niedziela, 9 sierpnia 2015

Gruziński dziennik - Dzień 2: 24 V 2015 - W Wysokim Kaukazie

Śniadanie w Gruzji jednak nie może być szybkie. Osoby rozpisujące się w internecie o gruzińskiej gościnności ani trochę nie przesadzały - wstać od stołu nie jest łatwo. Jedzenia tyle, że ledwo co dajemy radę w pięć osób. W dodatku wszystko naprawdę oczień wkusno - Lia jest świetną kucharką. Na rozkładzie chaczapuri - placek zapiekany z serem i ziemniakami, słony ser domowej produkcji i dwie bardzo pożywne sałatki - a do tego oczywiście chleb szoti i swojskie masło. Po takim poczęstunku człowiek chciałby choć na chwilę rzucić się na łóżko, ale nie marnotrawimy czasu - góry wzywają! Tobołki do samochodu pakujemy przy akompaniamencie śpiewu świstunek gruzińskich, dziwonii i pleszek podgatunku samamisicus - i to wszystko na naszym podwórku, absolutnie gratis!:)

Śniadanie po gruzińsku

Położona na wysokości 1800 metrów n.p.m. Stepancminda to niewątpliwie najważniejsza miejscowość przy Gruzińskiej Drodze Wojennej. Umiejscowiona u stóp legendarnego Kazbegi (5033 m.) osada, jest idealną bazą wypadową w Wysoki Kaukaz, również na ptaki. Interesujące nas gatunki występują zasadniczo na wysokości od 2000 do 3500 m. n.p.m. i sytuacja, w której na obiecujący pułap można się dostać autem daje spore korzyści. Mowa tu o klasztorze Cminda Sameba - jednym z najładniej położonych kościołów na świecie, widocznym po zachodniej stronie Gergeti na wyniesieniu o wysokości 2170 metrów n.p.m., do którego prowadzi droga dojazdowa. Szkoda tylko, że tak słabo oznakowana - a w zasadzie nie oznakowana wcale... W związku z powyższym ładujemy się naszym Patrolem pomiędzy pomieszczenia gospodarcze, które według wszelkich zasad logiki powinny być pomieszczeniami klasztornymi. ;) Najwyraźniej trzeba było wybrać najmniej intuicyjną drogę, co zresztą potwierdzają zaskoczeni tubylcy - zdies darogi niet! Jeszcze parę nawrotów i w końcu jedziemy już właściwym traktem. Podjazd jest wąski, dziurawy jak szwajcarski ser i kamienisty - napędy są niezbędne. Trzęsie nami niesamowicie i przez chwilę żałuję, że nie wjeżdżam tu o pustym żołądku - na ratunek przychodzą... ptaki, które wymuszają postój. Co więcej, postój dłuższy, bo rzeczonymi ptakami okazują się być nasze pierwsze kulczyki królewskie (13 os.)! Szkoda tylko, że jest tak ciemno i pochmurno i nie można w pełni napawać się ich wyjątkowymi kolorami... Zanim dojedziemy do szczytu dopisujemy jeszcze do listy świstunkę kaukaską, kilka drozdów obrożnych podgatunku amicorum i krzyżodzioby świerkowe.

Gergeti - gdzieś tu zaczyna się szlak na Cminda Sameba - tylko gdzie?
Widok na Stepancminda z drogi do Cminda Sameba
Przejazd wymaga użycia napędów... (fot. AC)

W końcu naszym oczom ukazuje się rozległa przestrzeń przywodząca na myśl karpacką połoninę, na końcu której wznosi się Cminda Sameba - czyli po prostu "Święta Trójca". Świątynia wzniesiona w XIV wieku poza funkcjami religijnymi pełniła rolę strategiczną, m.in. zwożono tutaj dobra kultury narodowej na wypadek ich zagrożenia w innych częściach Gruzji. Klasztor wygląda tym dostojniej, im dalej od niego się znajdujemy - to oczywiście tylko moje subiektywne odczucie. Gdzieś tu widoczny powinien być Kazbegi - jeden z najbardziej efektownych pięciotysięczników, drzemiący wulkan o kształcie niemal regularnego stożka, ale dziś tonie w morzu mgły. Szkoda, bo z tego powodu krajobraz przed nami wygląda jak obrazek na komputerze, który nie do końca się załadował. Wszystko ma jednak swój urok, również dzisiejsze chmurzyska - to dzięki nim w górach za każdym razem jest inaczej. Panująca aura ma jeden niewątpliwy plus - w ciągu najbliższych godzin raczej nie będzie burzy - jest zimno, wietrznie i za chwilę spadnie deszcz. No, ale lepiej być mokrym, niż spalonym na wiór. Izolowane położenie Kazbegi skutkuje częstymi i gwałtownymi frontami atmosferycznymi, zwłaszcza w maju, który jest najbardziej kapryśnym miesiącem w roku, a znalezienie się kilka kilometrów od najbliższego schronienia na wysokości kilku tysięcy metrów podczas pogodowej zadymki z piorunami w roli głównej, to ostatnia sytuacja, w której chciałbym brać udział.

Oto jest - klasztor Cminda Sameba!
Zaśnieżone zbocza "połoniny"


Klasztor Cminda Sameba
Widok na Stepancminda z okolic klasztoru
Jedni czerpią wodę, inni zabawiają klasztornego psa

Którędy teraz?
Klasztor Cminda Sameba
Klasztor Cminda Sameba
Klasztor Cminda Sameba (fot. KK)
Strażnik klasztoru (fot. KK)
Ciemne chmury nie zwiastują niczego dobrego, ale na szczęście raczej deszcz niż burzę (fot. KK)

Z początku myślimy o tym, żeby rozstawić się z lunetami przy klasztorze i stąd wypatrywać ułarów i cietrzewi kaukaskich. Te pierwsze powinniśmy teoretycznie zlokalizować po głosach. Cietrzewie z kolei tokować mają na otwartych stokach z niskimi zaroślami rododendronowymi na zachód od Cminda Sameba. Ostatecznie jednak decydujemy, że wyjdziemy szczęściu naprzeciw. Odprowadzani przez kilka sępów płowych krążących nad górami (i być może robiących sobie nadzieję) ruszamy w kierunku na Kazbeg. Najwyraźniej źle oceniliśmy którędy prowadzi szlak, bo po chwili brniemy ostro pod górę mało utorowanym i mocno zaśnieżonym żlebem. O sukcesie często jednak decyduje przypadek - i tak było tym razem. Na męczącym podejściu obserwujemy liczne kulczyki królewskie, drozdy obrożne, siwerniaki i rzepołuchy - w tym bardzo jasne osobniki podgatunku brevirostris. W pewnym momencie zauważam ciemnego kuraka przelatującego nad ścieżką jakieś 150 metrów powyżej nas - po chwili w lornetkach namierzamy koguta cietrzewia kaukaskiego w charakterystycznej pozie z długim, wygiętym ogonem! W kilka sekund ptak kryje się za załomem góry, ale nie minęło pół minuty, kiedy namierzamy cieciorkę żerującą kilkadziesiąt metrów bliżej. Mission endemits - 2/5 complete! Podczas obserwacji cietrzewi chmura nad nami w końcu się obrywa - od tej pory deszcz o zmiennym natężeniu będzie nam towarzyszył do końca górskiej wędrówki. Na szczęście mamy przeciwdeszczowe kurtki i pałatki, ale korzystanie ze sprzętu robi się średnio przyjemne, kiedy zalewany on jest bieżącą wodą oraz parują okulary i wizjery...

Za chwilę rozpoczniemy wspinaczkę widocznym na zdjęciu żlebem...
  Na szlaku
Ostro pod górę po śniegu... (fot. KK)
 Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
Kulczyk królewski (Serinus pusillus)
Przystanek na złapanie tchu
 Sylwetka cietrzewia kaukaskiego (Lyrurus mlokosiewiczi) na krawędzi zbocza
Sylwetka cietrzewia kaukaskiego (Lyrurus mlokosiewiczi), dobrze wkomponowana pomiędzy kamienie, jest wbrew pozorom niełatwa do wypatrzenia...
Cieciorka cietrzewia kaukaskiego (Lyrurus mlokosiewiczi) - digiscoping
Coraz bliżej końca żlebu... (fot. KK)
... dotarliśmy :) (fot. KK)

Zdyszani dochodzimy na wierzchołek żlebu. Mając do dyspozycji szerszą panoramę okolicy uświadamiamy sobie, że rzeczywiście idziemy równolegle do właściwego szlaku. Przed nami wybór - dalej wspinać się karkołomną ścieżką, którą szybciej osiągniemy linię śniegu, czy przebijać się do cywilizowanej ścieżki? Decyzja musi zapaść teraz, bo za kilkaset metrów od wzgórza, którym większość turystów podchodzi na Kazbeg będzie nas dzielił głęboki jar. W porządku, ryzyk-fizyk - brniemy dalej w nieznane. Po dalszych kilkudziesięciu minutach z wyższych partii gór zaczyna schodzić gęsta mgła a deszcz przybiera na sile i zamienia się teraz w wielki prysznic, który nieustannie bombarduje nas hektolitrami wody. Co gorsza, od dłuższego czasu nie widzimy praktycznie żadnych ptaków... Nachodzi chwila zwątpienia, podczas której ważą się losy wyprawy - iść dalej, czy wracać? Jak na zawołanie deszcz lekko ustępuje, co niewątpliwie pozwala nam pokonać nasze słabości. A może po prostu perspektywa ponownego drapania się pod górę kolejnego dnia w przypadku wycofania się była jeszcze bardziej deprymująca niż dzisiejsza ponura aura?

I znów rozterki - brnąć w nieznane, czy wracać na szlak? (fot. KK)
W poszukiwaniu ptaków (i szlaku) (fot. KK)
Pierwszy etap wspinaczki za nami (fot. AC)

Ofiary muszą być... (fot. KK)
Nadciąga mgła i kolejny deszcz - a ptaków brak


  

Niby łagodnym, ale kamienistym zboczem wchodzimy wyżej i wyżej. Jesteśmy już na wysokości, gdzie oddycha się ciężko i po kilkunastu krokach każdy z nas dostaje zadyszki - a przecież w chodzeniu po górach jesteśmy dość zaprawieni. Znajdujemy się już blisko granicy wiecznego śniegu i w końcu po dłuższej przerwie pojawiają się ptaki - siwerniaki, parę rzepołuchów, białorzytki (bardziej jasne!) oraz pierwszy górniczek podgatunku penicillata, charakteryzujący się białawym gardłem i dużą ilością czerni na głowie. Niestety stajemy w obliczu kolejnych przeszkód w postaci coraz liczniejszych strumieni schodzących z lodowca. Rwąca woda przykryta jest grubą warstwą twardego śniegu, po którym teoretycznie da się przejść. No właśnie - teoretycznie. Po kolei nabieramy wody w buty przy próbie sforsowania pierwszego z cieków, kiedy śnieg załamuje się pod nami. Paweł obserwując nasze niepowodzenia opracowuje innowacyjną metodę pokonywania zaśnieżonych strumieni i postanawia... przeturlać się na drugi brzeg! Brzmi zabawnie, ale śnieg pod nim nie zapada się więcej jak o centymetr. Żałuję tylko, że nie udokumentowałem tego przedsięwzięcia w postaci filmu - milion wyświetleń na youtube gwarantowane! Ale przyznaję się bez bicia - nie wierzyłem, że może się udać.

Fot. KK
Górniczek (Eremophila alpestris penicillata)
Białorzytka (Oenanthe oenanthe)
Górniczki (Eremophila alpestris penicillata)
Niby bezpieczne przejście... a pod śniegiem lodowaty strumień (fot. KK)
A na dole czeka ciepły pokój i dużo jedzenia... (fot. KK)
Nadciąga mgła...

Kolejny etap wędrówki to bardzo strome podejście po śliskim zboczu, które wymaga naprawdę wysokiej koncentracji i... częstych przystanków na złapanie tchu. W końcu osiągamy wierzchołek usiany sporymi głazami, a na jednym z nich żeruje... pomurnik!!! Ptak jest dość płochliwy, ale daje wspaniały pokaz błyskania motylimi skrzydełkami z dość bliskiej odległości - niesamowity! Próbujemy zmniejszyć nieco dystans i przez chwilę zapominamy jaki zdradziecki grunt mamy pod nogami - pod śniegiem znajduje się albo kamienisty blok, albo rozpadlina. Karolina stawia nogę w niewłaściwym miejscu i kilka dobrych minut nie może się wydostać po zaklinowaniu buta pomiędzy głazami. Całe zajście wygląda dość dramatycznie, ale na szczęście jego finał jest szczęśliwy.

Pomurnik (Tichodroma muraria)
Pomurnik (Tichodroma muraria)
Pomurnik (Tichodroma muraria)
Pomurnik (Tichodroma muraria)
Pomurnik (Tichodroma muraria)
Tym razem pod śniegiem kryją się rozpadliny - można się zaklinować!
I znów ostro pod górę po niepewnym "gruncie" (fot. KK)

Wkrótce maszerujemy po śladach Adama, który w międzyczasie przetarł szlak, uważając aby nie zboczyć z wydeptanej drogi ani na pół metra. Po drodze obserwujemy kolejne górniczki, tym razem w interesującym locie tokowym. Osiągnęliśmy już granicę wiecznego śniegu i według naszych kalkulacji jesteśmy na wysokości około 2800 metrów n.p.m. - pleszki i dziwonie powinny już radośnie hasać przed naszymi obiektywami, ale nic z tych rzeczy. Zbieramy siły na jeszcze jedno podejście, jeszcze jedną zdradziecką ścianą. Stawką jest wdrapanie się na 200-metrów wyższy pułap, skąd powinniśmy mieć dużo lepszy widok na okoliczne zbocza i grzbiety górskie. Tym razem stąpamy po śniegu, pod którym czyhają wszystkie niespodzianki jednocześnie - rwąca i lodowata woda, ostre kamulce i rozpadliny. W pewnej chwili zauważamy, że podążamy po świeżych tropach niedźwiedzia - dziwne uczucie, na takim białym pustkowiu - wspinamy się tak przez dobry kwadrans (ślinę przełyka się jakby szybciej), bo misiu najwyraźniej odkrył najlepsze przejście przez naturalne przeszkody. W końcu nasze drogi się rozchodzą i ostatnie bardzo męczące kilkadziesiąt metrów pokonujemy "na szagę", po najmniejszej linii oporu, momentami na czworakach. Ale docieramy na szczyt i po chwili wszystkie wysiłki zostają wynagrodzone - w lunecie, którą Adam z Pawłem dotąd bezużytecznie dźwigali na spółkę, namierzamy sporej wielkości brązowego wróblaka. Przyglądamy się mu dłuższą chwilę, aż w końcu jesteśmy już pewni, że to samica dziwonii kaukaskiej! Co więcej, ptaków jest aż sześć, ale niestety nie ma wśród nich ładnego samca. Najgorsze jednak, że Karolina z Krzyśkiem wyforsowali się kawał drogi przed nas i obserwacja ich omija... Jesteśmy już na wysokości niemalże 3000 metrów n.p.m.


Wszędzie biało... (fot. KK)

Dziwne uczucie, kiedy idziesz po takich tropach...



Pierwsze dziwonie kaukaskie w lunecie! (fot. KK)

Ptaki żerują na grzbiecie, którym będziemy schodzić w kierunku Cminda Sameba - dojście w to miejsce to na oko jakieś pół godziny. Naprędce dobijam więc do Krzyśka i Karoliny i dowiaduje się, że przed chwilą z kilkunastu metrów widzieli... samca dziwonii kaukaskiej... Ptaki kręcą się podobno od dłuższego czasu w rejonie kamiennej kapliczki na przełęczy Arsha (2940 m.), która wyznacza koniec dostępnego dla nas szlaku - dalszy marsz po lodowcu możliwy jest już tylko z rakami, czekanami i w zespole, gdzie wszyscy członkowie ekspedycji związani są liną. Waham się czy schodzić do grupy widzianych wcześniej samic, czy czatować przy "krzyżu" - tak czy siak, nie mam zamiaru wracać bez obserwacji samca. Paweł z Adamem rozpoczynają odwrót. Przez kilka minut pozostaję na górze, ale nie dzieje się nic. Ponadto deszcz i wiatr przybierają na sile do tego stopnia, że nie mogę opanować dreszczy. Trudno, schodzę za nimi. Po chwili wydaje się, że decyzja była dobra, bo nieco niżej słychać ułary kaukaskie nawołujące z głębokiego kanionu rzeki Chkheri! Kiedy jednak odwracam się za siebie widzę przelatujące poniżej ścieżki samice dziwonii kaukaskich - i to prawie przy kapliczce! Niech to diabli, wracam! Dołącza do mnie Paweł, który również nie jest w pełni usatysfakcjonowany dotychczasową obserwacją. Mniej więcej w dwóch trzecich drogi zauważamy po lewej stronie stadko dziwonii - wertujemy je lornetką i... mamy samca! Próbuję nieco zmniejszyć dystans, ale ptaki są czujne i odlatują w dół zbocza. Mimo wszystko jesteśmy w końcu zadowoleni!

Krzysiek i dziwonia (fot. KK)
Dziwonia kaukaska (Carpodacus rubicilla) - blisko była! (fot. KO)
Ponury i budzący respekt krajobraz na przełęczy Arsha (fot. KK)
Biotop dziwonii kaukaskiej (fot. KK)
Nadciągam... (fot. KK)
... w dość mrocznej scenerii (fot. KK)
Kapliczka na przełęczy Arsha (fot. KK)
Kapliczka na przełęczy Arsha (fot. KK)
Kapliczka na przełęczy Arsha (fot. KK)
Grupa alpinistów schodzącą z Kazbegi
Gdzieś tu gwiżdżą ułary...
Schodzić będziemy krawędzią kanionu rzeki Chkheri (fot. KK)
Dziwonia kaukaska (Carpodacus rubicilla) - samica
Dziwonia kaukaska (Carpodacus rubicilla)
Dziwonia kaukaska (Carpodacus rubicilla) - samiec
W poszukiwaniu ułarów (fot. KK)
Płochacz halny (Prunella collaris)


Zanim dołączymy do reszty ekipy mijamy dwie turystki - jak się okazuje z Polski! Marzena i Eliza już kilka dni podróżują po Gruzji stopem i marszrutkami, a dziś są pierwszymi osobami spotkanymi przez nas w tę paskudną pogodę pod Kazbegi. Polak wszędzie zajdzie! :). Będąc już w komplecie poświęcamy dłuższą chwilę wypatrywaniu ułarów, ale jedynymi widzianymi ptakami na tym przystanku są kolejne białorzytki i kilka płochaczy halnych. Wygląda na to, że z ułarem nie będzie tak łatwo. W efekcie tego, że co chwilę zatrzymujemy się szukając pleszki kaukaskiej doganiają nas rodaczki i wspólnie schodzimy w dolinę. To znaczy - do pewnego czasu, bo Adam z Krzyśkiem improwizują schodząc alternatywnym szlakiem, wskutek czego jesteśmy o dobre pół godziny przed nimi przy aucie. Żeby jakoś spożytkować ten czasu podjeżdżamy pod Cminda Sameba, który skoro świt był niedostępny dla turystów. Po południu pod klasztorem karawana jeepów. Z miasteczka poniżej co chwilę dojeżdżają ponadto nowe taksówki, dowożące turystów za sporą opłatą. Tymczasem rozpadało się ponownie jak z cebra i przez chwilę nie możemy się zebrać, żeby opuścić ciepły samochód, ale ostatecznie ruszamy krótkim podejściem pod bramę - Marzenę z Elizą zostawiamy w aucie bo ten punkt programu już zaliczyły ;). Do środka kompleksu klasztornego wchodzi się przez dzwonnicę. Mroczne wnętrze świątyni kryje kamienny ikonostas. Przed wejściem stoi skrzynia, z której kobiety powinny "wyłowić" sobie spódnice i chusty na głowę - tak nakazuje cerkiewna tradycja. W samym wnętrzu kościoła niestety nie można robić zdjęć - wielka szkoda, ale musimy przestrzegać obyczajów. Podziwiamy jeszcze z góry panoramę Stepancminda i wtedy nad samymi głowami przelatuje nam piękny sęp płowy!

Eliza w jedynym rozsądnym w tym miejscu i czasie stroju (fot. MT)
Czas wracać...
Kolejna kapliczka na szlaku - tym razem bardzo zaimprowizowana
Kanion rzeki Chkheri
W końcu widać klasztor i miasto...
Wrończyk (Pyrrhocorax pyrrhocorax) (fot. KO)
W dole już majaczy sylwetka naszego auta:)


Siwerniak (Anthus spinoletta coutelli)
Widok na klasztor Cminda Sameba
We wnętrzu klasztoru
Na klasztornym dziedzińcu
Tradycja zobowiązuje!
Sęp płowy (Gyps fulvus)
Droga do klasztoru w godzinach popołudniowych jest już bardziej ruchliwa

Na początku "połoniny" zauważamy w końcu Krzyśka i Adama, a więc rozpoczynamy zjazd do miasta. Na szczęście konstruktorzy Nissana Patrola zdecydowali się na montaż dodatkowych dwóch składanych siedzeń w obszernym bagażniku :). Po deszczu droga zamieniła się w jedno wielkie mokradło i jeszcze raz musimy nieskromnie pochwalić naszą decyzję wyboru auta terenowego z napędem na cztery koła. W ciągłej ulewie zjeżdżamy między zabudowania Gergeti - okazuje się, że "nasze" Polki wynajmują nocleg nieopodal nas - więc pewnie jeszcze się spotkamy. Tymczasem myślimy już tylko o zrzuceniu z siebie przemoczonych ubrań i konkretnej obiadokolacji. Instalujemy przenośny grzejnik na kółkach i w te pędy ruszamy do stołu. A tam czekają już na nas: ajapsandali -misz-masz z bakłażanami, ryżem, ziemniakami, marchewką, czosnkiem i pietruszką, tolma - danie a la gołąbki z ogromną przewagą mięsa nad ryżem, serwowane ze śmietaną, sałatka warzywna z pomidorem, papryką i sałatą oraz dwie butelki wina na rozgrzewkę. No i w sumie wypić można chyba również za sukces - w końcu cietrzew kaukaski z dziwonią kaukaską zaledwie po pierwszym dniu w wysokich górach to dobry bilans!

W domu!
Czarna wołga - piękny okaz!
Grzejnik cieszy się tego wieczoru niesłabnącym powodzeniem
Paweł w skupieniu podejmuje się podniosłego czynu :)
Po całym dniu w mokrych górach to najpiękniejszy widok

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz