sobota, 19 sierpnia 2017

Na Wyspach Szczęśliwych. Fuerteventura - IV: Bogactwo jałowej ziemi (29-31 I 2017)

29.01.17, Puerto del Rosario

Ledwo wzbiliśmy się w przestworza, a już schodzimy do lądowania w Puerto del Rosario - stolicy Fuerteventura. Już z okien samolotu ocenić można, że czeka nas nieco inny klimat niż na Tenerife. Z lotu ptaka wyspa wydaje się być wyschnięta jak pieprz i łudząco przypomina saharyjską część Maroka. Wrażenie to pogłębiają ostre górskie łańcuchy, przypominające mi afrykański Atlas - choć tutejsze góry nie mogłyby się z nim równać, bowiem najwyższy szczyt Pico de la Zarza ma zaledwie 812 m. n.p.m. Rozległe półpustynne równiny porośnięte z rzadka niewielkimi krzewami, stwarzają niewiele warunków do rozwoju rolnictwa i tylko kozy potrafią wypatrzeć tu dla siebie jakieś pożywienie. Tu i ówdzie rozrzucone są niewielkie wioski złożone ze zbitych w gromadkę białych domów o płaskich dachach, które równie swojsko wyglądałyby na pustkowiach Sahelu. Osad na Fuercie jest jednak zdecydowanie więcej - na jednej z najbardziej zaludnionych wysp archipelagu żyje ponad 100 tysięcy Majoreros - jak nazywani są mieszkańcy wyspy (od królestwa Maxorata z czasów Guanczów). Wyspa silnego wiatru (hiszp. fuerte - silny, viento - wiatr) jest jedną z głównych destynacji dla wszystkich miłośników wylegiwania się w słońcu i fascynatów sportów wodnych - długim białym plażom zawdzięcza wręcz fakt, iż określana jest często "plażą Wysp Kanaryjskich". Nam nie groziło jednak słodkie lenistwo nad oceanem - mniej więcej dwa dni miały nam wystarczyć na zobaczenie kilkunastu charakterystycznych dla wyspy gatunków - z kląskawką kanaryjską (endemitem Fuerteventury) oraz hubarą saharyjską podgatunku fuerteventurae (występującą jeszcze tylko na Lanzarote) na czele. Kusiła też perspektywa odwiedzin miejscowości Pájara, gdzie do 20 stycznia meldowany był samiec afrykańskiego wróbla cytrynowego, którego bezskutecznie poszukiwałem dwa lata temu na Saharze Zachodniej oraz wąwozu pod Puerto del Rosario, gdzie parę dni temu widziany był marabut afrykański (o ile uda nam się znaleźć koordynaty). Do tego dochodził szereg zupełnie innych niż na Tenerife podgatunków oraz dziwy z kategorii E. Już zaczynam żałować, że nie daliśmy sobie na Fuerteventurę 1-2 dni więcej.

Wylądowaliśmy!

W atmosferze pełni lata - od razu przeobrażamy się w bardziej wakacyjne kreacje - odbieramy nasz samochód (wypożyczalnia i marka - te same) i wyruszamy do oddalonego o 30 km na północ Corralejo, gdzie jesteśmy zakwaterowani. Na pozostałych parę godzin dnia, nie ma sensu porywać się na bardziej ambitne rozwiązania - przyjmujemy, że jak coś się tego wieczoru uda, będziemy się cieszyć, a w przeciwnym przypadku, nie zamierzamy rozpaczać. Na szczęście, jeszcze zanim na dobre opuszczamy Puerto del Rosario, staje się to pierwsze - już po raz trzeci na tym wyjeździe daję sygnał do gwałtownego zatrzymania auta, z powodu dostrzeżonego jerzyka. I po raz trzeci sytuacja się powtarza - kiedy wysiadamy z auta, nie ma śladu po ptaku. Nie, tak się nie będziemy bawić. Rozstawiamy się po okolicy i cierpliwie czekamy i czekamy... aż nad nami pojawia się ponownie jerzyk JEDNOBARWNY! Wreszcie się udało! Po krótkiej chwili, na niebie w najlepsze paradują już trzy ptaki - no i po co były te podchody? Nie można było tak od razu?

Jerzyk jednobarwny (Apus unicolor)

Kierujemy się dalej na północ. Jest niedziela i niezwykle trudnym okazuje się zakup wody mineralnej, bez której w tych temperaturach nie sposób funkcjonować. W końcu znajdujemy otwartą stację benzynową, ale przy okazji tych perypetii przypominam sobie, jak wielkim problemem jest na Fuerteventura dostęp do pitnej wody, której jest tutaj wciąż za mało. Woda w kranach jest wprawdzie zdatna do picia, co nie oznacza, że jest smaczna, bowiem pochodzi z odsolonej wody morskiej. Nie dziwią więc ceny za butelkę wody mineralnej - około euro drożej niż na Tenerife. Najtaniej jest pić wino, do czego doszliśmy już zresztą pierwszego dnia naszego pobytu na Kanarach.

Dzierzba śródziemnomorska (Lanius meridionalis koenigii)





Mniej więcej w dwóch trzecich drogi dojeżdżamy do Parque Natural Corralejo. czego wyznacznikiem są rozpoczynające się po obu stronach szosy i ciągnące przez dalsze dziesięć kilometrów, oślepiająco białe nadmorskie wydmy. Jak to się stało, że na wulkanicznej wyspie znajduje się piaszczysty obszar o powierzchni 10 kilometrów kwadratowych? Odpowiedź jest prosta, kiedy spojrzymy na mapę i uświadomimy sobie, że Fuerte znajduje się jedyne 100 kilometrów od Sahary. W czasie calimy (wiatru znad Afryki w stronę Wysp Kanaryjskich) ogromne ilości piachu są tu nawiewane wskroś Oceanu. Krajobraz zmusza nas do chwili kontemplacji i krótkiej pauzy, podczas której mamy też okazję zobaczyć świergotki kanaryjskie, rybitwy czubate, dzierzbę śródziemnomorską oraz kruki.



Kruk (Corvus corax tingitanus)
Świergotek kanaryjski (Anthus berthelotii)
Świergotek kanaryjski (Anthus berthelotii)









Czas do zachodu słońca postanawiamy wykorzystać na spontaniczną objazdówkę okolic Corralejo i okazuje się to być strzałem w dziesiątkę. W zasadzie w pobliżu zabudowań, obserwujemy dwie pary gilaków pustynnych (podgatunku amantum), synogarlicę senegalską oraz parę kulonów (podgatunku insularum) z młodym! Ciekawych wrażeń dostarczają nam dudki. Najpierw trafiamy na stadko siedmiu synchronicznie polujących osobników, a następnie na dwa ptaki, odzywające się jak... derkacze! No, trochę odżyliśmy po dzisiejszym poranku na Tenerife!

Środowisko gilaków i kulonów z okolic Corralejo
Gilak pustynny (Bucanetes githagineus amantum)
Gilaki pustynne (Bucanetes githagineus amantum)
Gilaki pustynne (Bucanetes githagineus amantum)
Kulon (Burhinus oedicnemus insularum)
 Kulon (Burhinus oedicnemus insularum)
 Kulon (Burhinus oedicnemus insularum)
Kulon (Burhinus oedicnemus insularum)
Rzadki widok: stadko synchronicznie żerujących dudków (Upupa epops)

Poszukiwania ptaków podczas naszego adaptacyjnego dnia na nowej wyspie możemy uznać za zakończone. Przed nami jednak jeszcze poszukiwania kwatery. Odnajdujemy wprawdzie Calle La Iglesia - klimatyczną uliczkę, pełną hucznych i przepełnionych knajpek, ale o naszym apartamencie "El Puerto" nie słyszał nikt. W jednym z barów, prosimy kelnera, aby zadzwonił pod numer telefonu z naszego potwierdzenia rezerwacji. Po chwili nerwowego oczekiwania, ktoś odbiera słuchawkę - dostajemy dokładniejszy adres. Kiedy jednak udajemy się pod wskazany numer (kelner powiedział nam coś pomiędzy 33 i 43 ;)), znajdujemy jedynie zwyczajną kamienicę, bez żadnego szyldu, świadczącego o zaadaptowaniu któregoś z lokali na kwaterę noclegową. Dochodzimy na koniec ulicy, pod kościół, w którym właśnie odbywa się msza i stamtąd ponownie dzwonimy do "El Puerto". Za chwilę ktoś po nas wyjdzie. Chwila przeciąga się jednak w nieskończoność, a na ponowne telefony nie odpowiada już nikt. Korzystamy z faktu, że skończyła się msza i prosimy o pomoc księdza - ten na pewno będzie wiedział, co się dzieje na jego podwórku. No, pewnie wiedziałby, gdyby nie przyjechał tu zaledwie parę dni temu... z Anglii! A to pech... Z braku innych rozwiązań, zrezygnowani powracamy pod odwiedzoną uprzednio niepozorną kamienicę, z której właśnie wychodzi nam na powitanie gospodarz... A więc jednak - dumnie brzmiący apartamento, okazuje się być jednym z większych lokali w budynku. Zmieszany właściciel objaśnia nam naprędce zasady użytkowania pomieszczeń, które zapewnią nam do końca wyprawy dach nad głową, po czym zostawia nas samych ze swoimi myślami. A na rozmyślania nie ma zbytnio czasu - rano ruszamy na hubary!

Hubara - dziś jeszcze na muralu - jutro, mamy nadzieję, że na żywo!
Gdzie nasz apartamento?

*          *          *

Dobrym zwiastunem rozpoczyna się ten dzień - kiedy pakujemy się do auta, nad głową przez chwilę krąży nam sześć jerzyków jednobarwnych! Głównym obszarem operacyjnym tego poranka mają być rozległe półpustynne równiny (ok. 5 km²), rozciągające się na północny-zachód od miasteczka Tindaya. Miejscowość słynęła niegdyś wyłącznie z produkcji owczego sera queso majorero - jednego z kulinarnych symboli wyspy, ale obecnie coraz dobitniej podkreśla się przyrodnicze walory tego miejsca, w związku z czym, co jakiś czas natrafić można na przydrożne motywy z hubarą w roli głównej - jeśli tylko tokowiska nie zostaną z tego powodu zadeptane przez turystów, to nic w tym złego nie widzę. Obszar przecina kilka szutrowych dróg - wybieramy główną, prowadzącą w kierunku oceanu. Patrząc na iście afrykański krajobraz, chcąc nie chcąc, przypominam sobie moje nieudane poszukiwania hubar saharyjskich w Maroku. Wiążące się z tym obawy są jednak nieuzasadnione w realiach kanaryjskich (występuje to osiadła populacja podgatunku fuertaventurae) - pierwsze hubary wypatruję po niecałych dziesięciu minutach! Początkowo są to dwa ptaki, ale wkrótce, wspólnymi siłami namierzamy dalszych sześć osobników, które najwyraźniej szykują się do toków! Kiedy samce opuszczają głowy, stroszą pióra na szyi i piersi oraz rozkładają ogony w wachlarz, wiemy już, że będzie się działo! Wreszcie zaczyna się! Naziemne i powietrzne walki trwają dobrych parę minut - niesamowity spektakl, któremu przyglądamy się wraz z dwójką zagranicznych fotografów, parkujących nieco przed nami. Po skończonych bataliach ptaki rozchodzą się, a dwie hubary, najwyraźniej w przypływie emocji, zupełnie zatracając swój instynkt samozachowawczy, pakują się prosto pod lufy naszych aparatów, których migawki zaczynają strzelać z prędkością MG-42. Jedna z nich, przechodzi ostatecznie niecałe trzy metry od naszego auta! Uch, po czymś takim potrzebuję chwili na głębszy oddech!

Biotop lęgowy hubary saharyjskiej
Okolice Tindaya
Okolice Tindaya
 Hubary saharyjskie (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubary saharyjskie (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubary saharyjskie (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubary saharyjskie (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubara saharyjska (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubara saharyjska (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubara saharyjska (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
 Hubara saharyjska (Chlamydotis undulata fuertaventurae)
Hubara saharyjska (Chlamydotis undulata fuertaventurae)

Szczęśliwa ekipa! Od prawej: Marian, Paweł, Dawid i ja

Skoro poszło jak z płatka, możemy poświęcić uwagę innym skrzydlatym stworzeniom na równinach Tindaya. W krótkim czasie namierzamy trzy rodzinki rączaków podgatunku bannermani, z których dwie wodzą już nielotne młode! Reagując na każdy ruch wokół nas, obserwujemy jeszcze parę kulonów oraz liczne skowrończyki małe podgatunku polatzeki. Podczas fotografowania tych ostatnich, nad głowami przelatuje nam kilka stepówek czarnobrzuchych! Odprowadzamy je do momentu lądowania i podjeżdżamy autem. Okazuje się, że w pobliżu znajduje się niewielki zbiorniczek, który ptaki najwyraźniej wykorzystują jako wodopój. Po małym rekonesansie doliczamy się dziewiętnastu ptaków - ładnie! W pustynnych klimatach prezentują się nam też dwie kazarki, gilaki pustynne podgatunku amantum, specyficznie ubarwione kruki tingitanus, a w pobliskich krzakach wydeptujemy pokrzewki okularowe podgatunku orbitalis. Polująca nad nami pustułka, również jest nowego dla nas podgatunku - dacotiae. Dlaczego nie przyjechaliśmy tu parę dni wcześniej?

Skowrończyk mały (Alauda rufescens polatzeki)
Rączaki (Cursorius cursor bannermani)

Stepówka czarnobrzucha (Pterocles orientalis)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Stepówka czarnobrzucha (Pterocles orientalis)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Stepówki czarnobrzuche (Pterocles orientalis)
Pokrzewka okularowa (Curruca conspicillata orbitalis)
Kazarka rdzawa (Tadorna ferruginea)
Kazarka rdzawa (Tadorna ferruginea)
Kruk (Corvus corax tingitanus)
Dzierzba śródziemnomorska (Lanius meridionalis koenigii)

Adrenalina zaczyna ustępować i uświadamiamy sobie, że pora pomyśleć o naszych żołądkach. Odwiedzającym Tindaya, polecam położony na rozdrożu głównych dróg Bar Maria, gdzie za kilkakrotnie mniejsze pieniądze niż w Corralejo zjeść można solidnego omleta w bułce, popić to kawą, a do tego obejrzeć jeszcze zawody lokalnych emeritos w domino. A tego nie dają nawet w Puerto del Rosario! ;)

Rondo w Tindaya
Bar Maria i miejscowy el Domino Maestro
Bar Maria w Tindaya

W dalszym programie mamy pobliski zbiornik Embalse de Los Molinos, nad którym wielu obserwatorów rozwiązało swój problem z kląskawką kanaryjską - bez wątpienia najważniejszym gatunkiem na wyspie. Dzięki nadwzroczności Mariana udaje nam się jednak postawić kropkę nad i jeszcze przed dotarciem do celu - coś małego i jasnego, co mignęło Marianowi przez szyby auta, rzeczywiście okazało się być pożądanym przez nas samcem kląskawki! Drapiąc się do niej po stromej, pokrytej kamieniami ścianie, znajdujemy jeszcze samicę "do pary". Stojąc kilkadziesiąt metrów nad szosą, rozmyślam: ptaki, ptakami, ale plenery mają tu równie fantastyczne. Jałowa równina, oddana we władanie kozom, które przez stulecia doprowadziły do niemal całkowitej jej dezertyfikacji, otoczona masywem niewielkich wzgórz, prezentuje się naprawdę zacnie. Będąc na Fuerteventura nie sposób nie zauważyć, że kozy to jeden z symboli wyspy - nic dziwnego, skoro pasą się tu dosłownie wszędzie, a żyje ich na wyspie 50 tysięcy. O ile dzikie kozy to główny obiekt antypatii miejscowych ogrodników i miłośników krajobrazów, o tyle sympatią cieszą się ich hodowlane odpowiedniki - spośród 100 ras kóz, hodowanych na Świecie, tutaj spotkamy aż 32 z nich, a niemal każda jest "producentem" innego gatunku sera, które z wielką lubością sprzedawane są praktycznie w każdym sklepie spożywczym i turystycznym.

Kozy - symbol Fuerteventura

 Kląskawka kanaryjska (Saxicola dacotiae)
 Kląskawka kanaryjska (Saxicola dacotiae)
Kląskawka kanaryjska (Saxicola dacotiae)


Innym symbolem Fuerteventura są bez wątpienia wiatraki, z których nieliczne wciąż wykorzystywane są do produkcji mąki gofio, lub po prostu nawadniania ziemi. Kto by pomyślał, że wiatraki mogą być typu męskiego, lub żeńskiego? Tak jest jednak na Fuerte! Te pierwsze - molino - to duże, dwu-trzypiętrowe bielone konstrukcje, które na wyspie pojawiać się zaczęły z końcem XVII stulecia. Drugie - molina - to już jednopiętrowe budowle, których historia rozpoczyna się o dwa wieki później. W czym tkwi zasadnicza różnica między nimi? Ano w wielopiętrowych, każda z kondygnacji była przystosowana do innych celów (począwszy od dolnej: przechowywanie narzędzi, składowanie ziarna, mielenie ziarna). Co interesujące, niektóre z tutejszych wiatraków posiadają mechanizm, służący do obracania dachu, w zależności od kierunku wiatru. Wiele młynów jest obecnie odrestaurowanych i nie możemy się powstrzymać, żeby nie odwiedzić choć jednego z nich - punkt obowiązkowy na Fuerteventura!






Embalse de Los Molinos - zbiornik położony w pustynnym krajobrazie pomiędzy Tindaya i Llanos de la Concepción, robił nam pewne nadzieje na ciekawe obserwacje ptaków wodnych, których czuliśmy na tym wyjeździe ogromny niedosyt, ale i tak przerósł nasze oczekiwania. Akwen w kształcie bazooki przywitał nas widokiem stada około stu kazarek oraz żerujących w płytkiej cofce kilkudziesięciu szczudłaków, paru czapli nadobnych i naszych pierwszych sieweczek rzecznych podgatunku curonicus. Po bardziej szczegółowej kontroli wzbogacamy się o spotkania m.in. z cyraneczkami, czernicami, krzyżówkami oraz pojedynczymi: płaskonosem i rożeńcem, do których dorzucamy żerującego na brzegu kszyka. Okolica rozbrzmiewa głosami gilaków pustynnych, stepówek czarnobrzuchych, synogarlic senegalskich, świergotków kanaryjskich, dudków oraz pogwizdywaniami berberyjek marokańskich. Słońce, pierwszy raz daje nam mocniej popalić - wskakuję w lżejszą odzież i buty, co wkrótce niemal przepłacam skręceniem kostki, kiedy staję na nierównym kamieniu, którego ostra krawędź przebija mi bok adidasa. Liżąc rany w pozycji siedząco-leżącej, zauważyć mogę, że grunt wokół aż rusza się od jaszczurek, które później uda się oznaczyć jako podgatunek mahoratae gatunku Gallotia atlantica. Pocieszyć mnie w niedoli przylatuje też samica kląskawki kanaryjskiej - sprawności mi to nie przywróci, ale dodaje chwilowej otuchy, nie powiem!



Berberyjska marokańska (Atlantoxerus getulus)
Sieweczka rzeczna (Charadrius dubius curonicus)
Kazarka rdzawa (Tadorna ferruginea) 
Pustułka (Falco tinnunculus dacotiae)
Embalse de Los Molinos
Kazarki rdzawe (Tadorna ferruginea) i szczudłaki (Himantopus himantopus)
Szczudłaki (Himantopus himantopus)
Embalse de Los Molinos
 Szafranka czerwona (Crocothemis erythraea)
 Jaszczurka Gallotia atlantica mahoratae
Jaszczurka Gallotia atlantica mahoratae
Kląskawka kanaryjska (Saxicola dacotiae)
Embalse de Los Molinos

