13 V 2016, w pobliżu Akhalkalaki
Jest zimno, ponuro, bolą wszystkie kości i poza słodkimi orzeszkami z sezamem, nie mamy co jeść. Tak w skrócie można by podsumować poranek po zarwanej nocy, który zastaje nas nad jeziorem Paskia. Rok temu były tu chociaż pelikany różowe, a tym razem akwen świeci pustkami - liczyć paru mew armeńskich i rybitw białoskrzydłych nawet nie warto. Ciekawiej jest na okolicznych polach, gdzie widać sporo krasek i znaleźć można pliszki "czarnogłowe" (podgatunku feldegg) oraz myszołowy wschodnie. Na dłuższą metę, nie ma tu jednak czego szukać. Pora jechać w kierunku, oddalonej o zaledwie 25 kilometrów tureckiej granicy, nad jezioro Kartsakhi.
Świt nad jeziorem Paskia
Świt nad jeziorem Paskia
Doskonale znaną z poprzedniego wyjazdu, dobrej jakości szosą, przecinamy wyżynny, gęsto zaludniony i chwilami przygnębiająco biedny obszar - patrząc na zabudowania mieszkalne i gospodarcze w mijanych wsiach, ma się wrażenie, że przy okazji kolejnego silniejszego podmuchu wiatru, poskładają się jak domki z kart - obawy te byłyby uzasadnione, gdyby nie fakt, że spora ich część pamięta zapewne Romanowów. Niejedna wieś wygląda jak po świeżym ostrzale artyleryjskim, a jednak żyją tu ludzie. Zanim dotrzemy do celu nie brakuje ptasich atrakcji. Koło Vachlani trafia nam się piękny pojedynek powietrzny jastrzębia z myszołowem wschodnim, zakończony remisem. Na rozległym jeziorze eutroficznym w rezerwacie Sulda (na wysokości wsi Bozali), wchłaniając orzeszki obserwujemy synchronicznie żerujące stado 43 pelikanów - 30 różowych oraz 13 kędzierzawych, a także szereg innych gatunków ptaków wodnych, z których aż pięć (zausznik, perkoz rdzawoszyi, rożeniec, cyranka, płaskonos) zasila naszą listę wyprawową - niezły wynik! Kolejne, godne uwagi jezioro o podobnym charakterze (trzeba odrobiny wyobraźni, żeby dostrzec jego taflę) znajduje się między wsiami Kartsakhi i Pilipovka. Z nowości, obserwujemy w tym miejscu parę żurawi oraz tokującego kszyka, który wedle literatury, nie powinien się tu w ten sposób zachowywać. Są też kolejne "feldeggi", samiec błotniaka łąkowego, trochę mew armeńskich, czapla purpurowa oraz śpiewające dziwonie i wierzbówka. I gdybym tylko miał ze sobą zimową kurtkę, cieplejszą czapę i rękawiczki, mógłbym spędzić tu dłuższą chwilę, nie uciekając do auta chwilę po przejrzeniu okolicy z czystej przyzwoitości. Naprawdę, pogoda nas nie rozpieszcza - nie bez powodu rejon ten nazywany jest "Syberią Gruzji".
Myszołów wschodni (Buteo buteo vulpinus)
Myszołów wschodni (Buteo buteo vulpinus)
Pojedynek myszołowa wschodniego (Buteo buteo vulpinus) z jastrzębiem (Accipiter gentilis)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Jezioro eutroficzne w rezerwacie Sulda
Jezioro eutroficzne w rezerwacie Sulda
Kartsakhi
Jezioro eutroficzne w Kartsakhi
Kawka (Corvus monedula soemmerringii)
Pojedynek myszołowa wschodniego (Buteo buteo vulpinus) z jastrzębiem (Accipiter gentilis)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Jezioro eutroficzne w rezerwacie Sulda
Jezioro eutroficzne w rezerwacie Sulda
Kartsakhi
Jezioro eutroficzne w Kartsakhi
Kawka (Corvus monedula soemmerringii)
Po tym, co widziałem ubiegłego roku, jezioro Kartsakhi (drugie co do wielkości w Gruzji) nie rzuca mnie na kolana. Oba gatunki pelikanów, które gniazdują na wyspach po tureckiej stronie akwenu (granica przecina jezioro wpół), są oczywiście obecne, ale nie dość, że w mniejszej liczbie, to jeszcze trzymają się zdecydowanie dalej od gruzińskiego brzegu. Kolonia mew armeńskich jawi nam się tylko w postaci białych plamek w lunecie. Niespecjalnie korzystnego wrażenia nie są w stanie poprawić pojedyncza kazarka i czapla purpurowa. Próbujemy skrócić nieco dystans obserwacji i niedaleko posterunku granicznego zjeżdżamy nad brzeg jeziora. Zanim zdążymy na dobre rozstawić lunety, jest już przy nas auto straży granicznej - właśnie naruszyliśmy pas drogi granicznej, czy coś w tym guście. Panowie pogranicznicy są jednak na tyle uprzejmi, że na ewakuację dają nam aż cały kwadrans, który wykorzystuję na szybką penetrację pobliskiego trzcinowiska. Rezultat: dwie widziane wierzbówki - wreszcie, na tym wyjeździe! W okolicy jeziora namierzamy jeszcze parę dziwonii, po czym obieramy kierunek na Akhalkalaki.
Turcja na wyciągnięcie ręki
Potrzeszcz (Emberiza calandra)
Wierzbówka (Cettia cetti)
Nad jeziorem Kartsakhi
Czapla purpurowa (Ardea purpurea)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Świergotek łąkowy (Anthus pratensis)
Kartsakhi
Wierzbówka (Cettia cetti)
Nad jeziorem Kartsakhi
Czapla purpurowa (Ardea purpurea)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Świergotek łąkowy (Anthus pratensis)
Kartsakhi
Dzisiejszy dzień zatytułować można z powodzeniem "Śladami wyprawy z 2015 roku", bowiem kolejnym naszym celem będzie skalne miasto w Vardzia. Jednak zanim obierzemy kierunek na zachód, w Akhalkalaki próbujemy znaleźć kantor i restaurację. Z tym pierwszym nie ma w Gruzji większego problemu - dolary po przyzwoitym kursie zamieniamy w sklepie spożywczym ;). Z drugim jest nieco gorzej, bo z początku trafiamy do tureckiej restauracji, w której nie sposób dogadać w żadnym ze znanych nam języków, nie ma menu, stolików, a możliwe, że również jedzenia ;). Za drugim podejściem jest już nieco lepiej - w lokalu dostajemy kartę dań, ale jak się okazuje podczas składania zamówień... z sąsiedniej restauracji - tak dla lepszego efektu. Omlety i chaczapuri zostaną jednak przyrządzone i to w sposób bardzo udany. Dobrze, że oddając się przyjemnościom konsumpcji nie tracimy czujności, bo otrzymany rachunek opiewa na zbyt wysoką sumę. Kelnerka przeprasza i tłumaczy, że jest zakręcona z powodu wczorajszej historii - w lokalu stołował się naczelnik policji, który... ukradł jej ładowarkę od telefonu. Rzeczywiście, trauma uzasadniona. ;)
Ruiny twierdzy w Akhalkalaki
Chaczapuri
Wyjeżdżamy z Akhalkalaki i kierujemy się do zielonego wąwozu rzeki Paravani. Pomijając atrakcje natury krajobrazowo-przyrodniczej, w wąwozie znajduje się ciekawy pamiatnik bolszoje tiechniki - most z wagonu kolejowego - przejście nad wzburzonymi wodami Paravani tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;). Po 23 kilometrach dojeżdżamy do Khertvisi, gdzie skręcić musimy w lewo, do głębokiego wąwozu rzeki Mtkvari. Wejścia do kanionu strzeże - chyba jedna z ładniejszych (choć słabo rozreklamowana), a już na pewno jedna z najstarszych gruzińskich twierdz, której historia sięga co najmniej 985 roku (co odważniejsi historycy twierdzą, że czasów Aleksandra Macedońskiego!). Mury zamczyska są świetnym przykładem tego, jak na wyprawach łączyć można zwiedzanie z obserwacjami przyrody - podczas pół godzinnego buszowania po zakamarkach fortecy udaje mi się znaleźć gniazdo modraka i jaskółek skalnych, a także zobaczyć dwie białorzytki rdzawe, ortolana, kopciuszka i parę myszołowów wschodnich.
Oryginalny most na Paravani
Oryginalny most na Paravani
Twierdza Khertvisi
Twierdza Khertvisi
Twierdza Khertvisi
Niezwykle piękną doliną Mtkvari, dojeżdża się do Vardzia w jakieś pół godziny. Deficyt czasu - kotwicę zarzucić dziś chcemy w Bakuriani - znów nie pozwoli nam niestety zwiedzić fenomenalnego skalnego miasta - jednej z ikon Gruzji, którą ponownie oglądamy tylko z punktu widokowego zza rzeki. Szwajcarski ser, plaster miodu, kolonia brzegówek - patrząc na zabytek, do głowy przychodzi wiele skojarzeń ;). Wykuty w górskim masywie Eruszeti niesamowity kompleks komnat, tuneli i korytarzy, zaczął powstawać w czasach króla Jerzego III w 1185 roku i był pokłosiem królewskiego planu stworzenia fortecy, która broniłaby rubieży gruzińskich przed atakami ze strony Mongołów i sułtanatów tureckich. Śmiałe plany przerwała śmierć władcy - budowa ukończona została przez jego córkę, królową Tamarę, która zadecydowała o klasztornej przyszłości tego miejsca. W czasach największej świetności kompleks posiadał 13 kondygnacji, rozciągniętych na odcinku pół kilometra, na których znajdowało się 6000 skalnych komnat - mieszkanie dla żyjących tu na stałe 2 tysięcy osób, bądź schronienie dla nawet 60 tysięcy ludzi w chwilach agresji z zewnątrz. Znajdujące się tu pomieszczenia mieszkalne, gospodarcze, biblioteki oraz budowle sakralne (13 kościołów!), połączone były siecią zamaskowanych i skomplikowanych tuneli - bariera nie do pokonania dla licznych najeźdźców. Niestety, ludzka inwencja była niczym wobec potęgi żywiołu - trzęsienie ziemi z 1283 roku spowodowało, że 2/3 skały, na której znajdował się kompleks, runęło do wód Mtkvari, odsłaniając „zawartość” kompleksu i czyniąc ukryte kiedyś w skale jaskinie zewnętrznymi. Był to początek końca Vardzia, ponieważ bronić kompleksu, którego systemy obronne zostały poważnie naruszone, było zdecydowanie trudniej. W XV i XVI wieku nastąpiła seria najazdów tureckich i perskich, z których miasto wyszło obronną ręką – aż do 1551 r., kiedy podczas perskiej inwazji miasto zostało rozgrabione a jego mieszkańcy wymordowani. W następstwie tych wydarzeń, w 1578 roku kompleks opustoszał. Na renowację przyszło czekać blisko 400 lat. Nie był to jednak koniec pechowych wydarzeń - jeszcze w 1998 roku obfite ulewy spowodowały zawalenie się kolejnej ściany, Co ciekawe, pomimo wszystkich kataklizmów jakie ją spotkały, Vardzia jest nadal czynnym klasztorem - część skalnych mieszkań jest bowiem stale zamieszkanych przez mnichów, którzy opiekują się tym miejscem.
Skalne miasto Vardzia
Fotografujemy jeszcze tylko mewy armeńskie, odpoczywające na balustradach mostu nad Mtkvari i udajemy się w drogę powrotną do Akhalkalaki. Podczas przejazdu dzieje się niewiele - goni nas czas i musimy ograniczyć liczbę przystanków, jeśli kolejnej nocy nie chcemy spędzić w samochodzie. Wprawdzie jest godzina czternasta, a do celu mamy niecałe 100 kilometrów, ale w pamięci wciąż mam ubiegłoroczny przejazd 50 kilometrów katorgi dziurawymi wybojami (według mapy: droga wojewódzka!) z Akhalkalaki do Bakuriani - połowa tej trasy to ni mniej, ni więcej, górski trakt, przypominający szlak na Kasprowy od strony Doliny Jaworzynki. O 15:15 dojeżdżamy do wsi Aragvi, a to oznacza tylko jedno - koniec wygodnej jazdy na dziś. Pomimo niewygód idziemy jednak do przodu jak burza - może to kwestia mentalnego nastawienia się na najgorsze spowodowała, że droga nie była nam tak straszna. Klimat mijanych wsi na długo zapada w pamięć - mieszkańcy Kotelia czy Ghado daliby wiele, żeby mieszkać w takich warunkach jak ludność w regionie Kartsakhi (Ci, przynajmniej mają asfaltową drogę do miasta). W ciągu godziny i kwadransa docieramy do linii śniegu i serpentyn, które oznaczają początek, ostatniej tego dnia poważnej wspinaczki, na przełęcz Tskhratskaros (2454 m. n.p.m.), skąd nastąpi już ślimakowaty zjazd do Bakuriani. O tym, że jesteśmy już wysoko, świadczą (poza śniegiem i rzężeniem silnika) zmiany w składzie gatunkowym ptaków - kraski i pliszki czarnogłowe zostają zastąpione przez siwerniaki, świergotki polne i górniczki podgatunku penicillata.
Mewa armeńska (Larus armenicus)
Wąwóz Mtkvari
Aragvi - wieś na początku drogi wojewódzkiej do Bakuriani
Droga wojewódzka do Bakuriani
Wąwóz Mtkvari
Aragvi - wieś na początku drogi wojewódzkiej do Bakuriani
Droga wojewódzka do Bakuriani
Górniczek (Eremophila alpestris penicillata)
Szczygieł (Carduelis carduelis colchica)
Kiedy widmo ciepłej kolacji i wygodnego łóżka staje się już realne w perspektywie kilku godzin, natrafiamy na niespodziewaną przeszkodę. Może kilometr przed dojazdem do przełęczy droga jest zawalona grubą warstwą śniegu, pod którą przepływa na dodatek górski strumień. Śnieg plus błoto. Nie rokuje to zbyt dobrze, a jednak Paweł decyduje się iść na całość i... po chwili tkwimy już zakopani po osie w błotnisto-białej mazi... Żarty się skończyły, bo nie mamy nawet saperki. Trzeba jakoś wypchać auto na pochyły trawiasty stok obok ścieżki i próbować zawrócić. Tylko dokąd? Jeśli do Akhalkalaki, czeka nas 180 kilometrów objazdu przez Achalciche. Ale tym będziemy się martwić za chwilę - na razie wszystkie ręce zaangażowane zostają do pracy. Auto z początku nie rusza się nawet na metr, ale po jakimś czasie wchodzi w ślizg i zaczyna wydostawać się w pożądanym przez nas kierunku. W pewnym momencie koła łapią kamienie i auto wystrzeliwuje jak z procy, a ja tracę równowagę na błocie i wpadam nogami pod toczącego się Land Cruisera - wszystko trwa ułamki sekund, więc nawet nie rejestruję jakim sposobem udaje mi się odbić od ziemi i uniknąć zmiażdżenia nóg, ale wiem, że nieszczęście minęło mnie o parę centymetrów.
Koniec drogi...
No i zakopaliśmy się...
Przygotowywanie zjazdu
Z deszczu pod rynnę...
Skoro wydostaliśmy już z matni samochód, wszyscy żyjemy i mamy komplet kończyn, możemy zacząć przejmować się dalszą drogą. Dokładniej przyglądamy się mapie i wtedy pojawia się desperacki plan powrotu kilkunastu kilometrów do najbliższej wsi Modega i próby przedarcia się stamtąd do wsi Balanta, a dalej przez Chikharula, brzegiem jeziora Tabatskuri do nieosiągalnej główną drogą przełęczy. Na oko, jakieś 50 kilometrów... Pomysł niesie jednak pewne ryzyko. Nie wiemy, czy dojazd od Tabatskuri również nie będzie zasypany śniegiem. Ponadto, kilkukilometrowa droga z Modega do Balanta zaznaczona jest na mapie niepokojącą czarną, przerywaną linią, która w legendzie opisana jest jako unpaved seasonal track - może być nieciekawie, ale z drugiej strony nie mamy nic do stracenia. W Modega wzniecamy niemałe poruszenie, kiedy parkujemy w pobliżu grupki ogorzałych górali i wychodzimy do nich z mapą. Co do interesujących nas kwestii, zdań jest co najmniej tyle, ilu dyskutantów, ale w końcu udaje nam się ustalić, że droga do Balanta jest przejezdna, a z Tabatskuri na przełęcz ljudi magut toże jezdit - oby nie tylko na osłach.
W obliczu drogi z Modega do Balanta, która okazuje się być regularnym kartofliskiem, trasa z Akhalkalaki do Bakuriani jest autostradą. Jedziemy naprawdę powoli, a parę razy wywraca nam wnętrzności do góry nogami i odbijamy się głowami od sufitu kabiny. Zaraz, zaraz - jak to powiedział mechanik? Unikajcie wybojów! Mógł równie dobrze zakazać nam wjazdu do Gruzji. Dobry Boże, niech to się już skończy. W Chikharula droga się nieco poprawia, co oznacza, że nie grozi nam już wypadnięcie z pojazdu przez dach, ale urwanie koła - jak najbardziej. W Tabatskuri - kolejnej wsi zamieszkanej przez Ormian - znajdujemy nawet otwarty sklep spożywczy, ale z asortymentem z czasów reglamentacji żywności na kartki. Kupujemy jakieś soki i batony na czarną godzinę, bo za nas dojazd do cywilizacji stale nie można ręczyć. Ściemnia się już, kiedy osiągamy brzeg jeziora Tabatskuri, na którym wypatrujemy uhli z wyspowej populacji lęgowej. Nie udaje się - musi nas zadowolić widok trzech mew żółtonogich w kolonii mew armeńskich. Jakoś przed dwudziestą, pojawiają się wreszcie przed nami światełka posterunku wojskowego na przełęczy Tskhratskaros - dzięki Ci Panie. Kontrola trwa dobry kwadrans, ale w końcu zostajemy przepuszczeni - jeszcze tylko 15 kilometrów serpentyn 750 metrów w dół i będziemy w Bakuriani. Przejazd wąską ścieżyną w ciemnościach zajmuje dobrą godzinę, ale najważniejsze, że dojeżdżamy do celu w jednym kawałku. W dynamicznie rozwijającym się Bakuriani - jednym z dwóch największych ośrodków narciarskich w Gruzji, które aspiruje do miana kurortu o europejskim standardzie - hoteli jest dostatek, ale ponieważ większość z nich to ekskluzywne budowle, znaleźć w miarę tani nocleg nie jest łatwo. Kiedy po kolejnej nieudanej próbie jesteśmy zdesperowani do tego stopnia, żeby zapłacić o wiele więcej, niż nakazuje przyzwoitość, znajdujemy Bakuriani House Hotel. Oficjalnie otwarte dopiero od jutra, ale jeśli nie będzie nam przeszkadzać brak wi-fi, możemy się tu przespać za rozsądną cenę. Internet w ostateczności też się "znajduje", ale dziś i tak nikt nie ma już siły z niego korzystać. Poduszko i kołdro, pójdź w me ramiona!
Balanta
Chikharula
Chikharula
Tabatskuri
Tabatskuri
Jezioro Tabatskuri
Jezioro Tabatskuri
Jezioro Tabatskuri
* * *
W zasadzie, to korzystając z dobrej passy, moglibyśmy przejechać wczoraj przynajmniej do Borjomi, ale na liście życzeń mamy jeszcze jeden gatunek - kowalika tureckiego. Ubiegłoroczną ekipą widzieliśmy dwa ptaki właśnie w Bakuriani - późna pora obserwacji nie pozwoliła jednak wtedy na wykonanie jakiejś przyzwoitej dokumentacji - Marian nie jest zatem jedynym, któremu nie brakuje motywacji do porannego wstawania. Kawa i herbata napełniają nas energią do poszukiwań - ta jednak pryska, kiedy wychodzimy do samochodu. Nasze problematyczne lewe tylne koło ma absolutnego flaka. Ponieważ o tej porze nigdzie nie znajdziemy wulkanizacji, pozostaje nam tylko zmiana koła (na szczęście nie zgubiliśmy go podczas wczorajszego Rajdu Tabatskuri). Na domiar złego czynności tej towarzyszy niemały deszcz - jako, że w każdej sytuacji staram się szukać pozytywów, tym razem zauważam, że było to chyba ostatnie chmurzysko, które zepsuło tego poranka nasze humory. Zaczyna się przejaśniać.
Rzeczywiście. Kiedy parkujemy w pobliżu lasu na kowalika, jest już zupełnie przyjemnie. Do pełni szczęścia brakuje teraz tylko ptaków. Zaczyna się dobrze - do listy gatunkowej dopisujemy gila, mysikróliki, dzięcioła dużego, kulczyka, pełzacza leśnego, czyże oraz krzyżodzioby świerkowe (co najmniej 17 osobników!). Wreszcie można się przyjrzeć świstunce kaukaskiej, których jest tutaj naprawdę sporo. W końcu podchodzimy świerki, na których ubiegłego roku obserwowaliśmy poszukiwane ptaki. Paweł ma wątpliwości, czy to na pewno to samo miejsce, ale na szczęście w porę rozwiewa je... sam kowalik! Choć wątpliwości co do oznaczenia nie mamy, ptak na chwilę pojawia się w koronie świerka... i znika. Marian ma "skobla", a my znikomą satysfakcję - nie po to tarabaniliśmy się tutaj pół wczorajszego dnia! Dochodzimy do słusznego wniosku, że skoro gatunek ten znajduje tutaj optymalny biotop, musi być go więcej. Strzał w dziesiątkę. Podchodzimy z 200 metrów wyżej i znajdujemy kolejne dwa ptaki, które przylatują do nas w reakcji na stymulację głosową. Niestety, na tym ich współpraca się kończy. Raz, czy dwa udaje mi się przez sekundę dostrzec dużą rdzawą plamę i czarną czapeczkę - znaki rozpoznawcze - a przez pozostały czas obserwacji ptaki skutecznie kryją się w gąszczu zieleni. Kolejny kowalik odzywa się 100 metrów dalej, ale historia znów się powtarza - przyczyny są nam bliżej nieznane, ale chyba nie ma sensu dalej szlifować tego tematu w Bakuriani, skoro mamy jeszcze awaryjne miejsca w Borjomi oraz Khashuri. Nachodzi nas ochota na śniadanie w odwiedzonym rok wcześniej lokalu przy głównej ulicy handlowej. Niestety, czynne dopiero od późnego popołudnia, ale w tym samym budynku znajduje się kolejna knajpka. Chaczapuri może nie jest z górnej półki (Akhalkalaki postawiło wysoko poprzeczkę), ale smażona baranina z jajkiem i warzywami zadowala nawet najbardziej wybrednych. Po takich delikatesach można ruszać do Borjomi!
Kowalikowy las w Bakuriani
Bakuriani
Bakuriani
Śniadanie:)
Drogą między zielonymi wzgórzami dojeżdżamy do Borjomi. Słynący z walorów uzdrowiskowych i wody mineralnej kurort, przecięty na pół szerokim nurtem Mtkvari (tej samej, wzdłuż której podróżowaliśmy do Vardzia), stylowo jest dość niejednoznaczny - z jednej strony domy z wielkiej płyty, z drugiej piętrowa zabudowa rodem z Alaski czasów Gorączki Złota. W samo południe zatrzymujemy się w pobliżu dworca kolejowego Borjomi Parki, naprzeciw którego zlokalizowany jest ładny, niewielki park zdrojowy, znany pod nazwą "Ogrodów Meraba Kostavy" (nazwany tak na cześć gruzińskiego opozycjonisty antykomunistycznego) - kolejne miejsce na muchołówkę półobrożną... i kolejne miejsce skąd wychodzimy z pustymi rękami...
W drodze do Borjomi
Borjomi
Ogrody Meraba Kostavy
Ogrody Meraba Kostavy
Ostatnia deska ratunku to dolina potoku Likaniskhevi, gdzie rozpoczęliśmy poszukiwania ptaków ubiegłego roku. Bez muchołówki i bez kowalika, ale skoro to takie "pewne miejsce", nie można tam chyba polec dwa lata z rzędu? Nie przewidując takich problemów z oboma gatunkami, przed wyjazdem nie przygotowaliśmy nawet współrzędnych tego miejsca, więc właściwego skrętu w jedną z ciasnych uliczek odchodzących na północ od trasy Borjomi-Achalciche, szukamy bardziej na wyczucie. Na szczęście pamięć nas jeszcze nie zawodzi - udało się. Chwilę później parkujemy na polanie, przy której rozpoczyna się niebieski, 17-kilometrowy szlak, prowadzący do schroniska Lomismta. Oczywiście, 17 kilometrów pokonywać nie chcemy - ptaki powinny być obecne na pierwszym kilometrze ścieżki. Powinny być - dobrze powiedziane. Muchołówki półobrożne należy chyba spisać na straty - najwyraźniej ich nieobecność nie wynika z tego, że szukamy w złych miejscach. Na kowaliki, najwyraźniej należy podejść dużo wyżej, a na to nie mamy już czasu. Zanim zawrócimy do auta, z Krzyśkiem poświęcamy chwilę na fotografowanie muchołówek małych i świstunek kaukaskich. W drodze powrotnej obserwujemy jeszcze pleszkę podgatunku samamisicus oraz polujące nad pastwiskiem jaskółki skalne, trzmielojada i myszołowa wschodniego.
Na szlaku doliną Likaniskhevi
Na szlaku doliną Likaniskhevi
Świstunka kaukaska (Phylloscopus nitidus)
Podczas sesji zdjęciowej muchołówek małych gubimy Mariana. Spotykamy się w drodze do auta, a na powitanie Marian częstuje nas pięknymi kadrami... kowalika tureckiego! Są bliżej niż się spodziewaliśmy - na niewielkim kopcu, po drugiej stronie mijanego przez nas pastwiska. Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzać. Parę minut później wspinam się już z Pawłem i Krzyśkiem po stromym, gęsto porośniętym stoku - przedrzeć się jest chwilami naprawdę ciężko. Dodatkową komplikacją są sterty mokrych liści, pokrywających całe zbocze - dwóm krokom wprzód, odpowiada jeden wstecz. Wreszcie słyszymy kowalika - jest blisko nas, tylko jak wydobyć go wzrokiem z tej gęstwiny? Jest! Jest! Próbuje znaleźć lukę między gałęźmi, przez którą przebiłby się mój autofokus, ale z miejsca, w którym stoję, nie mam najmniejszych szans. Krzysiek coś tam pstryknął, ale to stale nie to. Podchodzimy nieco wyżej - poprawia się perspektywa, ale pole widzenia zwęża się jeszcze bardziej. Kowalik pojawia się tym razem na suchej gałęzi na prawo od nas. Po chwili zauważamy, że on ma tutaj dziuplę! Miejsca na włożenie obiektywu jest tak akurat... na jeden obiektyw - a przecież jest nas, fotografujących, dwóch. Przede mną niewielkie drzewko, której gałęzie tworzą obiecującą drabinkę - ryzyk fizyk. Podnoszę się jakiś metr - gałąź widzę dobrze, ale kowalik akurat się schował. Próbuję zachować równowagę, jednocześnie wstrzymując oddech, a ptak jak na złość zrobił sobie dłuższą przerwę w wizytowaniu gałęzi. Wrócił! Ustawiam ostrość i... gałąź pode mną pęka z głośnym trzaskiem - ląduję w mokrych liściach, a kowalik płoszy się. Ale wróci, wróci na pewno. Próbuję jeszcze raz, wybierając grubszy konar jako podporę. Jest! Migawka strzela raz za razem. Sprawdzam wyświetlacz - jest dobrze. W euforii zaliczam jeszcze jedno lądowanie na plecach. Do auta wracamy podrapani, mokrzy, ale usatysfakcjonowani. Jeśli to był ostatni ptasi akcent wyprawy, trudno było o lepsze zakończenie.
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
W Borjomi robimy ostatnie zakupy, a następnie, wijącą się pomiędzy lesistymi wzgórzami drogą, kierujemy się na północ. Ku naszemu zaskoczeniu natrafiamy jeszcze na przydrożne stragany z czurkczelami, których nie spotykaliśmy dotąd tak daleko na zachód - Paweł daje nam piękny i zwycięski pokaz targowania. Z satysfakcją używam sobie ostatnich chwil spędzonych za kierownicą w Gruzji, zawstydzając kolejnych kierowców polotem w używaniu klaksonu. Na rondo w Khashuri wpadam wymuszając pierwszeństwo na wszystkich czterech pasach, czym zdobywam uznanie wszystkich użytkowników drogi. Na drogowskazie pojawia się Kutaisi - bezlitosny zwiastun zbliżającego się końca wyprawy. Z terenem żegnamy się obserwując zachód słońca nad pięknie meandrującą rzeką Kvirila. Tak jak byłem o tym przekonany rok temu, tak i teraz jestem pewien, że to nie ostatni gruziński zachód słońca w moim życiu.
Przystanek autobusowy w Borjomi
Zachód słońca nad rzeką Kvirila
Zachód słońca nad rzeką Kvirila
Most nad Kvirila
Most nad Kvirila
Kvirila
Czas na ostatnie szaleństwo. Nie bez problemów - gdzieniegdzie w Gruzji nie znają pojęcia "drogowskaz" - trafiamy do centrum Kutaisi. Miejsce do parkowania znajdujemy w pobliżu placu Agmaszenebeliego, pełniącego funkcję wielkiego ronda i stanowiącego serce miasta. Paru rozbawionych Gruzinów od razu nas zagaduje, a my wykorzystujemy sytuację, żeby uzyskać rekomendację jakiegoś miejsca w pobliżu, gdzie można dobrze zjeść. Zadowolić ma nas Pub Barca. Lokal z czterema telewizorami okazuje się być żywą strefą kibica. Żywiołowy kelner zachwala poszczególne pozycje w menu z takim zapałem, że każdy zamawia po dwa dania z dodatkami. Poczciwiec zgadza się też udostępnić nam swój telefon, abyśmy nie poszli w koszty dzwoniąc do Zury, który - jak się okazało po podłączeniu do wi-fi, dobija się na mojego maila od wczoraj, żeby ustalić godzinę spotkania na lotnisku. W międzyczasie jednak zmienia się sytuacja. Zura przemawia do mnie takim głosem, jakby ktoś doniósł mu, że wieziemy mu Land Cruisera na lawecie, ale na szczęście nie jest to spowodowane, a jego awersją do nas, a przeziębieniem. W każdym razie, nie pojawi się po odbiór auta, które mamy zostawić przed terminalem z kluczykami w schowku. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy.
Danie główne "ostatniej wieczerzy" w Kutaisi
Kutaisi - plac Agmaszenebeliego
O drugiej nad ranem wypełniamy ostatnie instrukcje Zury, a trzy godziny później opuszczamy gruzińską ziemię. Powstrzymując się tym razem od, jak zwykle następujących w takich chwilach nostalgicznych wynaturzeń, podsumować muszę wyprawę jako bardzo udaną. Poza wróblem krótkopalcowym (zbyt wcześnie) i muchołówką półobrożną (zbyt późno?) zrealizowaliśmy nasz plan z gratisami w postaci sieweczek pustynnych i gilaków bladych. Odwiedziliśmy całą gamę arcyciekawych miejsc, które wciąż jeszcze słabo poznane są pod kątem ptaków - wierzę, że podsumowująca nasz wyjazd relacja przyczyni się do jeszcze większej popularności krajów Kaukazu i Zakaukazia jako destynacji wypraw birdwatcherskich. Zarówno Gruzja, jak i Armenia są warte dokładnego poznania - niezapomniane wrażenia "gwarantiren"!
Lista wyprawy (wielkimi literami moje "życiówki) - 242 gatunki (wg kolejności systematycznej): kazarka rdzawa, krzyżówka, krakwa, rożeniec, płaskonos, cyranka, głowienka, hełmiatka, podgorzałka, czernica, sterniczka, cietrzew kaukaski, ułar kaukaski, UŁAR KASPIJSKI, frankolin obrożny, góropatwa azjatycka, derkacz, przepiórka, zausznik, perkozek, perkoz dwuczuby, perkoz rdzawoszyi, pelikan różowy, pelikan kędzierzawy, kormoran, kormoran mały, ślepowron, czapla złotawa, czapla modronosa, czapla biała, czapla siwa, czapla purpurowa, bocian biały, bocian czarny, ibis kasztanowaty, warzęcha, orłosęp, sęp płowy, sęp kasztanowaty, ścierwnik, orzeł przedni, orzeł cesarski, orlik krzykliwy, orlik grubodzioby, gadożer, orzełek, kania czarna, błotniak stawowy, błotniak łąkowy, błotniak stepowy, kurhannik, myszołów "wschodni" podg. vulpinus, trzmielojad, krogulec, jastrząb, krogulec krótkonogi, pustułka, pustułeczka, kobuz, sokół wędrowny, wodnik, kropiatka, kokoszka, łyska, żuraw, ostrygojad, szczudłak, żwirowiec łąkowy, sieweczka rzeczna, sieweczka obrożna, sieweczka morska, SIEWECZKA PUSTYNNA, siewnica, czajka, CZAJKA STEPOWA, biegus zmienny, biegus krzywodzioby, biegus płaskodzioby, biegus mały, biegus malutki, łęczak, samotnik, brodziec piskliwy, terekia, krwawodziób, brodziec śniady, kwokacz, brodziec pławny, rycyk, kszyk, batalion, śmieszka, mewa cienkodzioba, mewa armeńska, mewa żółtonoga, mewa mała, rybitwa białoczelna, rybitwa krótkodzioba, rybitwa rzeczna, rybitwa czarna, rybitwa białoskrzydła, rybitwa białowąsa, gołąb skalny, grzywacz, turkawka, sierpówka, synogarlica senegalska, kukułka, pójdźka, syczek, lelek, jerzyk, jerzyk alpejski, dudek, zimorodek, żołna, ŻOŁNA MODROLICA, kraska, dzięcioł zielony, dzięcioł duży, dzięcioł białoszyi, krętogłów, skowronek, dzierlatka, lerka, skowrończyk krótkopalcowy, skowrończyk mały, kalandra szara, KALANDRA DWUPLAMISTA, górniczek, brzegówka, jaskółka skalna, dymówka, oknówka, świergotek polny, siwerniak, świergotek drzewny, świergotek rdzawogardły, pliszka siwa, pliszka żółta, pliszka cytrynowa, pliszka górska, pluszcz, pokrzywnica, płochacz halny, PŁOCHACZ PSTRY, rudzik, słowik rdzawy, drozdówka rdzawa, podróżniczek podg. magna, IRANKA, pleszka podg. phoenicurus i samamisicus, kopciuszek podg. ochruros i semirufus, PLESZKA KAUKASKA, białorzytka, białorzytka płowa, białorzytka rdzawa podg. melanoleuca, białorzytka pstra, BIAŁORZYTKA BIAŁOGRZBIETA, ZŁOTORZYTKA PERSKA, pokląskwa, kląskawka, kląskawka syberyjska, śpiewak, paszkot, kos, drozd obrożny podg. amicorum, modrak, nagórnik, jarzębatka, kapturka, cierniówka, piegża, lutniczka wschodnia, POKRZEWKA KASPIJSKA, rokitniczka, tamaryszka, strumieniówka, wierzbówka, trzcinniczek, trzcinniczek kaspijski, trzciniak, zaganiacz blady, ZAGANIACZ PUSTYNNY, piecuszek, świstunka gruzińska, świstunka kaukaska, mysikrólik, strzyżyk, muchołówka szara, muchołówka mała, bogatka, sosnówka, modraszka, sikora uboga, SIKORA ŻAŁOBNA, raniuszek, wąsatka, remiz, kowalik, kowalik turecki, kowalik skalny, KOWALIK DUŻY, pomurnik, pełzacz leśny, dzierzba czarnoczelna, gąsiorek, dzierzba rudogłowa, sójka podg. krynicki i atricapillus, kawka, wrończyk, wieszczek, gawron, wrona siwa, kruk, szpak, pasterz, wilga, wróbel, mazurek, wróbel skalny, zięba, makolągwa, rzepołuch podg. brevirostris i flavirostris, szczygieł, dzwoniec, czyż, kulczyk, kulczyk królewski, gil, krzyżodziób świerkowy, dziwonia, dziwonia kaukaska, gilak pustynny, gilak blady, ortolan, TRZNADEL SKALNY, trznadel czarnogłowy, trznadel, potrzeszcz, głuszek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz