18 III, Ein Gedi
Poprzedniego dnia musieliśmy być porządnie wykończeni, skoro na noc zamknęliśmy się w pokoju od środka, jednocześnie pozostawiając klucz w zamku od strony korytarza! Zebranie bagaży do samochodu zajmuje nam blisko godzinę, co jest ostatecznym dowodem na to, że do szczytu formy po jednej krótkiej nocy, jeszcze nam daleko. Suma sumarum, o 6:30 wyjeżdżamy w kierunku Galilei.
Krajobrazy Palestyny
Krajobrazy Palestyny
Palestyna, ze swoim typowym nieładem...
Takie kominy bocianów białych i kani czarnych nie należą do rzadkich widoków...
Palestyna - przestrzenny misz-masz
Ale McDonald dotarł nawet tutaj...
Krajobraz Galilei - ziemi rodzinnej Jezusa Chrystusa, znanej większości chrześcijan przynajmniej z nazwy - przechodzi stopniowo z wyżynnego w górzysty. W Dolnej Galilei zaskakuje nas bogata szata roślinna (m.in. piękne dąbrowy!). Droga dociera w końcu do wielkiego i spektakularnego Jeziora Tyberiadzkiego (zwanego również Galilejskim, lub Genezaret) - najniżej położonego jeziora słodkowodnego na ziemi (209 m. p.p.m.). Przepływająca przez Genezaret rzeka Jordan stanowi wraz z jeziorem podstawowe źródło wody nie tylko dla Izraela, ale całego regionu - rozbudowany system wodociągowy transportuje stąd wodę na pustynię Negev, ale także na Zachodni Brzeg i do Jordanii. Ten największy rezerwuar wody pitnej w regionie jest punktem zapalnym licznych sporów pomiędzy Izraelem oraz Libanem i Syrią - szczególnie ta ostatnia mocno upomina się o prawo korzystania z wody Genezaret. Jezioro mijamy jego wschodnim brzegiem, przy okazji obserwując kilka aleksandrett obrożnych oraz łowca krasnodziobego, po czym odbijamy mocno na wschód - administracyjnie jesteśmy już na Wzgórzach Golan...
Jezioro Tyberiadzkie
W drodze na Wzgórza Golan...
Niewiele miejsc na Świecie budzi takie emocje i jest okrytych tak złą sławą jak Wzgórza Golan. Już w starożytności, pasmo to - z racji górowania nad okolicą - stanowiło naturalną twierdzę, z której można było sprawować kontrolę nad Via Maris - najważniejszą drogą handlową Bliskiego Wschodu, wiodącą z Egiptu do Mezopotamii. W długiej historii prowincji władali nią kolejno Amoryci, Aramejczycy, Izraelici, Babilończycy, Persowie, Seleucydzi i Rzymianie - krótko mówiąc: wszyscy, którzy w danym momencie dziejów mieli na to dość siły i środków. Rzymianie, pomimo znaczącej obecności żydowskiej, włączyli Golan do Syrii. Przez wieki status ten nie ulegał zmianom - aż do 1967 roku. Podczas wojny sześciodniowej Izraela z koalicją państw arabskich wzgórza zajęte zostały przez armię izraelską. Syria podjęła próbę ich odbicia podczas tzw. ofensywy Jom Kippur (1973) - ta zakończyła się jednak niepowodzeniem, a ponadto zawieszeniem broni, w myśl którego utworzono tu, patrolowaną przez siły ONZ strefę buforową, do której wojska syryjskie od tej pory nie mają wstępu. W 1981 roku Kneset (izraelski parlament) uchwalił objęcie terenów położonych na zachód od strefy neutralnej izraelskim systemem prawnym i administracyjnym, co oznaczało de facto inkorporację tych ziem. Decyzji tej nie uznała Rada Bezpieczeństwa ONZ. Syria domaga się przywrócenia granicy sprzed 1967 r. Pretensje do tzw. farm Shebaa, położonych na stokach Hermonu - najwyższego szczytu Izraela - zgłasza też Liban. Władze Izraela są jednak przeciwne wycofaniu się z terenów Wzgórz Golan, uważając je za niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa państwu żydowskiemu. I trudno odmówić logiki temu stanowisku, patrząc ze Wzgórz Golan na Galileę. Gdyby to Syria władała wzgórzami Golan, żyzne doliny północnego Izraela miałaby podane jak na talerzu. Fakty z ostatnich lat - wybuch wojny domowej w Syrii (2011) oraz odkrycie na Golan złóż ropy naftowej o potencjalnej zasobności liczonej w miliardach baryłek nie wskazuą na to, żeby polityka Tel-Awiwu miała się zmienić. W pasie przygranicznym dochodziło w ostatnich latach do sporadycznej, ale w miarę regularnej wymiany ognia (głównie w odpowiedzi na pociski spadające na terytorium Izraela z Syrii), aktów terroru, a nawet do porwania przez arabskich fundamentalistów żołnierzy ONZ. Trudno oprzeć się wrażeniu, że kolejny konflikt wisi na włosku...
Droga numer 87 dobija w końcu do szosy numer 98 - jeszcze około 40 kilometrów jazdy na północ i będziemy na miejscu, u podnóża Hermon. Emocje rosną z każdą chwilą. Mijamy ruiny wiosek, o które najwyraźniej toczyły się zażarte walki - dachy zawalone, okien brak, mury przeorane kulami. Zamieszkałe osiedla, otoczone wysokimi płotami z drutami kolczastymi i wieżyczkami strażniczymi, przypominają więzienia o zaostrzonym rygorze. Co jakiś czas droga oddzielona jest od malowniczego płaskowyżu drucianym ogrodzeniem z tabliczkami Danger Mines oraz Poisoned water. Niektóre ze znaków informują o możliwości nieoczekiwanego przejazdu przez drogę... czołgów. Coraz częściej w krajobrazie pojawiają się koszary, maszty radarów i inne wojskowe instalacje. Szosą przejeżdża biały jeep z oznaczeniem UN, a chwilę potem zmuszeni jesteśmy do zjechania na pobocze, aby ustąpić drogi kolumnie pojazdów opancerzonych. Jesteśmy na polach konfliktu niewygasłej wojny.
Wzgórza Golan: ruiny zniszczonej wsi
Wzgórza Golan - sielski krajobraz...
... ale tylko pozornie - teren jest zaminowany!
Wzgórza Golan - ruiny zniszczonej wsi
Uwaga na czołgi! ;)
Krajobraz Wzgórz Golan
Blisko dziesiątej dojeżdżamy do Majdal al-Shams - ostatniej miejscowości przed krętym, niespełna dziesięciokilometrowym podjazdem pod Har-Hermon - najwyższą górę Izraela (2814 m. n.p.m.) i całego potężnego pasma Antylibanu oraz strategiczne "oczy państwa". Co ciekawe, Hermon nie jest jednolitą górą, ale zbudowaną z wapiennych skał grupą górską z trzema wierzchołkami - najwyższy z nich kontrolowany jest przez... Syrię, a ponadto znajduje się tu posterunek Sił Rozdzielająco-Obserwacyjnych ONZ. Na szczęście, chcąc zobaczyć kulczyki syryjskie nie musimy zdobywać góry - ptaki spotykane są na jej zboczach i to wzdłuż asfaltowej drogi. Przejeżdżamy przez bramki kontrolne (w razie jakbyśmy zapomnieli, że to miejsce newralgiczne) i zatrzymujemy auto na poboczu, za pierwszym z zakrętów drogi - dalej, okolicę kontrolować będziemy pieszo. W masywie Hermonu panują warunki zgoła odmienne od tych z rejonu Morza Martwego - temperatura wynosi zaledwie kilka stopni w plusie... Zanim oddalimy się od samochodu rozkładamy lunety i przeglądamy najbliższe skały - w szybkim czasie namierzamy białorzytkę rdzawą, kowalika skalnego i modraka. Pojawia się też gadożer. Kulczyków jednak nie widać.
Dojeżdżamy - góry w tle to już Syria
Majdal al-Shams
Poszukiwania czas zacząć!
Podchodzimy w górę drogi i po niecałych 200 metrach zauważamy kuszące odbicie w lewo, prowadzące krawędzią dobrze rokującego zarośniętego urwiska. Przejście blokują druty kolczaste, ale zanim zdążę powiedzieć na głos co uważam o pomyśle ich forsowania, połowa ekipy jest już po drugiej stronie... ;) No cóż... będę wyglądać jeszcze bardziej podejrzanie, jeśli zostanę tu sam. Po chwili, znów w komplecie, wypatrujemy kulczyków. Ptaków jest tu jednak jak na lekarstwo. Co gorsza, góry spowijać zaczyna mgła. Trzeba wracać do auta i przemyśleć dalszą strategię.
Ledwie wychodzimy z powrotem na asfalt, kiedy kilkadziesiąt metrów od nas przelatuje stadko wróblaków! Ptaki przysiadają na chwilę na ogrodzeniu oddzielającym drogę od niewielkiego sadu (tuż przy naszym samochodzie!) - naprędce rozkładamy lunety i po chwili patrzymy już na wymarzone kulczyki syryjskie! Po chwili stadko podrywa się i przelatuje za ogrodzenie, gdzie zatrzymuje się na niskich drzewkach i kamieniach, niestety w dość sporej odległości od nas. Z początku, wypatrzeć kulczyka nie jest łatwo - wielogatunkowe stadko liczy ponad 60 ptaków (kulczyków doliczyliśmy się w sumie 26 - reszta to dzwońce i szczygły). Niestety wygląda na to, że nie będzie szans na zdjęcia... Dystans jest spory, a w pobliże ptaków prowadzą dwie zamknięte drogi - jedna, biegnąca najwyraźniej do jakichś użytkowanych obiektów wojskowych (tym razem brak chętnych do forsowania zasieków...) - druga, to brama wjazdowa do sadów. Kiedy rozmyślamy nad tym, co robić dalej, pod bramę zajeżdża samochód, który najwyraźniej ma zamiar wjechać do środka - pojawia się promień nadziei! Kierowcą okazuje się być właściciel sadów, który nie ma nic przeciwko naszemu wejściu na ogrodzony teren na "jakiś czas". Zaznacza tylko, żeby nie wspinać się na skały otaczające teren: Syrian border! - dorzuca groźnie. I w zasadzie nic więcej nie trzeba dodawać. Spacer pod kamienie, na których odpoczywają kulczyki jest wciągający. Dosłownie. Po obfitych deszczach droga zamieniła się w gliniastą maź. Po kilkunastu krokach wszyscy mamy już "betonowe buty" o rozmiarach nogi Hobbita. Niemniej, warto było się poświęcić, bo za chwilę obserwujemy już ptaki z rozsądnej odległości do zdjęć. Teraz dopiero w pełni podziwiać możemy ich niezaprzeczalną urodę - uwagę przyciągają zwłaszcza soczyście żółte czoło i zielonkawe skrzydła. Pojedyncze ptaki podlatują parokrotnie na kilkanaście metrów - siadają jednak zwykle na drutach kolczastych. A z drugiej strony, tak jest klimatycznie. Jeszcze bardziej klimatycznie robi się, kiedy powracamy do auta. Marian niezupełnie przestrzegał zaleceń sadownika ;) i drogę zajeżdża nam wojskowy hummer, z którego wysypuje się czterech krewkich żołnierzy. Ich miny zdają się wskazywać na to, że przed chwilą ostrzelaliśmy Tel-Awiw. Na szczęście nie są na tyle krewcy, żeby cisnąć nasze aparaty (a przynajmniej karty pamięci) w najbliższą przepaść i zadowalają się wyjaśnieniami w duchu We didn't want cross syrian border - we just want birds. Tym razem nam się upiekło.
Kulczyki syryjskie (Serinus syriacus) i dzwońce (Carduelis chloris)
Kulczyki syryjskie (Serinus syriacus)
Kulczyk syryjski (Serinus syriacus)
Kulczyk syryjski (Serinus syriacus)
Kulczyki syryjskie (Serinus syriacus)
Kulczyk syryjski (Serinus syriacus)
Kulczyk syryjski (Serinus syriacus)
W pogodnych nastrojach zjeżdżamy do Majdal al-Shams. Miasteczko słynie z unikatowego osadnictwa druzyjskiego - lud ten osiedlił się w północnej Syrii w 1017 roku. Przez wieki uznawane za heretyckie, wyznanie druzyjskie łączy w sobie cechy religii muzułmańskiej z wpływami chrześcijaństwa, gnostycyzmu oraz dawnych wierzeń bliskowschodnich - świętymi księgami Druzów są Koran i... Nowy Testament! Druzowie żyjący w Izraelu słyną z wielkiego patriotyzmu względem tego państwa, w związku z czym, na równi z Żydami (w odróżnieniu od innych mniejszości narodowych) podlegają powszechnej służbie wojskowej. Nie mamy niestety czasu żeby lepiej przyjrzeć się tym niezwykłym ludziom - chwilowo zainteresowani jesteśmy bardziej przyziemnymi kwestiami, takimi jak jedzenie :). Znajdujemy małą, arabską knajpkę, sprawiającą wrażenie bardzo ekonomicznej, gdzie zamawiamy po dwa cienkie, wyrabiane przy nas ręcznie placki. Danie zawiera nadzienie, na które składają się owczy lub kozi ser i spore ilości ziół i przypraw. Całość jest dość cierpka w smaku, więc na osłodę domawiamy jeszcze po małym kubeczku czegoś co przypomina budyń i posypane jest zmielonymi orzeszkami i pistacjami. Jedzenie nawet smaczne - w przeciwieństwie do rachunku - obiad kosztuje nas równowartość ponad 200 złotych. Tak to jest, jak ceny nie ustala się przed zasiądnięciem do stołu - jak już zachowujemy się "po europejsku", nic dziwnego, że "po europejsku" jesteśmy liczeni.
W arabskiej knajpce
Deser
Uliczki Majdal al-Shams
Z nieco cierpkimi minami (niekoniecznie od nadzienia placków) zjeżdżamy ze Wzgórz Golan. Celem na popołudnie jest wizyta na górze Gilboa nad Jordanem, gdzie lęgnie się endemiczny świergotek długodzioby (jest to jedno z nielicznych miejsc do jego obserwacji w Zachodniej Palearktyce). Jeżeli uda nam się zobaczyć go jeszcze dziś, zyskamy dzień zapasu. Tylko jak tu się sprężyć, skoro co chwilę zatrzymują nas ptaki :). Zaraz za Masadą i leśnym rezerwatem Odem zauważamy odpoczywającą na drutach kukułkę czubatą. Po wyjściu z auta odnajdujemy jeszcze sójkę podgatunku atricapillus i kolejne dwie kukułki - zdecydowanie najlepsza obserwacja tego gatunku podczas całego wyjazdu! Przypadkowo spotkani w tym miejscu birdwatcherzy (oznaczeni "po jizzie" jako Anglicy) informują nas o widzianych dzień prędzej na mokradłach w Dolinie Hula żurawiach stepowych. Chwilę zastanawiamy się czy nie zreorganizować planów, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się mapie i uzyskaniu szczegółów dotyczących lokalizacji odpuszczamy - może i niesłusznie, ale z drugiej strony nie możemy pozwolić sobie na takie szastanie czasem dla wątpliwego sukcesu. Bez zbędnych dyskusji ruszamy pod Gilboa.
Kukułka czubata (Clamator glandarius)
Kukułka czubata (Clamator glandarius)
W ciągu półtorej godziny powracamy do Bet Sze'an, gdzie obieramy kierunek na zachód. Jesteśmy już prawie u celu, czas mamy nie najgorszy (14) i możemy ulec pokusie przejrzenia ptaków, krążących nad rozległymi polami na prawo od szosy. Przystanek między Sede Nachum i Bet Ha-Szita z pewnością wart był "straty" czterdziestu minut: obserwujemy stąd setki kań czarnych, dziesiątki pelikanów różowych, a także "jasnego" orzełka i dwa, wspaniale polujące orliki grubodziobe.
Chwilę przed piętnastą skręcamy na południe, by zaraz potem odbić ostro w prawo na drogę o złowieszczym numerze 6666. Z drugiej strony, nazwa adekwatna - Góry Gilboa to w końcu góry przeklęte. Kiedy król Saul zginął tu z rąk Filistynów, przeklął je Dawid: Góry Gilboa! Ani rosy, ani deszczu niech na was nie będzie, ani pól żyznych (2 Sm 1, 21). Najwyraźniej jednak Najwyższy postanowił zażartować z Psalmisty, bo dzisiejszy krajobraz tej okolicy jest zupełnym zaprzeczeniem jego zbożnych życzeń. Gdy po pokonaniu zawiłej serpentyny zatrzymujemy auto na parkingu, rozpościera się przed nami rajski, pagórkowaty, bajecznie zielony krajobraz, w którym dominują żyzne pola uprawne i gaje oliwkowe, upstrzone modrymi łatami stawów hodowlanych. Harmonię ducha zaburza jedynie słońce, schodzące właśnie za góry, co przypomina nam, że pora brać się do poszukiwań świergotka. Pieszo maszerujemy wzdłuż drogi i po chwili dociera do nas podejrzany śpiew ptaka. Piosenka dobiega z zacienionego już kamienistego zbocza porośniętego luźną roślinnością. Pomimo ciemności egipskich na stoku, znalezienie ptaka nie nastręcza większych kłopotów i po chwili patrzymy już na świergotka długodziobego - ptak co rusz to przelatuje z baldaszkowatych roślin na sterty kamieni. Jego główną cechą diagnostyczną zdaje się być brak cech. Ot, świergotek polny z nieco dłuższym dziobem i ogonem - w Polsce przeszedłby jako campestris bez mrugnięcia okiem. Z innych ptaków udaje nam się zobaczyć 2 ortolany, nektarnika palestyńskiego, bilbila arabskiego i parę piegży. Hitem tego miejsca są jednak ssaki - widziane z bliska stadko (8 osobników) gazeli górskich oraz para góralków przylądkowych z rozkosznie pocieszną piątką młodych.
Dolina Bet Sze'an widziana ze wzgórz Gilboa
Gazela górska (Gazella gazella)
Dolina Bet Sze'an widziana ze wzgórz Gilboa
Góralek przylądkowy (Procavia capensis) - aut. DP
Ortolan (Emberiza hortulana)
Nektarnik palestyński (Cinnyris osea)
Ortolan (Emberiza hortulana)
Nektarnik palestyński (Cinnyris osea)
Ostatnią godzinę względnie dobrych warunków do obserwacji postanawiamy spożytkować w okolicy Gilboa. Paweł chce odwiedzić któryś z kompleksów stawów - ja chętniej poszukałbym lepiej współpracującego do zdjęć frankolina. Ostatecznie wypracowujemy kompromis - polnymi ścieżynami podjedziemy na widziane z góry stawy w Mesilot. Zaraz po zjeździe z asfaltu między uprawy słyszymy odzywającego się parę metrów od nas frankolina! Niestety, ptak płoszy się zanim zdążymy pomyśleć, jak wydostać go z gąszczu zbóż ;). Na pamiątkę pozostają rozmyte zdjęcia w locie - no cóż, w końcu współpracował lepiej niż ten ostatni ;). Frankolinów więcej już nie spotykamy (odnotowujemy liczne świergotki łąkowe i chwastówki), a ponieważ próba przebicia się do stawów metodą offroadową, skończyłaby się zapewne ściąganiem traktora z najbliższego kibucu, powracamy do drogi, którą bez problemów docieramy w pożądane miejsce. Czasu starcza nam na skontrolowanie tylko kilku najbliższych akwenów, ale i tak jest ciekawie - widzimy tu m.in. blisko 20 kormoranów małych, co najmniej 10 mew cienkodziobych, kilka łowców krasnodziobych, rybaczków srokatych, czapli nadobnych i aleksandrett obrożnych oraz liczne czajki szponiaste i kanie czarne. Gratką dla Dawida, kolejny orlik grubodzioby. Mamy też możliwość napatrzeć się do woli na spacerującego po grobli szakala. Na pożegnanie: piękny spektakl w ostatnich promieniach słońca w wykonaniu stada 120 pelikanów różowych, krążącego przez chwilę nad stawami.
Tyle pozostało ze spotkania z frankolinem...
Stawy w Mesilot
Stawy w Mesilot
Szakal złocisty (Canis aureus) - aut. DP
Dawid na posterunku
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Orlik grubodzioby (Clanga clanga)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Po zachodzie słońca czeka nas już tylko godzinny przejazd komfortową drogą do Nazaretu, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Do miasta wjeżdżamy w godzinach szczytu, w związku z czym pokonanie ostatnich kilku kilometrów przypomina raczej zwiedzanie, przerywane co minutę krótkimi skokami o parę metrów do przodu. Wśród mieszkańców Nazaretu - jednego z kluczowych ośrodków chrześcijaństwa, miejsca spędzenia dzieciństwa przez Jezusa Chrystusa - dominują dziś bez dwóch zdań Arabowie - nie obowiązują tu nawet zakazy szabasowe. Po trudach i znojach przebijamy się wreszcie przez Stare Miasto i wjeżdżamy w dzielnicę niekończących się stromych podjazdów i niemożliwie wąskich uliczek. Nie bez trudów znajdujemy nasze miejsce noclegowe - Vitrage Guest House. Prawdziwe wyzwanie jednak dopiero przed nami - zaparkować auto w tym ciasnym labiryncie, możliwie blisko hostelu. Niektóre zakręty są do nie przejścia bez nawigatora z zewnątrz - a nawet z pilotem, przecieramy w końcu zderzak o betonowy kwietnik. Trudno, będziemy się martwić przy zdawaniu auta... Sam hostel oferuje dość spartańskie warunki. Przytulny ogród i recepcja zdają się należeć do innego lokalu. Nasz wspólny pokój przypomina kajutę w okręcie podwodnym - z trudem mieścimy się w nim z bagażami - tylko dzięki temu, że jedno z łóżek jest piętrowe. Zyskaną nadwyżkę czasową postanawiamy roztrwonić nazajutrz na stawach w dolinie Bet Sze'an - wciąż mamy do zobaczenia trzciniaka głośnego, a ponadto wiążę nas jutrzejszy termin wycieczki na lelki pustynne, na południe od Morza Martwego...
Ciemna uliczka z parkingu do naszego hostelu...
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz