23 III 2013, Łukęcin
16 marca bieżącego roku, w Łukęcinie koło Kamienia Pomorskiego, zaobserwowana została czwarta dla Polski markaczka amerykańska Melanitta americana! Ptaka, w sporym stadzie markaczek, wypatrzyli Zbyszek Kajzer i Sebastian Guentzel. W kilku kolejnych dniach, "raryta" potwierdzali następni obserwatorzy, którzy ze znalezieniem przybysza zza oceanu mieli czasem spore problemy, a to wskutek wysokiej fali, która znacząco utrudniała przeglądanie kaczek. Tak się złożyło, że podobnie jak w 2009, kiedy gatunek ten gościł na naszym wybrzeżu po raz ostatni, również tym razem, z różnych względów nie mogłem od razu startować na północ... W zasadzie to spisałem już markaczkę na straty, ale kiedy okazało się, że ptak siedzi i siedzi (20 marca potwierdził go Michał Kujawa) i pojawiła się realna szansa na skompletowanie składu na "szybką akcję", nadzieja odżyła :) Mimo, że w czwartek (21) i piątek (22) nikt nie kontrolował już morza w Łukęcinie, nasza ekipa w składzie: Gucio Schneider, Michał Skóra, Tomek Grochowski i ja, rusza do akcji!
Droga mija nam bez większych utrudnień - w dużej mierze i dlatego, że całą zachodnią ścianę Polski objeżdżamy... niemiecką autostradą. Jedynie słupek rtęciowy na termometrze, mierzącym temperaturę na zewnątrz, wyczynia cuda... W szczytowych momentach wskazuje -14 stopni. Im dalej przemieszczamy się na północ, tym więcej śniegu leży na polach. Bliżej wybrzeża, drogi są pokryte lodem i zasypane białym puchem - jedzie się jak po lodowisku. A mamy trzeci dzień wiosny!
Na miejsce docieramy o 8:00. Każdy zakłada na siebie tyle ubrań ile tylko zabrał ze sobą (później okazuje się, że tylko w wypadku Michała, znaczyło to: "tyle ile trzeba żeby nie zamarznąć"). Po kilku minutach jesteśmy już na schodach prowadzących na plażę - stoimy na kilkumetrowym wyniesieniu, co znacznie zwiększa nasze pole widzenia. Już na pierwszy rzut oka zauważalne są duże ilości markaczek - myślę, że 500-600 to mocno zaniżona liczba! Ptaki są jednak rozproszone na dość dużej przestrzeni, a część z nich pływa na tyle daleko od brzegu, że można zapomnieć o ich identyfikacji. Jeśli "Amerykaniec" trzyma się z nim, to możemy zapomnieć również o nim... Te ptaki, które znajdują się bliżej brzegu (200-400 m.), albo śpią z głową w piórach (czyli chowają przed nami swoje cechy diagnostyczne), albo zawzięcie nurkują, systemem: kilka sekund na powierzchni morza - kilkadziesiąt sekund pod wodą. Fala jest na tyle wysoka, że każde miejsce trzeba przeglądać po kilka razy, żeby upewnić się, że nie ma w nim ptaków. Przy pobieżnym "czesaniu", naprawdę łatwo jest przeoczyć stadko kilkudziesięciu markaczek! Tego dnia wieje też mroźny, północny wiatr (taki, jak w przysłowiu o biednym - czyli w oczy). Szukamy już prawie godzinę i nadal nie udaje się nam znaleźć markaczki amerykańskiej... Żeby ogarnąć poszukiwaniami większy odcinek morza, postanawiamy przejść się wzdłuż brzegu - 500 metrów na wschód, a następnie kilometr na zachód, do kolejnego wyjścia nad morze.
Wysoka fala nie ułatwiała zadania...
... niemniej, ochoczo przystąpiliśmy do poszukiwań
Plaża jest pokryta śniegiem, a w miejscach zalewanych przez fale, również skuta lodem, co powoduje, że w trosce o sprzęt i zdrowie, nie narzucamy zbyt dużego tempa marszu. Najbardziej zdradliwe są oblodzone kamienie - na tym odcinku plaży są ich tysiące, jednak żadnego z nich nie da się przesunąć ani o milimetr - pokryte warstwą lodu, zdają się być przyklejone do podłoża.
W drodze na "wschodni" punkt (fot. M. Skóra)
Plaża usłana była przymarzniętymi do niej kamieniami...
Na punkcie "wschodnim" dokonujemy dość nieprzyjemnego odkrycia. W tym miejscu nie ma schodów, ani żadnego innego wyniesienia terenu (nie licząc stromych klifów), na który dałoby się wdrapać i stamtąd wygodnie przeglądać morze. Z samej plaży widok zaś jest mocno ograniczony... W lunetach rozpoznawalne są tylko ptaki, pływające w "pierwszej linii" od brzegu, tj. jakieś 200 m. od naszych lunet. Dalsze, są skryte za falami...
Z tej perspektywy niewiele było widać...
Humory jeszcze dopisują... :) (fot. M. Skóra)
Szukamy amerykańskiego akcentu wśród markaczek (fot. M. Skóra)
Przenosimy się więc na zachód, gdzie przy dalszym wyjściu na plażę znajduje się platforma z tarasem obserwacyjnym. Kiedy docieramy na miejsce, zgodnie stwierdzamy, że wygląda to obiecująco! Widok stąd jest bardzo dobry, a na wprost nas, w stadkach po kilkanaście-kilkadziesiąt ptaków, pływają markaczki i uhle, po przebudzeniu intensywnie żerujące. Jedyne co stanowiło problem to... warunki atmosferyczne. Od rana bynajmniej się nie ociepliło. Po kilku godzinach stania na mrozie, zacząłem doznawać nieprzyjemnego uczucia, iż nie posiadam już dolnych kończyn;) Teraz brzmi to całkiem zabawnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu, bo podskakiwanie i przestępowanie z nogi na nogę, nie sprzyja obserwowaniu ptaków przez lunetę. Dodatkowo wzmógł się wiatr, a poza Michałem, nikt z nas nie pomyślał o kominiarce... Trudno o bardziej złudną pogodę - w końcu niebo było praktycznie bezchmurne i świeciło słońce.
Widok z tarasu obserwacyjnego przy zachodnim wyjściu na plażę
Trudna sztuka obserwacji, kiedy zamarzają kończyny... (fot. M. Skóra)
W pewnym momencie, na krótką chwilę wszystkim zrobiło się cieplej: Michał zakrzyknął, że między falami zamajaczyła mu (prawdopodobnie) markaczka amerykańska! Część z nas zdążyła zaledwie rzucić okiem na ptaka, po czym dał on nura i nikomu nie udało się już go znaleźć, mimo intensywnego przeglądania morza... Po około kwadransie, markaczki w małych grupkach zaczęły przelatywać na wschód - większość z nich siadała na wodzie, nieopodal wejścia na plażę, w pobliżu którego zaczęliśmy poszukiwania. Podejmujemy więc decyzję o powróceniu w to miejsce - ptaka szukamy już blisko 4 godziny i pora zacząć improwizować. Mróz daje się coraz silniej we znaki i myślami jesteśmy już powoli w ciepłym samochodzie;) Dajemy sobie pół godziny na ponowne przejrzenie ptaków w tym rejonie. Nie minął jednak nawet kwadrans, kiedy Michał ponownie zauważa podejrzanego ptaka! Historia się powtarza i delikwent znika pod wodą, nim znajdujemy go we własnych lunetach. Świadomość, że ptak może być gdzieś w pobliżu podnosi nas na duchu. Ale jednocześnie, jak tu "zaliczyć" sobie kilkusekundowe widmo? Mimo wiatru, nie odrywam już praktycznie oka od lunety. Po dłuższej chwili, zza grzbietu fali wyłania mi się markaczka z bardzo dużą, pomarańczową plamą, sięgającą aż do nasady dzioba! Na razie widzę ją en face i wstrzymuję się z werdyktem, ale po kilkunastu sekundach ptak odwraca się profilem - to MARKACZKA AMERYKAŃSKA!!!! Oczywiście, nie trwało długo, a ptak zanurkował. Tym razem, był jednak nieco bardziej łaskawy i po chwili wynurzył się nieopodal, w towarzystwie samca zwykłej markaczki. Teraz różnice były wręcz uderzające! Zanim jednak wszyscy obejrzeli "Amerykańca", minęło dobre kilkadziesiąt minut. W panujących warunkach, wykonanie dokumentacji graniczyło z cudem... Jedno ze zdjęć wyglądało nawet obiecująco, ale tylko na małym wyświetlaczu aparatu do digiscopingu... W żaden sposób nie stłumiło to jednak naszej radości z "wymęczonego twitchu". Chyba dla wszystkich, najtrudniejszego w życiu...
Emocje spowodowały, że zrobiło się naprawdę gorąco i obserwacje w drodze w domu (tym razem przez Polskę), prowadziliśmy w strojach z innej strefy klimatycznej tj. bez kurtek, czapek i szalików, co niektórzy z nas, po powrocie przepłacili chorobą. Co jednak poradzić, skoro co chwilę nadarzał się powód, żeby wysiąść z auta. Było naprawdę ciekawie: odpoczywające blisko drogi gęsi i żurawie, stado skowronków liczące 1000 ptaków (!), łabędzie krzykliwe, kanie rude, myszołowy włochate, makolągwy z domieszką rzepołucha. Wyjazd udany do samego końca!
Żurawie (Grus grus) żerujące przy drodze z Kamienia Pomorskiego na Szczecin
Kania ruda (Milvus milvus) na pomorskim niebie
Stadko makolągw (Carduelis cannabina) pod Świebodzinem
Rzepołuch (Carduelis flavirostris) w towarzystwie makolągw (Carduelis cannabina)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz