niedziela, 30 sierpnia 2015

Gruziński dziennik - Dzień 3: 25 V 2015 - Na rosyjskim pograniczu

25 V 2015, Stepancminda

Początkowo zakładaliśmy, że z samego rana wyruszymy na ułary. Po przebudzeniu wita nas jednak piękna pogoda, co skłania nas do weryfikacji planów - trzeba wykorzystać warunki i zmierzyć się z kaukaskimi "drapolami". Jakby na potwierdzenie słuszności tej decyzji zaraz po wyjściu z domu przelatuje nam nad głowami 14 sępów płowych zlatujących z gór. Byłbym zapomniał - oczywiście nie wychodzimy z domu na czczo. Tym razem rozpieszczaliśmy podniebienia gorącym chaczapuri (w wersji klasycznej z samym serem) i genialną sałatką z bakłażanów w sosie śmietanowo-czosnkowym. Pomimo faktu, iż wyraźnie się rozpogadza, Kazbeg przykryty jest gęstą warstwą chmur. Czy kiedykolwiek go zobaczymy? Wyjeżdżamy tylko do głównej ulicy i od razu wpadamy na Marzenę z Elizą. Jedziemy w tym samym kierunku, miejsce na pace jest - no to sadities pażałsta!

Kazbegi oczywiście za chmurami...
Flaga Gruzji
Nie mogę sobie odmówić pokazania tych gruzińskich specjalności... :)
Chaczapuri - najlepsze prosto "z pieca"
Sęp płowy (Gyps fulvus)
Jaskółka skalna (Ptyonoprogne rupestris)
Pleszka (Phoenicurus phoenicurus samamisicus)

Malowniczym kanionem, którego dnem wije się rzeka Tergi zmierzamy w kierunku północnym. Widok na rzeczną dolinę jest tak fascynujący, że musimy się zatrzymać na małą zdjęciową sesję. Okazja nadarza się zaraz za ciemnym jak noc tunelem, około 5 kilometrów od Stepancminda, gdzie znajduje się zatoczka do parkowania. Kontemplując góry obserwujemy krążące nam nad głowami jaskółki skalne i jerzyki alpejskie. Zauważamy, że nad najwyższymi partiami gór tworzą się już "kominy" - w jednym z nich krążą myszołowy wschodnie, orzeł przedni i sęp płowy. Udaje się nam też zobaczyć przelatującego dorosłego osobnika orła cesarskiego. Na skałkach poniżej nas na chwilę przysiadają dwa głuszki i kręcą się wrończyki. Miejsce przypadkowe, a jakże ciekawe.

Są pierwsze drapole "w kominach"
Podchodzimy głuszka (fot. KK)
 Głuszek (Emberiza cia)
 Głuszek (Emberiza cia)
Głuszek (Emberiza cia)
Luneta Pawła zostaje "naznaczona" ;)
Orzeł cesarski (Aquila heliaca)

Krajobraz z Kamazem
Górska kapliczka
Polski skład w komplecie - od lewej Eliza, Paweł, Marzena, Karolina, Krzysiek, Adam i ja

W kolejnej wioseczce Gveleti opuszczają nas "autostopowiczki", które zamierzają wyruszyć stąd pieszo do pobliskiego wodospadu. My kontynuujemy jazdę jeszcze kilka kilometrów na północ, do miejsca gdzie w ubiegłym sezonie widywano orłosępy. Po opuszczeniu auta naszym oczom ukazuje się w końcu biała piramida Kazbegi - surowa góra budzi respekt. Teraz, kiedy widzę ją w pełnej krasie rozumiem skąd wzięła się gruzińska nazwa szczytu - Mkinwarcweri - Lodowa Góra. Wzburzone wody Tergi skutecznie tłumią większość odgłosów, ale mimo to udaje się wychwycić śpiew świstunki kaukaskiej i pogwizdywanie głuszka. Rozstawiamy lunety i wypatrujemy szponiastych. Miejsce do obserwacji jest jednak trochę niefortunne - stoimy w wąskim gardle kanionu i ptaki przelatując z jednej strony na drugą mogą pojawiać się nad nami zaledwie na parę sekund. Przejeżdżamy kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie musimy parkować na poboczu - miejsce ku temu mało zachęcające, bo dno kanionu po obu stronach drogi zasypane jest wielkimi blokami skalnymi, które najwyraźniej co jakiś czas odrywają się od stromych ścian. Chwilowo staramy się o tym nie myśleć zwłaszcza, że nad górami pojawiają się ptaki, a wśród nich trzy sępy płowe i... cztery orłosępy - dwa dorosłe i dwa młode! Niestety mnie, Krzyśkowi, Karolinie i Adamowi udaje się zobaczyć tylko jednego "młodzieniaszka", bo cała grupa dość szybko znika za szczytami. Wysoko, daleko... Mało satysfakcjonująca obserwacja... Ponadto chyba dłużej stać tu nie możemy - mijający nas kierowcy robią do nas groźne miny i krzyżują ręce, co chyba ma oznaczać, że Kostucha jest blisko ;). Chwilę później zatrzymuje się przy nas policyjny patrol: UjezżajtieEta opasnaja zona! Chyba faktycznie nie ma żartów...

W dolinie rzeki Tergi
Czekamy na orłosępy
W dolinie rzeki Tergi

Na poboczą zalegają sporych rozmiarów bloki skalne
Kazbegi w końcu ukazuje się nam w pełnej krasie...
Kazbegi
Łada w "Dangerous Zone"
Widok jak z westernu
Młody orłosęp (Gypaetus barbatus) - digiscoping
Orłosęp widziany, ale... chcemy jeszcze - bliżej i dłużej!

Dojeżdżamy do Dariali - ostatniej wsi przed rosyjską granicą. Dalsza droga na północ jest niemożliwa - granica od strony gruzińskiej jest niestety zamknięta. Fotografujemy więc tylko wyróżniający się monaster i zawracamy na południe. Próbując znaleźć drogę, która doprowadzi nas bliżej szczytów (a tym samym - szponiastych), przypominamy sobie o wodospadach w Gveleti. Na wysokości wsi skręcamy w jedyną drogę prowadzącą w kierunku gór, która po chwili wyraźnie się rozwidla. Na coś trzeba się zdecydować - niech będzie w prawo. Po chwili parkujemy przy malowniczym górskim jeziorku Devdoraki - gruzińskiego krajobrazu dopełnia stara Łada. Za zbiorniczkiem droga pnie się jeszcze pod górę trawiastą doliną, Próbujemy podjechać nią jak najdalej się da. Po kilkudziesięciu metrach wypadamy z auta na widok małego szponiastego - ewidentnie to samica krogulca, ale czy "naszego", czy "krótkonogiego"? Niestety, obserwacja trwa zbyt krótko... Po chwili urozmaicanej śpiewami paszkotów, drozdów obrożnych, kulczyków królewskich i siwerniaków dojeżdżamy do posterunku wojskowego, składającego się z baraku, agregatu, flagi na maszcie i dwóch sałdatów. Jak nie trudno się domyślać - dalej nie lzia. Ba, nawet nie wolno się rozglądać w kierunku gór za "jednostką" :). Można za to popatrzeć lunetą na szczyty domykające dolinę po bokach i wypatrzeć sępa płowego oraz parę sokołów wędrownych! Przy okazji dowiadujemy się, że do wodospadu to w pratiwopałożnom naprawljeni - a więc zawracamy. W drodze powrotnej do Gveleti zauważamy z auta jasnego samca kląskawki - po dłuższej obserwacji udaje nam się dostrzec smoliście czarne pokrywy podskrzydłowe co pozwala ostatecznie oznaczyć ptaka jako kląskawkę syberyjską! Kolejny nowy gatunek tego dnia dla całej naszej piątki.

Monaster w Dariali
Monaster w Dariali
Dolina rzeki Tergi

Jeden z kilku tuneli na Gruzińskiej Drodze Wojennej
Okolice Gveleti
Okolice Gveleti
Groźne szczyty, jeszcze groźniejsze za chmurami...
Esencja Gruzji :)
Sytuacja nad Kazbegi zmienia się jak w kalejdoskopie
Okolice Gveleti
Okolice Gveleti
Górskie pastwisko
 Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
 Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
 Kląskawka syberyjska (Saxicola maurus armenicus)
Kląskawka syberyjska (Saxicola maurus armenicus)
Okolice Gveleti
Okolice Gveleti

We wsi obieramy właściwy kierunek - droga jest marnej jakości: kamienista, wyboista, wąska i ma się nieodparte wrażenie, że za chwilę runie razem z autem do płynącego dołem rwącego potoku. Do tego na stromym podjeździe mamy mijankę z białą ładą Niwą z zainstalowanym na dachu kogutem taxi, której kierowca daje nam znak abyśmy przystanęli. No, tego Pana to poznaję - osławiony Wasilij, na internetowych forach podróżniczych opisywany jako "nachalny intrygant", niekoronowany król branży turystycznej w Stepancminda :). I rzeczywiście - specjalnie dla nas jest już gotowa oferta noclegu, wycieczek po okolicy i jeszcze paru atrakcji. Próba wyjaśnienia, że w zasadzie to niczego nam nie trzeba skutkuje tylko przedłożeniem mi przed nos przewodnika po Gruzji w języku polskim... Trudno powiedzieć czy intrygant, ale na pewno nachalny ;). Zostawiamy naszego rozmówcę samego ze swoimi rozterkami i krętą ścieżką w stylu Cyprus Rally osiągamy zaimprowizowany parking w pobliżu dwóch zardzewiałych wagonów, służących zapewne kiedyś za pomieszczenia mieszkalno-noclegowe dla jakichś robotników. Widok na góry z tego miejsca jest przedni - no i jesteśmy dość blisko najwyższych turni. Część grupy wyrusza na poszukiwanie wodospadu, a ja z Pawłem instalujemy się z lunetami na najbliższej polance. Na niebie sporo jest jaskółek skalnych i jerzyków alpejskich, a na tle zboczy co jakiś czas pojawia się sylwetka wrończyka. Wkrótce zauważamy też kilka sępów płowych, które lądują na najbliższych szczytach - być może w pobliżu znajduje się kolonia. W końcu w oko wpada mi inna sylwetka "drapola" z wąskimi spiczastymi skrzydłami i długim klinowatym ogonem - od razu rozpoznaję w nim orłosępa! Dorosły ptak znika jednak za skalnymi iglicami tak nagle, jak się pojawia... Po paru minutach już wspólnie obserwujemy go po raz kolejny, kiedy znów na chwilę wytacza się za wierzchołków gór. Dopiero kolejne "widzenie" jest bardziej produktywne - ptaka odprowadzamy w lornetkach, aż do momentu, kiedy ląduje na zboczu! Rozstawiamy lunety i po krótkim czasie Adam lokalizuje DWA dorosłe osobniki na półce skalnej - co za widok! Dobrze widoczne są nawet jasne oko i bródka z piór. Spektakl trwa kilkanaście minut, po czym oba ptaki jak na komendę podrywają się do lotu i znikają nam z pola widzenia. O takę obserwację walczyliśmy ;)! 

Kolejny przystanek. Cel ten sam - orłosępy

Kolos i liliput -  sęp płowy (Gyps fulvus) i jerzyk alpejski (Apus melba)
Charakterystyczna sylwetka wrończyka (Pyrrhocorax pyrrhocorax)

Orłosęp (Gypaetus barbatus)
 Orłosęp (Gypaetus barbatus)
Orłosęp (Gypaetus barbatus)
Niekwestionowany bohater dnia - orłosęp (Gypaetus barbatus) - digiscoping

W pełni usatysfakcjonowani (choć mitycznego wodospadu ostatecznie nie widzieliśmy) powracamy do Stepancminda. Tuż przed miejscowością skręcamy w prawo i parkujemy auto u stóp stromej ściany w pobliżu pasa zakrzaczeń nad rzeką Chkheri - tu rzekomo obserwowane były drozdówki rdzawe. Pora dnia na ptaki śpiewające jest jednak nijaka, a w dodatku z chmur, które od kilku godzin gromadziły się nad naszymi głowami zaczyna nieśmiało kropić. Co prawda nie powiększamy naszych list życiowych o kolejny nowy gatunek, ale wizyta nad Chkheri była warta świeczki. W zaroślach kręci się sporo pięknie wybarwionych dziwonii oraz stadko 15 pasterzy! Hitem tego miejsca jest jednak para nagórników - absolutnie piękne ptaki! Wracając do auta wypatrujemy jeszcze trzy "drapole" krążące nad górami - to myszołowy wschodnie. Miejsce doprawdy godne polecenia - zwłaszcza, że na wspomnianej ścianie skalnej podobno gniazduje pomurnik.

Malowniczy płaskowyż między Stepancminda i rzeką Chkheri
Widok na Kazbegi
 Pasterz (Pastor roseus)
Pasterz (Pastor roseus)
Pasterz (Pastor roseus)
 Nagórnik (Monticola saxatilis)
 Nagórnik (Monticola saxatilis)
Nagórnik (Monticola saxatilis)
"Pomurnikowa" skała nad rzeką Chkheri
Myszołów (Buteo buteo vulpinus)
Widok na Stepancminda

Popołudnie zamierzamy poświęcić na przygotowanie zaplecza do jutrzejszych decydujących batalii, w których stawką będą dwa dotąd nie widziane endemity - ułar kaukaski i pleszka kaukaska. Większość birdwatcherów, którzy odwiedzili Gruzję jest zgodna co do tego, że najlepszym miejscem do wypatrywania ułarów są kamieniste i strome stoki gór na wschód od Stepancminda. Wspomagając się nawigacją GPS znajdujemy jedyną przejezdną (czyt. dla samochodu terenowego) drogę wiodącą obok stacji gazociągów, przerzedzonego lasku oraz klasztoru Jana Baptysty (Ioane Natlismcemeli) i dochodzącą w pobliże obiecujących górskich zboczy. Po rozstawieniu lunet kilkakrotnie wydaje się nam, że słyszymy gwizd ułara, ale nikt z nas nie chce za to ręczyć. Dopiero, kiedy oddalamy się od płynącego w głębokim jarze u podnóża gór i zagłuszającego odbiór strumienia, staje się to dla nas oczywiste! A więc ułary tu są, tylko jak je wypatrzeć? Za każdym razem wydaje się nam, że gwizdanie dobiega z zupełnie innego miejsca - złudzenie spowodowane wiatrem, czy jest tu aż tyle ptaków? Tego popołudnia ułara nie widzimy, co jednak nie znaczy, że zmarnowaliśmy czas. Wiemy już, że ptaki są tu w stu procentach obecne - kamień węgielny pod potencjalny jutrzejszy sukces zostaje położony. Długie chwile spędzone przy lunetach wynagradzają nam obserwacje orłosępów (dorosły i młody osobnik - widziane kilkakrotnie podczas lotów patrolowych) oraz pierwszego koziorożca wschodniokaukaskiego! No i te widoki na położone hen w dole Stepancminda oraz tak odległe partie lodowca Gergeti, po których wczoraj stąpaliśmy... Z pewnością warte nadwyrężania silnika na stromych podjazdach.

Powszechny widok - gazociąg
Ułarowe zbocza na północ od Stepancminda
Kukułka (Cuculus canorus)
Kazbegi - nieprzerwanie  piękny i magnetyzujący...



Drozd obrożny (Turdus torquatus amicorum)
Hen, w dole - Stepancminda

Góry wozimy w bagażniku... :)
I nic dziwnego, że się nie udało, skoro Paweł w górach perkozy studiuje...
Czerwone kółko - tam wczoraj widzieliśmy dziwonie kaukaskie! W prawym dolnym rogu - klasztor Cminda Sameba, skąd wyruszaliśmy na górski trekking
 Koziorożec wschodniokaukaski (Capra cylidricornis)
 Koziorożec wschodniokaukaski (Capra cylidricornis)

Klasztor Jana Baptysty
Uliczki Stepancminda
Gołąb skalny (Columba livia)

Chwila spędzona nad mapami google'a ostatniego wieczoru była bardzo pouczająca i produktywna - dowiedzieliśmy się bowiem, że zaraz na południe od Stepancminda rozpoczyna się piętnastokilometrowa (podobno asfaltowa) droga, którą dotrzeć można do wsi Juta położonej u podnóża "trzyipółtysięczników": Roshka (3562) i Chalikhi (3688) - do zachodu słońca mamy jeszcze blisko trzy godziny i warto sprawdzić, czy obiecująco wyglądający na mapach rejon ma w sobie rzeczywisty potencjał pod kątem poszukiwań pleszki kaukaskiej. Wyjeżdżamy z miasta i we wsi Achkhoti skręcamy w lewo. Droga wiedzie od tej pory szeroką doliną malowniczej rzeki Snostkskali, otoczoną pokrytymi łąkami i lasami wzgórzami. Pierwszą osadą na trasie przejazdu jest Sno, dotąd kojarzące mi się jedynie z wodą mineralną o tej samej nazwie, której spore ilości pochłonęliśmy w ciągu ostatnich kilku dni ;). Tymczasem miejscowość ma inne, godne uwagi atrakcje, skupione wokół owalnego ronda wyznaczającego centrum Sno. Pierwsza z nich, to znajdujący się właśnie na rondzie pomnik gruzińskiego króla Wachtanga I Gorgasali - świętego Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego (tak, tak - Gruzini mają swój własny Kościół narodowy, a autokefalia nadana została przez Patriarchę Antiochii już w 486 roku - w czym zresztą nieprzeciętne zasługi wspomnianego władcy), uważanego za założyciela Tbilisi (dokąd zresztą przeniósł stolicę z Mcchety), wsławionego w długiej wojnie wyzwoleńczej przeciw sasanidzkiej Persji. Warto wiedzieć, że Wachtang otaczany jest w Gruzji wielką czcią - to stała pozytywna postać narodowych baśni i legend. Przy pomniku stoi kolejny zabytek - ładna cerkiew na planie czterolistnej koniczyny, którą dzięki uprzejmości zarządzających nią "sióstr" możemy zwiedzić od wewnątrz. Najważniejszą budowlą osady jest jednak zręcznie wkomponowana w wiejski krajobraz surowa, strzelista, wbudowana w skałę wieża - pozostałość należącej niegdyś do rodziny Guduszauri twierdzy Sno z przełomu XVI i XVII wieku. Dziś to tylko klimatyczna ruina, ale nietrudno sobie wyobrazić, że dawniej strzegła przejścia przez dolinę do sąsiedniej Chewsuretii. Tego typu mieszkalno-obronne wieże miały też inne praktyczne zastosowanie - stanowiły schronienie przed... mścicielami. Jednym z charakterystycznych dla tego górskiego regionu przejawów specyficznych stosunków społecznych była bowiem tradycja rodowej zemsty. Zasady kaukaskiej wendetty były bardzo proste - zabicie członka klanu A, należało pomścić mordując jakiegokolwiek członka klanu B. W myśl tych prawideł jedna zbrodnia owocowała nierzadko wzajemnym wyrzynaniem się dwóch rodów nawet przez kilka stuleci. Wieże miały też inne zadania - ułatwiały komunikację z innymi osadami w dolinach na wypadek nieprzyjacielskiego najazdu (np. za pomocą sygnałów dymnych czy ogniowych) oraz dawały schronienie przed powodziami i lawinami. Pozwalały też na przechowywanie rodzinnych kosztowności a nawet zwierząt domowych. W obliczu zagrożenia bronić taką miniaturową twierdzę było zdecydowanie łatwiej, niż całą osadę, dlatego pozostałości bardziej rozbudowanych murów obronnych wokół kaukaskich wsi dziś ze świecą szukać.

Pomnik króla Wachtanga I Gorgasali i cerkiew w Sno
Wieża obronna w Sno

Wieża obronna w Sno
Sno
Wnętrze cerkwi w Sno
Wnętrze cerkwi w Sno
Cerkiew w Sno

Wyraźnie pogarsza się pogoda a więc nada nam spieszać! Mijamy małe mokradła, na których nie widać żadnych ptaków, a następnie remontowany most na Snostskali i przejeżdżamy przez kolejne wioseczki - Akhaltsikhe i Karkucha. Obie to prawdziwe skanseny, gdzie czas się zatrzymał chyba w czasach króla Wachtanga ;). Interesujący jest przysiółek ostatniej z wymienionych wsi na... stromym górskim zboczu. Tuż za zabudowaniami zatrzymujemy się, aby obejrzeć ropuchy irańskie pluskające się w przydrożnej "kałuży" i przy okazji wypatrujemy parę orłów przednich i kilka kulczyków królewskich. Kilkadziesiąt metrów dalej już z auta obserwujemy trzy górniczki podgatunku penicillata i samicę głuszka. Nad szczytami przed nami właśnie rozpętuje się burza, ale na szczęście dzisiejszy wyjazd ma tylko charakter rozpoznawczy.

Zbiera się na burzę...





 Ropucha irańska (Bufotes variabilis)
 Ropucha irańska (Bufotes variabilis)
Ropucha irańska (Bufotes variabilis)
 Górniczek (Eremophila alpestris penicillata)
Górniczek (Eremophila alpestris penicillata)
Czas się tu zatrzymał...
... ale ścieżka rowerowa jest nowa!







Wreszcie droga zaczyna się wyraźnie wspinać i przypominać imitację boliwijskiej El Camino de la Muerte - po lewej stronie stroma skała, po prawej przepaść, której dnem wije się Snostskali, a do tego wąskie zakręty, kamienie i zdradziecki piach pod kołami - charakteru tej trasie odmówić z pewnością nie można. W tych realiach osiągamy w końcu wieś Juta - dalszej darogi uże niet. Interesujący jest fakt, że wszyscy mieszkańcy Juty należą do tej samej, zimą odciętej od cywilizacji, chewsureckiej rodziny Arabuli. Zatrzymujemy się przy mostku nad rzeką (oczywiście z pluszczem), gdzie na wypłowiałej tablicy informacyjnej przedstawiono turystyczne szlaki rozpoczynające się w osadzie. Dobrym rozwiązaniem na jutrzejszy dzień wydaje się być odchodzący na wschód kilkunastokilometrowy szlak czerwony, który mało wymagającym transektem doliną rzeki Jutistskali doprowadzić nas powinien tuż pod ośnieżone stoki góry Roshka (3562), gdzie pleszka kaukaska występuje z całą pewnością. Alternatywnym rozwiązaniem może być bardziej karkołomny marsz pod najeżone i efektownie wypadające białe iglice skalne "gruzińskich Dolomitów" - masywu Chalikhi (3688) - wyróżniające się z krajobrazu na południe od wsi.

Rzeka Snotskali we wsi Juta
Pluszcz (Cinclus cinclus)
Burza nad Kaukazem

Zasady pierwszeństwa są tu wyraźnie ustalone:)
Dolina rzeki Snotskali
Masyw Chalikhi - "Gruzińskie Dolomity"
Masyw Chalikhi - "Gruzińskie Dolomity"
Juta

Tymczasem pora nam wracać - nasi gospodarze już za chwilę zastawią stół jedzeniem, podczas gdy my od paru godzin żywimy się chlebkami i ciastkami. Zjeżdżając do Karkuchy natrafiamy jeszcze na parę kląskawek syberyjskich, które ostatecznie przesądzą nasze spóźnienie na kolację ;). Zwłaszcza, że nie da się przemierzyć doliny bez paru przystanków na podziwianie krajobrazu - widok na Kazbegi w towarzystwie ustępujących burzowych chmur jest bezbłędny. Zresztą cała dolina Snostskali pozostawi po sobie jak najlepsze wrażenie.






Kląskawka syberyjska (Saxicola maurus armenicus)




Sno z Kazbegi w tle

 Sójka (Garrulus glandarius krynicki)
Sójka (Garrulus glandarius krynicki)
Krowa jest w Gruzji "pojazdem uprzywilejowanym" :)

O dobrą godzinę spóźnieni (jeszcze wino trzeba było zakupić) docieramy na Wieczerzę. Tak, bo zwykłą kolacją tego nazwać nie można. Wreszcie skosztować możemy słynnych stożkowatych chinkali - kołdunów wypełnionych mięsem i bulionem - tradycyjnego dania kuchni kaukaskiej. Nie chcąc sprofanować potrawy, należy ją spożywać w odpowiedni sposób: trzymając za wierzchołek stożka delikatnie nadgryźć podstawę, wypić sączący się ze środka rosół, po czym zjeść (najlepiej "na raz") pozostałą w ręku resztę. Jak na pierwszy raz, to nie takie proste! Dużo łatwiejsze jest połykanie jeszcze dymiącego chaczapuri. Gruzińskie wino smakuje wybornie, ale kulinarnym bohaterem wieczoru jest żypitauri - wysokoprocentowa owocowa wódka w wersji sporządzonej przez Ramaza - prosto z pięciolitrowego baniaka. Na Kaukazie pędzenie samogonu, a nawet sprzedawanie go jest jak najbardziej legalne. Nasz gospodarz deklaruje się co prawda jako "przeważnie nie pijący i za alkoholem nie przepadający", ale nie byłby Gruzinem nie produkując własnej wódki, a tym bardziej ustępując pola Polakom we własnym domu ;). Winem i wodą ognistą wznosimy toasty za Polskę, Gruzję i braterstwo między naszymi narodami :). I tylko szkoda, że rano trzeba wstawać, bo intencji toastów z pewnością by nie zabrakło!

Legendarne chinkali :)

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz