Zaida, 2 XII 2013
Poranek w Zaida wita nas nielichym mrozem. Rozumiem, że jest zima i musi być zimno, ale przecież jesteśmy w Afryce, a nie na Podlasiu. Jeszcze raz pomyślałem w duchu o okularach przeciwsłonecznych i krótkich spodenkach, których nawet nie wyciągnąłem z plecaka od wylądowania w Marrakeszu oraz o pozostawionych w domu grubych, zimowych rękawicach. Mądry Polak po szkodzie pod każdą szerokością geograficzną.
"Parking" przed hotelem w Zaida
Naszym porannym celem była trawiasta równina rozciągająca się na południowy-wschód od Zaida. Dzięki dokładnym opisom miejsc występowania skowrończyków sierpodziobych w branżowej literaturze, jest to tradycyjny punkt programu większości ekip ptasiarskich zwiedzających kompleksowo Maroko. Bergier, autor jednej z lepszych książek o tutejszej awifaunie pisze o skowrończyku jako o „jednym z najdziwniejszych gatunków Maroka”, a to w związku z tym, że ptak ten ma być niezwykle płochliwy, a zaniepokojony nie wzlatuje, lecz szybko odbiega, ukrywając się między kępami traw. W kontrze do tego opisu mamy relację ekipy Pawła Malczyka z 2012 roku, którzy "duponta" obserwowali z kilku metrów. Jaka jest rzeczywistość miało się okazać wkrótce.
Mijamy most na Oued Moulouya i po 3,5 km odbijamy w gruntową drogę w lewo. Po około 800 metrach zatrzymujemy się w pobliżu rozwidlenia kolejnych szutrowych "traktów". Rano ptaki mają być najbardziej aktywne głosowo, najwyraźniej jednak nie o tej porze roku (a Wam chciałoby się śpiewać na kilkustopniowym mrozie?). Rozstawiamy lunety, próbujemy stymulacji głosowej z mp3 - bezskutecznie. W końcu jednak zauważamy jakiś podejrzany ruch pod małym krzaczkiem - rzut oka i mamy pierwsze rudorzytki! W ciągu najbliższych dwóch godzin znajdujemy jeszcze 6 ptaków, co ciekawe zawsze w parach - samiec + samica. Chwilę później obserwujemy kolejny nowy gatunek - stepówkę czarnobrzuchą. Najpierw słyszę gulgoczący głos znany mi z nagrań, a po chwili zauważamy przelatującego nieopodal ptaka - dla nas wszystkich to pierwsze w życiu stepówki! Tego dnia mogliśmy się na nie napatrzeć do woli - widzimy potem jeszcze 6 grupek od 2 do 23 ptaków - w sumie 44 osobniki - i to zarówno w locie, jak i odpoczywające na ziemi przy kałuży (najlepszym sposobem na znalezienie stepówek jest właśnie poranne przeglądanie wodopojów). Ciśnienie podnosi nam zwłaszcza jedna stepówka z czystym, białym brzuchem. Tak ubarwiona jest tylko stepówka białobrzucha! Niestety ten ptak miał bieli aż nadto i okazał się być leucystyczną stepówką czarnobrzuchą - mówi się trudno...
Rudorzytka (Oenanthe moesta)
Rudorzytka (Oenanthe moesta)
Rudorzytka (Oenanthe moesta)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Rudorzytka (Oenanthe moesta)
Rudorzytka (Oenanthe moesta)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis) nad płaskowyżem koło Zeida
Okazuje się, że drobne ptaki bardzo dobrze maskują się na otwartym terenie. Dopiero po chwili zauważamy mieszaną grupkę górniczków - 3 "zwyczajnych" i 3 małych, różniących się kolorem maseczki. Miałem również szczęście zobaczyć młodego górniczka małego, zupełnie różnego od młodego górniczka. Niestety widziałem go tylko w locie i nie udało mi się wykonać dokumentacji... Nieopodal kręcą się też skowrończyki małe - w sumie około 10 ptaków.
Górniczek (Eremophila alpestris)
W poszukiwaniu naszego głównego celu objeżdżamy okolicę, co jakiś czas zatrzymując się i próbując wabienia. W rezultacie zauważamy tylko kolejne rudorzytki i stadko dzierlatek iberyjskich (10). Droga prowadzi do małego kamieniołomu - tu obserwujemy nasze pierwsze gilaki pustynne, których głosy kontaktowe przypominają małe, zabawkowe trąbki - stąd zresztą ich angielska nazwa: Trumpeter Finch. To również idealne środowisko białorzytek żałobnych - stwierdzamy w sumie 4 ptaki. Na małym, zalanym wyrobisku, poza pospolitymi płaskonosami zauważamy samotnika.
Habitat białorzytek żałobnych i gilaków pustynnych
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus)
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus)
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus)
Jeszcze raz powracamy w pobliże miejsca, gdzie nad ranem obserwowaliśmy stepówki. Wabienie wciąż nie przynosi pożądanego efektu, postanawiamy więc przejść tyralierą przez piaszczysty obszar porośnięty kępami traw. W pewnym momencie Michał zauważa skowrończyka! Ponieważ idę jako kolejny w szeregu szybko znajduję w lornetce tą samą kępę co on i przez krótką chwilę widzę ciemnego, smukłego i wyprostowanego na baczność skowronka. Ledwie zdążyłem się przyjrzeć, a ptak puścił się sprintem - długimi krokami, wciąż z uniesioną głową, niczym dinozaur - kilka sekund i było po skowrończyku. Z naszej piątki jeszcze tylko Staszek zdołał co nieco dojrzeć - Marian z Pawłem nie mieli już tyle szczęścia... Pomimo intensywnego dreptania po okolicy w ciągu najbliższej godziny, nic więcej już nie uzyskaliśmy...
Stepówka czarnobrzucha (Pterocles orientalis)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Nim opuszczamy rejon Zaidy, Paweł zauważa jeszcze dwa szponiaste krążące daleko od nas - po rozłożeniu lunet udaje się je oznaczyć jako dorosłe orły południowe. Jako, że zależy mi zawsze na jakości obserwacji, ostatnie nasze odkrycia budzą pewien mój niedosyt. Tak to jednak jest z ptakami - nie zawsze wszystkie są blisko jak na zawołanie ;).
Pomysłowość marokańskich kierowców nie ma sobie równych...
Około 12:30 ruszamy w dalszą drogę na południe. Grafik mamy bardzo napięty - tego dnia chcemy jeszcze odwiedzić pustynny obszar między Errachidia i Goulmima - jedyne miejsce, gdzie mamy większe szanse na spotkanie skotniczki. W tym celu musimy przebić się przez Atlas Wysoki. Na przekór naszym planom, kiedy tylko mijamy Midelt i docieramy na wyżej położone tereny, auto zaczyna znów wariować... Co kilka minut silnik traci obroty i gaśnie. Przez dłuższą chwilę nie wygląda to wszystko za wesoło, ale nagle, jak ręką odjął problemy znikają - przejeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów i nic się nie dzieje. Uff! Wygląda na to, że najgorsze już za nami... W międzyczasie Staszek zauważa brak lornetki. Niesłychane, ale przejechała ona kilkadziesiąt kilometrów na dachu auta i aż wierzyć się nie chce, że nie podzieliła losu aparatu Mariana... Najwyraźniej los nam dziś sprzyja!
Midelt - w tle szczyty Atlasu...
"Rutynowy" przystanek na trasie do Errachidia
Droga (ok. 100 km przez góry) ma wspaniałe walory krajobrazowe: niekończącymi się serpentynami pokonujemy kolejne przełęcze i mijamy przepiękne przełomy rzeki Ziz, które ciągną się od zbudowanego przez Francuzów Tunnel du Légionnaire. W dwóch miejscach udaje się nam wypatrzeć jaskółki skalne i białorzytki żałobne. Podróż przez Atlas Wysoki daje wspaniałą możliwość do przyjrzenia się berberyjskiej architekturze. Górskie, odludne tereny uznawane były za nadzwyczaj niebezpieczne. Odcisnęło to piętno na charakterze wznoszonych tu budowli - niemalże wszystkie, od zabudowań komunalnych, przez sakralne, po wojskowe mają charakter obronny. Jedną z najbardziej charakterystycznych form architektury jest ksar - wioska obronna na planie czworoboku, otoczona murem z wieżami (zwykle narożnymi) i pojedynczym wejściem prowadzącym do wnętrza, które stanowi labirynt domów i zadaszonych alejek z meczetem. W miarę rozrastania się wioski, wokół pierwotnej konstrukcji stawiano coraz to nowe kwartały, z nowymi zewnętrznymi murami i wieżami. Piętą Achillesową tych misternych budowli jest jedynie ich nietrwałość. Wznoszone głównie z ziemi i pisé (wilgotna glina suszona na słońcu), zupełnie nie są odporne na wilgoć i każdy intensywny deszcz narusza ich strukturę - żywotność takiej konstrukcji to około 50 lat. W efekcie częściej niż na zadbane ksary, popatrzeć możemy na ich ruiny...
Typowa zabudowa Atlasu Wysokiego
Ruiny ksaru
Tunnel du Légionnaire (fot. S. Czyż)
Chwilę po wyjechaniu z wysokich gór przejeżdżamy obok malowniczego zbiornika Barrage Al-Hassan Addakhil, przypominającego wejście do jednego z fiordów Lofotów. Powstał on w reakcji na niszczycielską powódź spowodowaną wylewem Ziz pod koniec lat 60 minionego stulecia. Dzięki zbudowanemu systemowi tam i nawodnień region Errachidia należy dziś do względnie dobrze rozwijających się.
Barrage Al-Hassan Addakhil
Barrage Al-Hassan Addakhil
W Errachida skręcamy na zachód i podążamy na Goulmima. Z auta wypatrujemy pierwszą białorzytkę saharyjską. Mijamy też spory billboard informujący nas, że wkraczamy na teren parku narodowego, w którym chronione są antylopy impale. Po przejechaniu 43 kilometrów zatrzymujemy się w miejscu, gdzie droga przecina szeroki, ale płytki ued. To właśnie miejscówka na skotniczki. Schodzimy do koryta mocno zarośniętego uedu - na pierwszy rzut oka skotniczek brak... Sporo emocji wzbudza pustułka, którą namierza Paweł - niestety, ale ostatecznie nie okazuje się pustułeczką;). Na krzaku odpoczywa pierwsza na tej wyprawie dzierzba śródziemnomorska podgatunku elegans, charakteryzująca się dużo jaśniejszym brzuchem i grzbietem niż algeriensis. Po chwili zauważamy też ruch na ziemi - to gilaki pustynne (4) i skowroniki piaskowe (8). Co najważniejsze, po głosach udaje się nam zlokalizować 3 skotniczki. Ptaki są jednak bardzo ostrożne i dają się obserwować jedynie z dalszej odległości, przez lunetę. Niezwykle trafny okazuje się opis tego gatunku w Collinsie - mała, pierzasta kulka z długim, wąskim, zadartym ogonem - skotniczki po prostu nie da się z niczym pomylić.
Ptaki dość szybko znikają w gąszczu traw. Z Pawłem i Staszkiem chcemy się im jeszcze przyjrzeć, przechodzimy więc na drugą stronę drogi, żeby skontrolować ued na południe od szosy. Skotniczek wprawdzie nie znajdujemy, ale w ramach rekompensaty udaje nam się zobaczyć młodą białorzytkę saharyjską i pierwszego skowrona pustynnego. Piękny i niezwykle pocieszny to ptak! Swoim upodobaniem do biegania przypomina skowrończyka sierpodziobego, ale na szczęście w odróżnieniu od niego jest zupełnie niepłochliwy. Po kilku minutach truchtania wokół nas, na pożegnanie pokazuje się nam w chwiejnym locie, podczas którego prezentuje rzucający się w oczy czarno-biały wzór na skrzydłach. Przyznać trzeba, że angielska nazwa skowrona - Hoopoe Lark ("skowronek dudkowy") - jest w pełni uzasadniona. W ostatnich promieniach słońca udaje się jeszcze zobaczyć przelatującą uszatkę błotną - w Maroku to "komis" - dobry akcent na koniec dnia!
Skowron pustynny (Alaemon alaudipes)
Białorzytka saharyjska (Oenanthe leucopyga)
Uszatka błotna (Asio flammeus)
Kolację jemy w Errachidia - padło tradycyjnie na kebaby, po dwa na głowę. Tym razem już przed posiłkiem faszeruję się zakupionymi w Larache medykamentami, z premedytacją podwajając dopuszczalną normę w nadziei, że uda mi się ukatrupić wszystkie ameby i inne tasiemce, zanim one ukatrupią mnie. Samo miasto, leżące na skrzyżowaniu ważnych dróg komunikacyjnych z północy na południe i zachodu na wschód, pełni w regionie funkcję głównego ośrodka administracyjnego. Przy głównej ulicy bez problemu znaleźć więc można nie tylko punkty gastronomiczne, ale także bank, supermarket, suk ze świeżymi (i nieświeżymi) owocami oraz liczne sklepy branżowe, np. ze sprzętem AGD. Już pierwszego dnia w Marrakeszu zastanawiałem się dlaczego ludzie tak chaotycznie biegają po jezdni. Wyjaśnienie znajduję w Errachidia, kiedy próbuję przejść na drugą stronę ruchliwej, kilkupasmowej ulicy. Okazuje się, że sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniu została zaprojektowana zgodnie z założeniem "zabić wszystkich intruzów", tzn. światła świecą, ale... tylko dla samochodów! Piesi muszą działać na własną rękę wykorzystując odpowiedni moment do szturmowania jezdni, kiedy ich szansę na przeżycie wydają się być największe. W praktyce, ogarnia mnie destrukcyjna świadomość nieuchronności losu i przekonanie, że wszelkie podjęte próby prowadzić muszą zgodnie z zasadą fatalizmu do mojej zguby. Kiedy dłuższą chwilę stoję na krawężniku brakuje mi tylko białej opaski z tarczą wschodzącego słońca na czole. W końcu udaje mi się zobojętnieć i przemykam slalomem między samochodami, których kierowcy mają w swoich spojrzeniach tyle samo ciepła co kapitan u-boota wydający rozkaz do storpedowania pasażerskiego liniowca. Przedziwnym zrządzeniem losu pokonuję ulicę tam i z powrotem, a wyczyn ten nie skutkuje moim debiutem w dziale nekrologów lokalnego brukowca. Nie jechałem nigdy rollercoasterem, ale emocje muszą być podobne.
Wieczorem dojeżdżamy do Rissani - miejsca gdzie dolina Ziz przechodzi w prawdziwą pustynię. W XVII wieku miasto było kolebką Alawitów, którzy wyruszyli stąd by obalić panującą wówczas dynastię Saadytów. Słynące z handlu niewolnikami Rissani było ostatnim przystankiem karawan ciągnących wielkim szlakiem południa - tu kończyły się utwardzone drogi, a zaczynała bezkresna pustynia. Znajdujemy nocleg w położonym nieopodal centrum miasteczka hotelu Silij Massa. Bliskość zabytków kusi i jeszcze tego wieczoru wraz z Michałem udaję się na ich rekonesans. Miasto jest świetnie zachowanym skansenem architektury wojskowej - potężne mury obronne, bramy i cytadele robią spore wrażenie. Najbardziej rozpoznawalną budowlą Rissani jest imponująca brama wjazdowa, będąca przykładem na to, jak świetność budowli może wykraczać poza jej funkcjonalność. Islamskie bramy, jako symbol prestiżu i zamożności sułtana, miały jednak przede wszystkim zachwycać. Bogato zdobiona barwnymi kaflami i fryzami konstrukcja składa się z dwóch, zwieńczonych blankami wież, oskrzydlających środkowy wykusz z bramą na planie łuku. Zaraz za nią wznosi się stara kazba - cytadela wzniesiona jednocześnie z murami obronnymi (z charakterystycznymi, zębatymi blankami) oraz bramami, która pełniła rolę pałacu władcy. W Rissani sporo jest urokliwych meczetów - pozostaje żałować, że dla niemuzułmanów, wstęp do nich jest zabroniony... Poruszając się po mieście po ciemku, trzeba uważać na... wysokie krawężniki. Normą są 25-30 centymetrowe, ale zdarzają się i półmetrowe stopnie, na których nietrudno połamać nogi. Co ciekawe, wszystkie są pomalowane w pasy, co jest wskazówką dla kierowców: pasy biało-czerwone oznaczają bezwzględny zakaz zatrzymywania się, biało-niebieskie: strefę płatną, natomiast biało-zielone: możliwość bezpłatnego parkowania.
Kazba w Rissani
Brama wjazdowa do Rissani
Powracamy do hotelu i czeka nas niespodzianka - w jednym z pokoi jest ciepła woda! Co prawda dopiero po wylaniu hektolitrów zimnej i jedynie przez pół godziny, ale radość jest nie do opisania:).
Rano bez zbędnych ceregieli opuszczamy Rissani i wyjeżdżamy z miasta w kierunku zachodnim. Po przejechaniu około 5 kilometrów zatrzymujemy się w miejscu, gdzie po prawej stronie zaczyna się górski grzbiet - to miejsce na puchacza pustynnego. Aby dojść do skały, na której był on stwierdzany w poprzednich kilku sezonach, należy przez około 2 kilometry maszerować korytem wyschniętego uedu, wzdłuż krawędzi grzbietu. W zakrzaczeniach wypatrujemy zimujących pokrzewek - w dość krótkim czasie namierzamy trzy pokrzewki algierskie! Znajdujemy też podobną ilość białorzytek saharyjskich - to prawdziwy ptak pustyni, który potrafi przetrwać w terenie zupełnie pozbawionym roślinności. Pospolite są tu kruki pustynne, które od naszych kruków najłatwiej rozpoznać po "wronim" głosie i widocznym z bliższej odległości brązowawym połysku na karku. Część z nas widzi też kilka gilaków pustynnych i skowroników piaskowych. Marian rozpaczliwie próbuje wywabić kulona, ale wygląda na to, że nie tylko w Polsce gatunek ten nie jest mu pisany...
Rissani - widok z Hotel Siljimassa
Rissani - Hotel Siljimassa i charakterystyczne taksówki
Pokrzewka algierska (Sylvia deserticola)
Pokrzewka algierska (Sylvia deserticola)
Kruk pustynny (Corvus ruficollis)
W końcu docieramy do dwóch niższych, kamienistych kopców, położonych równolegle do głównego masywu, z których należy wypatrywać puchacza. Udaje nam się dojrzeć kilka obiecująco wyglądających szczelin i półek skalnych, ale niestety najwyraźniej nie są zamieszkane... Sprawdzamy ze Staszkiem współrzędne GPS i mapę - opis miejsca się zgadza, współrzędne nie... Ni stąd, ni zowąd z pustyni nadchodzi jakiś mężczyzna, który przedstawia się jako Lahcen. Okazuje się, że jest... przewodnikiem z wiedzą o ptakach! Wyobraźcie sobie sytuację, w której na środku pustyni łapiecie gumę - w Chile, Australii, albo Mongolii najpewniej przez kilka dni usychacie z pragnienia w cieniu bezużytecznego samochodu. Jeśli podobna przygoda spotka Was w Maroku jest dość możliwe, że "przypadkiem" przechodzić będzie nieopodal mechanik z położonej o 100 kilometrów dalej wioski, ciągnący na wózku pasującą oponę na zmianę, zestaw wisiorków w "demokratycznej cenie" i sześciopak Waszego ulubionego piwa. Lahcen nie ciągnie wprawdzie za sobą wózka z błyskotkami, ale uzbrojony jest w Collinsa i lornetkę. Co istotniejsze, za 500 dirhamów gotów jest nam pokazać nie tylko puchacza pustynnego, ale również raroga górskiego, tymala saharyjskiego i dwie stepówki: rudogardłą i piaskową. Oferta nad wyraz atrakcyjna! Po wcześniejszych doświadczeniach z uszatką mauretańską już nic nie kombinujemy i przystajemy na ten układ.
Wracamy się jakieś 150 metrów i Lahcen pokazuje nam szczelinę skalną, w której odpoczywa puchacz pustynny - jest świetny! Wyglądem przypomina wprawdzie puchacza, ale jest od niego zdecydowanie mniejszy (3/4 jego wielkości). Dowiadujemy się, że po ostatniej zimie ptak zmienił miejsce dziennego schronienia i biorąc pod uwagę, że minęliśmy już wcześniej tę właściwą szczelinę skalną, nasze szanse na samodzielne odnalezienie puchacza pustynnego byłyby chyba iluzoryczne...
Powracamy do głównej drogi. Lahcen opuszcza nas chwilowo na motorze, żeby zamienić dwa kółka na cztery;). Po kilkunastu minutach spotykamy się z nim ponownie i dwoma samochodami udajemy się na rozległą kamienistą pustynię. Nasz przewodnik krąży na pozór bez ładu i składu, ale najwyraźniej wie co robi, bo po kilku minutach znajdujemy pierwszą grupkę 7 stepówek rudogardłych (po godzinie znaleźliśmy jeszcze 5)! Przejeżdżamy dalszych kilkaset metrów i zauważamy kolejne stadko - tym razem to 32 stepówki piaskowe! Okazuje się, że te na ogół płochliwe ptaki, nie niepokoją się dopóki siedzimy w aucie, co daje nam wspaniałą możliwość ich obserwowania.
Stepówki rudogardłe (Pterocles senegallus)
Stepówki rudogardłe (Pterocles senegallus)
Stepówki rudogardłe (Pterocles senegallus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Stepówki rudogardłe (Pterocles senegallus)
Stepówki rudogardłe (Pterocles senegallus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Stepówki piaskowe (Ptercoles coronatus)
Opuszczamy stepówki i ruszamy w dalszą drogę przez pustynię. Co jakiś czas z auta zauważamy kruki pustynne i białorzytki saharyjskie. Jedna z białorzytek była na tyle ciekawska, że w żaden sposób przez nas nie wabiona prawie wlazła pod samochód ;). Lahcen zatrzymuje się w pobliżu zakrzaczeń w poszukiwaniu tymali saharyjskich, które często chowają się pod nimi przed słońcem. Tymali nie znajdujemy, ale takie przystanki dają mi możliwość zbierania interesujących minerałów;). Kwarce, bazalty z odciskami paproci i amonitów, agaty i inne wspaniałości są tu na wyciągnięcie ręki. Przy odrobinie szczęścia znaleźć można lśniący ametyst, bądź atrakcyjną różę pustyni. Maroko to niewątpliwie raj dla geologów i kolekcjonerów kamieni.
Szukamy tymali...
Białorzytka saharyjska (Oenanthe leucopyga)
Poszukiwacz minerałów
Podjeżdżamy pod kolejny grzbiet górski, który ma być domem raroga górskiego. I rzeczywiście, po chwili zauważamy ptaka odpoczywającego na wierzchołku skały! Po kilku minutach obserwacji brakowało mi już tylko wrażeń z obserwacji raroga w locie. I jak na zawołanie ptak poderwał się, zakrążył chwilę tuż nad naszymi głowami i powrócił na swoje miejsce. Poezja!
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Trudno oderwać oko od lunety...
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Raróg górski (Falco biarmicus erlangeri)
Tam jest!!
Wracając do drogi asfaltowej stajemy jeszcze w paru miejscach żeby rozejrzeć się za białorzytką maghrebską - podgatunkiem białorzytki srokatej, uważanej przez niektórych za odrębny gatunek. Niestety, tym razem nie mamy szczęścia. Przy okazji zauważamy rozległe rozlewisko - może będą tam jakieś stepówki? I kto wie czy by ich tam nie było, gdyby woda nie była tylko złudzeniem wywołanym falującym powietrzem... W końcu jesteśmy na pustyni!
To nie woda, a jedynie złudzenie...
Powracamy w kierunku Rissani, po drodze wypatrując jeszcze 5 jaskółek skalnych. Zatrzymujemy się przed miejscowością w pobliżu rozległych gajów palmowych z podrostami, które według Lahcena są dobrym miejscem na tymale. Dość dokładnie przeszukujemy okolicę - znajdujemy jednak tylko dziesiątki bilbili, setki wróbli i pojedynczego trznadla saharyjskiego. Trochę doskwiera już głód, więc zajadamy się wyschniętymi daktylami;). Niestety nie gaszą one pragnienia - a szkoda, bo słońce nieźle daje się we znaki, a zapasy wody są na wykończeniu...
Co ciekawe, na obrzeżach Rissani ostały się wspaniale zachowane ksary - część z nich rozrzucona jest właśnie pośród gajów palmowych na zachodnim krańcu miasteczka.
Świetnie zachowane pośród palmowych gajów ksary
Nasz przewodnik wydaje się trochę skonfundowany, ale w zanadrzu ma jeszcze jedno miejsce na tymala - wschodnie rubieże Rissani, zwane Circuit Turistique. Podjeżdżamy we wskazane miejsce i po opuszczeniu auta słyszymy głosy tymali! Chwilę potem namierzamy grupkę 7 ptaków kryjących się w cieniu pod liśćmi młodych daktylowców. Są mało płochliwe, zwłaszcza kiedy zaczynają żerować na opadłych na ziemię owocach. Temat do fotografowania nie jest jednak prosty - tymal, to obok skowrona pustynnego i skowrończyka sierpodziobego, kolejny gatunek lubiący biegać;).
Tymal saharyjski (Turdoides fulva)
Tymal saharyjski (Turdoides fulva)
Tymal saharyjski (Turdoides fulva)
Misja wypełniona - pora pomyśleć o jedzeniu! Lahcen proponuje nam obiad u swojego znajomego. Przystajemy na to, sami raczej nie wymyślimy dziś niczego lepszego. Podjeżdżamy na główną ulicę targową i wchodzimy... na dach jednego z budynków - tu znajduje się zaciszny lokal. Wybieramy specjalność zakładu - pizza berbere. Jeśli ktoś spodziewał się tradycyjnej pizzy, mógł być zaskoczony - to po prostu dwa duże i grube placki, ułożone w warstwy i nafaszerowane ogromną ilością cebuli, kilogramem przypraw, z domieszką kurczaka;). Danie smaczne, ale deczko zbyt pikantne, przez co wypijamy spore ilości coli. Sprytnie wykorzystał to nasz gospodarz, sprzedając nam napój po 20 dirhamów za butelkę, przy czym w sklepie cola kosztuje 5 dirhamów. Żeby było wszystko jasne, z tarasu widzimy jak przebiegły restaurator truchta do sklepu i po chwili wraca obładowany butelkami. W Maroku okazja czyni naciągacza, ale tu nazywa się to posiadaniem nosa do interesów. Wszystko ma jednak jakieś dobre strony. Podczas długiej rozmowy z Lahcenem w oczekiwaniu na obiad, dowiadujemy się o możliwości zorganizowania za jego pośrednictwem wyprawy na pustynię, w poszukiwaniu hubary. Umawiamy się na spotkanie z Lahcenem i jego znajomym nazajutrz o 7:30 pod Auberge du Sud koło Merzouga.
Ulice Rissani
Ulice Rissani
Ulice Rissani
Rissani
Rissani - widok z tarasu "pizzerii"
Z butelką przepłaconej كوكا كولا ;)
Specjalność zakładu: Pizza Berbere
Lokalizacja "pizzerii" pozwala na wnikliwą obserwację życia marokańskiej ulicy i jej kolorytu kulturowego i obyczajowego. Dziwić mogą spore kontrasty i przenikanie się islamskiego konserwatyzmu z "zachodnim liberalizmem": obok odzianych w dżellaby fundamentalistów przechadzają się mężczyźni w czapkach baseball'owych i telefonem w ręku. Większość kobiet na głowie nosi sam hidżab, ale część zasłania również twarz nikabem (zasłonką, spod której widoczne są tylko oczy). Zobaczyć można przedstawicieli różnych grup etnicznych - Arabów, Berberów, Tuaregów i Maurów.
Przed zachodem słońca odwiedzamy jeszcze jedno miejsce - fragment Oued Ziz znajdujący się 18 km na południe od Rissani, gdzie w 2011 ekipa belgijskich ptasiarzy obserwowała skowrończyka arabskiego! Może gatunek ten występuje tutaj rokrocznie? Nasza wizyta niestety nie rzuciła nowego światła na to zagadnienie, ale i tak jesteśmy zadowoleni - udaje nam się zaobserwować samca białorzytki pustynnej przeganiającego białorzytkę maghrebską! W pewnej chwili odłączam się od reszty grupy, dzięki czemu mogę doznać niesamowitego uczucia - przez dłuższą chwilę nie rejestruję żadnych dźwięków - nawet lekkiego szmeru wiatru. Ciekawe czy w Polsce znalazłbym takie miejsce? Szczerze mówiąc, wątpię. Niedługo później, ostatnie słoneczne promienie zalewają pomarańczowym światłem oddalone o niespełna dziesięć kilometrów monumentalne, dochodzące do wysokości 150 metrów wydmy Erg Chebbi - jedynego w Maroku prawdziwego saharyjskiego ergu, czyli pustyni piaszczystej, tak charakterystycznej dla krajobrazu algierskiej części Sahary. Wokół długiego na 28 kilometrów i szerokiego na 7 kilometrów ergu, rozpościera się płaska hamada - pustynia kamienista, która w kolejnym dniu stanie się areną naszych zmagań z hubarą saharyjską...
Tablice reklamujące hotele pod Erg Chebbi
Erg Chebbi w promieniach zachodzącego słońca...
Erg Chebbi w promieniach zachodzącego słońca...
Wracamy do Rissani i przed powrotem do hotelu krążymy ponad godzinę po mieście w poszukiwaniu pamiątek i przypraw. Jesteśmy zakwaterowani w tym samym hotelu na jeszcze jedną noc i chociaż tego jednego wieczoru nie goni nas czas.
Sklep z minerałami w Rissani
Rano wyruszamy skoro świt w kierunku Merzouga. Wspaniałomyślnie, przy głównej drodze nie ma żadnych oznaczeń wskazujących lokalizację Auberge du Sud, czekamy więc na naszych przewodników na małej stacji benzynowej w pobliżu skrętu na erg. We wspaniałej scenerii wschodzącego słońca nad wydmami, obserwujemy pierwsze tego dnia ptaki: kruki pustynne, białorzytki saharyjskie i gilaki pustynne - oraz oczywiście wielbłądy, na które jeszcze będziemy mogli się napatrzeć z bardzo bliska. W końcu podjeżdża po nas terenówka z napędem na cztery koła (Lahcen i kierowca) - pakujemy się do niej i ruszamy na poszukiwanie hubary i innych pustynnych gatunków, m.in. pokrzewki saharyjskiej i wróbla pustynnego.
Wschód słońca nad Erg Chebbi
Wschód słońca nad Erg Chebbi
Przez kolejne godziny objeżdżamy znane Lahcenowi miejsca, w których można zobaczyć hubarę. Zatrzymujemy się za każdym razem kiedy zauważamy podejrzany ruch w kępach skąpej roślinności. W ten sposób obserwujemy swoje pierwsze skowroniki rudawe (kilkanaście), a także skowroniki piaskowe (2) , gilaki pustynne (5), skowrony pustynne (kilka), dzierlatki (2), pokrzewkę algierską (1-2) i białorzytki: pustynne (4), saharyjskie (sporo) i maghrebską (1).
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Oddalamy się od ergu i piaszczysta pustynia ustępuje miejsca kamienistej. Lahcen zaplanował postój w jednej spośród specyficznych wioseczek beduińskich, jakie rozrzucone są po hamadzie. Postój nieprzypadkowy, należy dodać - wokół małego śmietnika kręcą się wróble pustynne - 2 samce i samica! To jeden z tych gatunków, na których zobaczeniu zależało mi najbardziej - nie tylko na tej wyprawie, ale w ogóle w "WestPalu". Zostajemy również zaproszeni na poczęstunek do prawdziwego namiotu berberyjskiego, którego ściany utkane są z wełny i sierści (co nadaje mu wodoodporność). "Zestaw obiadowy" jest klasyczny, tzn. herbata + ciepłe podpłomyki - siedzi się "po turecku". Przed odjazdem jest jeszcze czas na fotografowanie mało płochliwych białorzytek saharyjskich, skowronów pustynnych i skowroników rudawych.
Kopczyki kamieni to pustynne drogowskazy
Skowron pustynny (Alaemon alaudipes)
Berberyjski namiot
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex) - samica
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex) - samica
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Osły - obok wielbłądów to główna siła pociągowa na pustyni
Białorzytka saharyjska (Oenanthe leucopyga)
Białorzytka saharyjska (Oenanthe leucopyga)
Skowron pustynny (Alaemon alaudipes)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)
Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)
Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)
Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się w kolejnym gospodarstwie beduińskim, do którego najwyraźniej dotarła cywilizacja, o czym świadczą chociażby panele słoneczne. Nieco nas to zaskakuje, bo widziane wcześniej gospodarstwa składały się z kilku, izolowanych szmatami "szałasów" z trudem trzymających pion. Właściciel pokazuje nam gniazdującą w pobliżu parę wróbli pustynnych oraz miejsca, w których należy szukać pokrzewki saharyjskiej. Na szczęście mam na telefonie wgrany głos i udaje nam się przywabić jednego ptaka. Środowisko pokrzewki to już prawdziwa piaszczysta, bezkresna pustynia, jaką znamy z folderów turystycznych. Jak w znanej piosence: tylko piach, suchy piach...
Nowoczesność w domu i w zagrodze - kolektory słoneczne na pustyni (fot. S. Czyż)
Czoło naszej karawany na pokrzewkę saharyjską
Wróble pustynne (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Pokrzewka saharyjska (Sylvia deserti)
Pokrzewka saharyjska (Sylvia deserti)
Pokrzewka saharyjska (Sylvia deserti)
Pokrzewka saharyjska (Sylvia deserti)
Naszym ostatnim realnym celem pozostaje hubara. Objeżdżamy erg od wschodu nie zbliżając się jednak za bardzo w kierunku widocznych na horyzoncie niewysokich gór, wyznaczających granicę z Algierią. Za sprawą konfliktu o Saharę Zachodnią, stosunki między Marokiem a Algierią można określić jako bardzo napięte - granica lądowa jest zamknięta, a bardziej radykalne środowiska w Maroku domagają się zbrojnej interwencji w zachodniej Algierii, gdzie znajdują się główne ośrodki Frontu Polisario wspierającego zbrojnie rząd emigracyjny Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej. Można powiedzieć, że wojna wisi w powietrzu, nic więc dziwnego, że nasi przewodnicy nie chcą zbytnio oddalać się od bezpiecznego rejonu Erg Chebbi. W ciągu trzech godzin poszukiwań mamy wprawdzie kilka majaków hubary, niejednokrotnie wywołujących sporo emocji (dla wtajemniczonych), ale ostatecznie musimy pogodzić się z porażką... Ostatnim wyraźnym ptasim akcentem było stadko 17 wróbli pustynnych, widziane w pobliżu skupiska beduińskich namiotów.
Dromader - symbol Sahary
W krajobrazie pojawiają się coraz liczniejsze kazby, pełniące obecnie funkcję obiektów hotelowych - znak, że wycieczka po pustyni dobiega końca. Zanim rozstaniemy się z naszymi przewodnikami czekają nas jeszcze poważne negocjacje - Lahcen i jego kolega ani myślą schodzić z ustalonej ceny (120 euro), chociaż wyraźnie umawialiśmy się, że wynagrodzenie będzie zależne od powodzenia wyprawy, tzn. znalezienia hubary. W końcu, po długich debatach, zyskujemy upust zaledwie... 10 euro, ale za to żegnamy się po przyjacielsku wymieniając uśmiechy;).
Erg Chebbi z bliska
Auberge Yasmina
Jeszcze raz odwiedzamy sklepy w Rissani, a między zakupami Paweł udowadnia, że ma poczucie arabskiego rytmu ;). Chwilę przed zachodem słońca wyjeżdżamy z miasta i ruszamy na zachód. Przed nami 250 kilometrów, które dzieli nas od kolejnej destynacji - Boumalne du Dades. W drodze zatrzymujemy się na pożywną harirę i kanapki, do których jako deser podane zostają rgaif - kruche naleśniki smażone w dużej ilości tłuszczu. Krótko przed 22 docieramy do celu i znajdujemy stosunkowo tani nocleg w hotelu Almanader. Jeszcze nie składamy broni, bo właśnie w rejonie Boumalne du Dades ekipa Zbyszka Kajzera obserwowała hubarę na początku 2013 roku. Wszystko rozstrzygnie się w najbliższym dniu...
Sklep z przyprawami i podobnymi specyfikami w Rissani
Paweł w muzycznym transie (fot. S. Czyż)
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz