9 października 2012, Kock
6 października 2012 r. na kompleksie stawowym w Kocku na Lubelszczyźnie obserwatorzy z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego wypatrzyli, w stadzie biegusów zmiennych żerujących na spuszczonym stawie, amerykańskiego, młodego biegusa długoskrzydłego, widzianego dotychczas w Polsce zaledwie trzykrotnie. W czasach kiedy ostatni przedstawiciel tego gatunku przebywał w naszym kraju, miałem inne problemy na głowie niż obserwowanie ptaków, np. zabawy w piaskownicy i nauka jazdy na trójkołowym rowerku - tak więc informacja o "berdzie" postawiła mnie na nogi. Zmobilizowanie ekipy do wyjazdu nie trwało długo, splot przeróżnych okoliczności sprawił jednak, że nie mogliśmy wyruszyć natychmiast (jak nauka każe), ale z kilkudniowym poślizgiem. Ptaszek był meldowany jeszcze 8 października, postanowiliśmy więc wyjechać - w składzie: Marian Domagała, Paweł Kołodziejczyk (który widział już ten gatunek w Polsce, w 1993 roku!) i ja - tego dnia ok. 22, aby na wspomniane stawy dotrzeć o świcie. Niezależnie od nas wyruszyć miała druga, śląsko-zagłębiowska ekipa: Staszek Czyż, Radek Gwóźdź i Wojtek Miłosz. Na miejsce zbiórki wyznaczyliśmy sobie okolice dyrekcji gospodarstwa rybnego w Kocku.
Z lekkim poślizgiem docieramy na miejsce ok. godziny 6-tej. Nasi koledzy są już obecni i w pełnym wyposażeniu bojowym gotowi do sforsowania parkanu oddzielającego nas od stawów. Nadmienić tu trzeba pewien fakt, który odegra ważną rolę w dalszej opowieści. Mianowicie, układ grobli i zadrzewień spowodował, że z ogólnie dostępnej drogi było widać zaledwie fragment - niestety ten "nabity" wodą - jednego ze stawów (na którym ptak był najczęściej widziany w poprzednich dniach) oraz malutkie stawiki narybkowe. Choć o konfliktach ornitologów ze stawowymi krążą w naszym kraju rozmaite opowieści, nie martwiło nas to specjalnie, bo przecież nikt przed nami nie zgłaszał żadnych problemów z wejściem na groble. O słodka naiwności! Trzeba tu nadmienić jeszcze jedno: była sobota. Nieistotne, uznacie zapewne, ale tylko z pozoru. Na drodze do biegusa stała budka stawowego, wokół której gromadziło się kilku pracowników rybactwa, pakujących właśnie sporych rozmiarów ryby na pakę samochodu dostawczego. Na nasze grzeczne pytanie, czy możemy przejść poobserwować ptaki, uzyskaliśmy brutalną odpowiedź: na części kompleksu były prowadzone właśnie Niezwykle Tajne, Najwyższej Rangi Cosobotnie Odłowy. Stawowy podkreślił rangę tego wydarzenia być może w nieco innych słowach, niemniej wyczuć się dało, że sprawę traktuje priorytetowo i czuje się odpowiedzialny głową za przeprowadzenie całej operacji zgodnie z regulaminem:
- Dziś nie ma możliwości wejścia na stawy, trwają odłowy - odparł z całą stanowczością, jaka wynikała z jego autorytetu szefa Grupy Operacyjnej Prowadzącej Cosobotnie Odłowy - jeśli już, to najprędzej jutro, ale obiecać nie mogę.
- Hmm, widzi Pan, problem w tym, że przyjechaliśmy tu prawie 500 km, żeby zobaczyć takiego jednego ptaka, który przyleciał z Ameryki i...
- Jak są odłowy nikt nie może chodzić po grobli. Zarządzenie Dyrektora. Możecie wstąpić do niego teraz, ale wątpię, żeby zrobił wyjątek.
- W sumie nie zaszkodzi... a jest gdzieś tutaj?
- W Rykach.
- To 40 km stąd! A ptaki mogą się w każdej chwili spłoszyć!
- Panowie, są odłowy i rodzonej matki na groble nie wpuszczę. Tu wszędzie są ryby, które jak znikną, to ja będę odpowiadał.
- Chwileczkę... Czy Panu wydaje się, że przyjeżdżamy z drugiego końca Polski, dźwigamy ze sobą sprzęt fotograficzny i obserwacyjny warty więcej niż kilka takich samochodów dostawczych jak ten, żeby zwinąć cichaczem kilka rybek pod pozorem obserwowania ptaków?!?!
- Panie, ja tam nie wiem, ale sam widziałem jak prokurator pod koszulę szczupaka chował.
Mocny argument!
Stało się jasne, że po dobroci na stawy nie wejdziemy. Wycofaliśmy się chwilowo do aut, planując kolejną ofensywę. Za niecałe pół godziny wracamy na miejsce naszej klęski, uzbrojeni w argument procentowy.
- Szefie, bądź Pan człowiekiem - próbujemy pojednawczo, ukradkiem wzmacniając swoją prośbę w namacalny sposób - Co mamy zrobić? Wracać do domu z pustymi rękoma?
- Kochany, mnie to nic nie obchodzi. Wy macie swoje, ja mam swoje, itd, itd.
Jednak po kilku, równie rzeczowych truizmach, słyszymy:
- Jak nie chcecie załatwiać pozwolenia u ojca (dyrektora), to pogadajcie z moim bratem (kierownikiem) w biurze. Może on z Wami podejdzie... ale jak tu bydzie jaka chryja, to ja od tego ręce umywam!
(Rodzinny interes, piękna rzecz!)
W pełni skruszeni przekraczamy próg biura. W krótkich słowach streszczamy cel naszego najścia i - o dziwo - nam, uniżonym petentom, udaje się zaciekawić naszego rozmówcę.
- A to ten ptak tak często z Ameryki przylatuje? A skąd Wy o tym wiecie? I to na naszych stawach siedzi?
Dobrze to rokowało. I rzeczywiście, po krótkiej pogawędce, Pan Kierownik okazał miłosierdzie oraz wystarczającą ilość dobrej woli, żeby podejść z nami na stawy (w tym miejscu podziękowania od całej naszej ekipy - nasza wdzięczność nie zna granic!!!).
- Tylko nie zbliżajcie się do tamtej stodoły. Trzymamy tam ryby, a wiecie... brat się będzie pieklił jak Was tam zobaczy.
Za chwilę staliśmy już na grobli stawu, na którym miało się wszystko rozstrzygnąć. Staw napełniony był już w ponad połowie wodą, a odkryte, muliste błoto denne, w większości pokryte było rozległą, zwartą połacią martwych kikutów, po starym, nieistniejącym trzcinowisku, co ogromnie utrudniało poszukiwania. Małe ptaki - biegusy, kszyki, szpaki, żerujące na tej przestrzeni, potrafiły być zupełnie niewidoczne, nawet przy przeglądaniu lunetą. Dopiero po dłuższej chwili udało się namierzyć stadko 13 biegusów zmiennych i już tylko kwestią czasu było odnalezienie żerującego wśród nich "Amerykańca", którego jako pierwszy oznaczył Paweł. Zgodnie stwierdzamy, że ptak jest dość trudny do identyfikacji. Kilka cech, jak chociażby krótszy dziób, raczej wyklucza możliwość pomyłki z biegusem zmiennym Calidris alpina, ale przy pobieżnym przeglądaniu stada siewek, ptak może być "puszczony" jako biegus mały Calidris temminckii. Co zwraca uwagę, to nietypowy profil tułowia o kształcie spłaszczonego owalu, widziany kiedy ptak ustawia się tyłem, lub przodem do obserwatora. Od "teminka" odróżnia go też jednolite łuskowanie szaropłowego grzbietu, bez białych "V". Wbrew pozorom, cecha, która zdeterminowała taką, a nie inną jego nazwę, jest widoczna dopiero po dłuższym przyjrzeniu się: zauważalne są wtedy końce skrzydeł wystające za ogon, co w zestawieniu z krótkimi nogami, czyni go bardzo przysadzistym. U obserwowanego przez nas osobnika nie widać było jasnej plamy nad kantarkiem, choć cecha ta jest wykazywana jako jedna z diagnostycznych. Trzeba wziąć jednak poprawkę na niuanse wynikające z pierzenia.
Po trwającej ponad godzinie obserwacji ptaki zostały spłoszone przez krogulca i przemieściły się na sąsiedni staw, gdzie przysiadły w pobliżu jedynej, ledwie już wystającej z wody, piaszczystej łachy. Limit czasowy podarowany przez kierownika stawów, został już przez nas i tak wyraźnie naciągnięty, wracamy więc do aut, po drodze raz jeszcze dziękując naszemu wybawcy i uczulając go na możliwość przybycia kolejnych, spragnionych zobaczenia rzadkości, obserwatorów. Jak się później okazało, tego dnia jeszcze kilka ekip miało okazję obserwować biegusa i nikt nie miał najmniejszych problemów z wejściem na groble.
Ma się ten dar przekonywania!
Biegus długoskrzydły (Calidris bairdii) - na zdjęciu po lewej, ptak u dołu.
Słabej jakości digiscoping... Kto zgadnie, dla którego ptaka przemierzyliśmy setki kilometrów?:)
Staw, na którym obserwowaliśmy biegusa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz