Ezuz, 16 III 2016
Nie dla nas wypoczywanie i wygody. Wstajemy przed wschodem słońca, ponieważ pierwsze chwile po świcie to najlepszy czas na hubary arabskie oraz stepówki białobrzuche - dwa gatunki, dla których poprzedniego wieczoru tarabaniliśmy się przez góry 250 kilometrów. Czerwone słońce wyskakuje nad horyzont tak nagle, jak pajacyk z pudełka, nie dając szans dojścia do głosu porannej zorzy. Wraz z nastaniem jasności do głosu dochodzą za to dzierlatki, synogarlice senegalskie, bilbile arabskie i wrony orientalne. Znak, że pora ruszać w teren.
Wschód słońca nad Ezuz
W zasadzie to nie można by stąd szukać hubar? ;)
Poprzedniego wieczoru zostawiliśmy auto w centrum, założonej dopiero w 1985 roku osady. Ezuz - odosobniony punkcik na mapie pustyni Negev - nie przypomina w niczym innych izraelskich wsi. Rozgłos trafił tu tylko raz i na krótką chwilę, kiedy w osadzie odkryto dwie starożytne studnie: Mosze i Aron. Przez ostatnie dziesięciolecia - nie wiedzieć czemu - Ezuz przyciągało ekscentrycznych artystów z całego świata (może na tym polegał ich ekscentryzm?), którzy nadali temu miejscu niepowtarzalny charakter. Mieszkańcy utrzymują się głównie ze sztuki (rzeźbiarstwa, malarstwa, garncarstwa), turystyki oraz produkcji serów, wina i miodu. Idealne miejsce na spędzenie emerytury. ;) Krótki rekonesans przed wyjazdem z Ezuz przynosi nam dwa nowe gatunki - majnę brunatną (której nie spodziewałem się zobaczyć poza Tel Awiwem) oraz parę żwawych i uroczych nektarników palestyńskich - "izraelskich koliberków" ;). Dosłownie wszędzie są dudki - migracja jest naprawdę namacalna.
Ezuz - enklawa artystów
Jeden z "warsztatów rzemieślniczych" w centrum wsi
Dwunastokilometrowa droga z Ezuz do położonego na północy Nitzana to najlepsze w Zachodniej Palearktyce miejsce na hubarę arabską. Strategia poszukiwań jest prosta - przystanki co kilkaset metrów i uważne przeczesywanie pustyni (zwłaszcza po wschodniej stronie drogi) za pomocą lunet. Wypatrzenie tych potężnych ptaszysk nie jest jednak proste, chociażby ze względu na ich skrytość oraz maskujące upierzenie. Zresztą liczne relacje ekip, którym się nie poszczęściło świadczą najlepiej o tym, że hubara nie jest tu podawana przed lunetę na talerzu.
Zaraz po opuszczeniu Ezuz pustynia atakuje nas kakofonią nowych ptasich dźwięków. Adaptacyjny przystanek urządzamy zaraz za drogowskazem z nazwą miejscowości. Chwilę po wyjściu z auta wypłaszamy chukara - czyli góropatwę azjatycką! Ileż było zachodu z zobaczeniem jej w Gruzji! Co więcej, z pobliskich wzgórz położonych na zachód od drogi odzywają się kuropatewki pustynne! Przez chwilę wahamy się, czy nie pokusić się o mały treking w ich poszukiwaniu, ale ostatecznie pozostajemy obojętni na to "kuszenie na pustyni" - trzymajmy się planu! ;) Dawid, który odchodzi najdalej od drogi wypłasza dwa kulony. Ładnie pokazują się trzy skowroniki piaskowe, dotąd niewidzianego przeze mnie podgatunku deserti. Krótki postój zakańcza obserwacja zająca płowego - bardziej długouchego niż nasz szarak. Hubar póki co nie widzimy.
Kulon (Burhinus oedicnemus)
Droga z Ezuz do Nitzana
Góropatwa azjatycka (Alectoris chukar)
Droga z Ezuz do Nitzana
Zając płowy (Lepus capensis)
Góropatwa azjatycka (Alectoris chukar)Góropatwa azjatycka (Alectoris chukar)
Przejeżdżamy zaledwie 300 metrów, kiedy zatrzymuję auto donośnym okrzykiem "TYMALE"! Przez okno zauważam co prawda tylko jednego tymala arabskiego, ale nauczony doświadczeniami z ich saharyjskimi kuzynami przypuszczam, że musi być ich więcej - wszystkie tymale trzymają się zwykle w zwartych grupach rodzinnych i nie inaczej jest tym razem. Wkrótce cieszymy oczy widokiem rodzinki liczącej siedem ptaków. Większość czasu spędzają one kryjąc się w gęstych krzewach. Czasem, któryś z nich zlatuje na ziemię za pożywieniem - podskakuje wtedy pociesznie na dwóch nogach, kiwając zadartym ogonem. Tymale może i nie są szczególnej urody, ale ciężko ich nie lubić. W pobliżu zauważamy kolejnego chukara. Prawdziwy hit czeka nas jednak chwilę później - kiedy pakujemy już sprzęt do auta na pobliskie zakrzaczenia nadlatują... dwie kukułki czubate! Po pół minucie ptaki odlatują i znikają za przydrożnymi pagórkami - mieliśmy szczęście. Gatunek z tych nieplanowanych, a takie cieszą podwójnie!
Tymal arabski (Turdoides squamiceps)
Tymal arabski (Turdoides squamiceps)
Tymal arabski (Turdoides squamiceps)
Tymal arabski (Turdoides squamiceps)
Kukułki czubate (Clamator glandarius)
Na kolejnym przystanku koncentrujemy się już tylko na hubarach. Wychodzimy na niski wał ziemny, oddzielający drogę od kamienistej półpustyni. Rozkładam lunetę, zaczynam wertować krzak za krzakiem... i po chwili znów elektryzuję towarzyszy swoim wrzaskiem - HUBARA!!! Nie wiem, czy zauważyłbym ją, gdyby właśnie w tej chwili nie nasłuchiwała zaniepokojona w wyprostowanej pozie. W krzyżowym ogniu lunet znajdujemy po chwili kolejne dwa ptaki! Niestety nie tokują, ale narzekanie w tej chwili byłoby szczytem niegodziwości wobec Matki Natury. Po kilku minutach obserwacji postanawiamy skrócić nieco dystans do hubar. Skryci za ziemnym wałem podchodzimy dobre 100 metrów. Kiedy ponownie wynurzamy się z lunetami, ptaki odchodzą w głąb pustyni. Nie ma sensu ich więcej niepokoić - widzieliśmy je komfortowo. Hubary były moim wielkim marzeniem - a marzenia najwyraźniej się spełniają!
Hubara arabska (Chlamydotis macqueenii) - digiscoping
Hubara arabska (Chlamydotis macqueenii) - digiscoping
Hubara arabska (Chlamydotis macqueenii) - digiscoping
Hubary arabskie (Chlamydotis macqueenii)
Hubara arabska (Chlamydotis macqueenii) - środowiskowo
Dość sprawnie poszło nam z jednym z głównych celów wyjazdu - możemy spróbować szczęścia ze stepówkami białobrzuchymi. Ptaki najczęściej meldowane są w godzinach porannych z małego kompleksu stawowego pod Nitzana. No właśnie - w godzinach porannych... czy nie jest już zbyt późno? Jeszcze tylko rzut oka na białorzytkę płową i kruka pustynnego i prujemy na północ. Z auta zauważamy stado 65 pelikanów różowych krążące nad drogą - najwyraźniej rozlatują się z noclegowiska.
Kruk pustynny (Corvus ruficollis)
W drodze do Nitzana
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Na stawy dojeżdżamy chwilę po ósmej - po wyjściu z pojazdu od razu spostrzegamy spore stado lecących... stepówek! Niestety, dystans do ptaków jest ogromny i nie pozwala na określenie przynależności gatunkowej (w regionie występują jeszcze inne gatunki) - co gorsza, stepówki odlatują daleko w pustynię. Trudno, ale może na tym nie koniec? Jeszcze przed wejściem na groblę dopisujemy do listy wyprawy kolejny ciekawy gatunek - błotniaka stepowego (ptak w typie samicy), nękanego przez lokalne pustułki. Same stawy nie natchnęły niczym specjalnym - sporo jest czajek szponiastych, ponad 50 batalionów, kilkanaście perkozków, pojedyncze szczudłaki, samotnik i "piskliwiec". Z małego trzcinowiska udaje się nam wyłuskać parę tamaryszek i podróżniczków. Brak jednak stepówek... Cóż, musimy przełknąć pigułę goryczy... Dłuższą chwilę poświęcamy jeszcze na penetrację okolicznych zakrzaczeń. Dominantami są tu wróble śródziemnomorskie, bilbile, ale przede wszystkim malutkie prinie. Prinia to ptak-widmo. Śpiewa czasem spod naszych nóg, ale zawsze z gęstych zarośli, wysokiej i bujnej trawy, lub z nieprzyzwoicie powykręcanego tamaryszka, w który nie można wbić się spojrzeniem. W ciągu pół godziny udaje mi się zaledwie dwukrotnie dojrzeć sylwetkę przemykającego między krzakami ptaka. No, tak się bawić nie będziemy - obiecuję sobie, że jeszcze na tym wyjeździe do tematu powrócę. Jakby zapowiedzią kolejnego punktu programu są przelatujące nad nami pierwsze migrujące "drapole" - gadożer, myszołów wschodni i orlik krzykliwy. Wieje dziś jednak niemiłosiernie - ptaki lecą słabo, a jeśli już to na bardzo wysokim pułapie...
Czajka szponiasta (Vanellus spinosus)
Stawy w Nitzana
Błotniak stepowy (Circus macrourus) nękany przez pustułkę (Falco tinnunculus)
Stawy w Nitzana
Bataliony (Philomachus pugnax)
Myszołów "wschodni" (Buteo buteo vulpinus)
Stawy w Nitzana
Bataliony (Philomachus pugnax)
Myszołów "wschodni" (Buteo buteo vulpinus)
Przed dziewiątą wyjeżdżamy z Nitzana i kierujemy się na wschód, a po pół godzinie na wysokości Tlalim zakręcamy ostro na południe. Za oknami ponownie magnetyzujący bezkres pustyni Negev. Zajmujący blisko połowę powierzchni Izraela obszar - pozornie zwyczajna pustynna wyżyna - to jeden z najchętniej odwiedzanych przez turystów rejonów Ziemi Świętej. Bo tak naprawdę to nie tylko piach i kamienie - znaleźć tu można zachwycające przyrodą zakątki, historyczne pamiątki i naturalne źródła. Góry, przez które przebijamy się autem, to raj dla miłośników offroadu i trekkingu, rowerzystów i amatorów mocnych wrażeń. Turystyka pustynna jest nowym, ale prężnie rozwijającym się sektorem izraelskiej gospodarki. Mało się o tym mówi (a jeszcze mniej pisze), ale Negev odegrała też niezwykle ważną rolę historyczną. To w Be'er Szewie swój dom zbudował Abraham. To tędy prowadził tzw. Szlak Wonności - szlak handlowy nabatejskich karawan z Jemenu do Gazy. Ciężko o tym pamiętać, mknąc przez praktycznie niezamieszkany obszar. Współczesne osadnictwo na pustyni rozpoczęło się zaledwie stulecie temu - kilkanaście osad powstało tu w dość krótkim czasie (niektóre w ciągu jednej nocy!). Orędownikiem zaludnienia i ujarzmienia pustyni był pierwszy premier Izraela, Dawid Ben Gurion. Sam zresztą, po zrezygnowaniu w 1953 roku z funkcji publicznych przeniósł się do Sde Boker - dziś ponad 200 tys. turystów rocznie odwiedza jego domek, w którym podejmował nawet sekretarza generalnego ONZ. Trzy kilometry od Sde Boker, w rejonie do którego właśnie zmierzamy, znajduje się grobowiec Ben Guriona - jego marzeń jak dotąd nie udało się zrealizować, choć pewnym ich ucieleśnieniem mogą być drobne inwestycje, takie jak założenie winnic w Sde Boker - winorośla podlewane są słoną wodą ze źródeł geotermicznych, czemu zawdzięczają podobno swój... słodki smak!
Aby móc w pełni kontemplować piękno Negev warto przystanąć na jednym z punktów widokowych, zorganizowanych wzdłuż drogi numer 40. Nasz wybór pada na panoramę Wadi Hawarim. Było warto, nie tylko ze względu na piękne widoki - obserwujemy tu bowiem jedyne podczas wyjazdu koziorożce nubijskie w stadzie siedmiu osobników! Obecną populację tych górskich ssaków szacuje się na zaledwie 10 tysięcy osobników, przez co traktuje się je za zagrożone wyginięciem.
Koziorożec nubijski (Capra nubiana)
Koziorożec nubijski (Capra nubiana)
Czas jednak powrócić do realizacji przedwyjazdowych założeń - kolejny punkt programu to położony niedaleko Sde Boker park narodowy Ein Avdat - a ściślej, źródło Avdat wypływające w górnym kanionie Sin, w samym sercu pustyni Negev. Tym co przyciąga nas w to miejsce jest gniazdująca tu jedna z około dziesięciu znanych w Izraelu par orłów południowych. Tuż przy zjeździe z głównej szosy do parku wypatrujemy z auta ścierwnika - dobry zwiastun! Po chwili parkujemy na małym placyku, z którego rozpoczyna się szlak do kanionu. Zostajemy powitani przez stadko 15 czarnotków arabskich - niezwykle towarzyskich (niczym orzechówki z Morskiego Oka) i gwarliwych ptaków, które na nasz widok zaczynają wygwizdywać całkiem przyjemne dla ucha glissanda. Co bardziej zuchwałe osobniki plączą się wprost pod naszymi nogami.
Czarnotki arabskie (Onychognathus tristramii)
Czarnotek arabski (Onychognathus tristramii)
Czarnotki arabskie (Onychognathus tristramii)
Ponieważ nie mamy czasu na spacer dnem wąwozu, postanawiamy poświęcić półtora godziny na obserwacje z górnego punktu widokowego. Najpierw jednak musimy uiścić opłatę - po 15 szekli od osoby - tylko za możliwość rozejrzenia się ze wskazanych nam miejsc. Chociaż ostatecznie nie zobaczymy orłów południowych, myślę że nikt z nas nie żałuje wydanych pieniędzy. Planując odwiedzenie Ein Avdat nie byłem świadomy jego niesamowitego piękna - natomiast widok na głęboki, wąski i wyrzeźbiony przez wodę w wapiennych skałach "westernowy" kanion jest nieprawdopodobny i zwala z nóg. Co może dziwić, to ciągnący się dnem wąwozu pas bujnej zieleni - efekt funkcjonowania podziemnych źródeł, które zasilają małe jezioro lodowatej wody i umożliwiają istnienie oazy. Pomimo braku gwoździa programu, w ciągu dziewięćdziesięciu minut dokonujemy tu szeregu ciekawych obserwacji. Nad kanionem co jakiś czas pojawiają się ścierwniki, sęp płowy ze znacznikiem skrzydłowym K54, a z ptaków mniejszego kalibru - jaskółki płowe i jerzyki alpejskie. Ciekawa jest też obserwacja kolonii gołębi skalnych z ptasiej perspektywy ;). Penetracja pobliskich zakrzaczeń przynosi ponadto komfortowe obserwacje bilbili arabskich oraz nektarników palestyńskich.
Kiedy czekamy na orła, z kanionu przybywa kilkunastoosobowa wycieczka. Nie byłoby w tym niczego intrygującego, gdyby nie fakt, że trzy uczestniczące w niej osoby - w tym dwie dziewczyny, na oko młodsze ode mnie - zamiast w góralski ekwipunek, wyposażone są w... karabiny maszynowe. Wszechobecność broni palnej, która przypomina wszem i wobec, że Izrael jest krajem-twierdzą, jest osobliwością tego kraju. Noszą ją nie tylko służby mundurowe i ochroniarze, ale również cywile. Mimo to nie notuje się nadużywania broni, ani przypadkowych wystrzałów - dyscyplina to dyscyplina. Nie wątpię, że dziewczęta potrafiłyby zrobić użytek z karabinów - w Izraelu pod bronią pozostaje w zasadzie cały naród, którego awangardą są świetnie wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze. Obowiązkowa służba wojskowa obejmuje zarówno mężczyzn (3 lata), jak i kobiety (2 lata) i rozpoczyna się wraz z wkroczeniem w wiek dojrzały. Większość dziewczyn w wieku 20 lat, ma więc za sobą poważne przeszkolenie wojskowe - nic więc dziwnego w tym, że Izrael ma bardzo niski współczynnik napadów i rozbojów.
Gołąb skalny (Columba livia)
Gołębie skalne (Columba livia)
Gołąb skalny (Columba livia)
Ścierwnik (Neophron percnopterus)
Dalsza droga wiedzie nas tymczasem przez skaliste szczyty i wyniosłe płaskowyże do oddalonego o pół godziny Mitzpe Ramon. W samym miasteczku, zamieszkanym przez zaledwie 5000 osób, nie ma niczego szczególnego i zapewne byłoby to kolejne miejsce, którego nigdy bym nie odwiedził, gdyby nie ptaki ;). Tym razem przyciągają nas tu kulczyki syryjskie - endemit Bliskiego Wschodu, o zasięgu ograniczonym przede wszystkim do izraelsko-syryjskiego pogranicza. Poza Wzgórzami Golan, na które ze względów bezpieczeństwa było nam niespecjalnie spieszno, mniej więcej do połowy marca istnieje szansa spotkania ich na położonych bardziej na południu zimowiskach. Wyłączając niedostępny Synaj, jedynym stałym i znanym miejscem zimowego pobytu kulczyków jest... nieczynne boisko piłkarskie w Mitzpe Ramon. Zatrzymujemy auto pomiędzy stadionem i rzadkim parczkiem, który najwyraźniej służy miejscowej ludności za miejsce biwakowe i ruszamy na rekonesans. W parkowych zadrzewieniach - pozornie pustych - jest całkiem sporo życia. m.in. za sprawą ujęcia wody, służącego (głównie ptasiej drobnicy) za wodopój. Obserwujemy to nektarniki palestyńskie, pierwiosnki, nasze pierwsze świstunki złotorzytne oraz zatrzęsienie dudków i synogarlic senegalskich. Kulczyków nie ma jednak ani w parku, ani na murawie zniszczonego boiska...
Świstunka złotorzytna (Phylloscopus orientalis)
Dudek (Upupa epops) zrywający się z linii niskiego napięcia
Dudek (Upupa epops) zrywający się z linii niskiego napięcia
Boisko w Mitzpe Ramon
Mitzpe Ramon
Musimy zmienić strategię. Rozdzielamy się i rozchodzimy po kamienistym płaskowyżu położonym na północ od zabudowań. Wiedzeni instynktem, z Marianem i Dawidem udajemy się w kierunku przedziwnej budowli, przywodzącej na myśl miniaturę Stonehenge. Pomimo sztormowego, zdałoby się - ożywczego wiatru, upał doskwiera już bardzo mocno - spoglądam na zegarek - trzynasta. Kulturalni Izraelici rozpalają właśnie grilla w cieniu parkowych akacji, ale my nie możemy sobie pozwolić na takie luksusy. ;) I całe szczęście, że zachowaliśmy w sobie na tyle morale, aby podejść te 300 metrów na krawędź płaskowyżu. To co ukazało się naszym oczom, w mojej ocenie pobiło nawet kanion w Ein Avdat. Jeśli Negev jest perłą Izraela, to sceneria przed nami śmiało może kandydować do miana perły Negev.
Znajdujemy się 850 metrów nad poziomem morza, a przed nami, u podnóża stromego urwiska rozpościera się absolutnie bezkresny księżycowy krajobraz. Maktesz Ramon - największy naturalny krater na ziemi, o długości 40 i szerokości 8 kilometrów, którego głębokość sięga 500 metrów. Nie żadna dziura po meteorycie, czy pokłosie wulkanicznej eksplozji - to, na co patrzymy powstawało miliony lat temu, przez setki tysięcy lat, tylko wskutek erozji powierzchni ziemi - mozolnej i niszczycielskiej siły wody i gorącego klimatu. Maktesz ma nieziemskie kolory - od piaskowego, przez intensywną czerwień do banalnej czerni. Brakuje tu tylko astronauty w białym kombinezonie, wbijającego w ziemię amerykańską flagę ;). Hipnotyzująca sceneria, zbudowana przez skały sprzed 200 milionów lat (!) z trudem dopuszcza do świadomości myśl, że kiedyś znajdował się tu ocean. Warto uzmysłowić sobie, że spośród siedmiu znanych na świecie makteszów, aż pięć znajduje się na pustyni Negev. Wiatr porywa nas w dół urwiska, ale mimo to nie mam zamiaru zawracać na płaskowyż i wpatruję się w ten fantastyczny bezkres przez dobre kilkadziesiąt minut.
Maktesz Ramon
Maktesz Ramon
Maktesz Ramon
Za chwilę zdmuchnie mi włosy z głowy ;)
Z amoku wyrywają nas przywołujące gesty Adama - najwyraźniej znalazł coś, co ma skrzydła ;). Po kilku minutach dołączamy do niego - okazuje się, że na kamiennych rumowiskach obserwował przez krótką chwilę "białorzytkę z czarnymi plecami oraz białym brzuchem i czepkiem" - srokata albo arabska! Rozpoczynamy poszukiwania. Po chwili odnajdujemy... Pawła, który w pojedynkę obserwował przy parkowym wodopoju gilaka bladego, natomiast w pasie zakrzaczeń za ogrodzeniem boiska - pokrzewkę czarnogardłą! Jeszcze przez dłuższą chwilę koncentrujemy się jednak na odkryciu Adama i przeczesujemy kamienie. Z białorzytek znajdujemy tylko parę "zwyczajnych" oraz rdzawych podgatunku melanoleuca - niemniej udaje nam się też zobaczyć kolejny nowy gatunek, z cyklu "nie takich oczywistych" - trznadla modrogłowego. Próbuję podejść grupkę pięciu ptaków, ale zachowują one niesłabnącą czujność i zawsze, kiedy trzymam już aparat gotowy do strzału zrywają się do lotu i lądują coraz to wyżej i wyżej... do czasu kiedy wdrapuję się za nimi na szczyt kilkudziesięciometrowej pionowej skarpy - wtedy zlatują na sam dół... Historia powtarza się z pięć-sześć razy i skutkuje jedynie moimi licznymi otarciami, siniakami i odparzeniami. Trznadle ewidentnie nie zamierzają współpracować - chyba pora odpuścić. Marian, który dochodzi do tego wniosku nieco wcześniej, w innej części rumowiska znajduje ładnie pozującą skotniczkę - doprawdy, ten pozornie jałowy biotop ma potencjał!
Białorzytka rdzawa (Oenanthe hispanica melanoleuca)
Trznadel modrogłowy (Emberiza caesia)
Trznadel modrogłowy (Emberiza caesia)
Trznadel modrogłowy (Emberiza caesia)
Trznadel modrogłowy (Emberiza caesia)
Skotniczka wschodnia (Scotocerca inquieta) - fot. MD
Po krótkiej przerwie w parku na odpoczynek i kanapkę z sardynką (od rana byliśmy na mokrej diecie) zmierzamy w kierunku odkrytych przez Pawła zakrzaczeń. O tym, że na pustyni życie koncentruje się w pasach zieleni przekonałem się już w Maroku. I nie inaczej sprawa ma się w Mitzpe Ramon. Metodyka poszukiwań ptaków w tym miejscu i czasie jest dość specyficzna - każdego jednego osobnika trzeba dosłownie wydeptać, niczym bekasika. Ptaki - w większości migranci - przeważnie nie reagują na stymulację głosową. Krążymy więc dobre pół godziny pomiędzy kłującymi krzaczorami, co jakiś czas prowokując do ruchu ukrytą w nich drobnicę, która zwykle pokazuje się jedynie podczas kilkusekundowego przeskoku z kępy na kępę. Udaje się nam ustalić, że w skład tej drobnicy wchodzą pokrzewki co najmniej dwóch gatunków - najpewniej piegże i lutniczki wschodnie. Nawet na podstawie fragmentarycznych i ulotnych obserwacji założyć możemy, że na pewno żadna z nich nie jest pokrzewką czarnogardłą. Z innych ptaków spotykamy dzierzbę rudogłową i stado 30 wróbli śródziemnomorskich. W końcu poddajemy temat - czas najwyższy zmienić okolicę.
Hardun (Stellagama stellio)
Hardun (Stellagama stellio)
Wróble śródziemnomorskie (Passer hispaniolensis)
Serpentynami drogi krajowej numer 40 zjeżdżamy do wnętrza makteszu. Każdy zakręt odsłania przed nami kolejne niesamowite piaskowe formacje skalne. Rozglądamy się po okolicy wypatrując miejsca, które szczególnie nas urzeknie i którego zaproszenie do pieszej wędrówki jednogłośnie przyjmiemy. Po kwadransie jesteśmy zdecydowani - parkujemy przed znakiem informującym o skrzyżowaniu "czterdziestki" z uedem Nahal Nekarot - jednej z najdłuższych (ok 60 km) i tworzących najpiękniejsze koryto rzek przecinających pustynię Negev. Piętrzące się na północ od drogi strome zbocza, nad którymi góruje wzniesienie w kształcie ściętego stożka, zdają się być idealnym miejscem dla dziwonii synajskich i trznadli smużkowanych - do zachodu słońca jeszcze półtorej godziny, zdążymy się rozejrzeć!
Zjeżdżamy do wnętrza makteszu...
Sam bym udał się na kilkudniowy trekking...
Podejście pod skalne ściany wydawało się być o wiele łagodniejsze, niż było w rzeczywistości, ale wspinaczka warta była wysiłku. Obserwujemy tu jedyne podczas naszego wyjazdu białorzytki srokate i arabską! Oba gatunki w terenie okazują się być o wiele łatwiejsze w identyfikacji, niż wydaje się to ze studiowania literatury. U srokatej uderzający jest widoczny w locie czarno-biały rysunek skrzydła. Najlepszą cechą rozpoznawczą białorzytki arabskiej jest z kolei wydłużony pokrój siedzącego ptaka - z krótkimi nogami oraz długim dziobem i ogonem. Udaje nam się też zobaczyć parę kuropatewek pustynnych - ptaki z imponującą lekkością poruszają się po gołoborzu. U podnóża ścian napotykamy ładnie wybarwionego samca gilaka pustynnego oraz jaskółki płowe. Na ewentualne dziwonie synajskie wypadałoby podejść jednak nieco wyżej - na to jednak brak już czasu. Schodzimy do uedu, gdzie chwilę poświęcamy jeszcze trzem intrygującym pokrzewkom - po paru próbach ich podejścia dwie z nich oznaczyć możemy jako lutniczki wschodnie! Przypadkowy przystanek zaowocował czterema nowymi dla mnie gatunkami!
Białorzytka srokata (Oenanthe lugens)
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus)
Kuropatewka pustynna (Ammoperdix heyi)
Kuropatewki pustynne (Ammoperdix heyi)
Białorzytka arabska (Oenanthe monacha)
Białorzytka arabska (Oenanthe monacha)
Białorzytka arabska (Oenanthe monacha)
Białorzytka arabska (Oenanthe monacha)
Pracowity dzień już za nami, ale największa atrakcja miała dopiero nadejść - na tę noc zaplanowaliśmy bowiem poszukiwania, dla mnie kluczowego gatunku wyprawy - puszczyka arabskiego. Znanych jest niewiele stanowisk tego gatunku, głównie w górzystych uedach w rejonie Morza Martwego - wszystkie trzymane są w tajemnicy. Na szczęście jest z nami Paweł, który miał to szczęście oglądać puszczyka podczas swojej pierwszej wizyty w Izraelu dwa lata temu - będziemy więc korzystać z jego doświadczeń. W kierunku wskazanego przez niego uedu skręcamy chwilę przed dwudziestą. Topografia terenu zmieniła się znacząco - to co dwa lata temu było drogą pokonywaną z łatwością przez wycieczkowe autobusy, najwyraźniej w wyniku jakiejś gwałtownej powodzi zamieniło się w wyboiste rumowisko kamieni. Po przejechaniu kilkuset metrów zostawiamy więc auto, zakładamy czołówki i ruszamy w kierunku majaczącego przed nami górskiego masywu. Moje obawy budzi dość silny wiatr, ale kiedy po kilkunastu minutach wchodzimy do wąskiego kanionu uspokajam się - skalne ściany parowu skutecznie tłumią wszelkie odgłosy z zewnątrz. Noc wydaje się być ponadto wręcz stworzona do wyprawy na sowy - niebo jest praktycznie bezchmurne i wnętrze wąwozu wspaniale oświetla księżyc. Jest poza tym wyjątkowo ciepło - przed opuszczeniem samochodu termometr wskazywał... 23 stopnie. Już po przejściu kilkuset metrów czuję zresztą, że mógłbym wykręcać swoje wilgotne ubrania. Po przygodach w Mitzpe Ramon zaczynają mi dokuczać wszystkie obtarcia i odparzenia, które stale podrażnia obciążony do granic możliwości plecak. Wędrówki nie ułatwia też statyw, bez którego nie miałbym szans wykonać zdjęć puszczyka. Ale na utyskiwania nie ma czasu. W milczeniu, nasłuchując stale pohukiwania sów brniemy przed siebie po zdradliwych kamieniach. Przechodzimy w końcu miejsce, w którym Paweł widział ptaka dwa lata temu i... zaczynamy się niepokoić - sowy są nieaktywne... Co jakiś czas zatrzymujemy się i próbujemy szczęścia w stymulacji głosowej. W pierwszym punkcie cisza. W kolejnym - to samo. Jednak dalej iść nie ma już sensu. Konsekwentnie, co kilka minut powtarzamy wabienie, przerywane długim nasłuchem. W momencie, kiedy morale mamy już mocno nadwątlone nagle zdaje się nam, że gdzieś daleko słychać sowę. Czy to na pewno nie echo? Wytężamy słuch i po chwili jesteśmy już pewni, że z bardzo odległego miejsca nawołuje samiec puszczyka arabskiego! Nie możemy tego stracić! Po kolejnej serii z odtwarzacza, gromkie pięciosylabowe pohukiwanie słychać już nieco bliżej. Za chwilę słyszymy je już wyraźnie, ale ptak wciąż jest ok. 200-300 metrów od nas. Wabimy już pojedynczymi sekwencjami i przechodzimy na nasłuch. Sowa zamilkła. Ogarnia nas konsternacja i niepewność. Niepokojąca cisza trwa nieubłaganie długo - wszyscy w oczekiwaniu, skąd teraz (i czy w ogóle?) dobiegnie głos, aż nagle... puszczyk woła z wysokiej ściany nad nami! W ruch idą latarki - mamy go! Obserwacja trwa krótką chwilę, ptak zlatuje za wierzchołki skał. Magia! Po paru minutach ptak odzywa się ponownie - tym razem w połowie pokonanej przez nas drogi przez wąwóz. Podążamy za głosem i kiedy jesteśmy już blisko, dzięki księżycowi zauważamy przelatującego nad nami puszczyka! Ptak siada na półce skalnej - jest już nieco bliżej. Teraz dojrzeć możemy jasną szlarę, pomarańczowawe tęczówki i wyraziście pręgowane sterówki. Po kilkuminutowej obserwacji puszczyk znika w mroku nocy. Lepiej już nie będzie - pora wracać. Aura tego spotkania - zwłaszcza sceneria oświetlonego łuną księżyca kanionu pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Puszczyk arabski zapisuje się ponadto złotymi literami na mojej liście życiowej Zachodniej Palearktyki, stając się gatunkiem numer 500!
Puszczyk arabski (Strix butleri)
Ale to jeszcze nie koniec wrażeń...
Po fantastycznie długiej przerwie na jedzenie (sam już nie wiem - obiad, kolację, czy może już śniadanie?) na... przystanku autobusowym (luksus!) jedziemy na północ i w niedługim czasie docieramy do konstrukcji przypominających tak lubiane przez polskich kierowców bramki na autostradach. Te nie oznaczają jednak punktu poboru opłat, ale wjazd do Autonomii Palestyńskiej. O Palestynie napiszę więcej w kolejnej części - tej nocy jesteśmy tu dość krótkimi gośćmi. Wszystko z powodu... syczków arabskich! Jeszcze z początkiem 2015 roku uważano, że gatunek ten w Izraelu jedynie zimuje. Ogromną rolę w zmianie jego statusu odegrał przypadek. Pewien farmer znalazł na swojej plantacji palm daktylowych ranne pisklę sowy, które postanowił zawieźć do weterynarza. Ptaka oznaczono tam jako puszczyka arabskiego i tak by zapewne pozostało, gdyby nie wykonano zdjęć ptaka i gdyby nie dostały się one do izraelskich speców od sów. Ku ogromnemu zdumieniu zauważyli oni, że kontuzjowany młodziak jest syczkiem arabskim, którego ostatnie stanowisko lęgowe w Izraelu pochodziło sprzed... 104 lat! W rejon wskazany przez rolnika ruszyła armia ornitologów, którzy w krótkim czasie potwierdzili sensację - na terenie plantacji wykryto niesamowitych 40 terytoriów syczków arabskich! Pojedyncze pary znaleziono również w innych pobliskich miejscach, a kiedy szczęśliwym trafem wszedłem w posiadanie szczegółów dotyczących tej inwentaryzacji, odsłoniła się przed nami możliwość zaliczenia gatunku, o jakim nawet nie marzyliśmy planując wyprawę. ;)
Na miejscu jesteśmy po 22. Olbrzymia plantacja robi wrażenie... Znajdujemy drogę dojazdową do znajdujących się na jej terenie zabudowań - musimy mieć się na baczności: to w końcu Palestyna, a poza tym poruszamy się po terenie prywatnym. Wprowadzamy więc "ciszę na pokładzie" i "zaciemnienie" i ruszamy pomiędzy palmy. Nasłuch utrudniony jest przez wiatr, ale mimo to już po chwili udaje się nam usłyszeć odległą serię niskich gruchań, należącą bez wątpienia do syczka arabskiego! Kierujemy się za głosem, ale nim dochodzimy do źródła dźwięku ptak milknie. A w zasadzie, to już ptaki - bo w międzyczasie nawoływać zaczyna kolejny osobnik. W ruch idzie głośnik, ale w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut dzieją się rzeczy, których nikt z nas nie potrafi wytłumaczyć. Ptaki nie reagują na wabienie, a wręcz oddalają się od nas w reakcji na stymulację. Co ciekawe, podobnie jest z odzywającym się równocześnie syczkiem "zwyczajnym" - gatunkiem, który raczej dobrze reaguje na stymulację, o czym wraz z Dawidem i Marianem mieliśmy okazję przekonać się niegdyś w Hiszpanii. Po chwili, rozmyślania nad dalszą strategią przerywa deszcz - być może zbliżający się front atmosferyczny to odpowiedź na nurtujące nas pytania. Musimy przyznać się do porażki... Zresztą padamy już z nóg, ale... zamiast wygodnych łóżek w kurorcie nad Morzem Martwym, czekają na nas twarde fotele naszego Chevroleta i noc na daktylowej plantacji. W roli kołysanki wycie szakali złocistych - dwa osobniki udaje się nawet zobaczyć. Chwilę później zostaję zakleszczony na tylnym siedzeniu samochodu, między drzwiami i Dawidem i myślę już tylko o tym, żeby zobaczyć wschodzące słońce. To będzie długa noc!
c.d.n. (mam nadzieję!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz