czwartek, 21 maja 2015

Przez pustynie Maroka - II: Sahara Zachodnia (27-30 III 2015)

c.d.

Gleb Jdiane, 27 III 2015 - skoro świt

27 III - Tylko piach, suchy piach...

Prawie zaspaliśmy. Do tej pory sprawdzoną metodą na regulaminową pobudkę był nocleg w zasięgu słyszalności minaretu - muezin rozpoczyna śpiewanie mniej więcej o 5:45 - ale tym razem drzemaliśmy na bezludnym poboczu oddaleni dziesiątki kilometrów od najbliższego głośnika. Świt nad pustynią nastaje zaskakująco nagle - ni stąd ni zowąd słońce wyrzucone zostaje na nieboskłon i w ciągu paru minut świat przechodzi z ciemności w jasność. O ile wszystkie inne świtania tej wyprawy mogliśmy przespać, dzisiejsza mobilizacja na pierwszy brzask była kluczowa dla naszych szans zobaczenia stepówek. Po ustąpieniu egipskich (a może marokańskich?) ciemności bez trudu rozpoznaję charakterystyczny skorodowany silos na wodę, u podnóża którego znajdować się ma jedyna kałuża wody w promieniu kilkudziesięciu kilometrów - Gleb Jdiane. Znajdujemy dojazd do wody - kałuża to słowo w sam raz - połowę powierzchni wodopoju zarastają szuwary. Wygląda na to, że póki co nie ma chętnych do napitku - nie licząc odpoczywającego tu zapewne od wieczora szczudłaka, nie widać żadnych ptaków. Po kilkunastu minutach przylatuje pierwszy gość - pliszka żółta, a po dalszych kilkunastu - skowronik piaskowy. Stepówek jednak ani śladu, a słońce jest już dość wysoko. Trudno, nie będziemy marnować czasu. Jeszcze tylko sporządzamy szybkie śniadanie (walizki służą za stoły, łyżka za nóż, a deczko od konserwy rybnej za widelec;) i możemy ruszać w bezkresną pustynię!

Wschód słońca w rejonie Gleb Jdiane
Wodopój w Gleb Jdiane
Wodopój w Gleb Jdiane
Szczudłak (Himantopus himantopus)
Przejeżdżamy przez góry
Przejeżdżamy przez góry

Tego dnia zamierzamy skontrolować blisko 200-kilometrowy odcinek wzdłuż drogi z Dakhla do Aousserd - kolejnej miejscowości położonej przy słynnej wśród globtroterów trasie nr 3, wiodącej wybrzeżem Atlantyku w głąb Afryki, w kierunku na Dakar. Na tym etapie naszej saharyjskiej przygody spodziewamy się rozstrzygnięcia kwestii gatunków pustynnych - skowroniaka, skowrończyka arabskiego (bezpiecznie zakładamy, że ptak z Daoura nim nie był!), pustynki białoczelnej oraz przede wszystkim długosterka łuskogłowego - wielkiej rzadkości w Zachodniej Palearktyce i gatunku odkrytego w jej granicach dopiero niedawno (swoją drogą przy okazji wzmożonej aktywności birdwatcherów związanej z poszukiwaniami lęgowisk innej arcyrzadkości - wróbla cytrynowego). Celowo używam sformułowania "wzdłuż drogi", bo jakakolwiek penetracja wnętrza pustyni zdaje się nie wchodzić w grę - po niedawnej wojnie na terenie Sahary Zachodniej w ziemi wciąż spoczywa ponad milion min. Gdyby ktoś podejrzewał, że teoria ta jest jedynie efektem marokańskiej propagandy, powinien poświęcić chwilę na zbadanie tematu w internecie - w dość krótkim czasie dowiedziałem się, że rokrocznie dochodzi tu do około 10 wypadków. Faktem jest, że w większości poszkodowane są dromadery, ale z drugiej strony nie ma się czemu dziwić - dromadery, w przeciwieństwie do tubylców i turystów przemieszczają się po Saharze w błogiej nieświadomości grożącego im nieustannie rozstania z ziemskim łez padołem. A więc złota zasada: nie schodzimy z asfaltowej drogi = nie schodzimy ze świata. Brutalnie proste!

Hamada płynnie przechodzi w erg - i na odwrót
Żywiołem, który kształtuje krajobraz jest bez wątpienia wiatr





Pierwsze dromadery w drodze do Ausserd
Dromader (Camelus dromedarius)
Znaki "Kierowco, jedź ostrożnie!" niepotrzebne - wystarczy taki jegomość na poboczu

W poszukiwaniach nie polegamy oczywiście wyłącznie na szczęściu. Przedwyjazdowa analiza trip reportów wykazała, że pożądane przez nas gatunki obserwowane były najczęściej pomiędzy słupkami kilometrowymi "Ausserd 70" i "Ausserd 30" - na tym odcinku szerokiej linii frontu koncentrujemy więc główne natarcie. Obieramy następującą "metodykę" - jazda w umiarkowanym tempie z trzema (czasami - o zgrozo - czterema) parami oczu wpatrzonymi w pustynię + postoje przy "kluczowych słupkach" (np. 68 km, 41 km itd.) połączone z pieszym spacerem wzdłuż drogi na odcinku kilkuset metrów w obie strony. W ten sposób dopisujemy do konta 2 białorzytki pustynne, samca dzierzby rudogłowej, kilka skowronów pustynnych, 4 kruki pustynne, około 20 wróbli pustynnych, skowronika rudawego, dzierzbę śródziemnomorską podgatunku "elegans", kurhannika, samca białorzytki rdzawej, kanię czarną i - co najważniejsze - dwa długosterki łuskogłowe! Jak się później okazało z tym ostatnim gatunkiem mieliśmy niezwykłe szczęście - wygląda na to, że ptaki obserwowane tu w sporych ilościach zimą, odleciały już na lęgowiska w głąb Afryki - ta przypadkowa obserwacja była naszą jedyną podczas wizyty na Saharze. Korzystając z faktu, że na drodze do Ausserd praktycznie nie ma ruchu (mijamy samochód raz na kilkanaście, kilkadziesiąt minut) możemy zatrzymywać się w dowolnym miejscu, dzięki czemu z powodzeniem stosujemy metodę "podjazdową" przy fotografowaniu, zwykle dość płochliwych, pustynnych ptaków.

 Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)
Dzierzba rudogłowa (Lanius senator)
W oczekiwaniu na skowrończyka arabskiego
Kruk pustynny (Corvus ruficollis)
Nie taka jałowa ziemia...
Skowrończyk krótkopalcowy (Calandrella brachydactyla)
Bezkresna hamada
Najbliższa miejscowość za moimi plecami - 148 km stąd!
Nic nie umknie - ani górą, ani dołem ;)
Ostrzeżenie przed zalegającym na drodze piaskiem
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Kurhannik (Buteo rufinus cirtensis)
Długosterek łuskogłowy (Spiloptila clamans)
Długosterek łuskogłowy (Spiloptila clamans)
Długosterek łuskogłowy (Spiloptila clamans)
Białorzytka rdzawa (Oenanthe hispanica hispanica)
Jeden z tych bardziej skrytych mieszkańców pustyni - ktoś rozpoznaje?
Białorzytka pustynna (Oenanthe deserti)

Czynnikiem mocno utrudniającym obserwacje jest nieustający i porywisty wiatr, który zresztą towarzyszy nam niemalże od momentu dotarcia na Saharę. Jesteśmy już za Zwrotnikiem Raka, w strefie stałych pasatów wiejących z siłą około 4 stopni w skali Beauforta. O potędze saharyjskich wiatrów świadczą najlepiej kształty nielicznych drzew, których pnie i korony są mocno zdeformowane i wygięte w kierunku południowo-zachodnim (na półkuli północnej pasaty wieją z północnego wschodu). Na odkrytej przestrzeni ma się wrażenie, jakoby prędkość wiatru była o pół raza wyższa! Co najistotniejsze - wiatr unosi ze sobą i bez przerwy przemieszcza tumany piachu. W efekcie wystarczy spędzić kilka minut poza autem żeby sprzęt uległ zapiaszczeniu. Podążanie pod wiatr jest praktycznie niemożliwe bez okularów przeciwsłonecznych - a nawet w okularach oczy nie są chronione w stu procentach. O stabilizacji potrzebnej do wykonywania zdjęć nawet nie wspominam - wyobraźcie sobie, że ilekroć próbujecie wcisnąć spust migawki uderza w Was szarżujący koń;). Na brak atrakcji nie mogą też narzekać kierowcy - w niektórych miejscach (oznaczonych najczęściej znakiem ostrzegawczym) piaskowe języki zalegają na jezdni - najechanie na taką przeszkodę z dużą prędkością kończy się chwilową utratą przyczepności kół do jezdni, co może skutkować zawarciem bliższej znajomości z marokańską służbą zdrowia. Jeden z angielskich ptasiarzy, którego trip report czytałem tuż przed wyjazdem, opisywał swój powrót z Aousserd do Dakhla (ponad 200 kilometrów) w burzy piaskowej, podczas której widoczność nie przekraczała pięciu metrów. Obyśmy uniknęli takich niespodzianek!





Gwoździem programu tego dnia miała być wizyta w Oued Jenna, który droga N3 przecina 25 kilometrów przed Ausserd. W ostatnich latach miejsce zyskało rangę kultowego wśród ptasiarzy, a to za sprawą m.in. obserwowanych tu wróbli cytrynowych oraz regularnie stwierdzanych pustynek białoczelnych. Zanim jednak pogrążymy się na dobre w przeczesywaniu uedu zajeżdżamy do Aousserd, z nadzieją znalezienia "garkuchni" z solidnymi porcjami jedzenia. Okazuje się jednak, że nie jest to proste. Mieścina składa się bowiem z koszar wojskowych, bazy ONZ, posterunku Gendarmerie Royale i rozsypującej się stacji benzynowej, która wraz z okolicą przypomina cel długotrwałych nalotów dywanowych. Chwilę po opuszczeniu auta czeka nas rozmowa z żandarmem, która potwierdza zyskane uprzednio informacje - dalsza droga w kierunku Mauretanii jest niemożliwa - sugestia o konieczności zawrócenia jest bezkompromisowa i łatwo wyczuwalna. Na szczęście stanowczy mundurowy okazuje się też człowiekiem niespotykanego miłosierdzia i w zasadzie tylko dzięki niemu zostaje zorganizowany dla nas prowizoryczny obiad, składający się z naprędce przyrządzonych omletów i nieśmiertelnych okrągłych chlebków. Zaraz po przyniesieniu jedzenia do stołu dołączają muchy. Do tej pory utrzymywały mnie jedynie w stanie ciągłej irytacji - tym razem doprowadzają do wrzenia, kiedy rozpoczynają stadne natarcie w kierunku, teraz już naszego wspólnego pożywienia. Tutejsze muchy mają tę cudowną barwę bzyczenia, która przywodzi na myśl odgłos pocierania widelcem o talerz, a jeśli dodać do tego fakt, że lubują się w odwiedzaniu widocznych otworów ciała ludzi i zwierząt (zapewne często w odwrotnej kolejności) trudno się dziwić, że w rankingu moich ulubionych stworzeń wyprawy zajmują najdalszą z możliwych pozycji.
Przystanek w Ausserd podbudowuje też naszą listę gatunkową - nad stacją obserwujemy jaskółkę skalną. Marian oddala się na chwilę z aparatem i powraca z opowieścią o "wielkim gadzie" wypoczywającym na kamieniach za budynkiem;). Okazuje się, że było to jego pierwsze spotkanie z dość licznymi w okolicy Oued Jenna jaszczurami Uromastyx dispar flavofasciata. Chwilę później kontroluję to samo miejsce ze Staszkiem, ale na rzeczonej stercie kamieni odnajdujemy jedynie... gniazdo białorzytek saharyjskich! Ze względu na wysokie temperatury podłoża w gorącym klimacie rozmnażanie odbywa się w specjalnie skonstruowanych klimatyzowanych gniazdach. Białorzytka saharyjska buduje je z kawałków piaskowca, który wyposażony jest w specjalny system chłodzący. Zaczyna budowę w cieniu większego głazu układając drobne kamyczki w kopczyk, na którego szczycie we wgłębieniu powstaje gniazdo. Podczas chłodnych pustynnych nocy, usypany kopczyk wchłania rosę, natomiast w dzień odparowuje ona, dając gniazdu chłodniejsze powietrze. W ten sposób kamyki izolują od rozgrzanego podłoża i umożliwiają przepływ powietrza - prawdziwy cud techniki Matki Natury.:)





Na stacji benzynowej w Ausserd
Jaskółka skalna (Ptyonoprogne rupestris)
Podlot białorzytki saharyjskiej (Oenanthe leucopyga)
Białorzytka saharyjska (Oenanthe leucopyga)
Kurhannik (Buteo rufinus)
Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)
Kruki pustynne (Corvus ruficollis)

Oued Jenna to prawdziwa oaza życia na pustyni. Miejscami szeroki na 700 metrów i długi na 40 kilometrów ued porośnięty jest roślinnością przystosowaną do oszczędnego gospodarowania wodą i ochrony przed wysokimi temperaturami w ciągu dnia. Znajdziemy tu m.in. dzikie oliwki, oleandry, pistacje, tamaryszek i najbardziej charakterystyczne drzewo sawanny - akację, której korona, mimo iż mocno przerzedzona, daje naprawdę sporo zbawiennego cienia. Kryjąc się pod akacją należy uważać na ostre jak noże kolce - chwila nieuwagi i ocknąłem się z dziurą w koszulce i ramieniu. Takie nagromadzenie zieleni na środku pustyni przyciąga rzecz jasna ptaki migrujące. Oued Jenna ma jeszcze zaletę - jest oczyszczony z min. Alleluja! Nie minęło wiele czasu kiedy wydłużamy listę wyprawy o dalszy cenny gatunek - na trzech akacjach śpiewają zaganiacze blade podgatunku reiseri (tzw. zaganiacze "marokańskie")! Ptaki te są jednak niezwykle trudne do obserwacji - również z tego powodu, że podczas kiedy one same kryją się w cieniu rozłożystych akacji, my, wypatrując ich jesteśmy skazani na prażenie się w morderczym słońcu. A wielka ognista kula nad nami daje popalić, oj daje! Podczas kiedy toczymy nierówny bój z zaganiaczami tuż koło nas przelatują 3 wróblaki - wystarczy szybki rzut oka żeby przekonać się, że to PUSTYNKI BIAŁOCZELNE! Ptaki zapadają w wysokie trawy niedaleko od nas - ale mamy szczęście - jeden z głównych ptasich celów wyprawy zrealizowany! Ostrożnie podchodzimy (niestety bez Mariana, który chwilę prędzej oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku...) do ptaków i przez chwilę możemy dojrzeć żerujące i ruchliwe pustynki - 2 samce i samice. Dosłownie przez chwilę - nagle ptaki podrywają się i odlatują w siną dal. Przez kolejną blisko godzinę, już w komplecie próbujemy ponownie odnaleźć ptaki dla Mariana. O tej godzinie oznak życia w uedzie jest generalnie mało... nie bez powodu większość przedstawicieli tutejszej fauny prowadzi nocny tryb życia;). Natrafiamy jeszcze na pojedynczą pokrzewkę wąsatą i powracamy do auta... znów bez Mariana, który gdzieś się zapodział! Na szczęście, tym razem z powodów w pełni uzasadnionych - wracając okrężna drogą "wchodzi" na stadko 8 pustynek! Czyli jednak pierwszy dzień na pustyni zakończymy wszyscy w dobrych nastrojach!

Oued Jenna
Oued Jenna
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Skowron pustynny (Alaemon alaudipes)
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Jedyne zdjęcie pokrzewki wąsatej (Sylvia cantillans inornata), jakie przywiozłem z Maroka - łatwo nie było!
Przypomnienie o regularnym uzupełnianiu płynów;)
Oued Jenna
Jaszczurka Acanthodactylus dumerilii
Zaganiacz blady "marokański" (Iduna pallida reiseri)
Zaganiacz blady "marokański" (Iduna pallida reiseri)
Pustynka białoczelna (Eremopterix nigriceps)
Oued Jenna przynosi nam sukces!
Jedyna metoda jak przetrwać na pustyni, kiedy już zabraknie akacji;)

Z krótkimi przerwami na obserwacje (podczas jednej z nich znajdujemy przypadkiem gniazdo skowronika rudawego), narzekając na wciąż mocno doskwierające słońce, powracamy na zachód. Po 21-tej docieramy do położonej tuż na północ od Zwrotnika Raka pustynnej metropolii Dakhla, zlokalizowanej na końcu piaszczystego półwyspu sięgającego 40 km w ocean. Miasto założone przez Hiszpanów w 1844 roku nosiło pierwotnie nazwę Villa Cisneros i do 1961 roku pełniło funkcję stolicy Sahary Hiszpańskiej. Obecnie Dakhla przechodzi szybką transformację z wielkiej bazy wojskowej, w nowoczesny i dobrze prosperujący ośrodek miejski. O ile sama Dakhla wzmiankowana jest w turystycznych przewodnikach dość lakonicznie, o tyle pobliskie wybrzeże oceanu i gigantyczna zatoka usiana zatoczkami i mieliznami staje się zyskującym coraz większą popularność punktem na surfingowej mapie świata.

Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)
Słońce powoli zachodzi - powracamy w kierunku Dakhla
Zachód słońca nad górami niedaleko Gleb Jdiane

W mieście znajdujemy restaurację Samarkanda, gdzie umówieni jesteśmy z pracownikami Association Nature Initiative - towarzystwa przyrodniczego badającego Saharę Zachodnią, bez którego pomocy nie będziemy w stanie dotrzeć do miejsca, gdzie jeszcze kilkanaście dni temu obserwowano wróble cytrynowe (znów te przeklęte miny...). Chwilę po umówionym czasie dołącza do nas Taoufik El Balla, z którym kontaktowałem się jeszcze w Polsce oraz dwóch jego kolegów (przewodnik i kierowca) - nad mapą i Collinsem zaczynamy ustalać strategię na jutrzejszy dzień. Na początku czeka nas niemałe rozczarowanie - od ponad tygodnia nikt nie widział wróbli cytrynowych pod Bir Anzarane... Mimo to musimy spróbować - w końcu to dla nas bezwzględnie kluczowy gatunek! Postanawiamy skorzystać z propozycji Taoufika, który oferuje nam wynajęcie na cały dzień terenowego auta z A.N.I., wraz z obecnym na spotkaniu kierowcą (1000 MAD za auto + dopłata za zużyte paliwo ok. 400 MAD). Poruszamy też temat rybitw królewskich i bengalskich, które często obserwowane są w rejonie Dakhla. Dowiadujemy się, że obecnie jesteśmy w terminie optymalnym jedynie dla rybitw królewskich - Taoufik zna oczywiście najlepsze miejsca, w których ptaki widywane są najczęściej i obiecuje o wszystkim poinstruować kierowcę - całe szczęście, bo komunikacja z nim możliwa jest tylko w językach arabskim lub francuskim;). A więc ruszamy o 8:00, zaczynamy od rybitw, a następnie około 10-tej kierujemy się na Bir Anzarane - w największej liczbie wróble zlatywały się tam do wodopoju w godzinach popołudniowych. Od obecnego na spotkaniu przewodnika dowiadujemy się też, że najbardziej odpowiednim rejonem na skowroniaki i skowrończyki arabskie jest fragment pustyni wokół Oued Jenna (20 km w obie strony) - tam zbytnio nie szukaliśmy... Co więcej okazuje się, że w rejonie tym możemy bez obaw penetrować pustynię samochodem - co prawda teren jest zaminowany, ale minami... przeciwczołgowymi, a nasze auto jest zbyt lekkie żeby uruchomić ich zapalniki - uff, teraz to jestem zupełnie spokojny! :). Wstępnie weryfikujemy więc plany i postanawiamy udać się ponownie w rejon Oued Jenna pojutrze, kosztem szponiastonogów zbrojnych pod Rabatem i skowrończyków sierpodziobych w Zaida. Niestety nie damy rady zrealizować wszystkiego podczas jednego wyjazdu. Po dopracowaniu ostatnich szczegółów jutrzejszej eskapady Taoufik i spółka organizują nam jeszcze hotel (Residence Malak) o dość dobrym standardzie i za przyzwoitą cenę - miła odmiana po tych wszystkich prowizorycznych noclegowniach;).

28 III - Wszystko za wróble cytrynowe

Zgodnie z założeniami, równo o 8-mej rano podjeżdża po nas Nissan Patrol marokańskiego towarzystwa A.N.I. Wymieniamy uśmiechy i uściski dłoni i zajmujemy miejsca w aucie. Punta de la Sarga - rzuca krótko nasz kierowca i odpala silnik. Może być, byle były tam rybitwy - pozostaje mieć nadzieję, że jasno wyartykułowaliśmy dzień wcześniej na czym tego ranka nam zależy. La Sarga, położona w odosobnieniu na końcu półwyspu i oddalona od właściwej części miasta o dobre 9 kilometrów, okazuje się być "portem" (to naprawdę zbyt mocne słowo!) rybackim połączonym z dzielnicą brudnych slumsów zamieszkałych przez pêcheurs - czyli rybaków. Nie wjeżdżamy jednak pomiędzy rybackie chaty (sądząc po minach ich mieszkańców, dzięki Bogu!), ale przed pierwszymi lepiankami skręcamy gwałtownie w grząskie błoto oddzielające nas od piaszczystej zatoki. Silnik rzęzi i dławi się przez chwilę na najniższych obrotach, przez co chwilowo mam wrażenie, że nasza wycieczka skończy się szybciej niż się zaczęła, ale nie doceniłem widocznie klasy naszego kierowcy - za chwilę parkujemy już na relatywnie stabilnym gruncie (co znaczy, że nie toniemy gwałtownie, lecz zapadamy się powoli w podmokłym piachu). Na plaży wypoczywają ptaki - niestety są tu tylko mewy romańskie, rybitwy czubate i 3 młode flamingi różowe. Nad oceanem krąży parę rybitw, ale to również "czubatki" i 3 rybitwy wielkodziobe. No nic, to dopiero pierwsze miejsce, a jeśli dobrze zrozumieliśmy Taoufika, mamy odwiedzić cztery lokalizacje.

Poranek w Dakhla
Plaża koło La Sarga

Wydostajemy się z plaży i powracamy na asfalt, ale... tylko na chwilę! Nie minęło wiele czasu i znów trzęsie nami na wertepach - tym razem jedziemy na przełaj wzdłuż oceanu. Brawurowa jazda krawędzią urwistego klifu podnosi mi poziom adrenaliny, ale sądząc po minie naszego kierowcy, dla niego to nie pierwszyzna - zresztą skoro jest tu dziś z nami, to znaczy, że musi być w swym fachu dobry;). Auto zatrzymuje się, ilekroć u podnóża klifu wyłania się fragment plaży - tu wszędzie mogą być rybitwy... ale ich nie ma! Na pocieszenie: siedzący dość blisko nas kormoran "białoszyi", ale na nieszczęście brzydko zraniony wędkarskim haczykiem. Mijamy faro, czyli latarnię morską i po chwili natrafiamy na spore stado mew odpoczywające na ziemi przed nami. Objeżdżamy je ze słońcem i zauważamy pośród nich dwie duże rybitwy - niestety wielkodziobe... Terns, terns avec rouge - cieszy się nasz kierowca. No tak, tylko że my potrzebujemy avec orange, comprendre? Coś jakby zaskoczyło: Ueee? Orange? Go, go, aller! Mam nadzieję, że nie na targowisko po pomarańcze. Kilkanaście minut później zatrzymujemy się w miejscu skąd rozpościera się widok na rozległą lagunę - na domiar złego w momencie odpływu, więc linia brzegowa jest kilometry od nas - a właśnie nad samą wodą widać białe punkciki, którymi mogą być również rybitwy. Ok, Messieurs? - Nie do końca. Rybitw królewskich nie ma. Towarzyszące naszym obliczom grymasy niezadowolenia musiały zostać rozkodowane prawidłowo, bo nie tracąc czasu przejeżdżamy na drugą stronę szosy, nad zatokę Dakhla. I tu podobna historia - odpływ... Od oceanu dzieli nas kilka kilometrów grząskiego piachu i płytkie laguny, po których nie przejedziemy nawet amfibią. Zresztą czas, który daliśmy sobie na poszukiwanie rybitw właśnie minął - pora przejść do konkretów - ruszamy szukać wróbli cytrynowych! Mimo wszystko, ciężko jest pogodzić się z faktem, że prawdopodobnie straciliśmy kolejny kluczowy dla nas gatunek...

Faro, czyli latarnia morska pod Dakhla
Kormoran "białoszyi" (Phalacrocorax carbo lucidus) - niestety ranny...
Klifowe wybrzeże w rejonie Dakhla
A tego kto przepuścił przez przegląd? ;)
Klifowe wybrzeże w rejonie Dakhla
Mewy przed nami - jest nadzieja w nas...
Atlantyk podczas odpływu

Przejeżdżamy przez wzmocnione posterunki policyjne u nasady półwyspu, na ostatniej stacji benzynowej uzupełniamy zapas wody i kierujemy się dalej na wschód - teraz czeka nas dwugodzinna monotonna jazda na wschód drogą, której nie znajdziemy na drogowych mapach google. Słońce znów daje mocno popalić, ale tym razem nie musimy koncentrować się na jeździe, co sprzyja temu, że znaczną część drogi spędzamy w swoistym letargu. Na dobre budzi nas dopiero odczuwalna zmiana nawierzchni - oho, chyba zbliżamy się do celu. Mkniemy teraz przez rzadką akacjową sawannę, a za drogę służą ledwie zauważalne ślady opon jakiegoś terenowego auta - obiecujący znak, że ktoś tędy przejeżdżał przed nami i nie wyleciał w powietrze na minie;). W końcu oczom naszym ukazuje się surowa ceglasta budowla mieszkalna, której okolica otoczona jest siatką i krótkim ziemnym wałem. Krajobrazu dopełnia dosłownie kilka niskich drzewek i krzaczków, beczkowóz i trzy zdezelowane ciężarówki pamiętające zapewne hiszpański protektorat. To tutaj obserwowane były wróble cytrynowe - a konkretnie w niskich kępach roślinności wzdłuż ogrodzenia oraz nad kałużą wody pompowanej ze wspomnianego beczkowozu. Z budynku wychodzi nam na przywitanie czarnoskóry nomad, który bez słowa uruchamia pompę. Wkrótce do kałuży zaczynają zlatywać się wróble pustynne - wciąż te same 8 ptaków, zapewne z lokalnej lęgowej populacji. Mijają minuty, pół godziny, a wróbli cytrynowych jak nie było, tak nie ma... Koło kałuży kręci się para kotów - jak dowiedziałem się przed wyjazdem od znajomego Anglika, który był tu przed nami i rozmawiał z ich właścicielem, wróble cytrynowe obok wróbli pustynnych stanowiły zimą podstawę ich diety! Mają szelmy szczęście, że Islam wyniósł koty na piedestał!

Sawanna koło Bir Anzarane
Jesteśmy na miejscu
Gdzieś tu widywane były wróble cytrynowe...
Gołąb z obrączką z Wysp Kanaryjskich
Świstunka iberyjska (Phylloscopus ibericus)
Nasz pojazd z A.N.I. - takim to można jeździć po bezdrożach!


Jest beczkowóz, są koty, tylko wróbli cytrynowych brak...
Wróbel pustynny (Passer simplex)
Wróble pustynne (Passer simplex)
Wróbel pustynny (Passer simplex)

Samo południe... Tak ostrego i męczącego słońca chyba jeszcze nigdy i nigdzie nie doświadczyłem. Sama czapka z daszkiem już nie wystarcza, więc "na arabską modłę" owijam wokół niej bluzę, zupełnie nieprzydatną do wykorzystywania zgodnie z przeznaczeniem. Wpadamy na pomysł, żeby wystawiać zmienne warty przy kałuży - inaczej słońce wypali nas doszczętnie. Tymczasem nasz gospodarz - Sidi Mohammed - prosi na herbatę. Wróble wróblami, ale tradycja zobowiązuje;)! Wewnątrz ceglastej budowli panują rozkoszne warunki - ożywczy chłodek, temperatura jakieś 13-15 stopni. Mógłbym tu spędzić cały dzień, gdyby nie fakt, że wróble same się nie znajdą... a więc co jakiś czas trzeba wychodzić do tego piekła na zewnątrz. A przy kałuży wciąż te same wróble i te same koty, więc o motywację ciężko. Ze dwa razy zdobywam się na przejście morderczych 150 metrów wzdłuż ogrodzenia, przy których na przekór klimatowi rosną niskie kępy roślinności. O dziwo, coś tam się w tej zieleni rusza - świstunka iberyjska i dwie pliszki żółte. Ale żadnego wróbla... Około 13-tej na chwilę zapominamy o ptakach - wezwani zostajemy na poczęstunek, składający się z chlebków khobz moczonych w oliwie, talerza ziemniaków z cebulą i... wielbłądzim mięsem (wielbłąd podobno z wypadku drogowego... a może z pola minowego?) i "obiegowej" misy mleka z cukrem. Najciekawszy jest sposób spożywania dania głównego - kawałkiem chleba nabiera się z talerza ziemniaki, jednocześnie palcem wskazującym przyciągając do pieczywa kawałki mięsa i mocząc całość w sosie własnym. Jak to dobrze mieć palce rozciągnięte od gry na gitarze:).

Desant w Bir Anzarane;)
Tak to można żyć...
Birdwatching w morderczym słońcu
Pliszka żółta (Motacilla flava)
Danie dnia...
... a po nim micha z mlekiem
"Jak on to rozlewa, a jednocześnie nie wylewa??!"

Nie widząc najmniejszych szans na wróbla cytrynowego, przed 15-tą podejmujemy decyzję o złożeniu broni. W innym wypadku cały dzisiejszy dzień trzeba będzie uznać za zmarnowany... Korzystając z faktu, że auto jest do naszej dyspozycji do końca dnia, postanawiamy raz jeszcze chwycić się szansy zobaczenia rybitw królewskich. Dogadujemy się (czy aby na pewno?) z naszym kierowcą powiadamiając go, że nie chcemy zostać na tej smażalni ani chwili dłużej: Dakhla, terns, orange, go, go, go!;). W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w pobliżu podmokłego uedu, który przespaliśmy w drodze do Bir Anzarane - najwyraźniej to jakaś spécialité naszego "woditiela" i możemy się tylko domyślać, że chodzi o stepówkę prążkowaną, o której wspominaliśmy w Samarkandzie (a może jednak tylko o przerwę na papierosa?). Idąc tym tropem przeglądamy wszystkie kałuże, ale z oczekiwanym skutkiem. Ruszajmy w drogę - czasu do zachodu słońca coraz mniej! Przed 17-tą w końcu dojeżdżamy nad zatokę Dakhla - w kilku miejscach grupują się małe ilości mew, ale generalnie ptaków brak z powodu właśnie odbywających się zawodów w kitesurfingu... Jak pech, to pech. Szybko przejeżdżamy więc nad lagunę od strony oceanu, którą odwiedziliśmy rano. Tu jest jakiś postęp - wyraźnie zmienił się poziom wody i odsłoniły się nowe łaszki i płycizny, na których żeruje 55 flamingów różowych, 4 czaple nadobne i spore ilości siewek, m.in. ponad 100 piaskowców i kilkadziesiąt szlamników. Być może białe punkciki na linii fatamorgany to właśnie poszukiwane przez nas rybitwy, ale o tym nie dowiemy się zapewne nigdy.;) Zaczynamy też przegrywać walkę z czasem - słońca mamy tak na godzinę z małym hakiem. Powracamy do Dakhla wciąż dyskutując żywo nad wyborem miejsca, w którym rozegra się finał naszych poszukiwań. W końcu decydujemy - port rybacki! Marian podejmuje się wyjaśnienia najświeższych planów naszemu kierowcy i zapracowuje na puchar za Dialog Wyprawy: "Hej, Monsieur! Do przodu, tak jak na początku. Tam gdzie Ci rybacy (tu ruch dłońmi imitujący machanie wiosłami)!" :) Ostatecznie jednak stwierdzamy, że przecież do La Sarga możemy wybrać się już sami, nie angażując w to dobrego człowieka, który poświęcił nam cały dzień - prosimy więc o przystanek pod hotelem, gdzie mamy własny samochód.

Sawanna akacjowa
W drodze do Dakhla
W drodze do Dakhla
Zatoka Dakhla
Zatoka Dakhla
Rzut oka na lagunę
Wybrzeże klifowe koło Dakhla

Szybka zmiana pojazdu i jesteśmy znów w trasie - ze świadomością, że to nasza ostatnia szansa na rybitwy królewskie podczas wyprawy. Przed dotarciem na miejsce zauważamy wielkie ugrupowanie mew przy drodze - musimy rzucić okiem, żeby zachować moralny spokój;) Mewy, mewy, same mewy... Humor poprawia mi nieco odczytana mewa śródziemnomorska z obrączką - jak się później okazało, ptak z Korsyki zaobrączkowany 19 czerwca 2014 jako pisklę i odczytany 3057 km od miejsca oznakowania. W końcu parkujemy między łodziami rybackimi wzbudzając niemałe poruszenie wśród rybaków. Szybko oceniamy sytuację - ptaki przesiadują w odwiedzonej przez nas rano zatoce, ale także na końcu półwyspu. Wybieramy opcję drugą - chyba głównie dlatego, że czas nagli. Nasza obecność nie uchodzi uwadze strażników (Policja? Wojsko?) z pobliskiej "wartowni" - okazuje się, że całe rybackie osiedle jest strzeżone niemalże jak obiekt wojskowy, a posiadane przez nas aparaty i lunety (traktowane jak jeszcze lepsze aparaty;)) wzbudzają poważny niepokój. Dobry kwadrans tracimy na "przesłuchaniu", podczas którego spisywane są nasze dokumenty, tłumaczymy każdemu z osobna jaki jest cel naszego przybycia oraz zapewniamy, że nawet nie tkniemy migawek aparatów. No photo, only watch - podkreśla dowódca. Jesteśmy zmuszeni pójść na kompromis, byle jak najszybciej wyruszyć w teren! Po kilku minutach jesteśmy już w odległości pozwalającej na identyfikację ptaków odpoczywających na brzegu oceanu. Rozkładam lunetę i dosłownie w kilka sekund natrafiam na RYBITWĘ KRÓLEWSKĄ!!! Zaraz, zaraz - w stadzie ponad 50 rybitw wielkodziobych odpoczywają cztery ptaki - wybucha niemała euforia! ;) Kiedy już udaje nam się wykonać porządną dokumentację rewelacji dnia, możemy przyjrzeć się pozostałym bywalcom plaży - a jest na co patrzeć! Co najmniej 200 rybitw czubatych, 150 szlamników, 50 siewnic, 53 mewy cienkodziobe, około 30 piaskowców, 10 ostrygojadów, 4 czaple nadobne i po kilka rybitw rzecznych i białoczelnych, mew środziemnomorskich i biegusów rdzawych. Na miejscu zostajemy do zachodu słońca - La Sarga zapamiętam na długo! Wieczorem udajemy się jeszcze do miasta w poszukiwaniu pamiątek - kto wie, czy będziemy mieli jeszcze okazję poświęcić temu więcej czasu? - oraz jedzenia. W tych ostatnich poszukiwaniach mamy mniej szczęścia niż w ptakach, bo zamawiamy paskudne buły wypełnione... zimnymi flakami (teraz to już na pewno z pola minowego!). Nic już jednak nie jest w stanie zmącić naszej satysfakcji - z ulgą, bo jednak coś tam się nam czasem udaje, możemy jutro penetrować pustynię.

Mewa śródziemnomorska (Larus audouinii) z Korsyki
Łodzie rybackie w La Sarga
Rybitwy wielkodziobe (Hydroprogne caspia)
Rybitwy królewskie (Sterna maxima) i rybitwa wielkodzioba (Hydroprogne caspia)
Rybitwy królewskie (Sterna maxima)
Rybitwy królewskie (Sterna maxima) i czubate (Sterna sandvicensis) w towarzystwie szlamników (Limosa lapponica), ostrygojada (Haematopus ostralegus) i piaskowca (Calidris alba)
Rybitwa królewska (Sterna maxima) i czubate (Sterna sandvicensis) w towarzystwie szlamników (Limosa lapponica) i piaskowca (Calidris alba)
Rybitwy czubate (Sterna sandvicensis) i wielkodzioba (Hydroprogne caspia), mewy cienkodziobe (Chroicocephalus genei), ostrygojad (Haematopus ostralegus), szlamniki (Limosa lapponica) i siewnica (Pluvialis squatarola)
Rybitwy czubate (Sterna sandvicensis), białoczelne (Sternula albifrons) i królewska (Sterna maxima)
Szlamniki (Limosa lapponica) i ostrygojady (Haematopus ostralegus)
Mewy cienkodziobe (Chroicocephalus genei)
Ostygojady (Haematopus ostralegus)
Rybitwy królewskie (Sterna maxima) i czubate (Sterna sandvicensis) w towarzystwie mew cienkodziobych (Chroicocephalus genei)
Rybitwy królewskie (Sterna maxima) i czubata (Sterna sandvicensis)
Szlamniki (Limosa lapponica)
Szlamniki (Limosa lapponica)
Mewy cienkodziobe (Chroicocephalus genei)
Mewy cienkodziobe (Chroicocephalus genei), rybitwa czubata (Sterna sandvicensis) i szlamniki (Limosa lapponica)

29 III - Przeminęło z wiatrem

Wcześnie rano na dobre opuszczamy Dakhla, obierając od razu kierunek na Ausserd. Pokonujemy wąski pas wzgórz z "westernowymi" tworami skalnymi i sobowtórem Sfinksa, po czym przed nami otwiera się płaski jak deska pustynny krajobraz. Cele tego dnia są zdefiniowane bardzo wyraźnie: skowroniak i skowrończyk arabski. Założenia podobne jak pierwszego dnia w rejonie Dakhla - siermiężne przeczesywanie hektarów piachu przy wybranych słupkach kilometrowych. Tym razem jesteśmy już bogatsi o wiedzę przekazaną nam przez lokalnych przyrodników i wjeżdżamy na pustynię praktycznie wszędzie, gdzie widoczne są choćby minimalne ślady ludzkiej obecności, najlepiej w postaci śladów opon (Refleksja po wyprawie: A miny to niby czym rozwożono - wielbłądami?). Przy jednym z odwiedzonych i nielicznych opuszczonych gospodarstw znajdujemy stadko 30 wróbli pustynnych, które są chyba najwyraźniejszym ptasim akcentem naszej drogi do Oued Jenna... Poza tym żywych stworzeń jak na lekarstwo - jeśli nie liczyć przelotnych żołn (30), jerzyka alpejskiego i jaskółki rudawej: 3 skowrony pustynne, 2 świstunki iberyjskie, 4 kruki pustynne, 3 białorzytki, samiec dzierzby rudogłowej, dzierzba śródziemnomorska i kilka skowroników rudawych - trochę słabo jak na bilans obserwacji na odcinku około 150 kilometrów, prawda? Ciśnienie podniósł nam tylko jeden ptak - z podejrzanie mocnym dziobem a la dunni - niestety zanim zdążyliśmy do niego podjechać spłoszyła go przejeżdżająca akurat obok (co na to rachunek prawdopodobieństwa?) terenówka - ptak odleciał daleko w głąb pustyni, a próby ponownego znalezienia go przy bardzo silnym wietrze i zasypującym nas piachu spalają na panewce... Ironizując, potencjalny skowrończyk arabski przeminął z wiatrem, bo z wykonanych zdjęć chyba niewiele da się ustalić... *

* Dopiero dwa i pół roku później otrzymam odpowiedź od Pierre-Andre Crochet - członka francuskiej komisji faunistycznej, że ptak, któremu zdążyłem wykonać parę nieostrych ujęć, jest w rzeczywistości skowrończykiem arabskim!



Kruk pustynny (Corvus ruficollis)
Kruk pustynny (Corvus ruficollis)
Kruk pustynny (Corvus ruficollis)

Skowrończyk arabski (Eremalauda dunni), oznaczony dopiero po 2,5 roku!
Skowrończyk arabski (Eremalauda dunni), oznaczony dopiero po 2,5 roku!



Zasadniczą część dnia spędzamy w Oued Jenna i jego najbliższym rejonie, wskazanym nam przez przewodnika z A.N.I. Kiedy zjeżdżamy z głównej drogi kilka kilometrów przed uedem, czujemy się trochę jak podczas poprzedniej wyprawy do Maroka w rejonie Boumalne Dades - tam też szukaliśmy skowroniaków, więc idąc tym tropem chyba jesteśmy w dobrym biotopie. Jednak na tych kamienistych fragmentach pustyni, bieleją tylko na słońcu kości przeróżnych stworzeń i wygrzewają się liczne jaszczurki Uromastyx dispar flavofasciata. Na dłuższą metę skazani jesteśmy na obserwacje z auta, bo poza nim słońce w zatrważającym tempie pozbawia wszelkich sił witalnych. Na nogi stawia nas dopiero Oued Jenna - wreszcie możemy użyć lornetek nie tylko do wypatrywania, ale również obserwowania;). Najpierw po południowej stronie drogi zauważamy nasze pierwsze lutniczki zachodnie w sile trzech osobników! Na jednym z drzew w pobliżu odpoczywa kukułka - ale niestety nie czubata... Ech, chyba wszyscy w tym momencie pokonani zostajemy przez myślenie życzeniowe:).

Oued Jenna
Skowron pustynny (Alaemon alaudipes)
Lutniczka zachodnia (Sylvia hortensis)
Kukułka (Cuculus canorus)
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Jaszczurka Uromastyx dispar flavofasciata
Skowronik rudawy (Ammomanes cinctura)

Morale idą w górę i na fali uniesienia i wyostrzonej koncentracji zbieramy piękne żniwo po północnej stronie drogi - pokonując tyralierą zadrzewienia uedu udaje się nam zobaczyć m.in. kilka dzierzb rudogłowych, świstunkę górską, pokrzewkę okularową, parę pleszek, parę kopciuszków, 2 zaganiacze blade podgatunku reiseri, 4 świstunki iberyjskie i kolejnych 7 lutniczek. Najwięcej emocji dostarcza mi spotkanie z bardzo żywiołową i ruchliwą rodzinką 8 tymali saharyjskich. Tak bardzo ruchliwą, że z tego spotkania wychodzę praktycznie bez zdjęć, choć ptaki miałem niejednokrotnie na wyciągnięcie ręki. Podchodząc z aparatem lutniczki wraz ze Staszkiem tracimy z zasięgu wzroku Pawła z Marianem, którzy oddalili się od nas na dobre, zostawiając nas z jedną marną butelką wody - w panujących warunkach atmosferycznych, czyn ten uznać należy za porównywalny do porzucenia rozbitka na morzu;). Na szczęście akacje dają sporo cienia i pragnienie nie daje się aż tak we znaki, więc jakoś przeżywamy tę godzinę zanim znów znajdziemy się w komplecie. O ocaleniu jednak mówić zbyt prędko - trzeba jeszcze wydostać się z uedu nagrzanym bez reszty autem. Co gorsza nie trafiamy na własne ślady i zanim odnajdujemy asfalt błądzimy sporą chwilę próbując znaleźć wyjście z labiryntu ostrolistnych krzaków, co przepłacamy zakopaniem się w piachu. Przez chwilę zastanawiam się skąd wytrzaśniemy na tym pustkowiu traktor, ale na szczęście tym razem wystarczy siła naszych mięśni - choć na tym upale nieco zwiotczałych;).

Oued Jenna
W Oued Jenna - w jedynym sensownym nakryciu głowy;)
Tymal saharyjski (Turdoides fulva)
Tymal saharyjski (Turdoides fulva)
Lutniczka zachodnia (Sylvia hortensis)
Dzierzba rudogłowa (Lanius senator)
Oued Jenna

Dzień powoli chyli się ku końcowi... Przed nami jeszcze ponad 500 kilometrów drogi do Boujdour, położonego w połowie dystansu z Dakhla do Laayoune. Jeszcze na odcinku między Ausserd i Gleb Jdiane do listy wyprawy dopisujemy rączaki - z auta udaje się wypatrzeć najpierw pojedynczego ptaka, a następnie parę. Zdarzenia te nie zmieniają jednak ogólnego wrażenia porażki - nie udaje się napotkać ani jednego z dwóch kluczowych gatunków. Co prawda odwiedzimy jeszcze kilka miejsc, gdzie były widywane skowroniaki, w grze jest wciąż nasz podejrzany o bycie skowrończykiem arabskim ptak z Daoura, ale nie da się ukryć, że póki co oddalamy się od zrealizowania planu... Nastrojów nie poprawia nużąca podróż... na szczęście gdzieś na trasie udaje nam się znaleźć smażalnię, gdzie na nogi stawiają nas opiekane na wolnym ogniu ryby (jej nazwa to sharon - w jakim języku, tego już nie zdołałem się dowiedzieć;)) i kawa. Gdybym przypuszczał jaka nerwówka czeka nas jeszcze w Boujdour zamówiłbym prewencyjnie kilka filiżanek melisy. W hotelu Marian nie może bowiem odnaleźć swojego paszportu, który na domiar złego przechwowywał razem z powrotnymi biletami lotniczymi... Cała obsługa postawiona zostaje w stan gotowości przy podejmowanych przez Mariana próbach nawiązania kontaktu z hotelem Malak w Dakhla, gdzie dzierżył w ręku dokument po raz ostatni. Wizualizuję już sobie przebieg kolejnych dni - droga do konsulatu, oczekiwanie na paszport zastępczy... dla nas oznaczałoby to już niechybny koniec wycieczki... W dobie największego kryzysu staje się jednak rzecz nieoczekiwana - paszport jest u Pawła, a całe wydarzenie miało mieć w domyśle walor wychowawczy;) Osobiście jestem przekonany, że w najbliższych dniach Marian będzie sięgał po paszport i bilety częściej niż po lornetkę, więc choć zabieg był to brutalny, wzmacnia nasze szanse na dokończenie wyprawy zgodnie z planem;).

Kurhannik (Buteo rufinus cirtensis)
Na drodze N3
Rączak (Cursorius cursor)


Sobowtór Sfinksa w rejonie Gleb Jdiane;)
Sharon prosto z rusztu!

30 III - Mało czasu na ptaki

Noc do najprzyjemniejszych nie należała. Nie dość, że krótka, to jeszcze wypełniona sennymi wizjami, w której motyw zgubionych paszportów i ich dramatycznych poszukiwań po całej Afryce odgrywał rolę główną. Wczesna pobudka była konieczna z tego względu, że w ciągu najbliższych 24 godzin czekał nas do przejechania dystans 1000 kilometrów... Biorąc pod uwagę, że to już nasz siódmy dość forsowny dzień z rzędu, trzeba będzie umiejętnie rozkładać siły za kierownicą...

Drogowskaz w Boujdour

Dla każdego z nas było oczywiste, że tego dnia niewiele czasu poświęcimy na obserwacje. Tym bardziej ucieszył mnie widok radośnie przeganiających się jerzyków nad Laayoune, widzianych podczas postoju "w interesach" - tj. w celu wymiany waluty. W Polsce każdego roku odliczam dni do pierwszych jerzyków - w tym sezonie mogę cieszyć nimi oczy z miesięcznym wyprzedzeniem. Podczas wyjazdu z miasta udaje się również zasłyszeć śpiewającą kapturkę. I znów: mała rzecz, a cieszy! Zaraz za Laayoune odbijamy do... Daoura, z nadzieją na wykonanie jeszcze lepszych zdjęć rozłożonego ogona u naszych podejrzanych skowronków z 26 marca - zakładając, że jeszcze są na miejscu. Nie mija wiele czasu i rzeczywiście namierzamy tę samą parę ptaków! Po chwili mamy już zarejestrowane nagranie video z podrywającymi się skowronkami - widać wszystko co trzeba. Kolejna obserwacja niestety ani trochę nie przybliża nas do identyfikacji zagadkowych ptaków - ale mamy już gotowy materiał do konsultacji z fachowcami;). Podczas gdy cztery dni temu nie widzieliśmy tu ani jednej "naszej" białorzytki, dziś jest ich kilkanaście. Podobnie rzecz ma się ze świergotkiem polnym - ostatnio widzieliśmy jednego osobnika, a dziś co najmniej siedem. Dynamika migracji widoczna jak na dłoni.

Oleandry i palmy - charakterystyczny widok w marokańskich miastach
Laayoune
Budynek mieszkalny w Laayoune
Koszary w Laayoune
Wciąż niezidentyfikowane skowronki - jak się później okaże, górniczki małe (Eremophila bilopha)
Wciąż niezidentyfikowany skowronek - jak się później okaże, górniczek mały (Eremophila bilopha)
Wciąż niezidentyfikowany skowronek - jak się później okaże, górniczek mały (Eremophila bilopha)
Saliny między Laayoune i Akhfenir
Erg w rejonie Khnifiss

Opuszczamy terytorium Sahary Zachodniej i oczywiście nie możemy sobie odmówić podjęcia jeszcze jednej próby odnalezienia mewy południowej pod Akhfenir. Tym razem mew na plaży jest jednak jak na lekarstwo, a jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się na wysypisku śmieci przy solance, gdzie widzimy ich zaledwie kilkanaście! Wszystko za sprawą kilku psów żerujących na hałdach odpadów... Jedyne pozytywy przystanku w Akhfenir to sesja zdjęciowa z czaplami złotawymi i obiad z tadżinami w roli głównej. Te ostatnie wreszcie przyrządzone są z właściwymi proporcjami mięsa wobec warzyw - kucharz koziny nie żałował i bardzo dobrze!;) W drodze do Tan Tan ponownie zaliczamy krótkie postoje na skontrolowanie Oued Ed Waer i Oued Chbeika - również tutaj ptaków jest zdecydowanie mniej - z ciekawszych obserwacji wymienię 5 szablodziobów w pierwszej z wymienionych lokalizacji oraz 6 warzęch, 3 rybitwy wielkodziobe i 16 kormoranów "białoszyich" w tej ostatniej.

Mewy żółtonogie (Larus fuscus)

Czaple złotawe (Bubulcus ibis)
Czapla złotawa (Bubulcus ibis)
Czaple złotawe (Bubulcus ibis)
Klimaty Akhfenir
Tadżin - chyba najlepszy podczas wyprawy
Stół ugina się pod ciężarem jedzenia - tego było nam trzeba:)
Główna ulica w Akhfenir
Oued Chbeika
Meczet w okolicy Tan Tan

Późnym popołudniem dojeżdżamy do dość ruchliwego Tan Tan. Przy wyjeździe z miasta żegnają nas dwie pokaźne figury wielbłądów - to dość symboliczne, bo opuszczamy ostatnie prawdziwie pustynne miasto na trasie naszego dzisiejszego przejazdu. W związku z tym, że dość nieźle stoimy z czasem i kondycją na zakończenie dnia fundujemy sobie wizytę nad Oued Drâa, ktory wpada do oceanu tuż za Tan Tan. W którymś z przewodników natrafiłem niegdyś na wzmiankę o skowroniakach w tej okolicy, więc chwytamy się tej szansy jak tonący brzytwy. Teren okazuje się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o piękne widoki - jadąc pomiędzy uedem i górami przecinamy bardzo zróżnicowany krajobraz - od piaszczystej półpustyni, przez wyschnięte odnogi koryta Oued Drâa i surowe rumowiska skalne, po pokryte rumiankowym dywanem kamieniste zbocza wzgórz. Cała dolina uedu znana jest z wielu górujących nad nią ufortyfikowanych zespołów obronnych zwanych kasbami, o czym przekonać się możemy naocznie przejeżdżając poniżej starego fortu Legii Cudzoziemskiej, czy docierając do hotelu Ksar Tafnidilt przypominającego warownię z baśni tysiąca i jednej nocy. Jeśli chodzi o ptaki również nie musimy czuć się zawiedzeni. Co prawda - kogo to jeszcze dziwi? - znów nie obserwujemy skowroniaków, ale bliskie spotkania ze skowronikiem piaskowym, parą białorzytek rdzawych, rudorzytkami i fotogeniczną parą białorzytek żałobnych pozujących w pięknym zachodzącym słońcu rekompensują tę stratę.

Szosa N3 w rejonie Tan Tan
Tan Tan
Tan Tan
Mieszkanki Tan Tan w barwnych strojach
Symboliczna brama Sahary - figury dromaderów w Tan Tan
Okolice Oued Drâa
Okolice Oued Drâa
Skowronik piaskowy (Ammomanes deserti)
Skowronik piaskowy (Ammomanes deserti)
Skowronik piaskowy (Ammomanes deserti)
Skowronik piaskowy (Ammomanes deserti)
Okolice Oued Drâa
W końcu nadszedł czas na zdjęcie grupowe;)
Oued Drâa
Oued Drâa
Dawny fort Legii Cudzoziemskiej
Dawny fort Legii Cudzoziemskiej
Okolice Oued Drâa
Okolice Oued Drâa
Kasbah Ksar Tafnidilt... 
... i tadżiny na jego murach
Okolice Oued Drâa
Oued Drâa
Oued Drâa
Okolice Oued Drâa
Okolice Oued Drâa
Oued Drâa
W wyschniętym korycie Oued Drâa
Rumianek, wszędzie rumianek...
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Białorzytka żałobna (Oenanthe leucura)
Okolice Oued Drâa
Zachód słońca w rejonie Oued Drâa

Godzina 20:00... Teraz przed nami najtrudniejszy odcinek - ponad 300 kilometrów do Agadiru oraz więcej niż 350 kilometrów do Ouarzazate, co oznacza, że w praktyce całą noc spędzimy w trasie. Mimo to, znajdujemy jeszcze chwilę na postój w Oued Souss - zaraz po wyjściu z auta słyszymy nawołujące się kulony, a w znanym nam sprzed paru dni miejscu śpiewają lelki rdzawoszyje - co najmniej trzy ptaki! Historia jednak się powtarza - do lelków praktycznie nie ma dojścia i po raz drugi przełknąć musimy cierpką pigułę goryczy. Po długiej jeździe na północ, za Agadirem obieramy w końcu kierunek na wschód - całą noc przedzieramy się przez kolejne pasma Atlasu, a długie i męczące pasaże niekończących się serpentyn utrzymują nas w ciągłym pogotowiu i nie dają zasnąć - w przypadku kierowców, to akurat dobrze;). Świt zastaje nas pomiędzy górami Atlasu Wysokiego i Antyatlasu - kilkadziesiąt kilometrów od Ouarzazate...

c.d.n.

3 komentarze:

  1. WOW! Pozazdroszczę pracy z pasją, niesamowite zdjęcia i z pewnością niezapomniane przeżycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już dziś zapraszam do trzeciej i ostatniej części sprawozdania - ukaże się już wkrótce :).

      Usuń
  2. Pięknie wygląda. Coą tam rośnie trawa sahara i żyje.

    OdpowiedzUsuń