Ale wróćmy do teraźniejszości...
Gęsta sieć punktów widokowych - El Mirador - to naprawdę świetna instytucja, która pozwala zmotoryzowanemu turyście przystanąć w celu kontemplowania, inaczej niedostępnych widoków. W przypadku Mirador de la Grimona, ktoś jednak słabo uwzględnił pragnienia osób nadjeżdżających z zachodu, bowiem żeby dostać się na mały placyk parkingowy zmuszeni jesteśmy zatamować ruch i przedrzeć się przez rafę w postaci podwójnej ciągłej linii na jezdni, co jak nietrudno przypuszczać, nie budzi wielkiej sympatii wśród lokalnych posiadaczy klaksonów... tzn, samochodów - czasem naprawdę mam wątpliwości, z posiadania czego Hiszpanie czerpią większą radość. Z punktu rozpościera się ładny widok na łuk urwistego wybrzeża, zakończony cyplem Punta del Guindastes. My ustawiamy się jednak plecami do tego krajobrazu i wysoko zadzieramy lunety - tak, aby dojrzeć najwyższe partie wrzośców drzewiastych i wawrzynów, porastających wznoszący się pionowo nad jezdnią stok. Nie mija kilka minut, kiedy namierzamy pierwszego gołębia laurowego - ptaka widzimy najpierw w locie - podczas którego, nawet z dalszego dystansu, rzuca się w oczy szeroki kremowy pasek końcowy na sterówkach - a następnie namierzamy go ponownie na zwalonym, uschniętym drzewie. W lunetach ładnie widoczne jest jego purpurowe upierzenie, ale pewien dyskomfort budzi fakt, iż nie ma on ładnej, metalicznie połyskującej na zielono głowy - bo i nie ma na niej zbytnio co połyskiwać, skoro to najwyraźniej młody osobnik, nie posiadający piór na czole i częściowo boku głowy, przez co przypomina bardziej sępnika różowogłowego, niż gołębia... Na szczęście, po kilkudziesięciu minutach, podczas których obserwujemy nasze pierwsze kanarki, polujące pustułki canariensis i liczne gołębie skalne, namierzamy "pełnowartościowego" osobnika, który przysiadł na innym suchym drzewie - w zasadzie to znalezienie gołębia siedzącego w gęstej koronie drzewa, byłoby z tej odległości mało realne. Może właśnie dlatego nie widzimy, bardziej skrytych gołębi kanaryjskich?

Widok z Mirador de la Grimona
Szukamy gołębi
Gołębiowe lasy
Gołąb laurowy (Columba junoniae)
Gołąb laurowy (Columba junoniae)
Kiedy przez dłuższą chwilę nic się w tej materii nie zmienia, postanawiamy spróbować szczęścia w innym miejscu, przy znajdującym się zaledwie 2 kilometry prędzej, Mirador Barranco de Ruiz. Punkt widokowy oferuje ładny widok na wejście do - niestety mało przystępnego dla pieszego turysty i mocno zalesionego wąwozu. Z tej strony udaje nam się dostrzec jedynie, gniazdujące na półkach skalnych gołębie skalne. Nie brakuje też pustułek i kanarków, a ponadto mamy szansę przyjrzeć się, hasającej po parkingu pliszce górskiej podgatunku canariensis, która wyróżnia się dużą ilością bieli na trzeciorzędówkach oraz znikomymi jasnymi akcentami na głowie. Jest też piżmówka - Hiszpanie dość mocno upodobali sobie niegdyś wzbogacanie natury o gatunki egzotyczne i to tylko jedna z wielu tego konsekwencji...
Mirador Barranco de Ruiz
Pliszka górska (Motacilla cinerea canariensis)
Świstunka kanaryjska (Phylloscopus canariensis)
Z mapy wynika, że wąwóz rozciąga się w kierunku południowym, na odcinku ponad dwóch kilometrów - może z jego drugiej strony, będzie okazja wypatrzeć gołębia kanaryjskiego? Żeby jednak tam trafić, zmuszeni jesteśmy cofnąć się ponownie na wschód i po sześciu kilometrach odbić na Los Realejos, gdzie rozpoczyna się dziesięciokilometrowa wspinaczka po krętej jak węgorz drodze numer 342, Mniej więcej w jej połowie, przystajemy na godzinę na kolejnym mirador - El Lance, którego nie sposób minąć, za sprawą łatwo zauważalnego posągu jednego z władców Guanczów - menceya Bentora, który wolał rzucić się z tego miejsca w kilkusetmetrową przepaść, niż dać się pojmać hiszpańskim konkwistadorom. Widok na Dolinę Orotava z platformy widokowej przy parkingu robi wrażenie... Zwraca uwagę ogromne zagęszczenie budowli - praktycznie każde miejsce, które dało się w jakiś sposób zabudować, jest zagospodarowane - średnia gęstość zaludnienia na Tenerife wynosi aż 437 osób na kilometr kwadratowy, a całą wyspę zamieszkuje około 890 tysięcy ludzi. Las porastający skały nad nami jest chyba zbytnio przerzedzony jak dla gołębi kanaryjskich, ale nie zaszkodzi się rozejrzeć. Nasze zaangażowanie zostaje wynagrodzone obserwacją świetnego pojedynku powietrznego sokoła wędrownego z pustułką canariensis (jakież one są ciemne, w porównaniu do naszych!), dość ładnie oświetlonych świstunek kanaryjskich oraz modraszek kanaryjskich podgatunku teneriffae. Dłuższą chwilę przyglądamy się drapolowi, zawisającemu nad górami, który z kilku bardziej poważnych gatunków zdegradowany zostaje ostatecznie do zwykłego myszołowa. No, może nie aż tak "zwykłego", bowiem to też podgatunek - insularum. Marian ma nawet impresję gołębia kanaryjskiego przelatującego doliną Orotavy, ale przyjęliśmy zasadę, że "nie ma zdjęcia, nie ma ptaka" :). Dla podniesienia morale, w "miradorowym" barze zakupujemy pelota de gofio - kruche placki wykrajane z masy, powstałej po zmieszaniu wody z gofio (kanaryjską mąką, której ziarna zbóż - przeważnie jęczmienia lub kukurydzy, są prażone przed smażeniem), z dodatkiem miodu i bakalii. Typical canarian - zachwala wąsaty sprzedawca - typical jest też więc cena: prawie 1,5 euro za sztukę. No, ale jakoś się przy życiu utrzymywać trzeba. A placuszki dość dobre i pożywne!

Statua menceya Bentora na Mirador El Lance
Widok na Dolinę Orotavy z Mirador El Lance
Modraszka kanaryjska (Cyanistes teneriffae teneriffae)
Modraszka kanaryjska (Cyanistes teneriffae teneriffae)
Sokół wędrowny (Falco peregrinus)
Sokół wędrowny (Falco peregrinus) i pustułka (Falco tinnunculus canariensis)
Pustułka (Falco tinnunculus canariensis)
Mirador El Lance
Widok na Dolinę Orotavy z Mirador El Lance



Mijamy Icod el Alto i zaczynamy rozglądać się za miejscem parkingowym, z którego dałoby radę objąć wzrokiem południową część Barranco de Ruiz. Początkowo zatrzymujemy się na wąskim poboczu krętej drogi, ale pomysł wydaje się być dość karkołomny - zwłaszcza, kiedy uruchomi się wyobraźnię. Chwilę potem, 200 metrów dalej znajdujemy parking z prawdziwego zdarzenia ;). Odchodzą z niego dwie ścieżki - ta, wyglądająca bardziej obiecująco, prowadzi jakby na dno wąwozu, ale niestety urywa się po niecałych 100 metrach. Na rekonesans wybieramy więc drugą, która wiedzie szczytem urwiska, na zachodniej flance Barranco de Ruiz. Wąwóz robi niesamowite wrażenie - porastająca go bujna roślinność, jest jakby skrawkiem dżungli, wyciętym z krajobrazu środkowej Afryki. Już po wejściu na ścieżkę, niektórzy z nas zauważają przelatujące w głębi wąwozu - tymczasem niezidentyfikowane gołębie! Musimy znaleźć lepsze miejsce do obserwacji, gdzie widoku nie będą nam przesłaniać drzewa. Po przejściu stu metrów dochodzimy do małych odstojników na wodę, położonych w pobliżu gęstych zakrzaczeń i pól uprawnych - miejsce idealne na wszelkiej maści wróblaki, które mają tu zarówno schronienie, jak i dostęp do wody - pomiędzy wszędobylskimi kanarkami i świstunkami kanaryjskimi, zauważamy trzy pokrzewki aksamitne podgatunku leucogastra. Wystarczyło podnieść głowy do góry, żeby dostrzec polującego krogulca podgatunku granti oraz parę pustułek canariensis. Chwilę później, na nogi stawia nas głos kontaktowy mysikrólika teneriffae (tajemnicą poliszynela jest fakt, że to praktycznie już osobny gatunek), dochodzący z niewielkiej kępy iglaków na krawędzi urwiska. Za Chiny nie udaje się go jednak dostrzec, ani zmusić do wyściubienia dzioba. Trudno - zwłaszcza, że Adam, który został w tyle, krzyczy coś o gołębiach ;). Wracamy do niego i dowiadujemy się, że z miejsca, w którym stoi, co rusz to widać latające daleko w dole ptaki. Jakby na potwierdzenie, zauważamy gołębia laurowego i... kilka gołębi kanaryjskich, zlatujących z drzew porastających przeciwległą ścianę Barranco de Ruiz. Nawet z tak sporej odległości, bardzo dobrze widoczne są diagnostyczne ogony obu gatunków - połyskujący bielą ogon gołębia laurowego oraz "trzmielojadowy", przecięty wszerz jasną i ciemną pręgą ogon gołębia kanaryjskiego. Wygląda na to, że ptaki wykonują tu loty tokowe, bo okazje do obserwacji kolejnych osobników trafiają się co kilka minut. Wszystkie wyglądają jednak bardzo podobnie - poszczególne przeloty, ze względu na ograniczone pole widzenia, są dla nas widoczne przez krótką chwilę - a to znaczy, że zapomnieć można o lepszej dokumentacji. W sumie, realizujemy jednak nasz główny cel tego dnia: zobaczyć oba endemiczne gołębie. Łącznie widzimy 3-4 gołębie laurowe oraz co najmniej 20 kanaryjskich! Tym samym, Barranco de Ruiz urasta do rangi, być może najpewniejszego miejsca do obserwacji gołębia kanaryjskiego, w konfrontacji z którym, wielu ptasiarzy odwiedzających Tenerife, zalicza sromotną porażkę.

Barranco de Ruiz - widok od strony południowej
Krogulec (Accipiter nisus granti)
Gołąb laurowy (Columba junoniae)
Gołąb kanaryjski (Columba bollii)
Sokół wędrowny (Falco peregrinus)
Zabudowa mieszkalna w okolicy Icod el Alto
Na dziś jesteśmy już spełnieni - pozostałe cztery i pół godziny dnia poświęcić możemy na luźniejsze zwiedzanie okolicy i powrót do domu nieco okrężną drogą, przez Puerto de La Cruz. Pierwszy wybór kolejnego przystanku jest oczywisty - jakieś piętnaście kilometrów na wschód od Icod el Alto położone jest jedno z najładniejszych miast na wyspie, od którego nazwę wzięła cała dolina, widziana przez nas z Mirador El Lance - Orotava. Znalezienie miejsca do parkowania w ciasno zabudowanych okolicach centrum, obstawionego ponadto zakazami wjazdu oraz zatrzymywania się, jest zadaniem doprawdy karkołomnym - cenną wskazówką dla odwiedzających miasteczko niech będzie zatem fakt, że pojazd można zostawić za darmo na niewielkim placyku, na który wjechać da się bramą, znajdującą się na wprost największego zabytku Orotavy - Casa de los Balcones. Miejscowość w idealny sposób pozwala poznać kulturę Tenerife z czasów pierwszych konkwistadorów. Wizytówką tego miejsca są piękne, kolorowe fasady barokowych domów i pałaców, należących niegdyś do hiszpańskiej szlachty - nowobogackich spadkobierców fortun przywiezionych z Nowego Świata. Tym, co przykuwa uwagę, są własnie długie i misternie zdobione balkony tekowe, które zachowały się w całym śródmieściu. Najbardziej spektakularnymi balkonami poszczycić się mogą właśnie Casa de los Balcones z 1632 roku oraz położony naprzeciw Casa del Turista z 1590 roku. Będąc na Calle San Francisco, przy której znajdują się wspomniane budynki, warto przejść się 150 metrów w górę (na południe), do miejsca gdzie ulica zmienia nazwę na Calle Doctor Domingo Gonzalez Garcia, przy której stoi szereg XVII i XVIII wiecznych młynów, wykorzystywanych do mielenia ziarna, niezbędnego przy wyrobie gofio. Podążając w dół ulicy, spacerując zaułkami przepełnionymi imponującymi rezydencjami, dojść można z kolei do Casa Consistorial - dwukondygnacyjnego ratusza z końca XIX wieku (przypominającego jakąś kolonialną rezydencję gubernatora) oraz XVIII-wiecznej Iglesia de Nuestra Señora de la Concepción, stanowiącej najznakomitszy przykład architektury barokowej na wyspach. Spektakularną świątynię - nie bez powodu nazywaną tutaj przez wszystkich "Katedrą" - wyróżnia piękna kopuła mieniąca się w słońcu różowym tynkiem i czerwonymi dachówkami. Wewnątrz znaleźć można kilka ciekawych kaplic, ołtarzy oraz wykonane z marmuru tabernakulum genueńskiego artysty Giuseppe Gagginiego.

Casa de los Balcones
Draceny przy Calle San Francisco
Casa Consistorial
Iglesia de Nuestra Señora de la Concepción
Iglesia de la Inmaculada Concepción


Zanim opuścimy Orotava, rozglądamy się chwilę po okolicy naszego placu parkingowego, do czego zachęcają nas bujnie kwitnące zadrzewienia, rozbrzmiewające śpiewem ptaków. Najwięcej jest tu kanarków oraz wróbli śródziemnomorskich, ale znajdujemy też modraszkę kanaryjską i dwie kapturki. Nad nami przelatuje ponadto sokół wędrowny. W zasadzie opuszczalibyśmy Orotava w odprężonych nastrojach, gdyby nie jedna dramatyczna sytuacja - na wyboistym podjeździe na Calle San Francisco przeszywa nas nagle dźwięk tłuczonego szkła i łomot wypadających z auta rzeczy - nie wiedzieć czemu, otworzył się nasz bagażnik... Serca mamy w gardłach, bowiem chyba każdemu z nas stanęły przed oczyma obrazki porozbijanych lunet i aparatów, ale "na szczęście" cały impet uderzenia przyjęły na siebie wypełnione po brzegi torby z zakupami, które poczyniliśmy przed wjazdem do Orotavy. Mogło być gorzej, ale udaje nam się ewakuować bagaże, zanim zalewa je potok czerwonego wina. Widok, jaki pozostawiamy po sobie, odwiedzającym to miejsce w niedalekiej przyszłości może sugerować, że odbywała się tu corrida. Tymczasem, trzeba będzie tylko uzupełnić zapasy na kolację.




Kanarek (Serinus canaria)
Kolejny przystanek w drodze do kwatery urządzamy w położonej o pół godziny drogi od Orotavy, miejscowości Icod de los Vinos. Główną atrakcją miasteczka otoczonego pasem winnic jest najstarsza i największa (16 metrów) na Świecie, przynajmniej tysiącletnia dracena - bardzo rzadki i endemiczny gatunek archipelagu Wysp Kanaryjskich. Drago Milenario - "tysiącletnie drzewo" - wbrew pozorom ma najpewniej "zaledwie" około 600 - 800 lat, co jednak jest niemożliwe do precyzyjnego ustalenia, bowiem drzewa tego gatunku nie posiadają jednolitego pnia oraz słojów. Guanczowie, przypisywali dracenom właściwości magiczne oraz lecznicze. Nic więc dziwnego, że to właśnie pod draceną obradowała taoro - rada możnych Guanczów. Przecięcie charakterystycznie poskręcanych ze sobą warstw kory draceny sprawia, że sączy się z niej żywica w kolorze ludzkiej krwi - dawniej interpretowano to nieco bardziej nieziemsko, skąd inna nazwa drzewa: smokowiec, lub smocze drzewo, a z łaciny: Dracaena draco. Jak można było przypuszczać, przedsiębiorczy Kanaryjczycy nie przepuścili okazji do łupienia turystów i zabytkową dracenę otoczyli wysokim murem - obejrzenie jej z bliska kosztuje 5 euro. Tymczasem najlepiej i za darmo widać ją z parku przy kościele Iglesia de San Marcos, który otoczony jest ponadto przez cały szereg innych egzotycznych i niezwykle atrakcyjnych drzew z różnych zakątków globu - niesamowite wrażenie robią np. pokaźne figowce wielkolistne.

Drago Milenario

Iglesia de San Marcos
Drago Milenario
Owoce pandana trwałego (Pandanus utilis)
Figowiec wielkolistny (Ficus macrophylla)
Dzień kończymy ponowną wizytą w Garachico - a w zasadzie, przy skale Roque de Garachico, co okazuje się być oczywiście przejawem czystego i niczym nieuzasadnionego optymizmu. Burzyków malutkich - jak nie było rano, tak nie ma i teraz. Co więcej - nie ma praktycznie żadnych ptaków. Ale przynajmniej popatrzeć możemy we wzburzony ocean, który naprawdę hipnotyzuje. A co najważniejsze, nic już nie zmieni na fakcie, że ten dzień kończymy pełnym sukcesem. Dwa najtrudniejsze gatunki Tenerife mamy zaliczone i w kolejnych dniach będzie nam się oddychać o wiele spokojniej!
Roque de Garachico
Adam z Roque de Garachico w tle
Widoku z balkonu naszego El Apartamento :)
c.d.n.