"No, pokaż się, żubrze. Zróbże minę uprzejmą..."
6 VI 2012, Białowieża
Nieprzyzwoitym
przejawem ignorancji, byłaby wizyta w Białowieży, bez podjętej próby zobaczenia żubra.
Oczywiście takiego z krwi i kości, bo sztucznych, żubrzych wyobrażeń,
przybierających rozmaite formy i kształty, w całej miejscowości zdecydowanie
nie brak – chociażby przed gmachem Hotelu Żubrówka (to nie jedyny przykład
monotematyczności miejscowych biznesmenów). Przy odrobinie szczęścia (albo
nieszczęścia, w zależności od tego czy zdążymy wyhamować), na niekwestionowanego
Króla Puszczy Białowieskiej natknąć się można przy drodze z Hajnówki do
Białowieży, o czym informują, ku przestrodze, liczne znaki drogowe. Przeciętny
byk waży ponad pół tony (a maksymalnie ponad 900 kg…), więc ewentualna kolizja
nie należy, z pewnością z punktu widzenia obu stron, do miłych doświadczeń. Tak
czy siak nasze safari się nie powiodło, a kiedy po reszcie dnia spędzonej na intensywnej,
pieszej eksploracji, dość sporego fragmentu Puszczy, na liście widzianych
ssaków mamy tylko jednego łosia, postanowiamy zaczerpnąć języka wśród
autochtonów. Jak zwykle najciemniej okazuje się pod latarnią, bo nasz gospodarz
jest świetnie zorientowany w temacie. Jak się dowiadujemy, najpewniejszym
miejscem są trzy polany, wokół malutkich wsi położonych na północny – zachód od
Białowieży, o stylowych nazwach: Pogorzelce, Teremiski i Budy. Poszukiwania
zacząć należy równo o świcie, ponieważ niedługo potem ostatnie żubry znikają za
ścianą lasu.
Ponieważ mamy
do dyspozycji jedyny dzień, nie dane jest nam odpocząć po wyczerpujących
doświadczeniach dnia minionego i zrywamy się na nogi nieco po 4 rano. Szczęście nam sprzyja. Już na pierwszej
polanie, Krzysiek zauważa z auta, pasącego się pod lasem byka. Mimo sporego
dystansu, europejski krewniak bizona robi wrażenie i budzi respekt. Oczywiście
nie satysfakcjonuje nas obserwacja z odległości pół kilometra i wpadamy na
genialny w swojej prostocie plan – żubra można podejść kryjąc się w wysokiej
trawie i przemieszczając w stronę lasu wzdłuż kępy zadrzewień, biegnących
prostopadle do niego. Brnąc przez wysokie chaszcze po chwili tracimy
orientację, jednak wydaje się nam, że póki co nie zmniejszyliśmy znacząco
dystansu i kontynuujemy marsz. O tym, że byliśmy w sporym błędzie, przekonujemy
się dopiero wychodząc spomiędzy niskich drzewek na odkrytą przestrzeń.
Odległość między nami a żubrem trudno nazwać całkowicie bezpieczną, jesteśmy
bowiem na tyle blisko, że w lunetach widzimy go w pełnych kadrach. Zauważamy,
że żubr w międzyczasie zwiększył się kilkakrotnie, a powietrze stało się
bardziej duszne. Staje się to namacalne zwłaszcza wtedy, kiedy zwierz obraca w
naszą stronę wielki łeb i zaczyna spozierać beznamiętnie, ale jakby
zastanawiając się nad tym, czy pozostawić intruzom (czytaj: nam) swoje
spojrzenie do właściwej interpretacji, czy też wyrazić się bardziej dosadnie. Nagle
uświadamiamy sobie, że strategiczny odwrót przez chaszcze, którymi
przedzieraliśmy się przed chwilą, ze statywami nad głowami, byłby nieco skomplikowany.
Żubr tymczasem wydaje się nad wyraz cierpliwy, tkwiąc w absolutnym bezruchu i niewzruszenie
ku nam spoglądając. Zdecydowanie więcej
emocji było w naszych, znaczących spojrzeniach, które wymieniliśmy naprędce. Pełną
napięcia ciszę przerwał Marian:
- Panowie, jak dla mnie starczy
- Nie mamy obiekcji – odpowiadamy
zgodnie z Krzyśkiem.
Nasz przyjaciel spuścił z nas
wzrok, dopiero kiedy oddaliśmy się na dobrych kilkaset metrów. Podziwu godna
przezorność. Chwilę później uznał widocznie, że na dziś starczy mu już gapiów,
bo zdecydowanym truchtem udał się w głąb puszczy.
Kilka tygodni później,
przeglądając Internet dowiaduje się, że żubr biega z prędkością 40 km/h. Nieźle,
prawda?
To jednak nie był koniec naszych
poszukiwań – zostały nam jeszcze do skontrolowania dwie polany, a ciekawość nie
pozwalała się wycofać. W Teremiskach napotykamy rowerowy
zwiad Niemców, którzy byli już po pierwszej, nieudanej kontroli okolicznych
polan. Pierwszej, dzisiejszej – wypada nadmienić – bo był to już któryś z kolei
dzień poszukiwań. Mówimy im o napotkanym przed chwilą byku i wlewamy nadzieję w
ich serca. Pierwsze rowery odjeżdżają w kierunku Pogorzelec, zanim zdążymy napomknąć,
że zwierz się ulotnił. Niewiele by to zapewne zmieniło, bo nasza informacja
była ostatnią, rzuconą im deska ratunku. Poza tym sprawiali wrażenie takich, co
to nie uwierzą, jak nie zobaczą.
Postanawiamy udać się w stronę, z
której nadjechali Niemcy i oczywiście po przejechaniu niecałego kilometra oczom
naszym ukazuje się… stadko czterech żubrów żerujących na skraju wsi Teremiski,
jakieś 150 metrów od drogi. Zanim rozpoczęliśmy sesję fotograficzną, zawróciliśmy
dogonić naszych znajomych rowerzystów. Sądząc po tym jak wylewnie nam
dziękowali, można uznać, iż był to wielki wkład w budowanie dobrych stosunków
polsko – niemieckich J
Obserwacja tym razem przebiegała bezstresowo
– żubry, mimo swoich możliwości sprinterskich, nie skaczą przez głębokie na
metr rowy, a takowy oddzielał nas od podziwianego stada. Niewielki dystans
(obserwacji – nie ucieczki!) sprawił, że wszyscy byli stuprocentowo usatysfakcjonowani.
Demonstracja sił - żubr wyszedł z niej zwycięsko...
"Stadko" pod Teremiskami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz