Akhalkalaki, 29 V 2015
Pogoda od rana jak na zamówienie! Korzystając z chwilowego dostępu do dobrodziejstw techniki, sprawdzamy jeszcze w TV co w trawie piszczy. Nic nowego - skandal korupcyjny w FIFA i Władimir Władimirowicz twierdzący, że trzeba oddzielić politykę od sportu :). Prognozy pogody nie poznamy, bo wi-fi istnieje tylko na papierze, ale z drugiej strony polecane nam dotąd przez Gruzinów witryny internetowe udowodniły, że przepowiadanie pogody w tym kraju opiera się na radosnym zgadywaniu, zgodnie z algorytmem "będzie padać, albo nie będzie". Równie dobrze możemy powróżyć sobie sami.
Wydostać się z Akhalkalaki jest trudniej niż z kotła stalingradzkiego, ale po zdaniu się na nawigację gps znajdujemy właściwy kierunek i wyjeżdżamy z miasta drogą oznaczoną drogowskazem "Turkish Border 31". Po niecałym kilometrze odbijamy w prawo w dziurawą jak ser szwajcarski polną ścieżynę, która prowadzi do jeziora Paskia - pierwszego akwenu, który może dać nam szansę na obserwacje pelikanów. Widok na mgłę schodzącą z gór na dalszym planie jest świetny. Na tafli pływa jednak tylko pojedyncza mewa armeńska. Ciekawiej jest na okolicznych polach - dość blisko drogi kręcą się dwa myszołowy "wschodnie" i para pliszek "czarnogłowych". Ni stąd ni zowąd zauważamy nagle 4 pelikany różowe lecące dobre 600-700 metrów od nas! Ptaki przymierzają się do lądowania, aż w końcu siadają na wodach jeziora w jego wschodniej odnodze i znikają nam z oczu za pagórkowatym terenem. Po wczorajszych deszczach dojazd w to miejsce jest niemożliwy nawet naszym Patrolem. Nic to, na pewno jeszcze się na nie napatrzymy...
Ulice Akhalkalaki
Twierdza Akhalkalaki
Twierdza Akhalkalaki
Do Turcji już blisko...
Dojazd do jeziora Paskia
Pliszka czarnogłowa (Motacilla flava feldegg)
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Nad jeziorem Paskia
Pelikany różowe (Pelecanus onocrotalus)
Nad jeziorem Paskia
Punktem docelowym naszej porannej ekspedycji jest Kartsakhi - ostatnia miejscowość przed granicą z Turcją. Z jeziora Paskia prowadzi tam około 30 kilometrowa, dobrej jakości szosa, wiodąca pagórkowatym i dość gęsto zaludnionym stepem. Jak wyczytałem w przewodniku, spora wysokość nad poziomem morza powoduje, że klimat jest tu dość surowy, a region nazywany jest wręcz "gruzińską Syberią". Mijane przez nas wioski charakteryzują się specyficzną architekturą - typowe dla tego obszaru są jednopiętrowe kamienne domy pokryte trawiastą strzechą. Do 1944 roku ziemie, przez które przejeżdżamy zamieszkiwali w większości Turcy. Obecnie około 54% stanowią Ormianie. Jeśli dodać do tego żyjących tu Osetyjczyków, Greków pontyjskich i oczywiście Gruzinów wyłania nam się obraz niezłej mieszanki kulturowej... oraz być może wybuchowej - zwłaszcza dominująca nacja domaga się bowiem większej autonomii. A pamiętać trzeba, że obecnie w Gruzji istnieją już dwie, posiadające własne rządy republiki autonomiczne: Abchazja (od 1992 roku de facto kontrolowana przez Rosjan) i Adżaria (dopiero w 2004 roku "wyzwolona" spod autorytarnej władzy Asłana Abaszydze). Znamienne jest, że od początku wyjazdu rozmawialiśmy z wieloma ludźmi na temat ich tożsamości narodowej i kulturowej - na pytanie "kim jesteście?" często padały odpowiedzi: "Ormianinem" bądź "Azerem". Jeśli Gruzinem, to często również Rosjaninem, Osetyjczykiem itp. Skomplikowana sytuacja. A jeśli dodać do tego, że spośród nieco ponad 7 milionów Gruzinów aż 3 miliony żyją na obczyźnie, mamy gotowy obraz problemu, którego w tym burzliwym regionie nie zazdroszczę gruzińskim władzom.
W drodze do Kartsakhi
Pastwisko na stepie
Mokradła w rezerwacie Sulda
Okolice Kartsakhi
Okolice Kartsakhi
W samej wsi Kartsakhi zatrzymujemy się tylko na chwilę, w celu skontrolowania rozległych i podmokłych łąk. Awifaunę tego miejsca tworzą m.in. dziwonie, błotniaki łąkowe, krakwy i żurawie - swojski klimat "biebrzański", choć niekoniecznie, kiedy nad głowami przelatuje nam mewa armeńska ;).
Błotniak łąkowy (Circus pygargus)
Mewa armeńska (Larus armenicus)
W końcu dojeżdżamy nad Kartsakhis tba. Położone na wysokości 1799 m. n.p.m. drugie największe jezioro Gruzji o powierzchni około 26,5 kilometrów kwadratowych, przedzielone jest wpół granicą z Turcją. Po drugiej stronie akwenu dostrzec możemy minaret we wsi Kenarbel. Kartsakhi to jedna z najważniejszych ostoi ptactwa wodnego w kraju - my przybywamy tu dla pelikanów i nie doznajemy zawodu. Na odległej wyspie znajduje się spora kolonia pelikanów różowych. Według dostępnych mi danych jezioro jest również jedynym miejscem gniazdowania pelikanów kędzierzawych w kraju - w 2005 roku populacja lęgowa wynosiła jednak zaledwie 5 - 10 par. My obserwujemy tu kilkadziesiąt ptaków, ale większa część pochodzi zapewne z frakcji nielęgowych. Na jednej z wysp, już po tureckiej stronie, gniazdują też kolonijnie mewy armeńskie. Z innych ciekawszych ptaków wodnych udaje się nam zobaczyć czaplę modronosą, czaplę purpurową i bączka. Rozległe trzcinowiska po północnej stronie jeziora rozbrzmiewają głosami rokitniczek, trzcinniczków, wąsatek i wierzbówek - na krótko pojawia się też pojedynczy trzcinniczek kaspijski! Dostępu nad taflę wody bronią jednak druty kolczaste, wskutek czego obserwacje prowadzić możemy jedynie z położonego powyżej pola uprawnego, nad którym unoszą się miliony ochotek, chwilami utrudniających ostrzenie lunet ;). Ostatecznie wierzbówkę udaje się dostrzec tylko nielicznym... Nasza obecność w pasie przygranicznym nie pozostaje niezauważona i wkrótce dołącza do nas pogranicznik, który za drobną opłatą jest nam w stanie zorganizować przerzut do Turcji - gdyby nie napięty program... Kiedy powracamy do aut pewna część pelikanów kędzierzawych podrywa się z wody, wchodzi w komin termiczny i po chwili krąży tuż nad naszymi głowami - coś niesamowitego. Wraz z wyższą temperaturą pojawiają się też szponiaste - oprócz myszołowów wschodnich, część grupy obserwuje jedynego podczas wyprawy orzełka.
Jezioro Kartsakhi i zabudowania tureckiego Kenarbel
Obserwacje spod chmury ochotek
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus) w towarzystwie kormorana (Phalacrocorax carbo)
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus) w towarzystwie kormorana (Phalacrocorax carbo)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus) - digiscoping
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus)
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus)
Kurhannik (Buteo rufinus)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus)
Pelikan różowy (Pelecanus onocrotalus)
Kurhannik (Buteo rufinus)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Pelikan kędzierzawy (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Pelikany kędzierzawe (Pelecanus crispus)
Główny cel tego dnia zrealizowany, czas mamy dobry, więc raz jeszcze możemy przystanąć w Kartsakhi i poszukać tamaryszki oraz lepiej współpracującej wierzbówki. Znajdujemy ładny fragment trzcinowiska, pod które można podjechać autem - bardzo błotnista droga urywa się co prawda pod gospodarstwem Ormian, ale Ci nie widzą żadnych przeciwwskazań, aby użyczyć nam miejsca do parkowania. Ścieżką dochodzimy do ściany trzcin, od których oddziela nas wąskie bagienne turzycowisko. Podczas kiedy reszta grupy zajęta jest szukaniem wierzbówki, ja zabieram się za szukanie... pliszek cytrynowych. Po kilkunastu minutach w końcu udaje mi się podejść pięknego samca "cytrynki", którego po raz ostatni widziałem 7 lat temu! Chwilę potem zostaję zaproszony na "gotową" wierzbówkę ;). A więc wszyscy opuścimy tureckie pogranicze spełnieni. Jednakże na południu Gruzji wciąż mamy co robić - na celownik bierzemy kowalika skalnego i góropatwę azjatycką (chukara), które w większej liczbie występować mają w górzystym rejonie Vardzia.
Kartsakhi
Dojazd do trzcinowiska (fot. KK)
Owczarek - oczywiście kaukaski... czyli Kaukaz
Pliszka cytrynowa (Motacilla citreola) - digiscoping
Pliszka cytrynowa (Motacilla citreola)
Pliszka cytrynowa (Motacilla citreola)
Edukacja ekologiczna to podstawa (fot. KK)
Wierzbówka (Cettia cetti)
Mokradła w rezerwacie Sulda
Bocian biały (Ciconia ciconia)
Sielski klimat wsi gruzińsko-tureckiego pogranicza
Budka z lodami - chyba zamknięta...
Pliszka cytrynowa (Motacilla citreola)
Pliszka cytrynowa (Motacilla citreola)
Edukacja ekologiczna to podstawa (fot. KK)
Wierzbówka (Cettia cetti)
Mokradła w rezerwacie Sulda
Bocian biały (Ciconia ciconia)
Sielski klimat wsi gruzińsko-tureckiego pogranicza
Budka z lodami - chyba zamknięta...
Powracamy do Akhalkalaki i opuszczamy miasto wychodzącą na północny-zachód drogą numer 11. Z rogatek miejscowości świetnie widoczna jest górująca nad nim wielka, 900-letnia cytadela - wspaniały kompleks murów i baszt. Szosa wiedzie bardzo malowniczym kanionem wzburzonej po wiosennych opadach rzeki Paravani. Po kilku kilometrach musimy przystanąć żeby sfotografować prawdziwe cudo techniki - most z zardzewiałego wagonu kolejowego! Na 25 kilometrowym odcinku drogi nie brakuje też atrakcji przyrodniczych. W pewnym momencie tuż przed samochodem przelatuje gadożer ze świeżo upolowanym wężem! W kilku miejscach, gdzie zbocza porastają luźne laski liściaste zatrzymujemy się w nadziei na sikorę żałobną. Z tym gatunkiem akurat nam się nie udaje, ale w pewnym stopniu rekompensują to widoki polujących orłów przednich i wygrzewających się w słońcu licznych agam kaukaskich.
Twierdza Akhalkalaki
Balszaja tiechnika - most z wagonu kolejowego!
Balszaja tiechnika - most z wagonu kolejowego!
Wnętrze "mostu" w sam raz dla miłośników adrenaliny...
Droga przez kanion rzeki Paravani
Gadożer (Circaetus gallicus)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Agama kaukaska (Laudakia caucasia)
Orzeł przedni (Aquila chrysaetos)
Wzburzone wody Paravani
W samo południe wyłania się przed nami charakterystyczna sylwetka położonej na skale twierdzy Khertvisi. Jeśli wierzyć legendom, forteca istniała już w czasach Aleksandra Macedońskiego. Faktem jest, że powstała nie później jak w 985 roku - z tego okresu pochodzi bowiem zachowana na jednym z kamieni inskrypcja "Król królów". Jest to więc jedna z najstarszych fortec w regionie Samcche-Dżawachetia. Zamek położony nad zbiegiem rzek Paravani i Mtkwari przez stulecia bronił dostępu do doliny drugiej z wymienionych rzek. Efektem niszczycielskiego najazdu Mongołów w XIII wieku, była gruntowna rekonstrukcja w roku 1354, po której zamek uzyskał wygląd zbliżony do współczesnego. Od XVI wieku dzielił losy regionu, który przez kolejne trzy stulecia pozostawał w rękach tureckich, a następnie od końca XIX wieku - rosyjskich. Mury zamku przypominają mi nieco umocnienia twierdzy w hiszpańskiej Tarifie, a ponieważ znajdujemy się w zasięgu pustułeczki postanawiamy zatrzymać się i popatrzeć przez chwilę w niebo nad zamczyskiem. Jedynym "drapolem" na horyzoncie jest jednak myszołów wschodni. Na skałach przy drodze na chwilę pokazuje się samica białorzytki rdzawej oraz samiec głuszka, a przez bardzo krótką chwilę widzimy też kowalika skalnego, który nadleciał w naszym kierunku najwyraźniej z zamku! Nie ma jednak większego sensu uganiać się po skałach za tym jednym osobnikiem - kolejne podejście do tematu czeka nas już za chwilę w Vardzia.
Twierdza Khertvisi
Twierdza Khertvisi
Jedziemy teraz wąwozem rzeki Mtkvari - z prawej strony domknięty jest on szczytami o wysokości 2200-2300 metrów, z lewej ograniczony przeważnie łagodnie opadającymi, kamienistymi stokami. Zatrzymujemy się na wysokości twierdzy Tmogvi, mającej swój rodowód w X wieku - a raczej tego co z twierdzy zostało - dziś to ruiny, choć pięknie komponujące się z krajobrazem. Nad wzgórzami po lewej stronie drogi krąży sporo jaskółek skalnych i możemy się im dobrze przyjrzeć, kiedy przysiadają blisko nas przy małej kałuży. Na całym odcinku od Khertvisi na południe sporo jest żołn, a żeby wykonać przyzwoite zdjęcie nie trzeba wysiadać z auta.
Aż w końcu naszym oczom ukazuje się jedna z największych turystycznych atrakcji Gruzji - wykute w górskim masywie Eruszeti skalne miasto Vardzia - niesamowity kompleks komnat, tuneli i korytarzy. Z przeciwległego brzegu Mtkvari wygląda ono jak szwajcarski ser. Labirynt zaczął powstawać w czasach króla Jerzego III w 1185 roku, natomiast ukończono go za panowania jego córki, królowej Tamary. W czasach największej świetności kompleks posiadał 13 kondygnacji, rozciągniętych na odcinku 500 metrów i połączonych ze sobą siecią tuneli. Znajdowały się tu pomieszczenia mieszkalne, magazyny gospodarcze, spichlerze, biblioteki oraz - jak na kompleks sakralny przystało - 13 kościołów. Chociaż na stałe żyło tu około 2 tysięcy osób, w chwilach zagrożenia w Skalnym Mieście schronienie znaleźć mogło aż 60 tysięcy ludzi. System zamaskowanych i skomplikowanych tuneli stanowił barierę nie do pokonania dla licznych agresorów, aż do 1283 roku, kiedy dwie trzecie kompleksu runęło w dolinę Mtkvari wskutek silnego trzęsienia ziemi. Naruszenie systemów obronnych wykorzystali w 1551 roku Persowie szacha Tahmaspa, łupiąc miasto-twierdzę z wszystkiego co cenne, a ponadto mordując mnichów, którzy nie zdążyli zbiec w góry. W następstwie tych wydarzeń, w 1578 roku kompleks opustoszał. Prace renowacyjne podjęto dopiero w latach 70-tych minionego stulecia i chociaż jeszcze w 1998 roku obfite ulewy spowodowały zawalenie się kolejnej ściany, Vardzia otwiera dziś swe podwoje przed tłumami turystów oraz - o czym warto pamiętać - znów jest czynnym klasztorem.
Skalne miasto Vardzia
Skalne miasto Vardzia
Dolina rzeki Mtkwari w rejonie Vardzia
Może pokusilibyśmy się o zwiedzenie Skalnego Miasta, ale pogoda najwyraźniej również tego dnia nie zamierzała być naszym sprzymierzeńcem. Ciemne chmury, które nadciągały z gór nad dolinę, zwiastowały niechybnie zbliżającą się burzę. Jeśli chcieliśmy zobaczyć kowalika skalnego i chukara należało się śpieszyć. Współrzędne GPS z najświeższych obserwacji tego pierwszego gatunku prowadzą wyraźnie na zatłoczony parking z kasą biletową Skalnego Miasta. Dochodzimy do słusznego wniosku, że kowaliki są tu zapewne powszechne i niekoniecznie musimy je obserwować w głośnym tłumie turystów. Odjeżdżamy kilka kilometrów od kompleksu i zatrzymujemy się pod obiecująco wyglądającymi skałkami i iglicami w stylu tych z Jury Krakowsko-Częstochowskiej - chwila wyczekiwania i naszym oczom ukazuje się kowalik skalny! Ptak jest nieco większy od naszego kowalika, choć widać to tylko z bardzo bliska i na pewno bardziej ruchliwy. W zasadzie w podobnym biotopie możemy zacząć szukać góropatw azjatyckich. Kilkaset metrów bliżej Vardzia wchodzimy na skały w momencie, kiedy niebo przecinają pierwsze błyskawice. Chwilę później potężna ulewa, silny wiatr i coraz silniejsze wyładowania wyganiają nas wszystkich do auta. Nie zapowiada się żeby miało się szybko wypogodzić, więc odjeżdżamy w kierunku Khertvisi. W końcu trafiamy na lukę w załamaniu pogody (choć odgłosy burzy słychać po obu stronach doliny) i w kilku losowo wybranych miejsca w pobliżu Tmogvi próbujemy wywabić bądź wydeptać chukary. Nie udaje się ani jedno, ani drugie, ale na szczęście nie ma co załamywać rąk, bo gatunek ten jest dość powszechny na wschodzie Palearktyki Zachodniej - wszystko przed nami. Podczas poszukiwań góropatw znajdujemy kolejne 4 kowaliki skalne - potwierdza się, że gatunek ten jest w dolinie Mtkvari dość liczny i łatwy do znalezienia.
Biotop lęgowy kowalika skalnego
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Kowalik skalny (Sitta neumayer)
Twierdza Tmogvi
Twierdza Tmogvi w szerszym kadrze
Kolejny most dla odważnych - tym razem nad rzeką Mtkwari
Klasyka radzieckiej motoryzacji - Łada 2106
Godzina 15:30 - pora kierować się na północ, jeśli chcemy (a chcemy!) podjąć raz jeszcze temat kowalika tureckiego w Borjomi. Z Akhalkalaki to zaledwie 85 kilometrów, a więc nawet uwzględniając, że droga może mieć nieco gorszy standard niż tego oczekujemy, dojazd nie powinien nam zająć więcej czasu niż dwie godziny. Szosa nr 20 jest oznaczona na mapie kolorem żółtym, który oznacza drogę wojewódzką - czyli teoretycznie klasy "Opole-Nysa". Niestety "teoretycznie" jest tu słowem kluczowym. To co ukazuje się naszym oczom zaskoczyłoby każdego Europejczyka. "Droga wojewódzka" jest ni mniej, ni więcej gruntową, kamienisto-piaszczystą polną drogą! Stojące przy niej znaki informujące o odległościach do położonych na trasie miast wyglądają co najmniej groteskowo. Radosnym traktem jedziemy przez zapuszczone wsie, pola i bezdroża. Pomimo posiadania terenowego auta kilkakrotnie zagląda nam w oczy widmo zakopania się w błocie. Mijamy starą Ładę 2106 z urwanym kołem i pozostawioną w kabinie kobietą z dziećmi - mąż zapewne gna przez pola do najbliższej wsi po Kamaza. Podróżowanie po Gruzji drogami wojewódzkimi osobowym autem to brawura - a bez saperki, lewarka i zapasowego koła wręcz szaleństwo. Na rozwidleniu polnych dróg (czytaj zjeździe na drogę krajową) tracimy orientację - "szosa" zaczyna się coraz wyraźniej wspinać, a my zaczynamy się coraz bardziej niepokoić o dalszy los tej ekspedycji. W końcu dojeżdżamy do jakiejś wsi i przystajemy pod domem, którego werandę oblega wielopokoleniowa rodzina - jak się dowiadujemy chwilę później - Ormian. Ku naszemu zdumieniu - jedziemy dobrze. Najciekawsze podobno dopiero przed nami bo za chwilę zaczną się wyższe góry... Z kowalikiem tureckim zaczyna to wyglądać podobnie nierealnie, jak wczoraj z pelikanami... Chwilowo jednak na bok odchodzą wszystkie troski - zostajemy ugoszczeni kawą i słodyczami. Korzystając z okazji, gospodarz musi nam pokazać swoje włości, pochwalić się złowioną niedawno taaaaką rybą i udowodnić, że jego owce i krowy mają się wyśmienicie :). Na pożegnanie będzie zdjęcie grupowe! Podczas kiedy próbuję rozstawić się ze swoim aparacikiem na statywie, kilkuletnia Ormianka przybiega z... kilkunastocalowym tabletem! Uff.. Dobrze, że nie zostaję poproszony o wykonanie zdjęcia - obsługi takich cudów techniki to ja jeszcze nie panimaju :). Rozrywka we wsi byłaby zapewniona na najbliższy rok.
Chyba nie znają tu pogotowia energetycznego...
Tu zaczyna się droga wojewódzka...
Znaki drogowe wyglądają przy tej drodze dość groteskowo...
Na skrzyżowaniu dróg krajowych...
Drogi wojewódzkie w Gruzji to wyzwanie nawet dla auta terenowego...
... dlatego przezorni mieszkańcy inwestują w takie cuda jak ciężarowy ZIŁ! :)
Z wizytacją w ormiańskim gospodarstwie
Pamiątkowe zdjęcie z "naszymi" Ormianami
Ormianin miał rację - wjeżdżamy w góry. Teraz to już nie przelewki, bo droga zaczyna przypominać regularny górski szlak w Bieszczadach - z kategorii tych średnio trudnych. Osoba odpowiedzialna za oznaczenie tej drogi na mapach jest albo żartownisiem lubującym się w czarnym humorze, albo daltonistą, który nie rozróżnia żółtego flamastra od ołówka. Jeśli jednak ktoś lubi folklor i góry oraz akurat nigdzie się nie śpieszy, to droga spełni jego oczekiwania. Widoki, zwłaszcza na masyw Gór Samsarskich z kilkoma obielonymi trzytysięcznikami są fe-no-me-nal-ne. Poza deficytem czasu, który wybór tej trasy tylko pogłębia, jedyne na co my możemy narzekać to fakt, że ptaków jest tu doprawdy niewiele - jeśli nie liczyć pospolitych siwerniaków coutelli, obserwujemy tylko pojedynczego rzepołucha i trzy górniczki penicillata. Silnik rzęzi, dławi się i ciężko oddycha, aż osiągamy najwyższy punkt drogi - przełęcz Tskhratskaros (2454 m. n.p.m.). Tu zatrzymuje nas jednostka antyterrorystyczna w pełnym wyposażeniu bojowym - paszporty sprawdzane są przez dobre pół godziny a ilość wykonanych w tym czasie na posterunku połączeń telefonicznych wskazywać by mogła na to, że żołnierzom właśnie udało się przechwycić międzynarodowej sławy szpiegów-sabotażystów. Niedolę dzielą z nami jadący w kilku terenowych autach od strony jeziora Tabatskuri turyści z Izraela, którzy "trzepani" będą jeszcze przez pół godziny dłużej. Jednak czasem dobrze jest być "obywatelem Europy"...
Jedno z górskich jeziorem mijanych po drodze - niestety bez uhli
Przed nami jeszcze 15-kilometrowy zjazd do Bakuriani. Biorąc pod uwagę tempo w jakim słońce zmierza do horyzontu, o znajdującym się 35 kilometrów dalej Borjomi możemy zapomnieć - przed nami jakieś 100 minut warunków umożliwiających obserwacje. Jeżeli chcemy zobaczyć kowalika tureckiego, musimy próbować tu i teraz - przecież gatunek ten nie ma aż tak wąskiego zasięgu i musi występować również w tej okolicy. Zanim zjedziemy w strefę lasu trafia nam się jeszcze jedna niesamowita obserwacja - na zboczu, kilka metrów nad nami odpoczywa cieciorka cietrzewia kaukaskiego! Kiedy osiągamy linię starych świerków kaukaskich, co parę minut zatrzymujemy się i próbujemy stymulacji głosowej kowalików - za każdym razem odpowiada nam głucha cisza. Przypominam sobie o pojedynczej obserwacji kowalika tureckiego z Bakuriani - co prawda sprzed paru lat, ale to może być nasza ostatnia deska ratunku. Zwłaszcza, że miasteczko położone jest na obiecującej wysokości 1700 m. n.p.m. Pół godziny przed zachodem słońca dojeżdżamy pod wskazany las - dalej przemieszczamy się już pieszo, wchodząc coraz głębiej w stary drzewostan. Po jakichś 10 minutach, kiedy zaczynam się zastanawiać, w którą stronę iść dalej zauważamy nieznaczny ruch w koronie jednego ze świerków! Po chwili pełnej napięcia wylatuje z niej mały ptak - bez dwóch zdań kowalik - i ląduje na sąsiednim iglaku. Szybko łapiemy go w lornetkach i zauważamy rozległą rdzawą plamę na piersi - to kowalik turecki!!! Okazuje się, że tuż obok żeruje drugi osobnik - ale mamy szczęście! Obserwacja nie jest łatwa - słońce znika już za górami i warunki oświetleniowe w i tak ciemnym lesie pozostawiają wiele do życzenia. Ptaki ponadto są bardzo skryte i praktycznie wcale nie eksponują się na widoku. Nasza radość jest jednak ogromna. Przygodę z gruzińskimi ptakami symbolicznie kończymy obserwacją gatunku, od którego poszukiwań zaczynaliśmy nasz tydzień na Kaukazie. Czasem warto walczyć do końca!
Teraz jeszcze zjazd tą serpentyną do Bakuriani...
Słońce w niepokojącym tempie zmierza ku horyzontowi...
Cietrzew kaukaski (Tetrao mlokosiewiczi)
Cietrzew kaukaski (Tetrao mlokosiewiczi)
Cietrzew kaukaski (Tetrao mlokosiewiczi)
Cietrzew kaukaski (Tetrao mlokosiewiczi)
Wjeżdżamy w strefę lasu... (fot. KK)
Wjeżdżamy w strefę lasu... (fot. KK)
W drodze na miejscówkę ostatniej nadziei...
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Kowalik turecki (Sitta krueperi)
Małe miasteczko Bakuriani (2400 mieszkańców) to jeden z największych ośrodków narciarskich w Gruzji i kurort odgrywający coraz większą rolę w górskim ruchu turystycznym. Tylko dzięki temu po zachodzie słońca wciąż znajdujemy tu otwarte sklepy, gdzie zakupić możemy wino i inne regionalne produkty, które zabierzemy ze sobą do Polski. Szczęśliwym trafem czynna jest też jedna z restauracji, polecana nam przez sprzedawców w sklepie. Mam nadzieję, że polecana nie tylko dlatego, bo jedyna. Wnętrze lokalu sprawia niezbyt korzystne wrażenie, ale na szczęście jest to wrażenie mylne - jedzenie jest tu naprawdę bardzo dobre. Zamówienia odbiera od nas bardzo rozrywkowy młody kelner, który ewidentnie niejednego głębszego ma już dziś za sobą. W efekcie na potrawy czekamy nieco dłużej niż przyzwoitość nakazuje, bo ów jegomość z trudem próbuję połączyć zamówienia z zamawiającymi. Na szczęście w końcu stół ugina się od ilości jedzenia i picia - zamawiamy po trzy dania, spodziewając się lekko oszukanych porcji, ale nic z tych rzeczy - takie chinkali są jak najbardziej pełnowymiarowe, a jeśli wziąć pod uwagę, że minimalnie zamówić można było 9 sztuk, byłem od początku skazany na porażkę. Przed wyjazdem czytałem, że mało kto daje rady większej ilości niż dziesięciu pierogom, a ja byłem już po talerzu baraniny, sałatce i kuflu piwa. Kelner, który jeszcze przed chwilą uczył nas prawidłowego siorpania przy spijaniu rosołu z chinkali teraz obserwuje nas z mieszaniną współczucia, ale i uznania, że podjęliśmy się tej nierównej walki. Była to chyba jedna z ostatnich rzeczy, którą świadomie tego wieczoru obserwował - wkrótce znika na zapleczu, a naszych uszu dobiega tylko dźwięk tłuczonego hurtowo szkła i przewracających się krzeseł. Jednak lepiej przegrać z chinkali niż z czaczą.
Ostatnia kolacja w Gruzji należała do udanych
Krótko po 22-ej wyruszamy do Kutaisi - o 3-ej nad ranem umówieni jesteśmy z Zurą na parkingu przed lotniskiem, a nasz samolot odlatuje dwie godziny później. Dojeżdżamy do Borjomi, a następnie znaną już trasą do Khashuri, a dalej "krajową jedynką" kierujemy się na zachód. Niby nic już nie może stanąć nam na przeszkodzie, a jednak... mylimy się - tracimy orientację już na rogatkach Kutaisi. Wydaje się nam, że jedziemy stale po drodze głównej, a tymczasem... docieramy na jakiś plac budowy w dość szemranej okolicy. Cofając prawie grzęźniemy kołem w otwartej studzience - paręnaście centymetrów różnicy i o powrocie do Polski tej nocy moglibyśmy zapomnieć... Kilku nocnych marków próbuje nas naprowadzić na właściwą drogę, ale za każdym razem już po paru minutach jesteśmy przekonani, że wjeżdżamy w jeszcze większe bagno. Zaczynają się nerwy, ale na szczęście Adam zachowuje na tyle zimnej krwi, że udaje mu się oszukać nawigację i wyprowadzić nas z powrotem na trasę. Tylko gdzie to lotnisko? Jedziemy już tak długo, a po drodze ani jednego drogowskazu... Najwyraźniej przejechaliśmy skręt! Chcemy zawracać, ale w ostatniej chwili zauważamy majaczące w oddali światła wieży kontroli lotów. Aha, czyli wszystko w gruzińskiej normie - ważne, że taksówkarze wiedzą jak dojechać... A Ty, turysto, jadący na własną rękę i zgubę - siedź i płacz. Na spotkanie z Zurą spóźniliśmy się o kwadrans, ale nie wydaje się, żeby miało to dla niego większe znaczenie - zwłaszcza, że auto oddajemy zupełnie sprawne. Wypożyczalnię 4x4 Car Rental polecam bez dwóch zdań! W kolejce do samolotu ponownie spotykamy nasze znajome ze Stepancminda, które przedziwnym zrządzeniem losu mają wykupione miejsca jeden rząd przed naszymi ;). Z kilkuminutowym poślizgiem samolot wzbija się w przestworza - po raz ostatni spoglądam na jasną plamę poniżej, którą jest Kutaisi. Myślę, że chociaż każdy z nas wiedział czego oczekiwać od Gruzji, zaskoczyła ona wszystkich. I to pozytywnie. Przyroda, krajobrazy, kuchnia, ludzie, folklor - wszystko okazało się być jeszcze wspanialsze niż przedstawiają to relacje i przewodniki. Osobiście wpisuję ten kaukaski kraj na listę swoich ulubionych destynacji i z niecierpliwością oczekuje okazji do powrotu - a czekać nie będę długo... :)
Lista wyprawy (wielkimi literami moje "życiówki") - 169 gatunków (wg kolejności systematycznej): krzyżówka, krakwa, czernica, CIETRZEW KAUKASKI, UŁAR KAUKASKI, przepiórka, derkacz, zausznik, perkoz dwuczuby, pelikan różowy, pelikan kędzierzawy, kormoran, bączek, ślepowron, czapla złotawa, czapla modronosa, czapla nadobna, czapla siwa, czapla purpurowa, bocian biały, warzęcha, ORŁOSĘP, sęp płowy, ścierwnik, orzeł przedni, orzeł cesarski, gadożer, orzełek, kania czarna, błotniak stawowy, błotniak łąkowy, kurhannik, myszołów ("wschodni" podg. vulpinus), trzmielojad, krogulec, KROGULEC KRÓTKONOGI, pustułka, sokół wędrowny, wodnik, kokoszka, łyska, żuraw, kulon, sieweczka rzeczna, czajka, brodziec piskliwy, kszyk, śmieszka, MEWA ARMEŃSKA, mewa mała, rybitwa krótkodzioba, rybitwa rzeczna, rybitwa czarna, rybitwa białowąsa, gołąb skalny, grzywacz, sierpówka, turkawka, synogarlica senegalska, kukułka, pójdźka, syczek, jerzyk, jerzyk alpejski, dudek, zimorodek, żołna, kraska, dzięcioł czarny, dzięcioł zielony, dzięcioł duży, skowronek, dzierlatka, skowrończyk krótkopalcowy, kalandra szara, górniczek podg. penicillata, jaskółka skalna, dymówka, oknówka, świergotek polny, siwerniak podg. coutelli, świergotek łąkowy, świergotek drzewny, pliszka siwa, pliszka żółta podg. feldegg, pliszka cytrynowa, pliszka górska, pluszcz, pokrzywnica, płochacz halny, rudzik, słowik rdzawy, DROZDÓWKA RDZAWA podg. syriaca, pleszka podg. samamisicus, kopciuszek podg. ochruros, białorzytka, BIAŁORZYTKA PŁOWA, białorzytka rdzawa podg. melanoleuca, BIAŁORZYTKA PSTRA, pokląskwa, kląskawka, KLĄSKAWKA SYBERYJSKA podg. variegatus, paszkot, kos, drozd obrożny podg. amicorum, modrak, NAGÓRNIK, jarzębatka, kapturka, cierniówka, piegża podg. caucasica, rokitniczka, tamaryszka, świerszczak, wierzbówka, trzciniczek, łozówka, TRZCINNICZEK KASPIJSKI, trzciniak, zaganiacz blady podg. pallida, ŚWISTUNKA KAUKASKA, ŚWISTUNKA GRUZIŃSKA, mysikrólik, strzyżyk, muchołówka mała, MUCHOŁÓWKA PÓŁOBROŻNA, bogatka, sosnówka, modraszka, raniuszek podg. major, wąsatka, kowalik, KOWALIK TURECKI, KOWALIK SKALNY, pomurnik, dzierzba czarnoczelna, gąsiorek, dzierzba rudogłowa, sroka, sójka podg. atricapillus, kawka, wrończyk, wieszczek, gawron, wrona siwa, kruk, szpak, pasterz, wilga, wróbel, mazurek, wróbel skalny, ŚNIEŻKA, zięba, makolągwa, rzepołuch podg. brevirostris i flavirostris, szczygieł, dzwoniec, KULCZYK KRÓLEWSKI, grubodziób, krzyżodziób świerkowy, dziwonia, DZIWONIA KAUKASKA, potrzos, ortolan, trznadel, TRZNADEL CZARNOGŁOWY, potrzeszcz, głuszek
"Wielcy nieobecni": GÓROPATWA AZJATYCKA, sęp kasztanowaty, pustułeczka, PLESZKA KAUKASKA
Witam! Mam przyjemność poinformować, że nominowałam ten blog w zabawie dla blogerów Liebster Award. Szczegóły można zobaczyć na moim blogu: https://blaszakal.wordpress.com/2015/12/05/nominacja-w-liebster-blog-award/
OdpowiedzUsuńAB
Miło popatrzeć na foty ze znajomymi miejscami, ale również na te które planuję odwiedzić na wiosnę. Przydało się kilka informacji. Blog bardzo ciekawy, szczególnie, że jest również o ptakach, które były celem naszej wyprawy. Gratuluję niektórych życiówek, a szczególnie ułara, cietrzewia, których nie udało się mi się zobaczyć. Za to mam sępa kasztanowatego,góropatwy azjatyckie widziałam. Spis muszę jeszcze przetrawić :). HŁ
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń