Tydzień temu, planując kolejny wpis na blogu, myślałem o artykule podsumowującym dotychczasowe, ptasie zwiastuny wiosny w Opolu. Niestety, ale klimat bożonarodzeniowy, jaki panuje niezmiennie od kilkunastu dni, zniweczył moje szanse na tekst o pierwszej kląskawce na Bolko, wczesnym błotniaku stawowym, czy przelotnych stadach czajek. Ptakom najwyraźniej nie śpieszy się wracać do zaśnieżonego Opola, czemu też wcale się nie dziwię (sam najchętniej poleciałbym teraz na południe). Próbując wymyślić jakiś temat zastępczy, starałem się znaleźć natchnienie za oknem, ale w śnieżnej zadymce (nie przesadzam!) trudno znaleźć inspirację. Choć w zasadzie, to przypomina mi ona pewna historię... Identyczne warunki panowały w Opolu 3 stycznia 2010 roku. Cytuję z pamięci, bo też i tej daty nigdy nie zapomnę...
Z samego rana sypało wtedy na potęgę i pewnie nie znalazłbym motywacji na wyjście w teren, gdybym w Sylwestra nie obiecał sobie, że zainauguruję Nowy Rok, najpóźniej zaraz po weekendzie. Słowo się rzekło, opatuliłem się więc jak Eskimos, zalałem termos gorącą wodą i ruszyłem na Wyspę Bolko.
Zima nie była dotąd specjalnie ostra (nie mówię o tym, konkretnym dniu, w którym była) więc opolskie kanały i Odra pozostawały niemalże niezamarznięte. Na Wyspę zmierzałem od strony centrum, tak więc czekał mnie ok. 500-metrowy spacer wzdłuż fragmentu Kanału Młynówka, między mostem na ul. Korfantego, a nową śluzą koło zabudowań RZGW. Na tym odcinku zwykle wieje nudą - rarytem jest tu nurogęś;) Tymczasem, na jego początku przywitał mnie samiec mandarynki! Dobry gatunek na rozpoczęcie roku, który zwykle zaczynam "zestawem obowiązkowym" (gawron, bogatka, wróbel itp.). Wykonałem kilka dokumentacyjnych fotek i ruszyłem w dalszą drogę brzegiem kanału. Nie uszedłem jednak 50 metrów, kiedy moją uwagę przykuły dwa ptaki pływające ok. 100 metrów dalej w grupie krzyżówek. Podniosłem do oczu lornetkę i dosłownie mnie zamurowało... Patrzyłem się na dwa KORMORANY MAŁE!
Zacząłem majstrować w ustawieniach aparatu, żeby zwiększyć swoje szanse na dobre zdjęcia dokumentacyjne w gęstym śniegu i w tym momencie ptaki poderwały się i odleciały w górę kanału... ale na szczęście usiadły na tafli kilkadziesiąt metrów dalej. Uff! Zacząłem skradać się do ptaków i po około minucie udało mi się dotrzeć do miejsca, z którego dało się robić zdjęcia spomiędzy gałęzi drzew. Byłem względnie ukryty, miałem więc możliwość dokładniej przyjrzeć się "pigmejom". Jak widać na zdjęciach, ptak ten w pełni zasługuje na swoją nazwę!
Po kilku minutach ptaki spłoszyły się przed spacerowiczem z psem i odleciały na Odrę. Dwa osobniki widywałem jeszcze w tym samym miejscu, bądź na różnych odcinkach Odry, przez kolejne dwa dni. Potem jeden ptak zniknął i do 9 stycznia w Opolu gościł już tylko jeden "Piggy", jak go wspólnie z Michałem Zawadzkim ochrzciliśmy. Czasem, ni stąd ni zowąd, na kilka sekund, wynurzał się pomiędzy krzyżówkami pod mostem kolejowym, budząc niemałe zdumienie wśród osób dokarmiających kaczki:)
A morał tej historii jest taki, że choć śniegiem w oczy sypie, warto iść na ptaki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz