czwartek, 7 sierpnia 2014

Na dalekiej północy - II: Varanger - rajd wybrzeżem Morza Barentsa (1-2 VI 2014)

c.d.

1 VI 2014, Gdzieś między Tana Bru i Hoyholmen

1 VI - Zima czy lato?

Poranek 1 czerwca. Nocleg we frontowych warunkach, ale z dachem nad głową zrobił jednak swoje i budzimy się zregenerowani, z nową dawką energii. Wprawdzie nie pada, ale ciężkie ołowiane chmury nie zwiastują lepszego scenariusza niż ostatniego wieczoru. Słońca praktycznie nie widać, a niewesołą tego konsekwencją jest uporczywy ziąb. Podczas śniadania przez chwilę odczuliśmy namiastkę fińskiej sauny, kiedy runął zaimprowizowany stolik zastawiony kilkoma kubkami i menażkami zalanymi wrzątkiem. Zważywszy na to, że zgromadzeni byliśmy wokół niego, mieliśmy dużo szczęścia, że obyło się bez ofiar. 
Pierwszym ptakiem widzianym tego dnia była pardwa mszarna z pobliskiego lasku brzozowego. Najwyraźniej niepotrzebnie martwiliśmy się jej brakiem w Finlandii - na Varanger również nie brakuje optymalnych dla niej siedlisk.
Głównym celem dzisiejszego dnia miała być miejscowość Båtsfjord, położona w północnej części półwyspu Varanger. Miejsce to słynie z dużych zimowych koncentracji birginiaków i turkanów i liczyliśmy, że część ptaków nie zdążyła jeszcze odlecieć na lęgowiska. Zanim jednak ruszymy na północ raz jeszcze kontrolujemy strome klify bliżej Tana Bru, z nadzieją zobaczenia białozora. Po kilkudziesięciu minutach oczekiwania w końcu zauważamy sokoła, który przylatuje na półkę skalną, blisko miejsca gdzie powinno znajdować się gniazdo białozora! Czeka nas jednak rozczarowanie - to sokół wędrowny... Z przebiegu całej obserwacji wnieść można, że to miejsce gniazdowania największego przedstawiciela rodzaju Falco, można już wymazać z mapy...

Czekanie na białozora (fot. AC)
A tymczasem pojawia się sokół wędrowny (Falco peregrinus)
 Typowy dla Varanger kościółek w okolicy Hoyholmen
 Od wczoraj pogoda poprawiła się nieznacznie...
A jednak Buka istnieje!
Jak widać, pomysłowość mewy siwej przy wybieraniu miejsca na gniazdo nie ma sobie równych...
... ale niewiele lepszy jest ostrygojad (Haematopus ostralegus) wysiadujący tuż przy jezdni...
 Bliskie spotkanie z łosiem (Alces alces)
Bliskie spotkanie z łosiem (Alces alces)

Powracamy do Hoyholmen gdzie droga główna odbija od ujścia Tany na zachód. Przed nami zza mgły wyłaniają się kolejne zaśnieżone wzgórza i surowy krajobraz, gdzie wzrokiem sięgnąć białej tundry. Srogość otaczającej nas krainy podkreślają jeszcze szarobiałe chmurzyska, z których co chwila zalewają nas naprzemiennie strumienie deszczu i śniegu. Co ciekawe, pomimo wrażenia bezgranicznej bieli, jest ciemno i ponuro. W tych warunkach momentami zupełnie zanika granica horyzontu i gdyby nie cienka nić całkowicie wolnej od śniegu szosy (uczcie się polscy drogowcy!) można by odnieść wrażenie lewitowania w tej bezkresnej, białej przestrzeni. Mijane jeziora są jeszcze pokryte warstwą grubego lodu. Ciężko jest ocenić grubość pokrywy śnieżnej, ale w niektórych miejscach ewidentnie ma kilka metrów. Wydawałoby się, że w tak surowym krajobrazie nie ma życia - nic bardziej mylnego. Nieliczne, wolne od śniegu i lodu przestrzenie są miejscami, gdzie ptaki budują gniazda, tokują, lub żerują. Przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów droga przecina płaskowyż o nazwie Kongsfjordfjellet, gdzie z auta udaje nam się wypatrzeć takie gatunki jak m.in. nur rdzawoszyi (2), śnieguła (kilka grupek, w sumie ponad 30 os.), górniczek (3), poświerka (4), kulik mniejszy (1), brodziec śniady (4), biegus zmienny (1), biegus mały (6), siewka złota (3), szlachar (2), rybitwa popielata (1), bielik (1), myszołów włochaty (1), pardwa mszarna (1) i białorzytka (jeden z najczęściej spotykanych gatunków wyprawy). Najciekawszym fragmentem drogi jest ten, oznaczony drogowskazem z nazwą płaskowyżu – jest to jednocześnie najwyższy punkt szosy do Båtsfjord (326 metrów n.p.m.). W pobliżu szosy obserwujemy w sumie 10 wydrzyków długosternych i 7 ostrosternych. Po prawie 40 kilometrach przejeżdżamy rozjazd na Berlevåg i w mijanym krajobrazie pojawiają się coraz liczniejsze polodowcowe oczka wodne - na kilku z nich obserwujemy lodówki i szlachary. Przez kolejne kilkanaście kilometrów droga przecina najwyżej położony płaskowyż w okolicy z 500-metrowym szczytem Oar’duvarri po lewej. Uważne przeglądanie skalistych zboczy procentuje stwierdzeniem pardwy górskiej. W końcu okolica zaczyna przypominać bardziej obrazki znane z przedwiośnia. Śniegu jest zdecydowanie mniej i podnosi się temperatura, co jest oznaką zbliżania się do położonego w strefie cieplejszych prądów morskich Indrefjord. I rzeczywiście - o 12:30 docieramy do Båtsfjord.

 Lepiej pamiętać, gdzie zaparkowało się samochód... (fot. AC)
Droga do Båtsfjord
Górniczek (Eremophila alpestris) - digiscoping
Pardwa mszarna (Lagopus lagopus) - digiscoping
Biegus mały (Calidris temminckii)

 Wydrzyk długosterny (Stercorarius longicaudus)
Wydrzyk długosterny (Stercorarius longicaudus)
 Wydrzyk długosterny (Stercorarius longicaudus) 
Skuter śnieżny na wyposażeniu każdego domostwa pośród tundry
Śnieguła (Plectrophenax nivalis)
Brodziec śniady (Tringa erythropus)
Jeziora jeszcze skute lodem...
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea) na śnieżnej pustyni

Nury rdzawoszyje (Gavia stellata)

Szlachary (Mergus serrator) i wydrzyk ostrosterny (Stercorarius pomarinus) w tle

 Lato na Varanger!:) (fot. KO)
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)


Kulik mniejszy (Numenius phaeopus)
Sprawdzając efekty sesji ze szlacharami... (fot. KO)
Gdzie kończy się ziemia, a zaczyna niebo?

Dzięki nielicznym elementom krajobrazu można ustalić granicę horyzontu ;)


Śniegu coraz mniej - zbliżamy się do morza
Lodówka (Clangula hyemalis)
Blisko celu

Miasteczko jest prawdziwie barwną oazą pośród surowej tundry. Jego mieszkańcy z dumą opowiadają, że to największy port rybacki Norwegii. Przewodnik, który wpadł mi do ręki przed wyjazdem podkreślał, że jeśli ktoś lubi zapyziałe miasteczka portowe z wszelkimi dodatkami związanymi z przemysłem morskim, tu znajdzie pewien swoisty urok. Ponieważ właśnie czegoś podobnego oczekiwałem i rzeczywiście gustuję w zacofanych nadmorskich osadach w stylu "Przystanek Alaska", klimat Båtsfjord od razu przypadł mi do serca. Z perspektywy czasu wcale nie żałuję, że wybraliśmy to miejsce zamiast komercyjnego i nastawionego na zysk Nordkappu, bo jeśli gdzieś na Varanger odczułem w 100% czar północnego osadnictwa, to właśnie tutaj. 
Zaraz po wjeździe do miasteczka rozpoczynamy obserwacje. Na pierwszy rzut idzie małe jezioro Straumsnesvatnet, tego dnia pełne mew trójpalczastych, wśród których pływa też samotna mewa siodłata i para ogorzałek. Po szybkiej kontroli mijamy jezioro, skręcamy w prawo i zatrzymujemy się nad zatoką Maritbukta - najbardziej wewnętrzną częścią Indrefjord. Trafiamy na odpływ dzięki czemu na pokrytym glonami i wodorostami fragmencie kamienistego wybrzeża czeka nas prawdziwa uczta dla oczu - żeruje tu stado ponad 130 siewek, składające się w lwiej części z biegusów morskich (ca 90) z domieszką biegusów zmiennych (ca 20) oraz sieweczek obrożnych, kamuszników, biegusów małych i krwawodziobów. Na zatoce zauważamy parę nurów rdzawoszyich i pojedynczego nurnika. Z kolei mewy trójpalczaste rozpatrywać należy w kategorii "niepoliczalnych".

Jezioro Straumsnesvatnet
Båtsfjord - widok na miasto od strony zatoki Maritbukta
Oglądamy siewki (fot. KK)
Kamuszniki (Arenaria interpres)
Krwawodziób (Tringa totanus)
Biegus mały (Calidris temminckii)
Sieweczka obrożna (Charadrius dubius)
Biegusy morskie (Calidris maritima)
Båtsfjord - wyjście z Indrefjord
Stado siewek - w większości biegusów morskich (Calidris maritima)
Båtsfjord - widok na miasto od strony zatoki Maritbukta
Charakterystyczne skrzynki pocztowe

W poszukiwaniu birginiaków i turkanów kontrolujemy liczne, mniejsze zatoczki i poszczególne baseny portowe. Z kaczek z rodzaju Somateria znajdujemy jednak jedynie edredony, a oprócz nich kolejne kamuszniki i pierwsze rzepołuchy. Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, ale właśnie dzięki temu mamy okazję zobaczyć przepiękną tęczę rozpościerającą się nad miasteczkiem i ujściem Indrefjordu do Morza Barentsa...

Nabrzeże portowe w Båtsfjord
Jedna z licznych zatoczek w Båtsfjord skontrolowana pod kątem turkanów i birginiaków

Jedna z licznych zatoczek w Båtsfjord skontrolowana pod kątem turkanów i birginiaków
Znajdujemy tylko edredony (Somateria mollissima)...
 


Wraz ze statkiem nadciągają mgła i deszcz...
... a następnie na niebie wykwita piękna tęcza - a właściwie dwie!
Kamusznik (Arenaria interpres)
Kamuszniki (Arenaria interpres)
Biegusy morskie (Calidris maritima)
Edredony (Somateria mollissima) na zamglonych wodach Indrefjordu
Tęcza nad Båtsfjord
Tęcza nad Båtsfjord

Dobre wyniki daje nam przeglądanie ptaków ciągnących za kutrami i statkami-przetwórniami powracającymi z morza do portu. Pośród licznych mew srebrzystych i trójpalczastych udaje się nam wypatrzeć 2 dorosłe i jedną młodą - mewy blade oraz dwa wydrzyki ostrosterne. Trzeciego "ostrostera" odmiany ciemnej znajdujemy w basenie portowym - ptak co chwila próbuje odebrać zdobycz którejś z trójpalczatek, a wszystko to rozgrywa się w pewnym momencie tak blisko nas, że nie potrafię sfotografować tych scen swoją "400-tką"...


Port w Båtsfjord
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)
Port w Båtsfjord
Mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla)



Nurnik (Cepphus grylle) - digiscoping

Båtsfjord
Båtsfjord
Båtsfjord
Za powracającym z morza statkiem - stadko mew...
... a wśród nich mewa blada (Larus hyperboreus)
Mewa blada (Larus hyperboreus)

Po 15-tej opuszczamy Båtsfjord tą samą - bo jedyną - drogą i po 4,5 km odbijamy w wąską, prowadzącą na południe szosę w lewo, oznaczoną drogowskazem „Syltefjord 28”. Podążamy nią przez dalszą godzinę przemieszczając się cały czas wzdłuż wartkiej rzeki Rávdol. W odróżnieniu od tundry między ujściem Tany i Båtsfjord, gdzie natrafialiśmy na pojedyncze zabudowania, mijany przez nas aktualnie skalisty obszar, przecięty licznymi, rwącymi strumieniami, jest całkowicie niezamieszkany. Z auta udaje nam się wypatrzeć kolejne tego dnia wydrzyki długosterne (2), pardwę mszarną i dwie pardwy górskie. W końcu naszym oczom ukazuje się ujście rzeki do zatoki Vassbotn połączonej wąskim i płytkim przesmykiem z charakterystyczną piaszczystą wyspą Gollaholmen, z Syltefjordem. Okolice ujścia porastają niskie zarośla wierzbowe - idealny biotop dla czeczotki tundrowej. Zatrzymujemy się żeby spróbować stymulacji głosowej i po chwili podlatują do nas dwie "tundry"! Niestety, ptaki uwijają się tak szybko, że nie udaje się wykonać im zdjęć, ale z bardzo bliska widzieliśmy dobrze ich cechy, m.in. delikatny dziobek i jasnoróżową pierś.

Rzeka Rávdol
Zatoka Vassbotn
Zatoka Vassbotn

Zjeżdżamy z wyniesienia terenu powyżej ujścia i po chwili droga kończy się w sennej osadzie Nordfjord. Być może dziesiątki i setki lat temu wioska rybacka działała prężnie - morze od wieków było przecież najważniejszą częścią życia mieszkańców półwyspu Varanger. Jeszcze w XX wieku na czas wiosennych połowów dzieci były zwalniane ze szkół, a w wioskach chwilowo wzrastała liczba ludności. Jednak kiedy pojawiły się kutry i łodzie motorowe, Nordfjord podzieliło zapewne smutny los wielu małych osad. Dziś miejsce to jest opustoszałe i zamiast podziwiać tu kunszt norweskich rybaków oglądamy opuszczone domy i porzucone na brzegu łodzie.

Widok na Nordfjord 
Początek szlaku do Stauranfuglefjell
Nordfjord i opuszczony dom, który miał jeszcze odegrać ważną rolę na naszej wyprawie;)

Nordfjord odwiedzamy z jednego powodu - tutaj zaczyna się szlak prowadzący do oddalonej o 11 kilometrów spektakularnej kolonii ptaków morskich Stauranfuglefjell, znajdującej się na wysokich na 200 metrów urwiskach, rozciągniętych na odcinku 4 kilometrów. Wiedzieliśmy o tym, że do kolonii pływa też statek z Båtsfjord, ale przecież 11 kilometrów to przyjemny dystans, w sam raz na pieszą, popołudniową wędrówkę! Nie spodziewaliśmy się, że w ciągu najbliższych godzin przyjdzie nam zweryfikować ten pogląd... Przewodnik, który ochoczo zagrzewał nas do podjęcia wyzwania dotarcia do kolonii drogą lądową nie raczył bowiem nadmienić, że praktycznie cała ścieżka usłana jest ogromną ilością kamieni, które powodują, że ani na minutę nie wolno tracić koncentracji - co gorsza, w wielu miejscach kamienie przykrywają płaty śniegu - przemierzając je musimy zachować szczególną ostrożność, bo gdzieniegdzie przysłaniają one rozpadliny lub rwące potoki. Prosta linia na mapie okazuje się być stromym na 500 metrów podejściem na wierzchołek Syltefjordstauran. Kiedy po trzech godzinach wędrówki docieramy na jego szczyt okazuje się, że nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Naszym oczom ukazuje się też kolonia - wciąż bardzo odległa, od której oddziela nas m.in. podmokła dolina (z rozgałęzionym korytem rzeki do sforsowania) szerokości dwóch kilometrów - na szczęście zabraliśmy lunety (choć mój odciśnięty prawy bark nie ma ze szczęściem nic wspólnego) i udaje nam się dojrzeć liczne głuptaki, kilkanaście wydrzyków ostrosternych i około dwudziestu fulmarów - piękny bonus! Na kamienistych zboczach góry blisko wierzchołka obserwujemy też dwie pardwy górskie i dwa piękne samce śnieguły. Pojawiają się rozterki - kontynuować wędrówkę, czy zawracać. Stajemy jednak w obliczu faktów. Zważywszy na tempo marszu mamy szansę wrócić do auta na 6-7 rano. Pełni wiary w treść przewodnika nie zabraliśmy ze sobą prowiantu (nie licząc nadpoczętej paczki solonych orzeszków...) - bo przecież wrócimy na kolację. Co gorsza, nie wzięliśmy również wody (Może słonego orzeszka?), ale na szczęście wody w naturze jest pod dostatkiem. Kiedy dodamy do tego kilogramy niepotrzebnie zabranych ubrań - pogoda już dawno nie była tak kapryśna, ale ciuchów mieliśmy co najmniej na siedem osób - ukazuje się pełny, fatalistyczny obraz tej wycieczki. Na szczęście górę bierze zdrowy rozsądek i zwycięża opcja defensywna;). Dodać tu muszę, że chociaż w pewnym sensie ponieśliśmy porażkę, nikt z nas nie spisał tego popołudnia na straty. Krajoznawczo była to chyba najpiękniejsza trasa podczas całej, dwutygodniowej wycieczki, a plenery Syltefjord w zmiennych warunkach pogodowych (w tym kolejne dwie tęcze!) na zawsze pozostaną w naszej pamięci.
















Śnieguła (Plectrophenax nivalis)
Śnieguła (Plectrophenax nivalis)
Już prawie na szczycie Syltefjordstauran...

Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)
Dalej już tylko Morze Barentsa...

Po 22 powracamy do auta, które zostawiliśmy na początku szlaku do Stauranfuglefjell. Nadciągające nad Nordfjord deszczowo-śniegowe chmury powodują, że podejmujemy kolejną próbę znalezienia kwatery, ale ostatecznie kończy się tylko na wykorzystaniu rybackiej infrastruktury;). Rozbijamy namioty na pomoście opuszczonego magazynu na palach, ale musimy je obciążać kamieniami i tobołami, żeby nie odfrunąć w nich do morza. Z Karoliną przenosimy swój namiot na stały grunt i chowamy go za budowlą, która teraz osłania nas od silnego wiatru. Nie oznacza to jednak, że noc jest komfortowa. Po raz pierwszy w życiu śpię w dziewięciu warstwach ubrań, przez co przypominam wyrzuconego na brzeg finwala, ale przynajmniej zapewnia mi to jako-taki komfort termiczny. Gorzej ze swobodą ruchów - przewrócenie z boku na boku byłoby możliwe dopiero z pomocą wolontariuszy Greenpeace'u. W nocy przez dość długi czas porządnie leje, ale na szczęście nasze namioty wytrzymują napór wody. Kiedy przebudzam się około drugiej w nocy wieje naprawdę mocno i kierując swoje myśli na pomost rybackiego magazynu mam nadzieję, że rano odnajdziemy się w komplecie.

Namiot osłonięty od wiatru - jest powód do radości...
... podczas, gdy niektórzy próbują szczęścia na pomoście...
Prawda, że ładny widoczek z namiotu?

2 VI - Z Båtsfjord do Vardø

Wychodząc z namiotu o 5 rano miałem tylko jedno marzenie - chociaż na chwilę schować się w aucie przed lodowatym wiatrem. Wnętrze naszego pojazdu przypominało jednak chłodnię i pierwszą godzinę po przebudzeniu spędziłem na nieskoordynowanym truchtaniu wzdłuż linii brzegowej Syltefjordu i zrzucaniu z siebie kolejnych warstw ubrań +/- co 20 minut (stanęło na sześciu...). Po 6-tej opuszczamy zachmurzony i wyludniony Nordfjord kierując się z powrotem do Båtsfjord, gdzie podczas szybkiej objazdówki przekonujemy się, że w zatokach i basenach portowych niewiele się zmieniło - do listy wyprawy dopisujemy tylko widzianego przez Adama pluszcza. W końcu obieramy kierunek na południowy-zachód i z każdym przejechanym kilometrem oddalamy się od "krainy wiecznej zimy". Ostatnia prosta z Hoyholmen do Tana Bru wskrzesiła wręcz w nas nadzieję na to, że w końcu użyjemy sobie trochę lata. W Tana Bru urządzamy dłuższą przerwę na stacji benzynowej na tankowanie, śniadanie i dokonanie ablucji (łazienka na stacji zasługuje na wyróżnienie w jakimś prestiżowym konkursie podróżniczym - naprawdę!). Po tym przystanku, który przywraca nam trochę wigoru ponownie przekraczamy Tanę i w Skiippagurra (nie, nie zacięła mi się klawiatura) obieramy kierunek na wschód. Po niespełna kwadransie dojeżdżamy do Varangerbotn - pierwszej miejscowości na południowym wybrzeżu półwyspu Varanger.

Ostatnie, w pełni zimowe widoki w drodze nad Varangerfjord

W Varangerbotn zatrzymujemy się na chwilę na parkingu przy Muzeum Saamów (Várjjat Sámi Musea) z ciekawą ekspozycją plenerową, ukazującą m.in. jak mieszkali dawni mieszkańcy Finnmarku. Co ciekawe, w regionie tym widoczne są wpływy co najmniej czterech odmiennych kultur - Saami, Kvens (ludność pochodząca z północnej Szwecji i Finlandii), norweskiej i rosyjskiej. Chociaż pierwsze trwałe osady w Finnmarku datuje się na przełom XII i XIII wieku, lud Saami zamieszkuje te tereny od 2000 lat. Ślady osadnictwa na Varanger sięgają jednak jeszcze głębiej - Saami są potomkami przedindoeuropejskiego, myśliwskiego ludu zwanego Lappami, który zamieszkiwał tereny Fennoskandii od czasów ostatniego zlodowacenia (10 tys. lat temu). Na Varanger rodzima ludność po dziś dzień pielęgnuje dawne obrzędy i tradycje - ponad 2000 Saami nadal zajmuje się tu hodowlą reniferów. Muzeum nie jest jedyną atrakcją Varangerbotn. Tuż za parkingiem rozpoczyna się drewniana kładka, która prowadzi do dwóch zabudowanych schronów z widokiem na Varangerfjord, skąd obserwować można ptaki żerujące na tworzących się po odpływie płyciznach. Tego dnia ptaków jest jednak mało - stwierdzamy tu 14 sieweczek obrożnych, szlamnika, 3 ostrygojady i parę uhli.

Muzeum Saamów w Varangerbotn
Muzeum Saamów w Varangerbotn
Flaga Laponii zawiera barwy Finlandii, Norwegii, Rosji i Szwecji. Koło odzwierciedla starania o zachowanie własnej kultury, języka i tradycji.
Varangerfjord

Z Varangerbotn kierujemy się na wschód i po 13,5 kilometrach w Nesseby skręcamy w prawo w drogę prowadzącą na niewielki półwysep. U jego nasady znajduje się chyba najbardziej charakterystyczna budowla na Varanger - protestancki (większa część schrystianizowanych pomiędzy XVII a XIX wiekiem Saami przyjęła luteranizm), biały kościółek ze strzelistą wieżą. Budowla zbudowana została w 1858 roku, a w pełni odnowiono ją w roku 1983. Przyległa kaplica datowana na rok 1700 jest prawdopodobnie najstarszą budowlą sakralną na Varanger. Obok kościoła znajduje się stary cmentarz (niektóre groby pochodzą z końca XIX wieku) z charakterystycznymi ażurowymi, żelaznymi krzyżami. Linia brzegowa półwyspu w Nesseby pełna płycizn i małych zatoczek wydaje się być idealnym miejscem na birginiaki i pewnie udałoby się nam je tu zobaczyć, gdybyśmy przybyli do Norwegii kilka tygodni prędzej - dziś musimy się zadowolić licznymi edredonami... Na błotku żeruje szlamnik i kilka pospolitych na Varanger ostrygojadów - te ostatnie muszą mieć gdzieś w pobliżu gniazda, wnosząc po ich zachowaniu. Najciekawsze okazuje się być małe jeziorko na tyłach kościoła, gdzie możemy z bardzo bliska obserwować dwie pary pięknych płatkonogów szydłodziobych - dystans obserwacji wynosi momentami pół metra... Coś pięknego! Według przewodnika, na leżącej 300 metrów na zachód od półwyspu wysepce Åvehat powinna znajdować się kolonia rybitw popielatych, ale jest to już informacja nieaktualna. Na wodzie w pobliżu wyspy żeruje tylko mała grupka mew nękana przez ciemnego wydrzyka ostrosternego. Będąc w Nesseby nie sposób przeoczyć pięknej, sporej suszarni na dorsze. Na całym Varanger jest to widok dość powszechny, ale niestety nie mamy okazji zobaczenia podobnej konstrukcji pełnej ryb. Czerwiec jest chyba zbyt późnym miesiącem na takie widoki - ryby najlepiej się suszą, gdy temperatura oscyluje w granicach kilku stopni powyżej zera, a ponieważ cały proces suszenia trwa około trzech miesięcy, napełnianie żerdzi zaczyna się najczęściej w lutym-marcu, po ustąpieniu ostrych mrozów - zbyt duży mróz (a właściwie lód) również uszkadza ryby. No cóż - mam kolejny pretekst do przyjazdu tutaj wczesną wiosną (oprócz m.in. zorzy polarnej, stad łuskowców oraz wybarwionych birginiaków i turkanów).

Kościół w Nesseby
Kościół w Nesseby
Ostrygojad (Haematopus ostralegus)
Charakterystyczna suszarnia dorszy w Nesseby
Zatoka w Nesseby oferuje świetne żerowiska dla siewek...
... m.in. tego oto szlamnika (Limosa lapponica)
Kościół w Nesseby
Panorama od strony wyspy za kościołem
Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus) na tle kościoła w Nesseby
"Płatkonogowe" jeziorko za kościołem
Płatkonóg szydłodzioby (Phalaropus lobatus)
Płatkonóg szydłodzioby (Phalaropus lobatus)
Płatkonóg szydłodzioby (Phalaropus lobatus)
Płatkonogi szydłodziobe (Phalaropus lobatus)
Płatkonóg szydłodzioby (Phalaropus lobatus)
Nesseby

Kolejną miejscowością na trasie naszego przejazdu jest położone 35 kilometrów dalej na wschód Vadsø  - jeden z ośrodków administracyjnych półwyspu Varanger. Miejscowość słynęła dawniej z bogactwa kulturowego. W ciągu swojej historii Vadsø było punktem docelowym imigracji z Finlandii, a w latach 30. i 40. XIX w. Kvens (jak nazywali osiadłych tu Finów Norwegowie) stanowili połowę jego mieszkańców. W XVII wieku w miasteczku obecni byli także Pomorcy - rosyjska ludność trudniąca się handlem i rybołówstwem. Dla upamiętnienia niejednorodnego dziedzictwa narodowościowego w 1977 roku w centrum Vadsø wzniesiono nawet pomnik. Tym co czyniło miasto atrakcyjnym z naszego punktu widzenia była przedwyjazdowa analiza trip reportów, która wykazała, że właśnie tutaj najdłużej trzymają się późną wiosną niedobitki birginiaków. Wynika to z tego, że zimą to właśnie wokół Vadsø kumulują się one w największej liczbie - około 3500 ptaków. Jeśli więc miało nam się z tym gatunkiem udać, to praktycznie albo w Vadsø, albo wcale. Ponieważ zimujące birginiaki preferują płytkie wody przybrzeżne najlepszymi miejscami do ich obserwacji wydawały się być baseny portowe oraz wciśnięte pomiędzy stały ląd i wyspę Store Vadsøya, zatoki Hamna i Makkeleira.

Stare magazyny portowe i falochron w Vadsø
Vadsø

Po początkowym niepowodzeniu w porcie, gdzie udaje nam się zobaczyć tylko kilkanaście edredonów, przekraczamy charakterystyczny most prowadzący na Store Vadsøya - wyspę, która do początku XVII wieku stanowiła odrębną osadę (jeszcze na początku XX wieku dostać się tu można było tylko łodzią). Ulicą Fabrikkveien dojeżdżamy do starej przetwórni oraz opuszczonych doków i magazynów portowych, za którymi rozpoczyna się falochron (molokroken) zamykający zatokę Hamna od zachodu. Z falochronu obserwujemy jednak jedynie liczne mewy trójpalczaste, 3-4 wydrzyki ostrosterne i kilka rybitw popielatych. Powracamy w rejon mostu i parkujemy auto przed Vadsø Fjordhotell, który reklamuje się jako The birders basecamp. Stąd ścieżką kierujemy się na wschodnią stronę wyspy, objętej ochroną jako park kulturowy (Vadsøya kulturpark). Jego symbolem jest Luftskipsmasta - 35-metrowy maszt wzniesiony w połowie lat dwudziestych minionego stulecia jako urządzenie do zakotwiczenia i wypuszczania sterowców wyruszających w rejon Arktyki. Po raz pierwszy skorzystała z niego w kwietniu 1926 roku wyprawa Roalda Amundsena, Umberto Nobilego i Loncolna Ellswortha. Wyprawa zakończyła się sukcesem: sterowiec Norge N-1 przeleciał nad Biegunem Północnym do Teller na Alasce. W 1928 roku Nobile próbował sterowcem Italia powtórzyć tamten wyczyn - wyruszył ze Store Vadsøya, lecz rozbił się w lodach północno-zachodniego Spitsbergenu. W zakrojonej na szeroką skalę międzynarodowej ekspedycji ratunkowej zginął Amundsen - natomiast winny katastrofie Nobile (zbagatelizował ostrzeżenia meteorologiczne i wprowadził statek powietrzny w burzę śnieżną) został ocalony przez załogę radzieckiego lodołamacza Krasin. Na wyspie zobaczyć też można bunkry i stanowiska strzeleckie z okresu II wojny światowej. Chociaż dzisiaj życie na Varanger toczy się nadzwyczaj spokojnie, pamiętać trzeba, że zarówno w 1940 jak i w 1945 o ten surowy skrawek norweskiej ziemi trwały krwawe i zacięte boje. Pod koniec wojny Niemcy wycofujący się z Finnmarku stosowali taktykę spalonej ziemi, w związku z czym większość osad została niemal doszczętnie zrównana z ziemią. Obszar Vadsøya kulturpark jest również cenny przyrodniczo. Nad krzewiastą tundrą tokują świergotki rdzawogardłe. Zachwyca nas obserwacja 48 płatkonogów szydłodziobych na małym jeziorku Vadsøydammen - nic to jednak nie znaczy wobec faktów z ostatnich lat - na przełomie czerwca i lipca stwierdzono tu bowiem koncentrację liczącą 560 osobników! W końcu rozstawiamy się z lunetami na wyniesieniu terenu na północ od jeziorka skąd rozpościera się świetny widok na zatokę Makkeleira. Krótki rekonesans przynosi wreszcie upragniony moment - w pobliżu usytuowanej na kamienistym brzegu kolonii rybitw popielatych pływa stadko birginiaków - 6 samców i 3 samice!!! Ptaki trzymają się dość blisko brzegu, pośród otoczaków i większych kamieni porośniętych wodorostami - czyli wszystko tak, jak "nakazuje" literatura. Niestety, ubarwienie tylko jednego z samców zbliżone jest do widowiskowej szaty godowej... Do pełnej satysfakcji trzeba będzie jeszcze "dorzucić" kiedyś wybarwionego pana birginiaka;).

Panorama Vadsø ze Store Vadsøya
Świergotek rdzawogardły (Anthus cervinus)
Store Vadsøya - Kolejne tego dnia "płatkonogowe jezioro" i Luftskipsmasta
Jedna z pamiątek burzliwych wojennych dziejów Vadsø
Rybitwy popielate (Sterna paradisaea)
Store Vadsøya - Luftskipsmasta
Store Vadsøya
Store Vadsøya - tablica upamiętniająca wyprawę Amundsena, Ellswortha i Nobile
Birginiaki (Polysticta stelleri)
Birginiaki (Polysticta stelleri)
Birginiaki (Polysticta stelleri) - digiscoping

Na parkingu pożeramy zakupione rano w Tana Bru sałatki - przy okazji dowiaduje się, że składnikami mojej są tylko marchewka z kapustą;). Przy wyjeździe z Vadsø Adam zauważa jeszcze dwa birginiaki pływające po drugiej stronie zatoki - niestety ptaki są mało aktywne i na dodatek mamy je centralnie pod światło. Kontynuujemy jazdę na wschód i wpół do 4-tej docieramy do Ekkerøy - jednej z najstarszych rybackich wiosek nad Varangerfjord, którą dziś zamieszkuje zaledwie około 40 osób. Ciężko uwierzyć, że znajdujący się tu port miał w czasie ostatniego światowego konfliktu duże znaczenie strategiczne - kiedy jednak spojrzymy na mapę uświadamiamy sobie, że kto panował w Ekkerøy, kontrolował zarówno wejście do Varangerfjord jak i granicę ze Związkiem Radzieckim. Świadectwem dramatycznych wydarzeń pierwszej połowy lar 40. XX wieku są ruiny bunkrów i nadbrzeżnych umocnień. Końcówka "øy" w nazwie miejscowości oznacza, że miejsce to było pierwotnie wyspą, jakkolwiek obecnie połączone jest wąskim piaszczystym przesmykiem z półwyspem Varanger. Zaraz po wjeździe do osady mijamy sporą kolonię rybitw popielatych. Krzyśkowi i mnie udaje się stworzyć idealny układ - my poświęcamy dłuższą chwilę na ich fotografowanie podczas gdy pozostali członkowie ekipy zajmują się przygotowaniem obiadu;). Rolę odwracają się po spożyciu posiłku, kiedy wydelegowani zostajemy do mycia garów w Morzu Barentsa. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - wypełniając obowiązki mamy okazję obserwować stadko 35 biegusów morskich, żerujące na wyplutych przez morze wodorostach. Trafiamy również na jeszcze ciepłe (ale już bez głowy...) truchło jakiegoś walenia - najpewniej morświna. Zarówno moment spożywania przez nas posiłku, jak i rytuał mycia naczyń cieszy się ogromnym zainteresowaniem wśród miejscowych owiec - jedynych zauważalnych przedstawicieli gromady ssaków. Najwyraźniej w Ekkerøy owce nie mają zbyt wielu rozrywek.

Ekkerøy
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea)
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea)
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea)
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea)
Mewa siwa (Larus canus)
Ekkerøy czyli cisza, spokój i owce (fot. AC)

Pomijając wojenne pamiątki, Ekkerøy słynie najbardziej z jednego z największych ptasich klifów w Europie - wysoka na 50 metrów skała jest domem około 20 tysięcy par mew trójpalczastych. Stojąc u podnóża klifu łatwo przyswoić sobie informację, że "trójka" jest najliczniejszą mewą świata. Widok na kolonię jest niesamowity - ptaki przesiadują na tysiącach półek skalnych i kotłują się w powietrzu przy akompaniamencie nosowych jęków, które wydobywając się z tysięcy gardeł jednocześnie tworzą harmider nie do opisania. Nie bacząc na nieustające bombardowanie odchodami Paweł wyrusza na poszukiwanie skorup jaj do badań, a nasza pozostała czwórka spaceruje wzdłuż klifu obserwując różne zachowania "trójpalczatek". Pomimo wczesnej pory udaje nam się zobaczyć kilka puchatych pisklaków, które o wiele bardziej przypominają młode osobniki najczęściej odwiedzające nasz kraj;). Pomimo alarmującego tonu opisu w przewodniku, ptaki niewiele robią sobie z naszej obecności, o czym świadczą poniższe zdjęcia. No, może parę razy skierowały w naszą stronę "luki bombowe", ale skończyło się na salwach ostrzegawczych ;).

Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Ekkerøy - po lewej klif z kolonią mew trójpalczastych (Rissa tridactyla)
Ekkerøy - klif z kolonią mew trójpalczastych (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla) na klifie w Ekkerøy
Ekkerøy - klif z kolonią mew trójpalczastych (Rissa tridactyla)
Ekkerøy - klif z kolonią mew trójpalczastych (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla)
Mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla) w pingwiniej pozie;)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Młoda mewa trójpalczasta (Rissa tridactyla)
Mewy trójpalczaste (Rissa tridactyla)
Warunki obserwacji są komfortowe... (fot. KO)
Brodziec śniady (Tringa erythropus)

Z Ekkerøy kierujemy się dalej na północny-wschód objeżdżając już teraz Varanger od wschodu. W okolicy osady Krampenes zauważamy polującą przy drodze uszatkę błotną. Z auta mamy możliwość obserwacji licznych edredonów, rybitw popielatych, rożeńców, lodówek i innych ptaków tundry, takich jak wydrzyki ostrosterne, płatkonogi szydłodziobe czy bataliony. Tuż przed wioską Skallelv ma miejsce chyba najbardziej kuriozalna historia podczas całej wycieczki. Zatrzymujemy się żeby wymienić informację z holenderskimi ptasiarzami, którzy na poboczu drogi fotografują pardwę mszarną. Z obu stron padają standardowe pytania o birginiaki i turkany, po czym jeden z Holendrów pyta mnie czy widzieliśmy... pasterza różowego. Zatkało mnie - pasterz na Varanger? To byłoby chyba najdalej na północ wysunięte stwierdzenie tego południowego gatunku! Holender widząc mój skonsternowany wyraz twarzy podsuwa mi pod nos "Collinsa" otwartego na stronie rozpoczynającej się szpakiem, a kończącej wilgą - o pomyłce więc nie ma mowy;). Po chwili dowiaduje się absolutnie sensacyjnej rzeczy - w Skallelv od kilku dni przebywa dorosły pasterz! Ponieważ jesteśmy w zasadzie na rogatkach wspomnianej miejscowości, Holendrzy "holują" nas pod właściwy adres. Pasterz przebywa w przydomowym ogródku - zupełniej jak w ubiegłym roku w Osiecznej;). W pewnym momencie przedstawił się nam jako pasterz w dosłownym tego słowa znaczeniu, kiedy dosiadł... gipsowego baranka. Dla Krzyśka jest to pierwsza obserwacja tego gatunku w życiu i chyba nie do końca wierzy w to co widzi. Zanim opuścimy Skallelv kontrolujemy jeszcze fragment wybrzeża we wsi w efekcie czego obserwujemy pierwszą fokę i standardowy już zestaw ptaków - wydrzyk ostrosterny, nury czarnoszyje (2), biegusy morskie (9), nurniki (6), brodziec śniady (1), krwawodziób, biegus zmienny (2), edredon (40) i rybitwa popielata.

Uszatka błotna (Asio flammeus)
Uszatka błotna (Asio flammeus)
 Pardwa mszarna (Lagopus lagopus)
Pardwa mszarna (Lagopus lagopus)
 Pasterz (Pastor roseus)
 Pasterz (Pastor roseus)
 Pasterz (Pastor roseus)
Pasterz (Pastor roseus)
Senna osada Skallelv

Podbudowani niezwykłą obserwacją ruszamy w dalszą drogę. Dojeżdżając do Komagvær zauważamy pokaźne stado edredonów, liczące blisko 400 ptaków (+ 30 lodówek, 5 markaczek i 22 szlachary). Od razu wyczuwamy szansę na turkana i... nie mylimy się! Już po chwili Paweł znajduje pojedynczą samicę! W grupie z samicami edredona ptaka najłatwiej rozpoznać po rozmiarach (jest mniejszy), ciemnym paznokciu na końcu dzioba i ciemnym zajadzie nadającym mu "uśmiechnięty" wyraz twarzy. Podobnie jak w przypadku "zaliczenia" birginiaków zabrakło jedynie pięknego samca w szacie godowej. No ale cóż - nie można mieć wszystkiego. Na brzegu morza żeruje grupa siewek: 12 biegusów morskich, 17 piaskowców, biegus zmienny, 3 sieweczki obrożne i 4 ostrygojady. Zauważamy też pierwsze gęsi zbożowe (2 os.) - gdzie one wszystkie się lęgną? Po kilkudziesięciu minutach zmierzamy już dalej na północ. W rejonie Kiberg już prawie zaliczyliśmy pieśca - gdyby tylko nie okazał się być jasnym lisem!

 Turkan (Somateria spectabilis) - digiscoping
 Turkan (Somateria spectabilis) - digiscoping
Turkan (Somateria spectabilis) - digiscoping

Lis (Vulpes vulpes), który zgotował nam niezłe emocje...
Zając bielak (Lepus timidus)

Po kilku kilometrach droga rozgałęzia się - główna "E-75-tka" prowadzi prosto na Hamningberg, natomiast my odbijamy w prawo w kierunku tunelu (Ishavstunnelen) pod Morzem Arktycznym prowadzącego na wyspę Vardøya. Najgłębszy punkt tego cudu techniki znajduje się 88 metrów pod poziomem morza, natomiast jego długość wynosi 2,9 kilometra - wystarczająco dużo, żeby żaden klaustrofob nigdy nie postawił nogi po jego drugiej stronie. Wyjeżdżamy z tunelu i już jesteśmy w Vardø - najdalej wysuniętym na wschód mieście w Norwegii (a nawet dalej niż Kijów czy Stambuł!) i jedynym, położonym w arktycznej strefie klimatycznej. W poszukiwaniu miejsca na camping krążymy dłuższą chwilę po miejscowości, dzięki czemu poczuć możemy jej wyjątkowy charakter. Miasto ma w swojej historii niezwykle ciekawe epizody. W XVII wieku północny kraniec świata, na którym znajduje się Vardø uznany został przez Kościół za siedlisko szatana. Pociągnęło to za sobą krwawe prześladowania kobiet - w latach 1621-1692 oskarżono o czary i spalono na stosie 80 mieszkanek Vardø, które miały rzekomo czcić szatana na wznoszącym się na południe od miasta wzgórzu Domen. W latach 1734-1738 na polecenie króla Christiana VI w mieście wzniesiono Vardøhus Festning - fortecę w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Podczas walk w Norwegii w 1940 garnizon Vardøhus był ostatnim punktem, nad którym powiewała norweska flaga - Niemcy ściągnęli ją dopiero 20 maja, tj. trzy dni po kapitulacji kraju. 25 maja Norwegowie ponownie wciągnęli ją jednak na maszt i chociaż pięć razy była ona następnie zmieniana przez Niemców na proporzec ze swastyką, pięciokrotnie powracała w wyniku działań miejscowych żołnierzy. „Wojna o flagę” trwała do czasu aresztowania komendanta twierdzy kapitana Ronalda Rye Rynninga 7 października i do dziś pozostaje jednym z symboli norweskiego oporu w czasie II wojny światowej. Na wzgórzach za miastem wybijają się kuliste czasze stacji radarów Globus II, której funkcjonowanie wzbudza wiele kontrowersji. Według oficjalnego stanowiska norweskiej armii radary służą do monitorowania obiektów w kosmosie Spekulacje dotyczące kontrolowania ich przez amerykańskie służby specjalne nabrały na sile, kiedy w 2000 roku podczas burzy został zerwany dach jednej z kopuł ukazując anteny skierowane w kierunku... Rosji (więcej można przeczytać o tym tutaj i tutaj). Odwiedzamy też port, który dzięki działaniu ciepłego prądu atlantyckiego jest wolny od lodu przez cały rok - najprzyjemniejszym ptasim akcentem jest tu młoda mewa blada.

Ishavstunnelen
Ulice Vardø
 Vardø dziwnymi graffiti stoi... (fot. AC)
Vardø dziwnymi graffiti stoi... (fot. AC)
Kościół w Vardø
Vardø
Port w Vardø
Port w Vardø i widok na Hornøya
Port w Vardø
Widok na Hornøya
Vardø

Na nocleg wybieramy północny cypel prawego "skrzydła" Vardøya dzięki czemu z namiotów mamy bezpośredni widok na ptasią wyspę Hornøya - nasz jutrzejszy cel! Krótkie spojrzenie przez lunetę powoduje zawroty głowy - ciężko uwierzyć, że te tysiące punkcików w kadrze to ptaki. W dodatku już jutro będziemy je mieć w zasięgu ręki! Tuż koło naszego biwaku znajduje się mała kolonia rybitw popielatych, a wzdłuż kamienistego wybrzeża co chwila krążą mewy trójpalczaste, a także biegus morski i ostrygojad. Niezwykle udany dzień zwieńczyła kapitalna obserwacja ptaków podążających za kutrem rybackim przechodzącym pomiędzy Vardøya i Hornøya, wśród których zauważamy wydrzyka tęposternego, 2 wydrzyki ostrosterne i ponad 200 fulmarów w trzech odmianach barwnych! Noc była chłodna jak na arktyczny klimat przystało - ale czego spodziewać się po miejscowości, której roczna średnia temperatur nie przekracza 10°C!


Nasz camping z wyspą Hornøya w tle

Fulmary (Fulmarus glacialis) w stadzie mew

c.d.n.

9 komentarzy:

  1. W Nesseby można zobaczyć suszarki pełne ryb nawet miesiąc później. Tu dowód: http://obiezyswiat.org/index.php?gallery=25170 Trzeba trochę poszukać;-)
    Czekam na Twoją relację z Hornøya. Moje maskonury znajdziesz na OŚ. Inne ptaki, które tam widziałam też kiedyś pokażę (najwięcej czasu mam w długie jesienne wieczory). Mam też w planie zaprezentowanie osady Hamningberg.
    Varanger to miejsce przecudnej urody:-)
    Pozdrawiam
    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafiłem na tę fotorelację przed pisaniem swojej, ale jakoś nie skojarzyłem dat :). Dobrze wiedzieć, że mieliśmy szansę - szkoda, że jej nie wykorzystaliśmy, ale jestem dobrej myśli, że okazja jeszcze będzie. Świetne zdjęcia - mi pewnie jeszcze zajmie z ok. 2-3 tygodnie dopracowanie do końca ostatniej części - zwłaszcza, że jest co pokazywać :).
      Hamningberg zrobił na mnie wielkie wrażenie - szkoda, że na cały Varanger mieliśmy tylko 4 dni... Mógłbym tam spokojnie spędzić 4 miesiące ;). Pozdrawiam i do usłyszenia!

      Usuń
  2. super wyprawa i czadowe foty!
    mała uwaga co do ID; na fotkach z Batsfjor masz "totka " w godówce a nie śniadego ;-)
    dziwne rzeczy sie niestety dzieją podczas czytania- ze 3 x zawiesił się komp sygnalizując jakieś problemy ze sterownikiem monitora. Dzieje sie tak niezależnie od tego na jakim sprzęcie czytam Twe wyprawowe relacje, obczaj se to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki, poprawiam - błędy się zdarzają niestety w takich rozmiarów tekstach:)
      Co do problemów z wyświetlaniem u mnie zdarza się to samo - póki co nie wiem jak to rozwiązać. Może to nieuchronna konsekwencja zbyt dużej ilości treści i zdjęć na jeden tekst? Spróbuję jakoś dojść do tego, może na forum googla ktoś zna jakiś złoty środek :).

      Usuń
  3. dokładnie mam taki sam problem z otwieraniem fotek, ale opis świetny, aż się prosi o książkowe wydanie :) Poza tym czytając tą relację fajnie mi się przypomina ta sama trasa którą przemierzałem pod koniec XX wieku. Super. Pozdr.Waldek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Waldek:) Jak dojdzie do książkowego wydania, to masz u mnie egzemplarz za motywację;)

      Usuń
  4. Super opowiadanie i bardzo ladne zdjecie ! :)
    Libor V

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłem niedawno na Runde w Norwegii, ale widzę, że koniecznie trzeba jeszcze odwiedzić Skandynawię :)

    OdpowiedzUsuń