Obserwacja jak marzenie, a jakby jeszcze było mało, obok na linii wysokiego napięcia odpoczywa kraska. Podczas dalszej drogi przez Węgry, z listy wyprawowych "bobów", udało się wymazać jeszcze jeden, brakujący do tej pory, a z pewnością oczekiwany gatunek - żołnę. Jedenaście ptaków udało się wypatrzeć w pobliżu piaskowni pod Miskolcem.

 Raróg w lunetach! (fot. KK)
 Raróg (Falco cherrug) w budce lęgowej - digiscoping
 Raróg (Falco cherrug) w budce lęgowej - digiscoping
Raróg (Falco cherrug)
Raróg (Falco cherrug)
Raróg (Falco cherrug)
Żołny (Merops apiaster) 
 Przystanek w drodze do domu - jezioro István-to
Przystanek w drodze do domu - jezioro István-to

Już po słowackiej stronie, w okolicy przygranicznego rezerwatu Brzotínske Skaly, podejmujemy ostatnią, desperacką próbę zobaczenia głuszka. Jeszcze dwa tygodnie temu, Słowacy meldowali stąd 3 śpiewające samce. Najwyraźniej jednak jesteśmy już trochę za późno - ptaki zajęły swoje terytoria, samice już wysiadują i samce są teraz bardzo skryte. Mamy przynajmniej pretekst, żeby wrócić tu w bliskiej przyszłości... Brzotínske Skaly są częścią Slovenského krasu - słynącego z malowniczych krajobrazów. Szukając głuszka znajdowaliśmy się w dolinie rzeki Slanej, pomiędzy dwoma płaskowyżami (planiny), na dnie szerokiego wąwozu (tiesňava). Ludność osad położonych na terenie Slovenského krasu stanowi skomplikowaną mieszankę etniczną. Wsią typową dla tego regionu jest słowacki Slavec, którego połowę zamieszkują... Węgrzy, a drugą połowę mieszkający w slumsach Cyganie.

 Slanická planiná - Slavec
 Slanická planiná - Brzotínske skaly
 Slanická planiná - Slavec
 Kamieniołom Gombasek (fot. KK)
 Slanická planiná - Brzotínske skaly

 Slanická planiná
 Slanická planiná - Brzotínske skaly

 Slanická planiná
 Slanická planiná - Brzotínske skaly
 Slanická planiná - Brzotínske skaly
 Slanická planiná
Okolice Brzotina

W pobliskiej miejscowości Rožňava, udaje się jeszcze wypatrzeć krążącego nisko nad szosą orlika krzykliwego. Po wykonaniu kilku zdjęć, zmierzamy już prosto do polskiej granicy, podziwiając po drodze piękną panoramę słowackich Tatr, która jest najlepiej widoczna między Vel'kou i Tatranskou Lomnici oraz w rejonie Ždiaru.

Orlik krzykliwy (Aquila pomarina)
Orlik krzykliwy (Aquila pomarina)

 Widok na Tatry między Vel'kou a Tatranskou Lomnici
Widok na Tatry za Ždiarem

Podsumowując - wyjazd był bardzo udany. Zachęcam do odwiedzenia opisanych przeze mnie miejsc i do odkrywania własnych ścieżek na węgierskim "dzikim zachodzie", w sercu puszty!

Lista ptaków wyprawy (152 gatunki) wg kolejności systematycznej: łabędź niemy, brzegówka, krakwa, rożeniec, płaskonos, cyranka, głowienka, podgorzałka, czernica, przepiórka, bażant, derkacz, zausznik, perkozek, perkoz dwuczuby, kormoran, kormoran mały, bąk, ślepowron, czapla modronosa, czapla nadobna, czapla biała, czapla siwa, czapla purpurowa, bocian biały, bocian czarny, warzęcha, bielik, orlik krzykliwy, orzeł cesarski, błotniak stawowy, błotniak łąkowy, myszołów, trzmielojad, pustułka, kobczyk, kobuz, sokół wędrowny, raróg, kokoszka, łyska, żuraw, drop, szablodziób, szczudłak, żwirowiec łąkowy, sieweczka obrożna, sieweczka rzeczna, czajka, piaskowiec, biegus zmienny, biegus krzywodzioby, biegus płaskodzioby, biegus malutki, łęczak, brodziec piskliwy, krwawodziób, brodziec śniady, kwokacz, rycyk, kulik wielki, batalion, śmieszka, mewa siwa, mewa białogłowa, mewa mała, rybitwa rzeczna, rybitwa czarna, rybitwa białoskrzydła, rybitwa białowąsa, gołąb miejski, grzywacz, sierpówka, turkawka, kukułka, uszatka, jerzyk, dudek, żołna, kraska, dzięcioł zielonosiwy, dzięcioł zielony, dzięcioł duży, krętogłów, skowronek, dzierlatka, brzegówka, dymówka, oknówka, świergotek łąkowy, świergotek polny, świergotek rdzawogardły, pliszka siwa, pliszka żółta (trzech podgatunków: flava, feldegg, thunbergii), pliszka górska, pokrzywnica, rudzik, słowik rdzawy, podróżniczek, pleszka, kopciuszek, białorzytka, pokląskwa, kląskawka, śpiewak, kos, jarzębatka, kapturka, cierniówka, piegża, rokitniczka, tamaryszka, świerszczak, strumieniówka, brzęczka, trzcinniczek, łozówka, trzciniak, piecuszek, świstunka leśna, pierwiosnek, strzyżyk, muchołówka szara, muchołówka żałobna, bogatka, sosnówka, modraszka, raniuszek, wąsatka, remiz, dzierzba czarnoczelna, gąsiorek, sroka, sójka, kawka, gawron, wrona siwa, kruk, szpak, wilga, wróbel, mazurek, zięba, makolągwa, szczygieł, dzwoniec, kulczyk, grubodziób, potrzos, trznadel, potrzeszcz.

Braki na liście: kulon, syczek, pójdźka, płomykówka, dzięcioł białoszyi, głuszek

10 komentarzy:

  1. Rewelacyjna relacja :-)
    Odbyłam całą trasę z Wami - dziękuję

    Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że relacja nie nudziła :)
    Pozdrawiam!
    Maciek

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie Maciek, że podajesz też tło kulturowe i historyczne odwiedzanych stron, dzięki czemu relacja może być interesująca nie tylko dla ptasiarzy.
    Pozdr

    OdpowiedzUsuń
  4. Piotr Wróbel5 lipca 2013 17:47

    Ciekawa lektura. Może w przyszłym roku wybiorę się w ten rejon.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super Blog !! Czyta sie wielką przyjemnoscią

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniała relacja! Inspirująca na tyle, że wyruszyliśmy na Majówkę 2018 w podobną trasę. Twój opis pomógł nam zaplanować przebieg wyprawy. Wiedzieliśmy, gdzie i czego szukać. Po tylu latach, dużo się zmieniło, ale i tak byliśmy zachwyceni tymi miejscami. Tego roku, z powodu wysokiego stanu wody, było mniej siewkowców, niż w czasie Waszej wizyty. Ogólnie zobaczyliśmy 114 gatunków, w tym 10 życiówek, z najciekawszych czapla złotawa i ibis kasztanowaty. Nocowaliśmy tylko w jednym miejscu, wiosce Tiszacsege, a samym w ogrodzie przylegającym do "naszego" domku mieszkało/gościło 17 gatunków, z najfajniejszych: krętogłów, jarzębatka, słowik rdzawy, dudek, więc sąsiedztwo zacne ;)
    Dzięki Tobie odkryliśmy cudne miejsca, gdzie człowiek przyzwyczaja się do widoku szczudłaków, ślepowronów, czapli modronosych, warzęch, kobczyków.
    Dziękujemy i pozdrawiamy!
    Emi,Piotr&Jakub

    OdpowiedzUsuń
  7. Planujemy wyprawę do Hortobagy na maj 2024 i mam nieśmiałe zapytanie - czy kolonię kobczyków zobaczymy z drogi nr 33 ?

    OdpowiedzUsuń