Marrakesz, 27 XI 2013
Tego dnia po raz pierwszy wstajemy z łóżek przy wtórze adhanu - wezwania muezina, który z minaretu nawołuje wiernych do porannej modlitwy. W dalszym toku wyprawy doznałem niejakiego rozczarowania, kiedy skonstatowałem, że nawoływanie muezinów jest po prostu odtwarzane z nagrania przez głośniki... Zważywszy na ilość minaretów w dużych miastach wydaje się to poniekąd zrozumiałe, niemniej odbiera sporo kolorytu. Dawniej muezin wykrzykiwał adhan kolejno na wszystkie strony świata, pięć razy w ciągu dnia. Samo wezwanie, składające się z 7 formuł (powtarzanych 1, 2 lub 4 razy), zostało przyjęte przez proroka Mahometa ok. 624 roku.
Podczas pakowania bagaży do auta, jeszcze przed świtem, do listy wyprawy dopisujemy przelatującą koło hotelu płomykówkę wypatrzoną przez Mariana. Następnie opuszczamy Marrakesz i wyruszamy w kierunku położonej nad Atlantykiem miejscowości Essaouira.
Pierwsze ciekawe obserwacje udaje się nam poczynić z samochodu, kilkadziesiąt kilometrów przed Chichaoua, przy słupku kilometrowym "Agadir 197" - na krzaku przy drodze odpoczywa wróbel śródziemnomorski. Zatrzymujemy się, żeby go lepiej obejrzeć, niestety odlatuje w głąb pól. Naszą uwagę przykuwa jednak żerująca nieopodal grupka ptaków - to dzierlatki iberyjskie! Lustrujemy okolicę i zauważamy, że większe ilości ptaków (na pewno kalandry szare, ale i mniejsze wróblaczki) podrywają się co chwila nad polami, ponad kilometr od miejsca naszego postoju. Czasu mamy pod dostatkiem, decydujemy się więc na 2-3 godzinną przerwę w tej okolicy.
Po chwili rozstawiamy lunety na rozległych polach uprawnych. Szybko odnajdujemy interesujące nas stado ptaków - jak się okazuje składa się z około 200 kalandr szarych, 200 skowrończyków małych i 100 skowronków. W śródpolnych zakrzaczeniach udaje się nam wypatrzeć około 20 wróbli śródziemnomorskich, a także pierwszą dzierzbę śródziemnomorską podgatunku algeriensis. Żeby lepiej skontrolować teren rozdzielamy się na grupy. Po kilkunastu minutach do mnie, Michała i Staszka dociera krzyk Mariana: RĄĄĄĄCZAAAAKIIII!!!! Za chwilę już wszyscy mamy w lunetach cztery osobniki tych pięknych i dodać tu muszę, że niespodziewanych o tej porze roku siewek (w czytanych przeze mnie trip reportach nie spotkałem się z rączakami z przełomu listopada i grudnia). To z pewnością jedna z tych marokańskich obserwacji, które z perspektywy czasu będę najmilej wspominał...
Kalandry szare (Melanocorypha calandra) i skowrończyki małe (Calandrella rufescens)
Rączak (Cursorius cursor) - digiscoping
Kiedy już wszyscy nasycili oczy widokiem rączaków udajemy się w kierunku zabudowań widocznej nieopodal wsi - pomiędzy budynkami jest trochę zieleni w postaci żywopłotów, palm i kęp opuncji, co może przyciągać ptaki. Decyzja okazała się trafna. W ciągu najbliższej pół godziny udaje nam się zaobserwować 3 synogarlice senegalskie, 2 pójdźki, samca trznadla saharyjskiego, kilka dzierzb śródziemnomorskich algeriensis, parę pleszek algierskich oraz stadko "naszych" wróbli. Nasza grupa wzbudza sporą sensację w oddalonej od głównych tras komunikacyjnych wiosce - cały czas towarzyszy nam grupa miejscowych dzieci, a napotykani starsi mieszkańcy pozdrawiają nas z mieszanką rozbawienia i zdziwienia na twarzach.
Pomysłowe ogrodzenie z opuncji - żaden śmiałek nie przelezie;)
Dzierzba śródziemnomorska (Lanius meridionalis algeriensis)
Synogarlica senegalska (Streptopelia senegalensis)
Synogarlica senegalska (Streptopelia senegalensis)
Pójdźka (Athene noctua)
Pójdźka (Athene noctua)
Wzbudzamy zainteresowanie;)
Powracając w kierunku głównej drogi zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w miejscu gdzie gruntowa droga przecina pas niskich zakrzaczeń - miejsce wydaje się być idealne na wszelkiej maści pokrzewki... i rzeczywiście jest! W ciągu kilku minut obserwujemy tu samca pokrzewki okularowej, 2 samce i samicę pokrzewki aksamitnej oraz pięknego samczyka pokrzewki kasztanowatej. Do listy wyprawowej dochodzą nam też potrzeszcz (3) i kląskawka (3). Z nieptasich - znajdujemy kilka żuków skarabeuszów, w tym jednego stanowiącego wystrój spiżarni dzierzby śródziemnomorskiej;).
Pokrzewka okularowa (Sylvia conspicillata)
Pokrzewka kasztanowata (Sylvia undata)
Pokrzewka kasztanowata (Sylvia undata)
Żuk skarabeusz w spiżarni dzierzby śródziemnomorskiej
Kończy nam się woda (przy dzisiejszych "letnich" temperaturach 1 butelka na 5 osób to trochę mało...) zatrzymujemy się więc w małym, liczącym 15,5 tysiąca mieszkańców miasteczku Chichaoua w celu uzupełnienia zapasów. Po zakupach przyciągają nas zapachy ze straganów - zamawiamy po talerzu mocno aromatycznej i gęstej zupy warzywnej i oczywiście chlebki khobz. Na deser drożdżowe ciasto kik. Tutaj po raz pierwszy kosztujemy też atai, czyli serwowanej
wszędzie i przy każdej okazji mocno posłodzonej herbaty (kilka kostek cukru na
szklaneczkę ok. 200 ml!), której głównym składnikiem jest marokańska mięta na’naa’. Dość zaskakujące, ale gorący i przesłodzony trunek
wybornie gasi pragnienie! Ważny jest sposób serwowania atai, tj. rozlewania jej
ze specjalnego imbryku do szklanek z wysokości kilkudziesięciu centymetrów, tak
aby wytworzyła się pianka. Herbatę pije się przed, w trakcie i po posiłku - to
stały element spędzania wolnego czasu, przyjacielskich spotkań i prowadzonych
rozmów. Jej spożywanie nie jest zwykłym konsumowaniem trunku, ale celebracją i
wyrazem braterstwa. Oczywiście nie muszę dodawać, że najlepiej smakuje ta,
przyrządzana w marokańskim domu (ale o tym w swoim czasie...). Co ciekawe, tak mocno zakorzeniony w kulturze
zwyczaj picia "whisky du Berbere" jak nazywają ją Marokańczycy, jest
dość młody, pochodzi bowiem z XVIII wieku.
Nie samym terenem człowiek żyje!
Zestaw obiadowy
Chichaoua - kontrasty na każdym kroku...
Marokańska specjalność - herbata miętowa
Kik
Postój taksówek
Dalsza droga wiedzie przez sawannę, na której kolejne miejscowości są od siebie oddalone o 25-30 km. Dla wszystkich mijanych osad charakterystyczna jest, tętniaca życiem, główna ulica targowa (jak ta w Sidi Moktar - na zdjęciach). Monotonię krajobrazu przerywa w pewnym momencie dość niecodzienny widok - stado kóz pasące się... na drzewie arganowym! Za garść dirhamów można było nie tylko sfotografować to zjawisko, ale nawet zapozować z kozą;). Pień odpornej na suszę arganii jest często poskręcany i sękaty. Pozwala to kozom wspinać się na nią i zjadać jej liście i owoce ogałacając ją przy tym doszczętnie. Jest to niestety ogromnym problemem, który prowadzi do ciągłego zanikania ostatnich pozostałych lasów arganowych. W niegdyś bujnie rosnących drzewostanach, uznanych przez UNESCO za rezerwat biosfery, widać dziś wyschnięte kikuty martwych drzew, które ogryzione są tak mocno, że zasługują wśród tubylców na miano rochers verts (zielone kamienie). Drzewo arganowe, poza tym że jest marokańskim endemitem, występującym jedynie w regionie Sus między Essaouira i Agadirem (na obszarze ok. 700-800 tys. ha występuje ok. 21 mln drzew), słynie najbardziej z wyrabianego z jego orzechów (których nasiona często przechodzą wcześniej przez system trawienny kóz...) cennego oleju jadalnego, używanego do gotowania, a także do kosmetyki, m.in. pielęgnacji włosów. Lekkie drewno arganii służy do produkcji mebli (w tym skrzyń, z których wyrobu słynie Essaouira), a ponadto uzyskiwany jest z niego węgiel drzewny.
Sidi Moktar - główna ulica targowa
Sidi Moktar - główna ulica targowa
Przewóz towarów i ludzi metodą "upchaj jak najwięcej";)
Kozy na drzewie arganowym - nawet w Maroku rzadki obrazek
Tereny otwarte między Essaouira i Chichaoua z charakterystycznymi drzewami arganowymi
O 13:00 dojeżdżamy do Essaouira. Na dużym rondzie z modernistycznym, pomarańczowym pomnikiem skręcamy w lewo, mijamy latarnię morską i po 100 metrach skręcamy w prawo w szutrową drogę prowadzącą przez zarośla jałowcowe i tamaryszkowe do mostu nad Oued Ksob. Ued (od arab. „wadi”) to nic innego jak forma dolinna, której koryto jest zwykle suche, ale w pewnych okresach (zależy od sezonowych opadów deszczu oraz topnienia śniegów) potrafi zamieniać się w szeroką rzekę o rwącym nurcie. Skarpa po wschodniej stronie mostu według literatury i relacji innych ptasiarzy, miała być najlepszym i najpewniejszym miejscem w Zachodniej Palearktyce na zobaczenie brzegówek małych. Na miejscu czeka nas jednak szok - ścianka została umocniona betonem... Na szczęście zauważamy kilka brzegówek małych polujących nad stromym brzegiem uedu bliżej ujścia do Atlantyku. Jest więc szansa, że kolonia tych jaskółek przeniosła się kilkaset metrów dalej. Zanim skierujemy się w tamtą stronę rozglądamy się jeszcze po położonych przy drodze stawkach hodowlanych - żeruje tu około 20 szczudłaków, kilka kszyków, bekasik, 3 krwawodzioby, stadko cyraneczek (6-7), cyranka, 6 płaskonosów i kilka czapli nadobnych. Sporo drobnicy uwija się w nadwodnej i wodnej roślinności - głównie pierwiosnki, ale także świergotki łąkowe, chwastówka, a nawet świergotek drzewny. Po chwili podjeżdża do nas strażnik, który pyta nas o zezwolenia od administratora kompleksu. Wprawdzie nie bardzo potrafi się z nami dogadać i wkrótce odjeżdża, ale nie chcemy mieć problemów i również opuszczamy to miejsce.
Essaouira - Latarnia morska
Oued Ksob
Kontrola Oued Ksob - są brzegówki małe!
Widok na Île de Mogador
Widok na Diabat
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Za mostem zjeżdżamy w prawo w gruntową drogę, która prowadzi przez piaszczyste i mocno zarośnięte wydmy, wzdłuż uedu. Mijamy ruiny jakiejś średniowiecznej budowli, na których odpoczywa pójdźka. Zewsząd odzywają się bilbile ogrodowe i pokrzewki aksamitne. Po kilku minutach parkujemy auto i udajemy się na rekonesans nadrzecznych skarp. Po drodze obserwujemy parę pleszek algierskich, dzierzby śródziemnomorskie (7-8!), ok. 30 wróbli śródziemnomorskich i kląskawki. Wychodzimy nad brzeg uedu - po lewej stronie mamy świetny widok na ujście, miasto Essaouira i Île de Mogador - wyspę, na której gnieździ się 10% światowej populacji sokoła skalnego (ponad 650 par) - niestety odlatują one w październiku... Po prawej, na mulistym dnie uedu żeruje sporo ptaków. Z siewek udaje się zobaczyć 3 samotniki, kilka szczudłaków, 15 sieweczek rzecznych, 2 sieweczki obrożne, 35 biegusów zmiennych, łęczaka i 5 batalionów. Pośród licznych mew romańskich i żółtonogich są 3-4 śmieszki i mewa czarnogłowa (2 zima). Co najważniejsze: co jakiś czas przelatuje nad nami brzegówka mała, a w pewnym momencie zauważamy 3 ptaki odpoczywające na gałęzi jednego z krzewów porastających nadrzeczną skarpę! Trwało to jednak krótką chwilę, podczas której nie udało mi się wykonać dokumentacji...
Widok na Essaouira
Widok na Essaouira
Mewa czarnogłowa (Larus melanocephalus)
Czapla nadobna (Egretta garzetta)
Wracamy do auta z planem powrócenia raz jeszcze w rejon mostu i stawów, czeka nas jednak smutna konstatacja: w przednim prawym kole mamy flaka! Oczywiście koło zapasowe (o połowę cieńsze od pozostałych...) było schowane pod stosem naszych bagaży, co wiązało się z koniecznością wyładowania całego auta, naprawienia usterki i ponownego załadunku - suma sumarum, pół godziny stracone... Co gorsza musimy zreperować uszkodzoną oponę. Z pomocą przychodzi nam spacerujący po wydmach... rastaman, od którego dowiadujemy się, że w miejscowości Diabat, zaraz za mostem na Oued Ksob, pracuje mechanik o imieniu Bachir. Jest już 15 i czas nagli, niezwłocznie ruszamy więc do warsztatu.
Jakby problemów z autem było mało - mamy flaka! (fot. S. Czyż)
Wróble śródziemnomorskie (Passer hispaniolensis)
Wróble śródziemnomorskie (Passer hispaniolensis)
Pokrzewka aksamitna (Sylvia melanocephala)
Pokrzewka aksamitna (Sylvia melanocephala)
Dzierzba śródziemnomorska (Lanius meridionalis algeriensis)
Diabat, berberyjska wioska na południowym brzegu Oued Ksob, stała się sanktuarium hippisów po wizycie tutaj w 1968 roku Jimiego Hendrixa. Niedługo potem zamieniła się zresztą w ich kolonię, podobną do tych na indyjskich plażach Goa, która istniała aż do połowy lat 70-tych, kiedy to po krwawych starciach hippisów z miejscowymi narkomanami została zlikwidowana przez policję. Jak jednak widać na jednym z poniższych zdjęć - duch Hendrixa żyje tu nadal:). Zaraz po wjeździe do miejscowości lokalizujemy zakład naprawczy Bachira, a chwilę później samego mechanika, który zgadza się na robotę "od ręki" za korzystną cenę 40 dirhamów. Podczas gdy auto odzyskiwało sprawność my mogliśmy poświęcić się seawatchingowi;) Co prawda, od oceanu byliśmy dość daleko, ale znowu nie aż tak bardzo żeby nie rozpoznać charakterystycznie polujących młodych głuptaków (2) oraz ok. 20 kormoranów "mauretanica" odpoczywających na klifach Île de Mogador. W ciasnych uliczkach miasteczka była też okazja na bliskie spotkanie z trznadlami saharyjskimi.
Diabat - Cafe Restaurant Jimi - pamiątka po wizycie Jimiego Hendrixa
Diabat
Znajdujemy mechanika!
W oczekiwaniu na naprawę opony...
Nasz punkt do seawatchingu;)
Praca wre i za chwilę ponownie będziemy zmotoryzowani ;)
Kiedy opuszczamy Diabat nachodzi mnie jeszcze jedna refleksja - wszędzie wokół jest mnóstwo bezpańskich kotów i psów. Fakt ten wynika z tutejszej "filozofii" - zwierzęta trzyma się ze względu na ich przydatność, jako narzędzie pracy. Nie trzeba być bystrym obserwatorem aby zauważyć różnicę w statusie kota i psa. Te pierwsze mogą w Maroku spokojnie wałęsać się po dachach medin, spacerować po restauracjach, meczetach i podwórkach domostw - na ogół pozwala się im chadzać własnymi ścieżkami, a nawet często wystawia się im misy z jedzeniem. A wszystko to dlatego, że to właśnie koty były szczególnie uwielbiane przez Mahometa - zwłaszcza kotka o imieniu Muezza. Prorok miał powiedzieć, że jeśli śpi ona w rękawie jego szaty, wolałby uciąć rękaw niż obudzić kota wstając na modlitwę. Według legendy, za to szczególne traktowanie Muezza miała się odwdzięczyć zabijając węża, który wślizgnął się do rękawa szaty Mahometa. Zdecydowanie gorsza jest sytuacja psów. Nazwanie kogoś "psem" (kalbun) jest w świecie arabskim uznawane za jedną z najgorszych obelg. Psy uważane są za istoty brudne - jeśli komuś zdarzy się pogłaskać psa, albo co więcej wejść w kontakt z jego śliną, musi siedem razy umyć ręce zanim wejdzie do meczetu. Psy dokarmiane są sporadycznie albo wcale, stąd do powszechnych należy widok stad psów w pobliżu śmietników. Opowieści z życia Mahometa (hadisy) opisują sytuacje, w których zabraniał on psom wejścia do wnętrza domów. Muzułmanie wierzą ponadto, że aniołowie nie wchodzą do domów, w których trzymane są psy. Podsumowując: kiepskie jest życie psa w kraju islamskim. Ale chyba najgorzej żyje się osłom, które często spotykaliśmy objuczone do przesady ciężkimi ładunkami...
Po przekroczeniu Oued Ksob jeszcze raz próbujemy szczęścia na stawach. Tym razem spotykamy innego strażnika, który postanawia dać nam szansę i kontaktuje się z właścicielem kompleksu - za chwilę z krótkofalówki słyszymy decyzję: entrer! Okazuje się, że bliżej schyłku dnia, to właśnie tutaj polują brzegówki małe - około 20 ptaków! Próby ich sfotografowania mogą być jednak niezwykle frustrujące, o czym się zresztą przekonałem - w ciągu pół godziny, podczas której poświęciłem im swoją całkowitą uwagę, udało mi się wykonać zaledwie jedną satysfakcjonującą fotografię. Na chwilę przed odjazdem stwierdzamy jeszcze wierzbówkę - początkowo tylko śpiew, ale po kilku minutach cierpliwego oczekiwania na ptaka, powiodła się również próba jego lepszego obejrzenia - oczywiście, jak na rysunku z Collinsa, tj. z zadartym ogonkiem!
Czapla złotawa (Bubulcus ibis) podążająca za krową w poszukiwaniu wypłaszanych przez nią owadów
Wierzbóka (Cettia cetti) w charakterystycznej pozie
Wierzbóka (Cettia cetti) w charakterystycznej pozie
Krótko przed 17 przyjeżdżamy do miejscowości Essaouira. O osadzie pierwszy raz było głośno w XV wieku, kiedy to Portugalczycy założyli tu kolonię handlowo-wojskową o nazwie Mogador. Obecne miasto powstało jednak dopiero w latach 60-tych XVIII wieku na polecenie sułtana Sidi Mohammed ben Abdallah. Zatrudnił on francuskiego architekta Theodora Cornut, który nadać miał miastu europejski charakter i zaspokoić ambicje włodarza, chcącego uczynić z Mogadoru tętniący życiem ośrodek handlu międzynarodowego. Tak też się stało i w XIX wieku był to jedyny port na południe od Tangeru, do którego zawijać mogły europejskie statki i stanowił swego rodzaju pomost pomiędzy Czarną Afryką i Starym Kontynentem. Swój uprzywilejowany status miasto straciło dopiero w 1912 roku, kiedy ustanowiony został nad nim protektorat francuski. Dziś jednak zdaje się odzyskiwać swoje znaczenie, do czego przyczynia się też niewątpliwie lepsza popularyzacja miasta na potrzeby rozwoju ruchu turystycznego. A w dawnym Mogadorze jest na czym oko zawiesić: masywne fortyfikacje starówki, medyna wpisana na listę UNESCO i wyjątkowa mieszanka architektoniczna w postaci pozostałości wojskowych umocnień Portugalczyków, Berberów i Francuzów, czynią miasto niepowtarzalnym. Essaouira sprawia przy tym wrażenie miasta schludnego, zadbanego i nowoczesnego.
Zatrzymujemy auto przed wjazdem do ścisłego centrum. Następnie już pieszo przechodzimy obok Place Orson Welles, nazwanego tak na cześć amerykańskiego reżysera, który nakręcił tu początkowe sceny szekspirowskiego Otella, dalej przez Place Moulay Hassan, aż docieramy na krótki nadmorski bulwar. Rozciąga się stąd piękny widok na Skala de la Ville - nadmorski bastion, zbudowany wzdłuż klifowego wybrzeża - oraz inne fortyfikacje wzniesione na wystających z morza skałach - to wszystko w scenerii zachodzącego słońca... Nad nami krąży sporo mew, głównie romańskich. Wzdłuż linii brzegowej żeruje trochę siewek: kulik mniejszy, 15 kamuszników i 2 siewnice.
Essaouira
Essaouira - Place Moulay Hassan
Essaouira - Place Moulay Hassan
Essaouira - fragment fortu Skala de la Ville
Essaouira - malownicze wybrzeże w okolicy portu rybackiego
Kulik mniejszy (Numenius phaeopus)
Mewa romańska (Larus michahellis)
Kulik mniejszy (Numenius phaeopus)
Mewa romańska (Larus michahellis)
Widowiskowy zachód słońca nad fortyfikacjami Essaouira
Essaouira - bulwar w okolicy portu rybackiego
Essaouira - Place Moulay Hassan
Nim całkowicie się ściemni chcemy jeszcze obejrzeć port rybacki. Okazuje się jednak, że w związku z posiadanym przez nas sprzętem optycznym może to być nieco utrudnione. Paweł z Marianem zostają zatrzymani przez celników na przesłuchanie, a nasza pozostała trójka może w tym czasie co najwyżej zająć się przeglądaniem mew odpoczywających na plaży, która biegnie w kierunku południowym od portu długim, wielokilometrowym łukiem. Ostatecznie zostajemy pouczeni, a po interwencji jednego z przybyłych oficerów, udaje nam się nawet uzyskać zgodę na wejście na teren portu. Obwarowany ze wszystkich stron port ma w sobie ducha dawnych czasów. Na wielkich pochylniach buduje się tradycyjne, drewniane łodzie. Świeżo złowione ryby są wyładowywane z łodzi i bezpośrednio na nabrzeżach są oprawiane (ku uciesze mew). Część z nich (ryb, nie mew) pod gołym niebem przyrządzana jest na ruszcie. Szkoda jedynie, że gwarnego portu nie dało się lepiej uwiecznić na zdjęciach... Zostajemy zaczepieni przez tajniaka w cywilu, który jednak podszedł do nas tylko w celu powtórzenia tego, co wiedzieliśmy już od celników - nie życzymy sobie żadnych zdjęć. No dobrze, lepiej było odpuścić, choć pokusa była ogromna.
Wejście do portu rybackiego - już zmierza do nas celnik, będą problemy...
Plaża w Essaouira - dobre miejsce do przeglądania mew
Mewa żółtonoga (Larus fuscus intermedius)
Mewa romańska (Larus michahellis)
Port rybacki w Essaouira
Z Essaouira wyjeżdżamy przed 18, kierując się na północ do Safi, w którym zaplanowaliśmy nocleg. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Sidi Ishaq, gdzie na kolację zamawiamy pożywną harirę - gęstą zupę, której podstawą jest baranina z dodatkiem mieszanki ciecierzycy, bobu, soczewicy, grochu, makaronu i oczywiście sporej ilości przypraw. Do Safi docieramy późnym wieczorem i zatrzymujemy się w porządnie wyglądającym Hotel Assif. Pokoje wyglądają bardzo korzystnie, do snu kołysze nas jednak tupot karaluchów - pierwszy, ale nie ostatni raz na tej wycieczce - najwyraźniej tu nikt nie robi z tego powodu problemów (zresztą wystarczy poczytać przygody innych turystów w internecie).
Harira - lekko poruszona, ale to z emocji będących wypadkową głodu i aromatu potrawy;)
Kolejny dzień zaczyna się od przymusowego joggingu. Nikogo z nas nie dziwi, że nasze auto po nocy nie odpala bez rozpędzenia go siłą naszych mięśni, ale dziś czeka nas pewna innowacja. Wehikuł Omara nie odpala w ogóle, za to my po kilku rundach w dół i pod górę na stumetrowym odcinku ulicy wylewamy z siebie siódme poty. Kolejna niespodzianka jest taka, że bez centralnego zamka nie da się otworzyć bagażnika, w którym schowane zostały zapewne kable rozruchowe. Z pomocą przychodzi pracownik hotelu, który swoim autem udaje się z Marianem na pobliską stację benzynową po kable, a następnie pozwala nam podłączyć się do swojego akumulatora - jesteśmy uratowani:) Co ciekawe, był to chyba jedyny przypadek podczas całego wyjazdu, kiedy ktoś zaoferował nam pomoc bezinteresownie, nie oczekując w zamian podzielenia się zawartością sakiewki z dirhamami. I jeszcze jedna ciekawostka - nasz wybawca nie potrafił wprawdzie określić położenia geograficznego Polski (Asia?), w końcu jednak skojarzył nasz kraj z... Bońkiem!;)
Safi - widok z hotelu Assif
Codziennych problemów z autem ciąg dalszy - tym razem nie pomaga stara metoda "na pych"...
W oczekiwaniu na cud, a potem na powrót Mariana z kablami rozruchowymi, udaje się nam wypić po filiżance atai i poczynić pierwsze obserwacje - na fasadach domów i w drzewach mandarynkowych podśpiewują bilbile ogrodowe. Na antenie jednego z budynków koło hotelu przesiaduje 10 szpaków jednobarwnych. Najprzyjemniejsza jednak (zwłaszcza dla Pawła i Staszka, którzy nie widzieli ich w Marrakeszu) była obserwacja 15 jerzyków małych. Wykorzystałem również wolną chwilę żeby zwiedzić otoczony palmami, piękny Place Mohammed V, którego punktem centralny jest największy na świecie tadżin o wysokości 4,5 m. i średnicy 6,3 m! Oczywiście na jednym z budynków dostrzegłem wkrótce podobiznę patrona placu, a także jego wnuka, Mohammeda VI, obecnego władcy Maroka. Podróżując po kraju nietrudno zauważyć jak dużym cieszy się autorytetem. Jego wizerunek spotykamy wszędzie - na banknotach, na obrazach zdobiących ściany hoteli i restauracji, naściennych malowidłach i przydrożnych billboardach. Aby zrozumieć skąd bierze się tak duże uznanie do panującego władcy z dynastii Alawitów, należy wiedzieć, że rodzina królewska podaje się za potomków Hassana ibn Alego, wnuka Proroka Mahometa - Mohammed VI pełni więc podwójną rolę: króla i przywódcy duchowego (Emir al-Mu'minin) Marokańczyków.
Czas na herbatę!
Hałaśliwe szpaki jednobarwne (Sturnus unicolor)
Safi - Place Mohammed V...
... i największy na świecie tadżin!
Wizerunek króla Mohhameda VI na portrecie w jednym z marokańskich hoteli
W końcu opuszczamy Safi, zwiedzając z auta pozostałości portugalskich fortyfikacji i kierujemy się na północ drogą wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Tuż za miastem, w pobliżu usytuowanych na klifie ruin obronnej wieży, zauważamy polujące jaskółki skalne! Po dalszej pół godzinie docieramy w pobliże Cap Beddouza, malowniczego przylądka słynącego jako jedno z lepszych miejsc na seawatching w Maroku. Nim zorientujemy się na ptaki nadmorskie, zatrzymujemy się przed ufortyfikowaną latarnią morską w El Beddouza, w celu przejrzenia latających nisko nad ziemią dymówek (ok. 20) - opłaciło się, bo do listy wyprawowej dopisujemy tu jaskółkę rudawą - mi jednak nie udało się jej dojrzeć...
Fortyfikacje Safi
Fortyfikacje Safi
Parking, wypożyczalnia czy szrot - w sumie ciężko się zorientować ;)
Safi
Safi słynie z tradycji garncarskich - tu jedno z przydrożnych stoisk z miejscowymi wyrobami
Widok na Cap Beddouza
Latarnia morska w El Beddouza przypomina trochę fortyfikacje Dalekiego Wschodu
Nad oceanem ruch jest spory, chociaż nie udaje się zaobserwować zbyt wielu gatunków. Poza pospolitymi mewami romańskimi i żółtonogimi, dominują głuptaki, których jest ponad 400. Udaje się też wypatrzeć 5-6 wydrzyków wielkich, a także 3 burzyki balearskie! Dla kontrastu z seawatchingiem na Bałtyku: uderza brak kaczek - stwierdzamy zaledwie 2 markaczki.
Cap Beddouza
Cap Beddouza
Cap Beddouza
Cap Beddouza
Cap Beddouza - jak widać dobre miejsce nie tylko na ptaki!
Cap Beddouza - poszukiwacze owoców morza
Cap Beddouza - Paweł na punkcie obserwacyjnym
Cap Beddouza
Po owocnych dwóch godzinach przy lunetach kontynuujemy jazdę na północ. Po drodze zatrzymujemy się w pobliżu warsztatów samochodowych i składnic złomu - liczymy na to, że uda się nam zakupić klucz "dziesiątkę" do odkręcania minusowej klemy akumulatora na noc, co rozwiązałoby nasze problemy z porannym odpalaniem auta. W końcu, za którymś podejściem udaje się, choć przepłaciliśmy słono.
Miasteczko przy drodze do Oualidia...
... i skład złomu połączony z warsztatem samochodowym, gdzie udaje się zakupić klucz do klem;)
Podczas przystanków zabieram się za uwiecznianie... samochodów. Maroko to niezła gratka dla fanów motoryzacji. Na ulicach w sporych ilościach zobaczyć możemy takie zabytki jak Renault 12 Estate, Renault 4L, Renault 5, Renault 12, Peugeot 504, Peugeot 205, Peugeot D3, Ford f350 (z lat 60), Isuzu Elf, Mitsubishi Canter, Suzuki Carry, Berliet GLR (jedna z popularniejszych ciężarówek), Simca 1501, Citroen CX25 '87, czy Mercedes Benz W123 (głównie jako taksówki). Podobnie jest z motocyklami - powszechnym widokiem są stare modele Motobecane czy Forda. Ponad połowa z nich jest w stanie, w jakim nie zostałaby dopuszczona do ruchu w większości krajów europejskich. Tu jednak, mimo sędziwego wieku skorodowane i rozpadające się pojazdy służą w najlepsze.
Takich ciężarówek Forda w Polsce ze świecą szukać - tutaj są na porządku dziennym...
W Polsce Pan by za daleko nie pojechał...
I jeszcze jedna refleksja: na każdym kroku zauważa się wiele pustostanów i niewykończonych domów. Przyczyna takiego stanu rzeczy spoczywa w zapisie prawnym, według którego za dom w trakcie budowy nie płaci się podatku! Wygląda na to, że prawo to nadużywane jest powszechnie...
Za mieszkanie w takim budynku w Maroku nie płacimy podatków - żyć, nie umierać:)
W Oualidia, ze względu na naglący czas i spore ceny gorących posiłków przy głównej ulicy, uzupełniamy tylko zapasy świeżych owoców i chlebków Khobz, które stają się naszym prowiantem do wieczora. Pierwszy postój na ptaki urządzamy w bogato wyglądającej dzielnicy willowej, w miejscu skąd dobrze widoczna jest rozległa laguna. W krótkim czasie obserwuję trzy, nowe dla siebie gatunki: flamingi różowe (2), mewy cienkodziobe (2) i mewy śródziemnomorskie (30). Ptaki są jednak od nas dość daleko, szukamy więc alternatywnego zjazdu nad lagunę, znajdującego się bardziej na północ. Po dwóch podejściach udaje nam się nacieszyć oczy rzadkimi mewami, a poza tym zaobserwować sporo innych interesujących ptaków: kormorany mauretanica (5), kulika wielkiego (1), warzęchy (2), kuliki mniejsze (2), ostrygojada (1), piaskowce (35), biegusa rdzawego (1), szlamnika (1), sieweczkę morską (1), siewnice (4), mewy czarnogłowe (3), rybitwy czubate (10), a także liczne krwawodzioby, biegusy zmienne oraz sieweczki rzeczne i obrożne.
Zatoka w Oualidia
Laguna w Oualidia
Mewa cienkodzioba (Chroicocephalus genei)
Mewy śródziemnomorskie (Larus audouinii) - digiscoping
Oualidia - dzielnica willowa
"Warzywniak" w Oualidia
"Jakim cudem to jeździ?" - zdaje się pytać Paweł...
Oualidia - punkt obserwacyjny na wschód od głównej laguny
Oualidia - punkt obserwacyjny na wschód od głównej laguny
Mewa czarnogłowa (Larus melanocephalus)
Łodzie rybackie niedaleko Oualidia
Laguna w Oualidia
Kulik mniejszy (Numenius phaeopus)
Laguna w Oualidia
Minaret z bocianim gniazdem i fortyfikacje w Oualidia
Czapla złotawa (Bubulcus ibis) - na wybrzeżu Atlantyku wszędobylski ptak
Czapla złotawa (Bubulcus ibis) - na wybrzeżu Atlantyku wszędobylski ptak
Około 14:30 opuszczamy Oualidia i kierujemy się dalej na północ. Niemalże na całej długości trasy pomiędzy drogą a oceanem rozciągają się rozległe laguny i saliny. Nasz wybór pada na obiecująco wyglądające saliny rozpoczynające się po ok. 6,5 km za Oualidia. Okazuje się, że bez problemu można poruszać się autem po groblach, dzięki czemu niektóre ptaki można obserwować z bardzo bliska. Objeżdżamy cały teren od północy, drogą która pnie się krawędzią klifu ostro opadającego do Atlantyku. Z auta wypatrujemy pierwszego na tej wyprawie kaniuka - piękny ptak! W końcu zostawiamy samochód i udajemy się na pieszy rekonesans pełnych ptaków salin. Żerują tu spore ilości siewek, przede wszystkim biegusy zmienne, kwokacze, bataliony, szczudłaki (ponad 150), w mniejszych ilościach kszyki (~10), krwawodzioby (~50), sieweczki morskie (5), szablodzioby (25) oraz pojedyncze: piaskowiec, ostrygojad i biegus krzywodzioby. Sporo jest czapli nadobnych i złotawych, a także pojedyncza czapla biała, 2 warzęchy, 2 czaple siwe i 3 bociany białe. Głównymi przedstawicielkami mew są - jak wszędzie w Maroku - romańska i żółtonoga, trochę więcej niż w poprzednich odwiedzanych przez nas miejscach jest tu śmieszek, zauważamy też 3 mewy cienkodziobe i ponad 10 mew śródziemnomorskich. Obecne są też rybitwy czubate (10). W wysokich trawach podśpiewują chwastówki, kląskawki i rudziki. Na jednym z pól uprawnych zauważamy pliszkę żółtą podgatunku iberiae - ma ciekawy, zupełnie "niepliszkowy" głos. Na jednym z polderów przebywa sporo kaczek (głównie cyraneczki i płaskonosy) i łysek (150>), wśród których udaje się wypatrzeć 2 samice sterniczki, świstuna, kokoszkę, a także sporo perkozków i 8 zauszników. Nieopodal odpoczywa stadko 30 oharów. Wraz ze Staszkiem poświęciliśmy dłuższą chwilę dokumentowaniu sterniczek, przez co umknął nam raróg górski widziany przez Michała, Mariana i Pawła. Trudno się mówi, może jeszcze będzie... "Drapole" reprezentują ponadto pustułka (1) i błotniak stawowy (2) - te ostatnie co jakiś czas podrywają ptaki z wody, co nie ułatwia ich przeglądania... Na zakończenie wizyty - swojski zimorodek.
Mijanka na wąskiej drodze - pierwszeństwo ma lokalna siła pociągowa;)
Wybrzeże klifowe na północ od salin
Saliny na wschód od Oualidia
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Sterniczki (Oxyura leucocephala)
Mewa śródziemnomorska (Larus audouinii)
Chwastówka (Cisticola juncidis)
Zimorodek (Alcedo atthis)
Mewa cienkodzioba (Chroicocephalus genei)
Mewa cienkodzioba (Chroicocephalus genei)
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Sterniczki (Oxyura leucocephala)
Mewa śródziemnomorska (Larus audouinii)
Chwastówka (Cisticola juncidis)
Zimorodek (Alcedo atthis)
Mewa cienkodzioba (Chroicocephalus genei)
Mewa cienkodzioba (Chroicocephalus genei)
Przed zmierzchem przystajemy jeszcze na chwilę na seawatching z mijanego wcześniej klifu. Ciemne chmury, które zaciągnęły się nad nami już kilka godzin temu, przyniosły wreszcie niechciany deszcz, który tego dnia już praktycznie nie ustawał... Z ptaków żadnych nowości nie widzieliśmy, ale widok burzyka balearskiego i 100 głuptaków też nas ucieszył. Krótko po zmroku ruszamy w drogę - w planie mamy dojechanie tego dnia w rejon lasów między Tamesna i Sidi Bettache, gdzie nazajutrz zaplanowaliśmy poranne poszukiwanie szponiastonogów zbrojnych. W sumie ponad czterogodzinna podróż... Zatrzymujemy się jeszcze w El Jadida na mocno przyprawione omlety, a jako że auto znów zaczęło odmawiać posłuszeństwa, po kolacji mogliśmy rozgrzać nasze mięśnie;).
Mocno przyprawiony omlet w szybkim tempie znikał z patelni...
Nasza "restauracja" w El Jadida
Minęliśmy Casablancę i w położonej tuż przed Rabatem miejscowości Temara zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Okazało się, że hotele na tym odcinku wybrzeża, które w sezonie zamienia się w tętniący życiem kurort, są nie na naszą kieszeń... Próbujemy zaczerpnąć języka wśród miejscowych, pytając ich o możliwość znalezienia taniej kwatery w okolicy. Niestety, ale pech chciał, że trafialiśmy głównie na naciągaczy, widzących w nas okazję na przyrobienie sporej sumy dirhamów. Wiedzieliśmy o tym, że napiwki są integralną częścią życia Marokańczyków, wręcza się je za wszystko, ale przecież nie można popadać w przesadę i ozłacać kogoś za nie do końca dobrze wykonaną przysługę. Jeden z przewodników zaprowadził nas np. do hotelu, który okazał się czterogwiazdkowym lokalem ze spa, żądając następnie sowitego wynagrodzenia - nie muszę dodawać, że nie rozstaliśmy się w braterskich relacjach. Inny postanowił, że zorganizuje nam prowizoryczne spanie w swoim domu. Wszystko pięknie, ale nie za 1000 dirhamów (nie mówiąc o tym, że Panu źle z oczu patrzyło...)! Powracają myśli o przytulnym hotelu, ale teraz, przed pierwszą w nocy średnio się to już opłaca... Ostatecznie Paweł przełamuje kryzys i dobijamy na miejsce przeznaczenia, gdzie organizujemy sobie nocleg w aucie - na czymś trzeba czasem przyoszczędzić, odbijemy sobie solidnym jedzeniem w dniu kolejnym!
c.d.n.
Hej , bardzo fajna kronika z wyprawy po Maroku, w ktory stal sie i moim drugim domem . Mam tylko jedna uwage,Essaouira słynie z wyrobów z drewna z Tui a nie z drzewa arganowego, ale przy tylu ciekawych informacjach jakie można w tym wpisie znaleźć to nie robi dużej
OdpowiedzUsuńroznicy. Ciesze sie , ze tak miło spędziliście tam czas . Pozdrowienia , Anna Malika