poniedziałek, 16 maja 2016

Na Ziemi Świętej - III: Nad Morzem Martwym (17 III 2016)

c.d.

17 III. Gaj palmowy w Palestynie - gdzieś nad Morzem Martwym

Nocleg w aucie jednak nie był udanym pomysłem. Zaoszczędziliśmy może niemało pieniędzy, ale okupiliśmy to wszyscy zakwasami, obolałymi głowami i ciężkimi powiekami. Na tylnej kanapie naszego chevroleta czułem się jak w imadle. Kiedy już na chwilę udało się zmrużyć oczy, bębnienie deszczu o szyby działało jak budzik. W praktyce nie spaliśmy więc prawie wcale i jeśli coś mogło się równać ogarniającemu mnie uczuciu zmęczenia, był to doskwierający głód. Nasze morale sięgnęło dna i trzeba było zrobić coś z tym szybko, nim na pokładzie wybuchnie bunt.

Gaj palmowy w Palestynie - nasz ostatni "hotel"

Pomóc mogły dwie rzeczy - dobre jedzenie, albo dobry teren. Bez jedzenia da się jednak przeżyć dość długo (przynajmniej według Pawła), więc wybór jest oczywisty. Osobiście nie lubię "czesania" na czczo - adrenalina dodatkowo stymuluje apetyt - ale z drugiej strony jestem zwolennikiem teorii, że podczas wojaży za ptakami trzeba maksymalnie wykorzystywać czas ich najlepszej aktywności. Ustępujące w kierunku Jordanii chmury zwiastowały pogodny i upalny dzień - w takich warunkach za kilka godzin przyroda przejdzie w stan okresowego uśpienia. Nic zaś nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy wtedy nadrobili zaległości kaloryczne. Pierwotnie planowaliśmy rozpocząć dzień od zachwalanego w trip reportach Wadi Mishmar, ale decydujemy się opuścić ten punkt programu i na pierwszy ogień wziąć położony bliżej, jeszcze na terytorium Palestyny Wadi Salvadore - obecnie chyba najlepsze w Izraelu miejsce na dziwonię synajską i trznadla smużkowanego - choć te pierwsze widywane są tylko przez nielicznych szczęśliwców. 
Zanim dotrzemy na miejsce docelowe czeka nas półgodzinny przejazd zachodnim brzegiem Morza Martwego (po raz pierwszy widzianym za dnia), którego lustro wody znajduje się w najniższym punkcie na kuli ziemskiej - 422 metry pod poziomem morza (zresztą nadal obniża się o około 5 centymetrów na rok). Wysokość względem poziomu morza piętrzących się po naszej prawej ręce stromych i przepaścistych gór ma więc tak naprawdę wartość ujemną! Akwen ciekawy jest z kilku względów. "Morze" jest wbrew nazwie jeziorem, a tytuł ten zawdzięcza myśleniu życzeniowemu okolicznych mieszkańców sprzed tysięcy lat, którzy na co dzień nie widywali jego drugiego brzegu. Według legend, na jego dnie spoczywają ruiny Sodomy i Gomory - biblijnych miast rozpusty, zniszczonych za grzechy ich mieszkańców przez Najwyższego. Przede wszystkim, jezioro słynie jednak z niesamowicie wysokiego średniego zasolenia, wynoszącego tu - bagatela - 26 procent (dla porównania średnie zasolenie Bałtyku to 0,7%!), Przyczyną takiego stanu rzeczy jest właśnie położenie w depresji, przez co Morze Martwe jest bezodpływowe - w zasadzie cała zasilająca je z rzek woda wyparowuje, powodując wytrącanie się pokładów soli, których zasoby szacowane są na ... 43 miliardy ton! Z tego powodu jedynymi zamieszkującymi je organizmami są bakterie, a kąpiel w gorącej cieczy jeziora, wypierającej pływaków na powierzchnię, jest rzekomo niezapomnianym przeżyciem - jeśli znajdzie się czas, o tym drugim mieliśmy zamiar przekonać się osobiście.

Morze Martwe
Górskie zbocza opadające do Morza Martwego od zachodu towarzyszą nam przez większość drogi

Tymczasem parkujemy na zaimprowizowanym pod parking placyku, gdzie rozpoczyna się oznaczony biało-niebieskimi flagami szlak, prowadzący pod strome ściany, które stanowią miejsce gniazdowania dziwonii synajskich. Zaraz po wyjściu z auta otoczeni zostajemy przez zgraję czarnotków arabskich, które przysiadają nawet na lusterkach samochodu i rozstawionych lunetach. Niestety, gorzej trafić nie mogły - nie mamy jedzenia nawet dla siebie:). Jeszcze zanim słońce wychyli się w pełni ponad zawieszone nad morzem chmury do listy życiowej dopisuję dwa gatunki: kruka kusego - o specyficznej sylwetce w locie (z szerokimi skrzydłami i niemal całkiem "uciętym" ogonem) oraz szareczkę czarnosterną - niepłochliwą białorzytkę - a w zasadzie "czarnorzytkę" - bo często prezentowany przez nią w formie wachlarza ogon jest uderzająco jedwabiście smolisty. Blisko drogi żeruje ponadto para trznadli modrogłowych, które na skali towarzyskości dorównują jednak osobnikom widzianym przez nas dzień wcześniej.

Wadi Salvadore
Wadi Salvadore
Szareczka czarnosterna (Cercomela melanura)
Szareczka czarnosterna (Cercomela melanura)
Szareczka czarnosterna (Cercomela melanura)
 Czarnotek arabski (Onychognathus tristramii)
Czarnotek arabski (Onychognathus tristramii)

Ale pora ruszać pod górę! Dawid zwabiony wizją obserwacji porannego przelotu szponiastych nad przymorskim pasmem górskim postanawia nam nie towarzyszyć (taki to pożyje), a więc przynajmniej nie trzeba dźwigać ze sobą lunet, które można bezpiecznie zostawić w aucie. Wspinaczka do lekkich nie należy - zwłaszcza, kiedy podejmuje się jej na głodnego i po nieprzespanej nocy. Po chwili zaczyna nam doskwierać słońce - polar oraz długie spodnie lądują w plecaku. Na nogi stawiają nas jednak ciekawe spotkania z ptakami - już po kilkunastu minutach odnajdujemy nasze pierwsze (i zresztą jedyne) dwa trznadle smużkowane! Zła wiadomość jest taka, że w miejscu ich obserwacji kończy się przyzwoita ścieżka - szlak wyżej pod ścianę wiedzie po usypanej sporymi głazami stromiźnie. Na szczęście chwile wytchnienia dają kolejne spotykane stworzenia, z których najciekawszymi są dorosły sokół berberyjski (polujący na jaskółki skalne i płowe) oraz umykająca po kamieniach kuropatewka pustynna - najwyraźniej standard w podobnym biotopie.

Podejście przez Wadi Salvadore - w dole Morze Martwe
Wadi Salvadore - teraz czeka nas wspinaczka pod widoczną na zdjęciu stromą ścianę...
Trznadel smużkowany (Emberiza striolata)
Trznadel smużkowany (Emberiza striolata)
Trznadel smużkowany (Emberiza striolata)
Sokół berberyjski (Falco pelegrinoides)
Sokół berberyjski (Falco pelegrinoides)
Kuropatewka pustynna (Ammoperdix heyi)

W końcu przystajemy u podnóża skalnej ściany - tu należy wypatrywać dziwonii. Najłatwiej - co nie znaczy, że łatwo - robić to w pozycji siedzącej, ale i tak dłuższe wertowanie skał lornetką jest męczące dla szyi. Ożywienie w szeregach wprowadzają góralki przylądkowe - stworzenia o tak sympatycznych wyrazach "twarzy", że nie sposób nie uśmiechnąć się patrząc na nie. Mało kto wie, że od fenickiego, zlatynizowanego później i-szphan-im – ziemia góralków – wzięła swą nazwę łacińska Hispania. Żyjące w hordach dochodzących do 26 osobników góralki, tworzące odrębny rząd są zwierzętami bardzo szczególnymi - zwłaszcza ze względu na budowę anatomiczną. Mózg góralka przylądkowego przypomina budową mózg słonia, natomiast żołądek - żołądek konia. Struktura tylnych kończyn zbliżona jest do tych posiadanych przez tapira. Górne siekacze przypominają siekacze gryzoni, kły tego ssaka przypominają kły słonia, ale całemu uzębieniu najbliżej jest do uzębienia nosorożca (w części górnej) i hipopotama (w części dolnej)! Wytwarzana przez nie substancja zapachowa - hyraceum - przez tysiące lat używana była przez mieszkańców Bliskiego Wschodu jako panaceum m.in. na epilepsję, konwulsję, a nawet środek zapobiegający ukąszeniu przez żmiję. Po krótkiej obserwacji stwierdzam, że góralki to istoty na wskroś leniwe, które przez większość czasu wylegują się na nagrzanych słońcem kamieniach. O tytuł adoratorów Wadi Salvadore dzielnie konkurują z nimi czarnotki, które ośmielają się do tego stopnia, że fotografujemy je smartfonami! ;) Po długim oczekiwaniu w końcu podane też zostaje danie główne - na jednej z bocznych ścian pojawia się na chwilę grubodzioby, niemal jednolicie szarobrązowy wróblak - samica dziwonii synajskiej! Do pełni szczęścia brakuje tylko wybarwionego samczyka, ale tego widoku najwyraźniej doświadczymy najprędzej podczas kolejnej wyprawy do Izraela. Słońce jest coraz wyżej, woda się kończy, a kiszki marsza grają - pora schodzić do samochodu. Od Dawida dowiadujemy się o zaledwie kilkunastu widzianych przez niego "drapolach", m.in. gadożerze, ścierwniku i parze orlików krzykliwych. W Wadi Salvadore nic nas już nie trzyma - jedziemy na północ.

Czarnotki arabskie (Onychognathus tristramii) pięknie współpracują
Czarnotki arabskie (Onychognathus tristramii) pięknie współpracują
 Góralek przylądkowy (Procavia capensis)
Góralek przylądkowy (Procavia capensis)
Góralek przylądkowy (Procavia capensis)
Dziwonia synajska (Carpodacus synoicus)
Z dziwonią skałą w Wadi Salvadore
Jaskółka skalna (Ptyonoprogne rupestris)
Odwrót
Kruk kusy (Corvus rhipidurus)
Kruk kusy (Corvus rhipidurus)
Kruk kusy (Corvus rhipidurus)
Nasza ekipa u podnóża Wadi Salvadore - od prawej: Adam, Dawid, Marian, Paweł i ja

Punktem docelowym dzisiejszego popołudnia jest słynący z licznych stawów rejon Bet Sze'an - taka izraelska Dolina Baryczy, położona tuż na północ od Palestyny, przy granicy z Jordanią. Najpierw jednak czeka nas ponad stukilometrowy odcinek drogi nr 90 przecinającej Autonomię Palestyńską - twór polityczny będący bezpośrednim efektem porozumień izraelsko-palestyńskich kończących czteroletnią "Intifadę" (1987-1991) - powstanie Arabów przeciwko obecności Izraela na Zachodnim Brzegu Jordanu. Organizm ten, będący de facto zlepkiem terytoriów o różnym stopniu dostępności z zewnątrz (największą odrębność zachowuje tzw. strefa B obejmująca całą Strefę Gazy, dużą część Samarii oraz najważniejsze ośrodki miejskie na Zachodnim Brzegu) uzyskał wtedy samorząd i zapewnienie wycofania armii izraelskiej z tzw. terenów okupowanych - jednakże po serii zamachów terrorystycznych z lat 1996-1997 wstrzymano realizację postanowień sprzed sześciu lat. W kolejnych latach proces pokojowy kilkakrotnie przeżywał wzloty i upadki i w praktyce nie zakończył się do dziś. Dalsze powstanie - Intifada Al-Aksa z lat 2000-2004, czy niedawne wydarzenia w Jerozolimie (2015) pokazują, że napięcia między ludnością arabską i żydowską nie zostały zniwelowane - są raczej wygaszane. Większa część Autonomii oddzielona jest od Izraela "murem bezpieczeństwa", mającym zapobiegać stałemu zagrożeniu zamachami terrorystycznymi. Miejsce niezbyt zachęcające do dłuższych wojaży - tranzyt główna drogą wydaje się być jednak bezpieczny... 
Dość gęsto zaludniona Palestyna oferuje zupełnie nowe podczas tej wyprawy klimaty. Po przyjeździe z uporządkowanego Izraela, mijane przez nas miasteczka rażą typowym dla krajów arabskich nieładem, oceanami śmieci przy drogach i niedokończonymi budynkami ze sterczącymi ku niebu drutami zbrojeniowymi. Na rękę jest nam jednak otwartość palestyńskich osad - dostęp do większości izraelskich kibuców (kibuc to coś w rodzaju wspólnoty rolniczej, której członkowie prowadzą proste życie, wspólnie dzieląc się wszystkimi obowiązkami i dbając razem o uspołecznioną własność - takie połączenie idei syjonistycznej z socjalistyczną) jest ograniczony - dzięki czemu dość łatwo znajdujemy przytulną restauracyjkę. Ceny są dość wygórowane, ale po chwili od złożenia zamówienia stół wręcz ugina się pod ilością jedzenia. Głównymi przysmakami są chyba najpopularniejsze dania współczesnej kuchni izraelskiej - humus i falafel. Humus to cierpka pasta z ciecierzycy, cebuli, czosnku i sezamowej pasty tahina. Z kolei falafel to smażone w głębokim oleju kulki przygotowane z ciecierzycy, zielonej pietruszki, kolendry, cebuli, czosnku i mielonego kminku. Osobno podane zostają chlebki pita i talerzyki z kolorowymi sałatkami oraz innymi zakąskami opartymi na ciecierzycy i oliwkami - kompozycja całości należy do klienta ;). Do niektórych gorzko-kwaśnych składników trzeba się chwilę przyzwyczaić, ale całość smakuje bardzo dobrze, Puste talerze są wymieniane na pełne, dopóki nie powiemy "dość" - wszystko w cenie zamówienia. Na stole pojawiają się następnie słodycze baklava - orzeszki, pistacje, sezam zalane miodem - oraz kawa. Wreszcie posiłek na miarę naszych potrzeb ;). I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby w tych okolicznościach, żywota nie zakończył mój "krajobrazowy" aparat - obiektyw, który wysunął się podczas włączania sprzętu, najwyraźniej nie ma już nigdy więcej zamiaru powtórzyć całego rytuału w odwrotnej kolejności. Silniczek wydaje niepokojące dźwięki, a na podglądzie zdjęcia widoczna jest czarna plama. Trzecia wyprawa - trzecia usterka :(. Przezornie zabrałem ze sobą obiektyw z krótką ogniskową i od tej pory skazany będę na ciągłe zmiany szkieł w lustrzance, na czym zapewne ucierpią zarówno zdjęcia ptaków, jak i sytuacyjne...

Palestyna
Migrujące bociany białe (Ciconia ciconia)
Humus
Baklawa
W palestyńskiej restauracji - w oczekiwaniu na danie główne

Podczas tranzytu przez Palestynę zauważamy jak zmienia się krajobraz. Kiedy odjeżdżamy od Morza Martwego żyzna równina, ciągnąca się dotąd południkowo wzdłuż wybrzeża ustępuje miejsca półpustyni, która usiana jest rzadkimi płatami gajów palmowych i zapewne mało wydajnych gruntów rolnych. Na północy Autonomii okolica niespodziewanie nabiera rumieńców - wzgórza na zachód od drogi przypominają teraz nieco Jurę Krakowsko-Częstochowską. Na wschód od szosy odsłania się stopniowo zielony płaskowyż pokryty gęstą szachownicą pól uprawnych - zapowiedź płodnej doliny Bet Sze'an. W miarę przemieszczania się na północ coraz częściej obserwujemy stada migrujących i żerujących bocianów białych oraz kani czarnych. Największe ich ilości przynosi krótki postój w rejonie składowiska odpadów, nieopodal skrętu na zbiornik Tirza, gdzie oba gatunki liczyć można w setkach - ponadto udaje nam się tu zobaczyć stadko 10 jerzyków alpejskich. Na wysokości Jerycho - jednego z najstarszych zamieszkałych miast na świecie - stwierdzamy z kolei pierwsze czapelki złotawe oraz kolejną majnę brunatną.

Krajobrazy Autonomii Palestyńskiej
 Jordan Valley Monument

Kanie czarne (Milvus migrans)
Kanie czarne (Milvus migrans) i bociany białe (Ciconia ciconia)



Na drugim planie - Jordania
Na drugim planie - Jordania

Po dwunastej dojeżdżamy do granicznych bramek kontrolnych - zdecydowanie bardziej szczegółowo sprawdzane są auta opuszczające Palestynę, ale pytania strażników (w odróżnieniu od tych z lotniska) są przynajmniej proste i rzeczowe ;). Po niecałych dziesięciu kilometrach, tuż przed dojazdem do Bet Sze'an, na wysokości Ein HaNaciv opuszczamy drogę numer 90 i skręcamy w prawo w kierunku kompleksów stawowych wokół Kfar Ruppin. Chwilę potem ostre hamowanie funduje nam wypatrzony przez Adama łowiec krasnodzioby! Ptak z upolowanym gryzoniem przesiaduje na liniach wysokiego napięcia! W odróżnieniu od swych krewniaków, ten duży zimorodek nie jest ściśle związany z wodą, a ponadto żywi się nie tylko rybami, ale również płazami, jaszczurkami i owadami. Obserwacja trwa dość krótko - ptak podrywa się i odlatuje za pobliskie odstojniki. Chyba dla wszystkich był to jeden z kluczowych gatunków wyprawy :). Z pobliskich zarośli dobiega śpiew kilku bilbili arabskich i co najmniej dwóch samców prinii - nikogo jednak nie dziwi fakt, że udaje się pooglądać tylko te pierwsze.


Łowiec krasnodzioby (Halcyon smyrnensis)

Za kolejnym zakrętem drogi znajduje się już nasz drogowskaz na Birdwatching Centre w Kfar Ruppin. Na zakręcie, otoczony wysokim obwałowaniem mały zbiorniczek - szkoda nie zajrzeć! Wjeżdżamy na groblę i po chwili cieszymy oczy pierwszymi rybaczkami srokatymi! W odróżnieniu od naszych zimorodków, rybaczki często przesiadują wyeksponowane, natomiast ataki przeprowadzają z powietrza - podczas tej czynności, zwykle zawisając w długich sekwencjach. Z innych widzianych tu ptaków warto wymienić czajki szponiaste i czaple złotawe - oba gatunki w sporych ilościach.

Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)
Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)

Po dalszych pięciu minutach jazdy przez pola uprawne docieramy w końcu do stawów w Kfar Ruppin - na razie jednak to nie one są naszym celem, a sam kibuc - na szczęście za dnia dostępny dla odwiedzających. Szukamy Birdwatching Centre, wokół którego znajdować mają się gniazda rzadkich w regionie wróbli palestyńskich. Znaki prowadzą nas na manowce, ale udaje się zatrzymać wjeżdżający do kibucu samochód - Pani kierująca pojazdem decyduje się "odholować" nas do miejsca docelowego. Trochę niepokojący jest tylko fakt, że Paweł, który zaliczał tu wróbla palestyńskiego dwa lata temu, miejsca tego zupełnie nie kojarzy. Postanawiamy zasięgnąć języka w centrum, ale nie zastajemy tam nikogo... Na szczęście z pomocą znów przychodzi nam nasza wybawczyni ;), która kontaktuje się telefonicznie z właścicielem przybytku. David - bo tak ma na imię ów jegomość - dociera do nas chwilę później. Zostajemy zaproszeni do środka, gdzie otrzymujemy mapkę, na której zaznaczone są wszystkie potencjalne miejsca gniazdowania wróbli. Okazuje się, że doszło do nieporozumienia, bowiem poszukiwanym przez nas kluczowym stanowiskiem lęgowym są okolice stacji obrączkarskiej (Ringing Station), oddalonej o 4 kilometry i mijanej przez nas uprzednio. Kolejnymi dobrymi miejscami są zarośla tamaryszkowe porastające pobocza gruntowych dróg dojazdowych do stawów na zachód i południe od kibucu.

Wejście do Birdwatching Center w Kfar Ruppin
Hardun (Stellagama stellio)

Postanawiamy zacząć od Ringing Station. Parkujemy auto w cieniu eukaliptusów i udajemy się na pieszy rekonesans tamaryszkowych zarośli - głównego siedliska wróbli palestyńskich. W krótkim czasie namierzamy kilka zeszłorocznych gniazd, ale samych wróbli nie widać. Czas spędzony w okolicy stacji nie jest jednak czasem straconym - pomimo, zdawałoby się niekorzystnej pory dnia, sąsiednie skupiska krzewów i szuwarów tętnią ptasimi głosami, m.in. wierzbówek, prinii, podróżniczków, bilbili arabskich, nektarników palestyńskich, świstunek złotorzytnych, synogarlic senegalskich i szczygłów. Usłyszeć można też pojedynczą turkawkę i gwizdanie przepiórek. Z gąszczu udaje się wyłuskać pierwszego zaganiacza bladego i pokrzewkę aksamitną. Uważne przeglądanie nieba skutkuje ponadto pierwszymi jaskółkami rudawymi (życiówka Adama!), oknówkami, bocianem czarnym i żurawiem. Z "drapoli" - błotniak stawowy, orlik krzykliwy oraz kanie czarne w ilościach niepoliczalnych - tworzone przez nie kominy widoczne są zewsząd.




Gniazdo wróbla palestyńskiego - niestety nieczynne
Kania czarna (Milvus migrans)
Jedziemy w kolejne miejsce - nie poddajemy się!

Ale pora powrócić do głównego tematu. Okrążamy sporych rozmiarów gaj oliwny i dojeżdżamy do punktu, w którym ued Nahal Avuka tworzy malutki zalew Ein Tsemed - brzegi obu miejsc na całej długości porasta tamaryszek. Parkujemy w pobliżu kompleksu małych stawików hodowlanych przykrytych siatką, w celu ograniczenia dostępu do ryb ptakom wodnym. Już na pierwszy rzut oka widać jednak, że temu kto montował zabezpieczenie brak było wyobraźni - nieszczelnie założona siatka jest pułapką, w której uwięzionych jest kilkadziesiąt rybaczków srokatych. Niektóre z ptaków znajdują najwyraźniej wyjście z matni, ale spora część skończy tak, jak osobnik z jednej z poniższych fotografii - rozbita o ogrodzenie. Dawid z Marianem uwalniają zaklinowanego w ten sam sposób, jeszcze żywego myszołowa - najwyraźniej problem nie dotyczy tylko ptaków wodnych - przykra sprawa... Odwiedzone miejsce ma jednak szanse pozostawić w nas też dobre wrażenia - zaraz po opuszczeniu auta zauważamy spore stado kilkudziesięciu wróbli śródziemnomorskich buszujące w tamaryszku i trzcinowiskach. Zaczynam je przeglądać i przez krótką chwilę udaje mi się zobaczyć wróbla z małym czarnym śliniakiem, długą jasną brewką i żółcią na boku szyi - to samiec wróbla palestyńskiego! Wszystko trwa jednak tak krótko, że nawet nie nadążam chwycić aparatu... Niestety wypatrzenie wróbla nie udało się Dawidowi i Marianowi - ja również daleki jestem od osiągnięcia pełni satysfakcji. Z Marianem jeszcze dłuższą chwilę przeszukujemy okoliczne zarośla - stada wróbli nie znajdujemy, ale w pobliskim gaju eukaliptusowym udaje mi się wreszcie sfotografować prinię. Aż uśmiecham się pod nosem, kiedy udaje mi się dojrzeć aleksandrettę obrożną przesiadującą w koronie jednego z eukaliptusów - zaiste, typowo bliskowschodni obrazek :).

Stawy hodowlane przykryte są siatką...
... w której uwięzionych jest kilkadziesiąt rybaczków srokatych :(
Niektóre radzą sobie, znajdując wyjście z matni...
... inne kończą tragicznie :(
Gaj eukaliptusowy nieopodal stawów
Prinia (Prinia gracilis)
Dzwoniec (Carduelis chloris)

Powracamy na groblę, gdzie Dawid prezentuje nam świetne zdjęcia łowca krasnodziobego - cóż, chyba trzeba będzie tu zostać dłuższą chwilę :). Tym bardziej, że na palisadzie odgradzającej stawy od pól uprawnych pojawiają się poszukiwane przez nas wróble, a wraz z nimi pojedynczy "palestyńczyk"! Jednakże, tym razem to mnie nie udaje się trudna sztuka jego wypatrzenia... Na otarcie łez pozostają świetne obserwacje rybaczków, a także "naszego" zimorodka i kulona. Skierowanie lunet na trawiastą równinę rozpościerającą się na zachód od stawów skutkuje zaś dwoma gazelami górskimi - pierwszymi widzianymi antylopami w moim życiu! Około 16:30 decydujemy się poddać temat wróbli i spróbować jeszcze szczęścia na stawach w Kfar Ruppin. Objeżdżając znajomy gaj eukaliptusowy zauważamy prezentującego się w idealnym świetle łowca krasnodziobego! I to jest obserwacja o jaką wszystkim nam chodziło :)!

Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)
Gazele górskie
Łowiec krasnodzioby (Halcyon smyrnensis)
Łowiec krasnodzioby (Halcyon smyrnensis)

Kfar Ruppin reklamuje się jako "jedno z najlepszych miejsc na ptaki w Izraelu". Na stawach położonych na południe od kibucu zrozumiałem dlaczego. Bogactwo ptaków jest tu przeogromne. Kormorany małe, czaple nadobne, czajki szponiaste, rybołowy, łowce i rybaczki - to wszystko na wyciągnięcie ręki. Na dnach spuszczonych akwenów żerują siwerniaki (w stadach do 25 osobników) oraz pliszki siwe i żółte, wśród których trafiamy również pojedynczego samca "cytrynki". Nie brakuje siewek, które reprezentują m.in. szczudłaki, brodźce śniade, kwokacze, biegusy małe, malutkie i zmienne oraz sieweczki obrożne. Niestety nie udaje nam się usłyszeć flagowego gatunku tego kompleksu - trzciniaka głośnego. Być może jeszcze nie wróciły z zimowisk... Wieczorna pora na stawach sprzyja obserwacji ssaków - udaje nam się zaobserwować łącznie cztery szakale złociste, przemykającą mangustę egipską oraz bardzo ulotnie coś, co najpewniej było kotem błotnym ;). Wizytę na kompleksie kończy przelatująca kukułka czubata!

Stawy w Kfar Ruppin
Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)
Kormoran mały (Phalacrocorax pygmeus)
Stawy w Kfar Ruppin...
... z Jordanią w tle
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Brodziec śniady (Tringa erythropus)
Biegus mały (Calidris temminckii)
Czeszemy siewki - jest i pojedyncza pliszka cytrynowa!
Szakal złocisty (Canis aureus)
Kukułka czubata (Clamator glandarius)
Rybaczek srokaty (Ceryle rudis)

Polnymi drogami zmierzamy z powrotem do drogi głównej. W pewnym momencie przejeżdżamy kilka metrów od przechadzającego się krawędzią uprawy koguta frankolina obrożnego! Nieoczekiwane spotkanie zaskoczyło nas zupełnie i zanim zahamujemy, kurak jest już schowany na dobre. Świetna, lecz pozostawiająca niedosyt krótka obserwacja... Tym co pozostanie w pamięci na dłużej jest towarzyszące tej przygodzie wycie szakali. Jeszcze nim dobijemy do asfaltu, już po zachodzie słońca, udaje nam się dostrzec sójkę podgatunku atricapillus, charakteryzującą się mocno jasną głową z całym czarnym ciemieniem.

Sójka podgatunku atricapillus - bardzo dokumentacyjnie
Wycie szakali złocistych - w tle wabienie frankolina (DP)

Ponieważ na tę noc zarezerwowaliśmy noclegi w Ein Gedi (planowo mieliśmy tam zostać o dzień dłużej), zmuszeni jesteśmy powrócić przez Palestynę nad Morze Martwe. A to stwarza kolejną szansę na zaliczenie syczków arabskich. Ponownie zajeżdżamy do tego samego co uprzedniego wieczoru gaju palmowego, ponownie słyszymy trzy odzywające się samce i... ponownie nic z tego nie będzie - ptaki zupełnie nie reagują na stymulację głosową, a próby ich podejścia kończą się ich milknięciem. Po pół godzinie odpuszczamy - spośród ostatnich ponad 80 godzin spaliśmy zaledwie kilka (nie wnikam już nawet w to, w jakich warunkach...) - wszyscy marzymy już tylko o wygodnych łóżkach. Te czekają na nas w Ein Gedi Hostel. Miejsca tego może i nie było łatwo znaleźć, w recepcji mamy niemałe problemy z powodu braku dolarów (kto by przypuszczał, że nie będzie możliwości zapłaty w szeklach!), ale szczęśliwie dostajemy w końcu klucze do kwater, które zadowoliłyby nawet mocno wybrednych - a my dziś do takich z pewnością nie należymy. Wykorzystując naszą słabość fizyczną oraz idącą z nią w parze małą odporność psychiczną ;), Paweł przeforsowuje pomysł kolejnej zmiany planów: jutrzejszego poranka powrócimy do tematu endemicznego kulczyka syryjskiego - tym razem jednak na jego lęgowiskach... na Wzgórzach Golan! Nastroje są mało entuzjastyczne, ale nikt nie ma siły protestować. Miejsce z pogranicza Izraela z Libanem i Syrią okryte jest złą sławą, ale z drugiej strony sytuacja w tym rejonie jest stabilna najbardziej od kilku miesięcy. Więc jeśli nie teraz, to kiedy? Na szczęście dla pomysłu Pawła, mieszane uczucia ustępują zmęczeniu - pozostaje wierzyć, że razem z nami nie zasypia zdrowy rozsądek... 

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz