środa, 1 czerwca 2016

Na Ziemi Świętej - V: Z Nazaretu pod jordańską granicę (19 III 2016)

19 III 2016, Nazaret

Po czterech dniach z napiętym po brzegi grafikiem, można powiedzieć, że mamy dziś wolne. O 17:30 umówieni jesteśmy z naszym izraelskim kolegą, Ramim Mizrachi, w Ne'ot HaKikkar - kibucu przylegającym do jordańskiej granicy na południe od Morza Martwego. Razem szukać będziemy jednego z najważniejszych i najrzadszych gatunków Bliskiego Wschodu - lelka pustynnego. Na pokonanie 250 kilometrów, które dzieli Nazaret od miejsca spotkania, mamy cały dzień. Jest sobota - czyli szabas, najważniejsze żydowskie święto, podczas którego wyznawcy judaizmu powstrzymują się od wykonywania różnych czynności, m.in. podróżowania. Od momentu, kiedy opuszczamy Nazaret praktycznie nie towarzyszą nam więc na drodze inne pojazdy (brak nawet policji!), co znacznie zwiększa dynamikę jazdy. 

Uliczki Nazaretu... Trzeba będzie tu jeszcze wrócić

Korzystając z okazji, że wciąż jesteśmy niedaleko Doliny Bet Sze'an, a na liście brakujących nam gatunków nadal mamy trzciniaka głośnego i srebrnodziobka indyjskiego, postanawiamy przez parę godzin "śrubować" te tematy na kompleksie stawów w Neve Eitan. Pierwsze trzciniaki głośne powracają do Izraela na przełomie drugiej i trzeciej dekady marca - całkiem możliwe, że ich dotychczasowa absencja wynikała właśnie z przyczyn od nas niezależnych. Srebrnodziobki - ptaki z Indii, które w tym rejonie Świata gniazdują od niespełna trzech dziesięcioleci, mają z kolei dość licznie występować w zarośniętych rowach i zakrzaczeniach na stawowych groblach w całym regionie. Cóż, może po prostu nie mieliśmy dotąd szczęścia, a dziś karta się odwróci?
Zaczerpnięta z Księgi Jeramiasza nazwa Neve Eitan oznacza „zielone pastwisko”, w znaczeniu bezpiecznego miejsca zamieszkania, położonego w bezpośredniej bliskości granicznej rzeki Jordan (49:19: „Oto nadchodzi on jak lew z gęstwiny nadjordańskiej ku wiecznie zielonym pastwiskom."). Położony w pobliżu kompleks stawów, na który składa się około siedemdziesięciu akwenów, jest jednym z największych - o ile nie największym w kraju. Siłą rzeczy, jesteśmy w stanie przyjrzeć się zaledwie części z nich - losowy wybór pada na łatwiej dostępną stronę zachodnią. Zaczyna się skromnie - na pierwszych stawach narybkowych widzimy pojedynczego pelikana różowego, kilkanaście czapli nadobnych i czajek szponiastych. Po przejechaniu dalszych 100 metrów morale podnosi nam jednak spore zgrupowanie 380 mew armeńskich, wśród których znajdujemy pojedynczą mewę "syberyjską" oraz 7 orlic! Udaje mi się też zobaczyć i odczytać jedną z "Ormianek", która - jak się potem okaże - zawdzięcza swoją "ozdobę" Yoavovi Perlmanowi. Na dalszą penetrację stawów postanawiamy udać się pieszo, za co wkrótce zmieszani zostajemy z błotem przez izraelskiego fotografa, objeżdżającego groble swoją terenówką. Widząc, że my nietutejsi, dodaje już łagodniej: No bo wiecie - jak podjeżdżacie do ptaków autem, to one się nie płoszą. Wiemy, wiemy - niestety wychowaliśmy się w dziwnym kraju, gdzie wjazd autem na groblę równa się wiązance od stawowego i pięciuset złotowemu mandatowi. Pokornie dziękujemy za zwrócenie uwagi, wracamy się do auta i z satysfakcją wjeżdżamy na groblę - ciekawe, czy na naszym podwórku doczekamy kiedyś takiej "kultury obserwacji"? Ja chętnie usłyszałbym od stawowego w Izbicku reprymendę w stylu: "Panie, no czyś Pan oszalał, żeby piechotą po stawach ganiać?" :).

Pola wokół stawów w Neve Eitan przyciągają drapole
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus)
Orlice (Ichthyaetus ichthyaetus) pośród mew armeńskich (Larus armenicus)
Orlice (Ichthyaetus ichthyaetus) pośród mew armeńskich (Larus armenicus)
Stawy w Neve Eitan
Mewa armeńska (Larus armenicus)
Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)

Wkrótce jednak zmuszeni jesteśmy zachować się nieładnie i ponownie opuścić pojazd - a to dlatego, że znajdujemy trzcinowisko, z którego śpiewa trzciniak głośny! Tak po prawdzie, to taki on głośny, że naszemu trzciniakowi nawet w połowie nie dorównuje w produkcji decybeli. W zasadzie to nie powinien też nazywać się trzciniakiem, bo przesiaduje głównie w gęstych zaroślach cibory papirusowej :). Ptaka wypatrzeć jest dość łatwo - a to z racji tego, że jest to osobnik... leucystyczny, o całej białej głowie i przodzie ciała. Jak na ironię, na Bliskim Wschodzie występuje forma melanistyczna, ciemna jak młody szpak. Trochę dziwaczne "zaliczenie" ;). Dłuższą chwilę przeglądamy jeszcze pobliskie zarośla, które wydają się być optymalne dla srebrnodziobków, ale znajdujemy tylko kilka prinii, wierzbówkę, bilbile arabskie i wróble śródziemnomorskie. Obserwacje umilają polujące rybaczki srokate i łowce krasnodziobe - na chwilę pojawiają się też dwa orliki grubodziobe, które świetnie udaje się udokumentować Dawidowi.

Trzciniak głośny (Acrocephalus stentoreus) - osobnik leucystyczny
Jedni rzeźbią rybaczki - inni mają takie widoki na orlika grubodziobego (Clanga clanga) (aut. DP)

Kilka kolejnych stawów jest spuszczonych, dzięki czemu obejrzeć możemy stadko 13 szczudłaków, wśród których żerują pojedynczy rycyk i trzy krwawodzioby. Na groblach przesiadują liczne czajki szponiaste, które są zdecydowanie najczęściej spotykanym przez nas siewkowatym w Izraelu. W kolejnym "papirusowisku" znajdujemy - tym razem już "normalnego" trzciniaka głośnego :). Odnotowujemy też dwie warzęchy. Tworzące się prądy konwekcyjne podrywają z okolicznych pól stada pelikanów różowych - "biała chmura" ptaków robi wrażenie.

Szczudłaki (Himantopus himantopus) i rycyk (Limosa limosa)
Czajki szponiaste (Vanellus spinosus)
Trzciniak głośny (Acrocephalus stentoreus)
Szczudłaki (Himantopus himantopus)
Stawy w Neve Eitan
Chmura pelikanów różowych (Pelecanus onocrotalus)
Bociany białe (Ciconia ciconia) w drodze na lęgowiska

Jednym z pomysłów na najbliższe godziny była ponowna wizyta na stawach w Kfar Ruppin, w celu poprawienia jakości obserwacji wróbli palestyńskich. Na szczęście jednak nie jest to konieczne, ponieważ znajdujemy piękne zadrzewienia tamaryszków, wśród których znajduje się mała kolonijka (3-4 gniazda) tego gatunku! Przez kolejne pół godziny próbuję nasycić oczy "Palestyńczykami", ale choć udaje mi się kilkakrotnie dojrzeć ładnie wybarwionego samca, to każda z takich obserwacji trwa nie dłużej niż parę sekund. Ekstremalnie płochliwe ptaki kryją się w niedostępnym gąszczu i o lepszych wrażeniach (oraz zdjęciach) można niestety pomarzyć. Podczas moich zmagań z wróblami koledzy koncentrują się na przelocie "drapoli", dzięki czemu ich łupem pada pierwszy młody orzeł stepowy oraz kilka orlików grubodziobych - mnie udaje się załapać jedynie na pojedynczą "clangę". Mam nadzieję, że na orły przyjdzie jeszcze czas.

Wróbel palestyński (Passer moabiticus)
Wróbel palestyński (Passer moabiticus)

Po trzech godzinach odpuszczamy temat srebrnodziobka - dalsze poszukiwania wydają się być stratą czasu - postanawiamy zmierzać już pomału w rejon Morza Martwego. Ostatnie akcenty wizyty w Neve Eitan należą do "drapoli". Po pierwsze, za sprawą setek kań czarnych, których ilości porównać można do ilości gawronów na zimowych polach Śląska ;). Po drugie, idąc za radą izraelskiego fotografa ;), dość ładnie udaje nam się parokrotnie podjechać rybołowa - chwilami ciężko jest zmieścić ptaka w kadrze. Najwięcej radości sprawia nam jednak piękna obserwacja nisko krążącego orlika grubodziobego - "Kino-Oko", jakby to ujął Dawid :).

Kanie czarne (Milvus migrans)
Kanie czarne (Milvus migrans) - szerokim kątem...
Kanie czarne (Milvus migrans) - szerokim kątem...
Kanie czarne (Milvus migrans) (aut. DP)
Rybołów (Pandion haliaetus)
Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)
Orlik grubodzioby (Clanga clanga)

Po chwili dojeżdżamy do drogi numer 90 i zmierzamy na południe, znaną nam już na pamięć trasą w kierunku Morza Martwego. W Palestynie zatrzymujemy się na tak zwanego giftszopa - bliskowschodnie specjały kupić tu można o wiele taniej niż we "właściwym" Izraelu - oraz na obiad - tym razem cenę negocjujemy zawczasu :). W oczekiwaniu na falafele i kebaby obserwujemy srebrnodziobki indyjskie - niestety, w wolierze z zeberkami i ryżojadami :). Gatunek o najwyraźniej mocno podejrzanej proweniencji. Opuszczając Palestynę, prawie przekreślamy dalsze plany na dzisiejszy, a może i jutrzejszy dzień. Bramki kontrolne skonstruowane są tak, że jedne służą do wyjeżdżania, drugie do wjeżdżania - od tego czy trafi się we właściwą zależy, czy kolczatka pod naszymi kołami ugnie się, czy też w pozycji na sztorc przebije opony. Na szczęście mamy sprawne hamulce i dobry refleks i po obraniu złego kierunku zatrzymujemy się w porę. Nasze manewry nie uchodzą uwadze strażników, którym dłonie jakby mocniej zaciskają się na rękojeściach i lufach karabinów ;). Za chwile kilku żołnierzy o minach cara Iwana zagląda nam do auta, po czym jeden z nich dorzuca łamaną angielszczyzną: Welkam to Holy Lend. Reszta wybucha śmiechem - niezłej rozrywki im dostarczyliśmy.

Krajobrazy Palestyny
Palestyńskie specjały
Morze Martwe - w tle Jordania
Morze Martwe

Nie wysiadając z auta notujemy liczne synogarlice senegalskie i kanie czarne, a ponadto kilka myszołowów "wschodnich", bilbile, góropatwę azjatycką, parę czarnotków i dwie białorzytki saharyjskie. Krótki postój urządzamy w Ein Gedi - dużej oazie nad Morzem Martwym i centralnym ośrodku utworzonego w 1972 roku rezerwatu o tej samej nazwie. Tuż za bramą rezerwatu obserwowano srebrnodziobki i to one są głównym powodem naszej wizyty tutaj. Okazuje się jednak, że za wstęp pobierana jest dość wysoka opłata, a sam rezerwat oblegany jest przez tłumy zwiedzających - jakoś nie chce mi się wierzyć, że poruszając się po ścieżce dydaktycznej z falą turystów jesteśmy w stanie z sukcesem szukać ptaków. Patrzymy chwilę na kręcące się przy parkingu kruki kuse i czarnotki, po czym odjeżdżamy kilkaset metrów, żeby uciec od hałaśliwego tumultu. Zatrzymujemy się w miejscu, z którego stroma i dość długa ścieżka prowadzi do położonych powyżej zabudowań otoczonych niskimi zadrzewieniami - teren równie dobry, jak okolice bramy do rezerwatu. Można spróbować się tam przejść... tylko komu się chce uprawiać wspinaczkę w temperaturze sięgającej w słońcu czterdziestu stopni? Marian najwyraźniej jest niezniszczalny, bo chwilę po wyjściu z auta wyrywa pod górę i znika nam z pola widzenia. Reszta grupy - jakby na to czekała - przyjmuje postawę wyczekującą ;). Dodatkowego pretekstu do pozostania przy aucie dają kręcące się tu trzy żołny wschodnie, które dość ładnie współpracują przed obiektywami. Kiedy ptaki odlatują, w oczekiwaniu na Mariana możemy zacząć szykować się na jutrzejszą Niedzielę Palmową - co widać na jednym z poniższych zdjęć. ;)

Ein Gedi
Zadrzewienia na górze wyglądają obiecująco - ktoś chętny do ich sprawdzenia?
Żołny wschodnie (Merops orientalis)
Żołna wschodnia (Merops orientalis)
Ja już swoją palemkę mam! ;)

Srebrnodziobków oczywiście nie było. Może i dobrze, bo trzeba by się drapać pod górę... ;).
Godzina 14. Po raz pierwszy od początku wyprawy nie mamy co robić z czasem. Słoneczna parówka nie nastraja do spędzenia najbliższych godzin w odkrytym pustynnym terenie. Sensowne wyjście jest tylko jedno - kąpiel w Morzu Martwym - coś, czego trzeba spróbować będąc w Izraelu. Nie bez trudu znajdujemy dojazd do plaży, która nie jest wydzielona dla jakiegoś hotelu czy innego ośrodka wypoczynkowego - sztuka ta udaje się w małym kurorcie Ein Bokek. O właściwościach morza pisałem już w części trzeciej - teraz więc tylko o wrażeniach z... kąpieli? W zasadzie ciężko zdefiniować to taplanie się w wodzie o głębokości 80 centymetrów :). Wylegiwanie się na powierzchni wody przypomina lewitowanie w próżni - pływać raczej się nie da, ze względu na Prawo Archimedesa. Przed wejściem do wody lepiej zabezpieczyć plastrami wszelkie otarcia i zadrapania - ja tego nie zrobiłem i po kilku sekundach czułem jak armia miniaturowych stworków dokonuje mi w tych miejscach próbnych odwiertów. Trzeba uważać żeby nie zatrzeć wodą (a w zasadzie solą) oczu, a tym bardziej aby się nie zachłysnąć - w przypadku tego drugiego skończyć można na intensywnej terapii. W gęstej mazi zdrowo jest przebywać nie dłużej niż kilkanaście minut - na plaży ustawione są prysznice, więc oczywiście nie trzeba wsiadać do samochodu w solnej skorupie. Mimo wszystko udaje się mi orzeźwić i zregenerować. Podsumowując - Morze Martwe oferuje pełen pakiet doznań - od całkiem przyjemnych, do raczej bolesnych, ale... spróbować zanurzyć się w jego toni trzeba koniecznie! A zważywszy na tempo w jakim akwen zanika, lepiej się śpieszyć. Ilość wody, która płynie obecnie rzeką Jordan - głównym ciekiem zasilającym Morze Martwe - to zaledwie 10% tego, co płynęło jej nurtem sto lat temu. Mniej optymistyczne prognozy zakładają, że w ciągu kilkudziesięciu lat z morza pozostanie tylko wypełniony solą dół.

Ein Bokek - jeden z wielu kurortów nad Morzem Martwym
Unoszenie się na tafli Morza Martwego ciężko nazwać kąpielą... ;)
Morze Martwe

I jeszcze jedna uwaga dla ptasiarzy - przy miejskiej plaży w Ein Bokek dość łatwo o majnę brunatną.
Z nadmorskiego kurortu ruszamy już w kierunku Ne'ot HaKikkar, podziwiając po drodze setki lejów krasowych na brzegach akwenu. Pierwszy lej wykryto w 1980 roku. Do roku 1990 utworzyło się ich 40. Obecnie jest ich ponad trzy tysiące i nie ma dnia, aby nie tworzył się kolejny. Nie da się ukryć, że jest to efektem nieodpowiedniego zarządzania zasobami wodnymi w regionie. Zbiornik traci do czterech metrów wody na rok, pozostawiając po sobie duże ilości soli, która rozpuszczana jest przez wody gruntowe. Tak tworzą się, coraz bardziej niebezpieczne dla ludzi zapadliska - z ich powodu okresowo zamykana jest droga nr 90, którą właśnie podróżujemy. Jedynym sposobem na poprawę sytuacji jest stabilizacja wód w Morzu Martwym, na którą się jednak nie zanosi. Sądząc po tym jak ogromnych pieniędzy dostarcza rozwijający się na brzegach Morza Martwego przemysł chemiczny, związany z wydobyciem soli. Wizja wielkiej fortuny zawsze i wszędzie pokona zdrowy rozsądek.

Zapadliska nad Morzem Martwym
Wydobycie soli - jeden z filarów przemysłu w regionie

Najwyraźniej pogrążeni w rozmyślaniach nad losem Morza Martwego mylimy drogę i na wysokości Neve Zohar odbijamy na zachód szosą numer 31. Dzięki temu nieprzewidzianemu manewrowi znajdujemy jednak, oferujący piękną panoramę morza i Nahal Heimar punkt widokowy Iacov Steinmetz Outlook Post. Przy parkingu buszują ponadto trzy niepłochliwe (jakże by inaczej) czarnotki arabskie, a na niebie pojawia się po chwili orlik krzykliwy, który po kilku minutach obserwacji krąży już bardzo nisko nad nami. Oby więcej takich pomyłek.

Widok z Iacov Steinmetz Outlook Post
Widok z Iacov Steinmetz Outlook Post

Orlik krzykliwy (Clanga pomarina)


Powracamy na właściwą drogę i zmierzamy już prosto na punkt spotkania. Przy bramie do kibucu meldujemy się na kwadrans przed planowaną godziną przybycia Ramiego, dzięki czemu mamy jeszcze czas na obserwacje ptaków w ostatnich promieniach słońca. Bujna roślinność, zwłaszcza ogromne ilości kwitnących kolorowo kwiatów przyciągają nektarniki, bilbile oraz szareczki - szkoda, że słabe światło nie pozwala już na lepsze ujęcia... Rami przybywa na czas. Przez kilka minut rozmawiamy o naszych dotychczasowych sukcesach i porażkach, po czym rozlokowujemy się w dwóch autach i ruszamy przez kibuc w kierunku zasieków, wyznaczających granicę z Jordanią.

Roślinność przy wjeździe do Ne'ot HaKikkar...
... przyciąga m.in. nektarniki palestyńskie (Cinnyris osea)

Parkujemy na wąskiej grobli, oddzielonej kilkumetrowym rowem od kolejnej, biegnącej równolegle do niej po naszej lewej ręce. Z prawej strony majaczą sylwetki jakichś namiotów-szklarni, a tuż za nimi płot graniczny. Rami pokrótce tłumaczy nam zasady gry. Ptaki zwykle siadają na drodze, na której się znajdujemy. Będziemy więc poruszać się tą drogą, wypatrując odbijających się w reflektorach samochodu oczu lelka, a co jakiś czas zatrzymywać się na nasłuch połączony ze stymulacją. Jeśli znajdziemy lelka siedzącego na ziemi można spróbować go podchodzić - statywy są zbędne, bo nawet jeśli nie wystarczą reflektory samochodu, Rami dysponuje porządną "latarą". I jeszcze jedna, najważniejsza zasada - nie schodzimy z drogi na pobocze. Po wyjściu z auta możemy wykonać dwa pełne kroki w lewo, lub w prawo: dalej zakopane są miny. To samo dotyczy wszystkich innych miejsc, które będziemy odwiedzać w poszukiwaniu ptaków. O minach akurat ciężko będzie zapomnieć! W oczekiwaniu na zmrok obserwujemy przechodzące co jakiś czas przez drogę kuropatewki pustynne.

Lelkowa droga
Kuropatewka pustynna (Ammoperdix heyi)
O minach przypominają też liczne znaki
W oczekiwaniu na lelki - czas na grupowe foto! Od lewej: Paweł, Rami, Marian, Dawid, Adam i ja

Kwadrans po zapadnięciu ciemności, lelki pustynne zaczynają się odzywać! Pieśń przypomina głuche brzęknięcia (triul triul), powtarzane parami raz na sekundę lub rzadziej. Przystępujemy do akcji! W tym czasie za nami pojawiają się światła kolejnych dwóch samochodów - najwyraźniej jakiejś zorganizowanej wycieczki, z której przewodnikiem Rami jest od tej pory w ciągłym kontakcie. W reakcji na pierwsze próby stymulacji ptaki milkną, bądź oddalają się. Jednak po paru minutach niespodziewanie pojawia się nad nami pierwszy lelek! Podświetlamy go latarkami w locie - pięknie widać białe panele na skrzydłach i ogonie! Niestety, nie usiadł na drodze... To nic, szukamy innego ptaka. Objeżdżamy dwie równoległe groble - cisza. Ptaki przestały się odzywać - Rami jest wyraźnie zaniepokojony i w końcu przyznaje, że to "niecodzienne". W ciągu najbliższej pół godziny widzimy raz jeszcze lelka w locie - najwyraźniej tego samego osobnika. Niefortunnie, ten również zapada w trawach na polu minowym. Przejeżdżamy na położony bliżej granicy obszar rolniczy. Rami daje nam w końcu znak z pierwszego auta - kilkanaście metrów od drogi po lewej stronie świecą się oczy lelka. Udaje mi się go zlokalizować lornetką, ale chwilę później wchodzi on w wysokie trawy... Jeszcze przez pół godziny objeżdżamy cały teren dopisując do listy jedynie kolejną kuropatewkę pustynną oraz zająca płowego i jeża etiopskiego! Lelków jednak więcej nie widzimy - słychać już tylko, nawołującego z oddali pojedynczego samca. Chyba trzeba poddać poszukiwania... Musimy pogodzić się z tym, że obserwacji siedzącego ptaka i zdjęć nie będzie :(. Niemniej, ciężko nie być szczęśliwym z obserwacji jednego z najrzadszych gatunków lęgowych Zachodniej Palearktyki!

Kuropatewka pustynna (Ammoperdix heyi)
Lelek pustynny (Caprimulgus nibicus) zwykle pozuje w ten sposób  (fot. Rami Mizrachi)

Dodam jeszcze, że bez obecności Ramiego, który posiada wszystkie niezbędne zezwolenia na przebywanie w pasie przygranicznym, nasza obecność tutaj byłaby niemożliwa. Ponadto, kibuc Ne'ot HaKikkar zamykany jest tuż po zmroku - tak więc, o ile wjazd był dla nas bezproblemowy, przy próbie wyjazdu bez przepustek, zostalibyśmy zatrzymani i przekazani policji. Mówiąc w skrócie: obserwacje lelków pustynnych zawdzięczamy wyłącznie Ramiemu - wielkie dzięki! Rami "odholowuje" nas do drogi numer 90, gdzie nasze drogi się rozchodzą. Przed nami jeszcze godzina jazdy na nocleg w Arad, który okazuje się być domowym hostelem (Oasis Negev) prowadzonym przez parę Ukraińców z Charkowa. Można by co prawda narzekać na miliony kotów wałęsających się po wszystkich pomieszczeniach, ale dopóki nie mamy ich w talerzach i łóżkach, da się wytrzymać.
Jutro wracamy na pustynię...

c.d.n.

1 komentarz:

  1. Najdziwniejsze było to, że wściekle różowe kawałki silikonu okazały się nawet dość dobre w smaku.

    OdpowiedzUsuń