Podziwiając malownicze wioseczki i wiatraki, kierujemy się na południe do ostatniego z kluczowych lokalizacji wyprawy - miejscowości, o wdzięcznej nazwie Pajara (hiszp. pájaro - ptak). Widziany tu dziesięć dni temu, budujący gniazdo samiec wróbla cytrynowego, wydaje się być mocno nierealny, ale nie dałbym głowy, że brak świeższych doniesień, nie wynikał po prostu z braku ludzi do poszukiwań. Na szczęście, udaje mi się skontaktować ze znalazcą ptaka - niemieckim ptasiarzem Eckhardem Möllerem, od którego uzyskuje szczegółowe informacje o miejscu obserwacji. Zgodnie ze wskazówkami, parkujemy w pobliżu Iglesia de Nuestra Señora de la Regla - ładnego XVII-wiecznego kościoła, jest świetnym przykładem wpływów sztuki Ameryki Łacińskiej na Kanarach (zwłaszcza te "azteckie" ozdoby nad głównym portalem!) i pieszo udajemy się nad pobliski, wyschnięty kanał - idąc wzdłuż niego powinniśmy natrafić na mały biały budynek Aula de la Naturaleza, położony pośród niewielkiego parku. Chwilę zajmuje nam zorientowanie się w terenie (nie dopytałem, w którą stronę należy podążać...), ale w nagrodę trafiają nam się w końcu szczygły podgatunku parva. Sam park lokalizujemy chwilę potem - a konkretnie miejsce grillowe, nad którym znajdować się miało gniazdo. Z równym powodzeniem szukać jednak moglibyśmy przysłowiowej igły w stogu siana, bowiem w miejscu tym znajduje się kolonia lęgowa wróbli śródziemnomorskich... W chwili największego zwątpienia, Marian zauważa jednak jaśniejszego ptaka, w koronie najwyższego z drzew. Po chwili, całą miejscowością niesie się już krzyk - "JEEEEEEEST!" Wróbel cytrynowy! Ależ radość, po tych wszystkich przebojach na Saharze Zachodniej! Perspektywa do zdjęć jest fatalna, bo przez większość czasu obserwujemy szarawożółtawy brzuch (na domiar złego, zachmurzyło się...), ale przez kolejną godzinę udaje nam się wyczekać momentu, kiedy ptak zlatuje na chwilę na ziemię. Parokrotnie obserwujemy też jego próby wtargnięcia do zajętego gniazda wróbli śródziemnomorskich i bardzo śmiałych zalotów do samicy tego gatunku, co ze dwa razy kończy się niezłą bójką nabuzowanych hormonami samców. Bonusem z tego miejsca jest też aleksandretta obrożna. Wróbel cytrynowy jest już jednak tak słodką wisienką na torcie całego wyjazdu, że nawet nie potrafię poświęcić większej uwagi takim przystawkom. Szok, jacy z nas farciarze!

Dojeżdżamy do Pajara
Iglesia de Nuestra Señora de la Regla w Pajara

Szczygieł (Carduelis carduelis parva)
Miejsce obserwacji wróbla cytrynowego
Wróbel cytrynowy (Passer luteus)
 Wróbel cytrynowy (Passer luteus)
Wróbel cytrynowy (Passer luteus)
Wróbel cytrynowy (Passer luteus)
Aleksandretta obrożna (Psittacula krameri)

Dochodząc do wniosku, że należy kuć żelazo póki gorące, postanawiamy jeszcze dzisiejszego popołudnia odwiedzić półwysep Jandia, który zaplanowany był na kolejny poranek - tak, żeby zupełnie zluzować jutrzejszy grafik (zwłaszcza, że Paweł stale bredzi coś o marabucie). Droga wiodąca krawędzią masywu Montaña Cardón jest naprawdę widowiskowa i efektowna - pisalem, że Fuerteventura jest dość płaska, w porównaniu z innymi wyspami archipelagu, ale fakt ten wydaje się być teraz naprawdę nieprawdopodobny! Niedaleko Chilegua wypatrujemy z auta niewielką kałużę - na Kanarach nauczyliśmy się już chwytać każdą podobną okazję do obserwacji jakichś wodnych ptaków. Tutaj nie czeka nas jednak nic specjalnego: para kazarek, sieweczka rzeczna, brodziec piskliwy i kilka mew romańskich. Wreszcie zostawiamy za sobą pagórki i docieramy do głównej szosy numer 2, którą jest jedyną drogą prowadzącą w głąb półwyspu. Jadąc wzdłuż oceanu, mamy déjà vu z okolic Los Cristianos na Tenerife - może nie na taką skalę, ale jednak cała riwiera jest mocno skomercjalizowanym centrum turystycznym. Kwintesencją tego stanu jest Morro Jable - najdalej położona na zachód portowa mieścina. Nie wjeżdżamy jednak do samego centrum, a zatrzymujemy się w pobliżu hotelowej dzielnicy Solana Matorral. Jak sama nazwa wskazuje, sąsiaduje ona z szeroką Playa del Matorral, którą od głównej arterii komunikacyjnej oddzielają, mocno dotknięte sukcesją saliny - miejsce występowania ibisów czczonych, opatrzonych tu niestety etykietą kategorii E. Ptaków wstępnie nie widać, co nie znaczy, że fatygowaliśmy się tu na darmo - na trawniku przy pobliskim rondzie żeruje około 25 czapli złotawych, 5 mnich nizinnych oraz niezliczona ilość sierpówek - zabrzmi to dziwnie, ale dopiero tutaj będę w stanie zrobić porządne zdjęcie, przecież pospolitej u nas synogarlicy, Na palmach nad rondem kryje się grupka sześciu aleksandrett obrożnych. W pewnym momencie, z fotograficznej sesji wyrywa nas dźwięk rodem z Jurassic Parku - na przydrożnej latarni, właśnie lądują dwa ibisy białowąse, które niestety są tu traktowane na równi ze swoim "czczonymi" kuzynami. W poszukiwaniu tych ostatnich, udajemy się na przecinającą saliny kładkę, rozpoczynającą się w pobliżu szkieletu kaszalota spermacetowego. Do ibisów nas to nie przybliża, ale zauważamy parę czapli nadobnych, samicę pokrzewki okularowej i kilka świergotków kanaryjskich. W akcie desperacji, wykorzystując ostatnie promienie słoneczne, udajemy się dalej na zachód, co zostaje nam wynagrodzone, kiedy dwa ibisy czczone przelatują wysoko nad drogą - mało satysfakcjonująca obserwacja, ale nic więcej nie wymyślimy.


Montaña Cardón
"Kałuża" niedaleko Chilegua
 Mnicha nizinna (Myiopsitta monachus)
Mnicha nizinna (Myiopsitta monachus)
 Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
 Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
 Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
 Sierpówka (Streptopelia decaocto)
Sierpówka (Streptopelia decaocto)
Morro Jable
Morro Jable: szkielet kaszalota
Pokrzewka okularowa (Curruca conspicillata orbitalis)
Nie karmić berberyjek!
Aleksandretta obrożna (Psittacula krameri)
Ibis białowąsy (Bostrychia hagedash)
Morro Jable
Latarnia morska w Morro Jable
Klimaty rodem ze słonecznej Kalifornii
Brzydsza strona Morro Jable

Wypadałoby wreszcie coś zjeść, ale podejmowanie tego tematu w Morro Jable, mogłoby przerosnąć możliwości naszych portfeli. Paweł wpada na pomysł, żeby powrócić do Tindaya, zatrzymać się u Marii i - cytuję: objeść się jak dziki. Jednak kiedy po półtorej godziny docieramy do miasteczka, jest ono pogrążone w absolutnym mroku i ciszy. Ostatnią szansę na znalezienie otwartego lokalu jest wizyta w La Oliva, która jest w końcu stolicą gminy - a to brzmi poważnie. Jadąc w kierunku jedynego światła, docieramy do gwarnego jak portowa tawerna baru o wdzięcznej nazwie Hijo de Suarez. W Polsce nie wszedłbym tam nawet, gdyby zapłacono mi za to miesięczną pensję - wygląda na miejsce, skąd wychodzi się nogami do przodu. No ale w końcu to miła kanaryjska mieścinka, więc chyba nie będzie tak źle, prawda? Innego zdania jest Dawid, który twierdzi, że w najlepszym przypadku zabije nas tam dym z papierosów: ja już wolę jeść bagiety - podsumowuje, zamykając się w aucie. U mnie, Pawła i Mariana, głód zabija jednak wszelkie obawy. Wchodzimy. Nikt nawet nie zauważa naszego pojawienia się, bo cała podchmielona gawiedź wpatrzona jest jak w ołtarz, w wiszący na ścianie telewizor, na którym Las Palmas - jedyny reprezentant Kanarów w Primera Division, rozgrywa właśnie swój mecz z Valencią - czyli drużyną mojego życia. Lepiej trafić nie mogłem... Zagadujemy panią za ladą o herbatę i kawę: jest tylko piwo Tropical. O tej porze, do jedzenia są zaś tylko buły z tuńczykiem, albo kurczakiem - do wyboru. Zamawiamy po cztery, choć podobno do syta najemy się dwoma, a do tego dobieramy po piwie. Barmanka nie dowierza: czy na pewno dobrze zrozumiałam? Nie zdążamy odpowiedź, bo cała knajpa wylatuje w powietrze, kiedy Las Palmas wbija bramkę. Jestem prawdopodobnie jedyną załamaną osobą w lokalu, ale gdybym spróbował to uzewnętrznić, mogłoby dojść do samosądu ;). Wychodzę i po krótkich pertraktacjach (No chodź, sami mili Panowie tam są) ściągam do środka Dawida - załapujemy się akurat na drugiego gola dla Kanaryjczyków... Chociaż w budynku nikt nie pali (są jednak jakieś zasady), jako jedyni wybieramy stoliki na zewnątrz - to tak na wszelki wypadek, jakby przy stanie 3-0 puściły mi nerwy ;). Chwilę potem otrzymujemy nasze zamówienia - znalazły się nawet herbaty. Przyznaję, że z trudem wpycham w siebie cały ten zestaw, ale z drugiej strony wszystko jest tak smaczne (nawet piwo, choć hiszpańskie!), a do tego nie możemy okazać słabości, kiedy co jakiś czas kontrolowani jesteśmy spojrzeniem barmanki, mówiącym - ni mniej, ni więcej - na pewno nie dadzą rady. Honor jednak uratowaliśmy. Po powrocie do Corralejo, doprawiamy jeszcze całość zamrożonym winem, które Paweł wsadził rano "na chwilę" do zamrażalki. No ale wystarczająco dużo wina już się na tym wyjeździe zmarnowało!

Bar Hijos de Suarez
Królik europejski (Oryctolagus cuniculus) wypatrzony pod barem

*          *          *

Paweł zachorował na marabuta i staje się jasnym, że nie opuścimy Fuerte, bez próby jego odszukania. Wieczorem udaje nam się ustalić miejsce jedynej obserwacji sprzed paru dni - tuż przy lotnisku w Puerto del Rosario, skąd odlatujemy, więc co nam szkodzi spróbować. Zanim jednak opuścimy północne wybrzeże, rozpoczynamy dzień od wizyty na plaży, na wschód od Corralejo, skąd rozpościera się najlepszy widok na najbardziej piaszczystą stronę Isla de Lobos - wyspy, której nazwa pochodzi od foki, mniszki śródziemnomorskiej (hiszp. lobo marino - wilk morski). Spora populacja zamieszkiwała tu jeszcze w XIX wieku - dopóki nie zostały przepędzone przez miejscowych rybaków, dla których stanowiły konkurencję w zdobywaniu pożywienia. Pozyskiwano też z nich tłuszcz na specjalny olej, w związku z czym były masowo wybijane. Niedawno podjęto tu jednak próbę reintrodukcji tej rzadkiej foki (szacuje się, że na wolności żyje 300-400 osobników), a takiej okazji nie mogliśmy przepuścić. ;) Szkoda tylko, że wyspa jest dość daleko od plaży (ok. 2,5 km), a ponadto nie mamy wiedzy na temat dokładnej lokalizacji kolonii i nasz plan ujrzenia morskich ssaków pali na panewce. Czas spędzony na plaży, nie jest jednak czasem zmarnowanym, bowiem wzdłuż linii brzegowej kręci się spora ilość siewek: sieweczek morskich i obrożnych, piaskowców, kulików mniejszych, siewnic, urozmaiconych o czaplę nadobną i parę rybitw czubatych. Ciężko jedynie ustać w miejscu z lunetą, bo właśnie dziś Fuerte przypomina nam bardzo wyraźnie, dlaczego nazywana jest "Wyspą Wiatrów".

Z widokiem na Isla de Lobos

 Sieweczka morska (Charadrius alexandrinus)
Sieweczka morska (Charadrius alexandrinus)




Nie mogło zabraknąć zdjęcia pod jednym z wielu przydrożnych symboli hubary!
Corralejo

W międzyczasie rozpogadza się (poranna pogoda była mocno kwietniowa), co jest sygnałem do powrotu na kwaterę po bagaże i zdania pokoju, na co mamy czas do 11-tej. Rzeczywiście, to już tak późno - mieliśmy dobre przeczucie, że jeśli wczoraj nie odwiedzimy Morro Jable, prawdopodobnie dziś nie będzie już na to czasu, którego jest tak akurat na rozejrzenie się za marabutem (odlatujemy przez 17-tą). W drodze do Puerto del Rosario dwukrotnie zatrzymują nas ptaki - najpierw dorosły ścierwnik, a następnie stadko około 10 jerzyków jednobarwnych i do głębokiego wąwozu pod miastem, gdzie obserwowany był afrykański bocian, docieramy nieco przed trzynastą. Wąwóz okazuje się być większym, niż wydawałoby się z mapy - zgodnie z oczekiwaniami nie widzimy ani śladu marabuta. Jeśli ptak przemieścił się w głąb kanionu, musimy pogodzić się z tym, że nie mamy czasu by go tam szukać. Paweł jednak nie ma zamiaru się poddawać i słusznie zauważa, że kolejne grupy mew ciągną za jedno z pobliskich wzgórz, skąd dochodzi też... sygnał cofania dużego pojazdu (w domyśle: wywrotki lub koparki) - tam musi być składowisko odpadów, a ponieważ marabut to padlinożerca, tam musi być również marabut! Prosta dedukcja! Po chwili zostajemy jednak brutalnie sprowadzeni na ziemię, kiedy okazuje się, że jedyna droga dojazdowa na wzgórze z naszej strony, jest wymyta przez jakąś niedawną powódź. To nic - spróbujemy objechać wzgórze! Wracamy do Puerto del Rosario i obijamy w lewo. W chwili największego zwątpienia, zauważamy jadącą przed nami... śmieciarkę! Za nią! Okazuje się jednak, że ciężarówka powraca już pusta na parking zakładu komunalnego. Ale jesteśmy blisko. Wkrótce podejmujemy kolejny trop - tym razem pełną śmieciarkę, która zmierza wyraźnie w kierunku interesującego nas wzgórza. Po kilku kilometrach śledzenia pojazdu, docieramy do płotu składowiska odpadów - eureka :). Pozostaje tylko problem, jak dostać się do środka? Otóż najlepiej, wykorzystując fakt chwilowego zainteresowania się dozorców nadjeżdżającą śmieciarką :). Niezauważeni dostajemy się do środka i po chwili każde mijane nas auto, bierze nas już za "swoich". Teraz można się skupić na przeglądaniu ptaków - a jest ich niemało! W miejscach składowania śmieci kumulują się ogromne ilości mew, ale także kilkanaście myszołowów i ścierwników - jednego udaje się nam nawet "odczytać". Do szczęścia brakuje tylko marabuta, ale fakt, że go nie widzimy, nie oznacza jego nieobecności - nie jesteśmy w stanie dostrzec głównego dołu na odpady, a pakowanie się tam autem może skończyć się urwaniem koła, albo zatrzymaniem przez ochronę - co w związku z naszym ograniczeniem przez czas, mogłoby się równać nieplanowanemu pozostaniu na Fuerteventura. Z pewnością nie będziemy żałować podjętej próby, choćby ze względu na adrenalinę i pociągającą "aurę nielegalności" - jak to zgrabnie określił Dawid :). Opuszczamy składowisko i dopiero wtedy podjeżdża do nas ochrona: prohibido, policia, permiso - ze słowotoku, który nas zalewa udaje się wyłowić kluczowe słowa. Najlepszą kontrą w takich sytuacjach jest zwyczajne Do you speak English?, które i tym razem powoduje, że nasz rozmówca ucina dyskusję machnięciem ręki. W Polsce to by się tak nie skończyło.


Składowisko odpadów pod Puerto del Rosario
Ciężko uwierzyć, że ten cudak jest zwyczajnym myszołowem
Mewy na składowisku odpadów pod Puerto del Rosario
 Ścierwnik (Neophron percnopterus)
Ścierwnik (Neophron percnopterus)
Składowisko odpadów pod Puerto del Rosario

Na lotnisku jesteśmy pół godziny później. Jedyne czego żałuję, że nie zdążyliśmy zanurzyć się w chłodnym oceanie. Dobrze chociaż, że tutejsze wysypiska są o wiele bardziej kulturalne od naszych i nie przesiąkliśmy zapachami, które mogłyby nie znaleźć aprobaty wśród współpasażerów lotu do Warszawy. Odrywając się od pasa startowego, przychodzi mi do głowy wyobrażenie zimnej i pokrytej smogiem Polski, która za parę godzin weźmie nas w swoje objęcia. Chyba lepiej myśleć o czymś bardziej pozytywnym. Z głównych celów, podczas pobytu na Kanarach udało nam się zrealizować wszystkie, dodając do tego bonus w postaci wróbla cytrynowego. Dopóki nie zostaną wydzielone, nie razi aż tak nieobecność niektórych podgatunków, jak chociażby modraszki kanaryjskiej z Fuerte, czy kulona z Tenerife. No właśnie, dopóki - czas pokaże, czy jeszcze wrócimy tu na ptaki. Z pewnością na Gran Canarię - ale mam też dziwne uczucie, że przyjdzie nam też jeszcze ganiać z lornetką po lasach laurowych Tenerife i półpustyni "Wyspy Wiatrów"... 

Lista wyprawy (wielkimi literami moje "życiówki") - 77 gatunków (wg kolejności systematycznej): kazarka rdzawa, krzyżówka, rożeniec, płaskonos, cyraneczka, czernica, góropatwa berberyjska, BURZYK DUŻY, bączek, czapla złotawa, czapla nadobna, czapla siwa, warzęcha, ścierwnik, rybołów, myszołów (podg. insularum T/F), krogulec (podg. granti T/F), jastrząb, pustułka (podg. canariensis T i dacotiae F), sokół wędrowny, kokoszka, łyska, HUBARA SAHARYJSKA (podg. fuertaventurae), szczudłak, kulon (podg. insularum F), rączak (podg. bannermani), sieweczka rzeczna (podg. curonicus F), sieweczka obrożna, sieweczka morska, siewnica, piaskowiec, kamusznik, samotnik, brodziec piskliwy, kwokacz, kulik mniejszy, kszyk, śmieszka, mewa romańska (podg. atlantis T/F), rybitwa czubata, stepówka czarnobrzucha, gołąb skalny, GOŁĄB LAUROWY, GOŁĄB KANARYJSKI, sierpówka, CUKRÓWKA, synogarlica senegalska, KONURA CZARNOGŁOWA, mnicha nizinna, aleksandretta obrożna, JERZYK JEDNOBARWNY, dudek, dzięcioł duży (podg. canariensis T), skowrończyk mały (podg. polatzeki F), ŚWIERGOTEK KANARYJSKI, pliszka siwa, pliszka górska (podg. canariensis T), rudzik (podg. superbus T, rubecula F), KLĄSKAWKA KANARYJSKA, kos (podg. cabrerae T), kapturka (podg. obscura T), pokrzewka aksamitna (podg. leucogastra T), pokrzewka okularowa (podg. orbitalis F), pierwiosnek, ŚWISTUNKA KANARYJSKA, mysikrólik (podg. teneriffae T), strzyżyk, modraszka kanaryjska (podg. teneriffae T), dzierzba śródziemnomorska (podg. koenigi), kruk (podg. tingitanus T/F), wróbel śródziemnomorski, WRÓBEL CYTRYNOWY, KANAREK, zięba (podg. canariensis T), ZIĘBA MODRA, gilak pustynny (podg. amantum F), szczygieł (podg. parva F). 


Nieobecni: kulon (podg. distinctus T), płomykówka (podg. gracilirostris F), uszatka (podg. canariensis T), kos (podg. agnetae F), modraszka kanaryjska (podg. degener F), makolągwa (podg. meadewaldoi T, harterti F). 

Litery T i F w nawiasach oznaczają miejsce obserwacji - kolejno: Tenerife i Fuerteventura.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz