niedziela, 11 października 2015

Gruziński dziennik - Dzień 6: 28 V 2015 - W stepie szerokim

Gardabani

Wstajemy godzinę przed świtem. Pluskwy nas nie zjadły - jest dobrze. Pakując walizki obserwujemy z okna pierwszą synogarlicę senegalską. Wychodząc, zapisuję adres - na wypadek, gdyby przyszło kiedyś nocować w okolicy. Choć z drugiej strony ciężko uwierzyć, że budynek wytrzyma do tego czasu. Ulatniający się gaz to jedno, ale kiedy zobaczyłem w jakim stanie jest instalacja elektryczna... Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy stąd wychodzicie.

W podobnym bloku spędziliśmy ostatnią noc w Gardabani - prawda, że uroczy?

Wystarczy wyjechać za rogatki miasta, żeby zobaczyć inny Świat. Łagodny krajobraz już teraz zachwyca przestrzenią, nawet kiedy jeszcze szpecą go zabudowania. Zupełnie zmienia się skład gatunkowy ptaków. Na liniach energetycznych dominują żołny. Sporo jest krasek, dudków, dzierzb czarnoczelnych i pasterzy. Najliczniejszy skowronek to kalandra szara. Wypatrzone z auta dzierzby rudogłowe (życiówka dla Adama) skłaniają nas do krótkiego postoju na rekonesans okolicy. Opłaciło się bo w pobliskich zakrzaczeniach znajdujemy naszą pierwszą i jedyną drozdówkę rdzawą, śpiewającego zaganiacza bladego i fotogeniczne trznadle czarnogłowe. Napotykamy też kolejnego żółwia śródziemnomorskiego. Próbuję podejść drozdówkę i prawie wchodzę na poddenerwowaną (choć nie bardziej ode mnie) żmiję piaskową. Ochota do łażenia po krzakach nagle mi przeszła.


Turkawka (Streptopelia turtur)
Kraska (Coracias garrulus)
Żołny (Merops apiaster)
Kraska (Coracias garrulus)
Kalandra szara (Melanocorypha calandra)
Kraska (Coracias garrulus)
Kraska (Coracias garrulus)
Kraska (Coracias garrulus)
Pasterz (Pastor roseus)
Step w rejonie Gardabani
Kalandra szara (Melanocorypha calandra)
Kalandra szara (Melanocorypha calandra)
Pasterze
A strepeta Ty znajesz, tam na etom stepie?

Dzierzba rudogłowa (Lanius senator)
Drozdówka rdzawa (Cercotrichas galactotes)
Drozdówka rdzawa (Cercotrichas galactotes)
Drozdówka rdzawa (Cercotrichas galactotes)
Trznadel czarnogłowy (Emberiza melanocephala)
Żółw śródziemnomorski (Testudo graeca)
Trznadel czarnogłowy (Emberiza melanocephala)
Trznadel czarnogłowy (Emberiza melanocephala)
 Step
 Droga przez step
Droga przez step

Nieco na północ od Jandari odbijamy w około 20 kilometrową szutrową drogę, prowadzącą przez fantastyczny, bezkresny pagórkowaty step. Pofałdowane góry po lewej stronie przypominają mi park narodowy Vashlovani we wschodniej Kachetii, który oglądałem na zdjęciach. Po prawej ręce rozciąga się trawiasty płaskowyż, którego monotonię tylko w paru miejscach zakłócają obiekty wojskowe - rozległe koszary, poligon, druty kolczaste, wieżyczki strażnicze... Po co to wszystko? Otóż jedziemy wzdłuż granicy z Azerbejdżanem, momentami wręcz jej dotykając (raczej na pewno w tym miejscu, gdzie mijamy uzbrojonego po zęby... amerykańskiego żołnierza). Chociaż oba kraje utrzymują strategiczne partnerstwo m.in. w niektórych sektorach gospodarki, co pozwala im na większą niezależność od Moskwy, w ostatnich latach na linii Tbilisi-Baku coraz częściej iskrzy. Ale o tym za chwilę. Tymczasem pochłaniamy widoki i wypatrujemy ptaków - kraski, żołny, kalandry - to już standard. Z nowości - kilka tokujących samców białorzytek płowych i świetny, zupełnie niepłochliwy młody osobnik.


Kraska (Coracias garrulus) przy norze lęgowej


Białorzytka płowa (Oenanthe isabellina)
Białorzytka płowa (Oenanthe isabellina)
Białorzytka płowa (Oenanthe isabellina)









Na ostatnim odcinku droga wije się pomiędzy nagimi górami. Pokonujemy wyraźne pagórki, aż w końcu na wzgórzu przed nami wyłaniają się zabudowania, częściowo wykutego w skale monasteru David Gareji. Dawniej istniało tu aż kilkanaście niezależnych monastyrów, które w VI wieku założył mnich Dawid, jeden z Trzynastu Ojców Syryjskich - obecnie mnisi zamieszkują tylko jeden, najstarszy spośród nich monaster Lawra. David Gareji był areną niezwykle krwawych wydarzeń - monastyry były pustoszone przez Seldżuków, Mongołów i zagony Tamerlana. Największych zniszczeń dokonała perska armia szacha Abbasa I Wielkiego, która na początku XVII wieku w ramach kilku najazdów wyrżnęła w pień 6 tysięcy zakonników i zniszczyła bezcenne malowidła, obiekty oraz zabytki piśmiennictwa. Po tych wydarzeniach kompleks już nigdy nie odzyskał dawnej świetności, a począwszy od drugiej dekady XIX wieku przez ponad 100 lat wręcz świecił pustkami. Z trudem znajdujemy miejsce do parkowania - monaster jest stałym punktem programu dla wszystkich wycieczek odwiedzających Kachetię oraz miejscem kultu, którego znaczenie dla Gruzinów porównać można do rangi Jasnej Góry dla Polaków.






Podejście pod monaster




Wraz z pielgrzymką turystów pokonujemy kordon żebraków i wchodzimy do klasztoru. Lawra składa się z zabudowań z wielu okresów historycznych, stojących na różnych wysokościach. Zauważamy też pieczary, które zamieszkują mnisi. Klimatycznymi (i naturalnie klimatyzowanymi) schodami dostajemy się na dziedziniec - w kaplicy trwa właśnie msza, więc niestety nie dostaniemy się do środka - zapalamy tylko świeczki pod ikoną świętego Dawida. Monaster to miejsce, które łączy w sobie walory historyczne i... przyrodnicze. Na zabudowaniach klasztornych gniazdują wróble skalne i modraki. Okoliczne skały i zakrzaczenia zamieszkują głuszki, dzierzby czarnoczelne, trznadle czarnogłowe i białorzytki rdzawe podgatunku melanoleuca. Na niebie nad nami co jakiś czas pojawiają się "drapole" - zwykle sępy płowe, ale parokrotnie widzimy też trzmielojady i myszołowy wschodnie.






Modrak (Monticola solitarius)
Modrak (Monticola solitarius)
Modrak (Monticola solitarius)
Modrak (Monticola solitarius)
Modrak (Monticola solitarius)

Wróbel skalny (Petronia petronia)
Wróbel skalny (Petronia petronia)
Wróbel skalny (Petronia petronia)
Okolice David Gareji
Białorzytka rdzawa (Oenanthe hispanica melanoleuca)
Trznadel czarnogłowy (Emberiza melanocephala)


Zaganiacz blady (Iduna pallida)

W David Gareji ma miejsce co najmniej dziwna historia. Podczas którejś z kolei zmiany obiektywów, zauważam faceta w ciemnych okularach, którego zarejestrowałem tego dnia już z 2-3 razy. Coś za dużo tych zbiegów okoliczności - zapala mi się kontrolka alarmowa. Fotografujemy z Krzyśkiem modraki, a ja ukradkiem obserwuję delikwenta. O, proszę, dzwoni do kogoś. Na murach nie widzę nikogo z telefonem przy uchu. Szybki rzut oka na dziedziniec - aha! Łysy jegomość w czerwonej koszulce, z którym na pewno mijaliśmy się parę razy przed klasztorem. Kiedy obydwoje chowają swoje telefony niemalże w tym samym momencie, mam już pewność - jesteśmy śledzeni. Na razie jednak nie mówię nikomu o swoich spostrzeżeniach. Paweł wymyśla w międzyczasie poszukiwania lutniczek wschodnich w zaroślach wokół zabudowań. Ponieważ Adam oddalił się gdzieś sam z lunetą, a Karolina zwiedza klasztor, wychodzimy w trójkę. Kątem oka zauważam, że w zasadzie w czwórkę... ;) Miarka się przebrała, pora odkryć karty. Paweł z początku nie wierzy w moją teorię spiskową, więc proponuję mały eksperyment. Chowamy się za załomem jednego z budynków, czekamy kilka sekund, aż w końcu zza krawędzi muru wychyla się i równie szybko znika znajoma twarz! Przysiadamy na murku kilkadziesiąt metrów dalej - nasz cień pojawia się po chwili i pozornie zmęczony siada pod drzewem. Po drugiej stronie ścieżki wyłania się jego łysy kolega z jeszcze jednym znajomym. Zaczynamy się czuć nieswojo, bo w miarę oddalania się od klasztoru. postronnych ludzi jest coraz mniej. Ostatecznie nigdy nie dowiemy się kim byli nasi "prześladowcy". Złodzieje? Tajniacy? Na wszelki wypadek, gdyby ci ludzie planowali jakiś rozbój, trzymamy się od tej pory w kupie i nie oddalamy się zbytnio od tłumu. Niestety, prewencyjnie musimy też odpuścić penetrację spokojniejszej okolicy kilometr-dwa od klasztoru, jak mieliśmy w planach. Jeżeli zostawimy auto samopas, bardzo możliwe, że pożegnamy się z bagażami. W grę wchodzi też druga wspomniana opcja. Jak już wspominałem, wzajemne relacje gruzińsko-azerbejdżańskie nie są idealne, a jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest konflikt o... David Gareji. Kompleks monasterów przecina bowiem granica, a tym samym znajduje się on częściowo na terenie Azerbejdżanu. Gruzja dąży do wymiany azerbejdżańskiej części kompleksu na inny obszar przygraniczny, ale w Baku nie chcą o takim rozwiązaniu nawet słyszeć, argumentując to istotnym dla ich interesów znaczeniem strategicznym tego miejsca. Oba narody roszczą sobie w dodatku jednakowo uzasadnione pretensje do dziedzictwa kulturalnego ziem, na których istnieje zespół klasztorny.  Sytuacja jest napięta, a więc przedstawicieli tajnych służb obu krajów w okolicy David Gareji z pewnością nie brakuje. A grupa osób uganiających się z "długimi lufami" i lunetami po miejscu kultu i epicentrum sporu granicznego miała prawo wzbudzić niepokój potencjalnych sił bezpieczeństwa...
Przed odwrotem z David Gareji spotykamy jeszcze grupę szwedzkich birdwatcherów, od których dowiadujemy się m.in., że 15 maja w Stepancminda spadł śnieg do kolan, wskutek czego pleszki kaukaskie z wysokich gór zleciały w doliny - tylko tego dnia widzieli oni dwa ptaki w zakrzaczeniach przy wjeździe do miejscowości. Z kolei wczoraj, nad głowami przemknęło im późne stado żurawi stepowych... Farciarze! Ale cóż - my za to widzieliśmy dziwonie, z którymi im się nie poszczęściło - tak to już jest w naszym fachu! Kilometr od klasztoru odbijamy w wąską drogę, która powinna doprowadzić nas w jakieś spokojniejsze miejsce - może bez oddalania się od samochodu będzie się dało zobaczyć białorzytki pstre, które są regularnie raportowane z okolic David Gareji? Po kilku minutach dojeżdżamy do małego kamienistego wąwozu - teren iście białorzytkowy. Od razu zauważamy kilka białorzytek rdzawych, a w krótkim czasie również rodzinkę "pleszanek"! Szwedzi zarazili nas fartem!

Białorzytka pstra (Oenanthe pleschanka)
Białorzytka pstra (Oenanthe pleschanka)

Minęła dwunasta, a my podejmujemy najbardziej kontrowersyjną decyzję całego wyjazdu - jedziemy nad jeziora stepowe w rejon Akhalkalaki. Według nawigacji to tylko 240 kilometrów, czyli jakieś 4 godziny jazdy - nawet doliczając przerwy na tankowanie i rozprostowanie kości, wieczorem powinniśmy cieszyć oczy widokiem pelikanów, co znacznie ułatwi nam dołączenie do grafiku jutrzejszego dnia ponownych poszukiwań kowalika tureckiego w Borjomi. Drogę do Rustavi pokonujemy bez większych przystanków, jeśli nie liczyć paru przerw na fotografowanie kalandr, krótkich poszukiwań wołającego kulona i obserwacji pierwszych na tym wyjeździe skowrończyków krótkopalcowych. Przed Rustavi mylimy drogę i tylko dzięki temu natrafiamy na dorosłego samca krogulca krótkonogiego krążącego nad zakładami przemysłowymi! W samym mieście w końcu udaje nam się coś zjeść - wczoraj kupiliśmy zbyt mało chleba i dziś od rana byliśmy na kubku herbaty... W dużo lepszych nastrojach ruszamy w dalszą podróż, ale wkrótce pogarszają się one ponownie, wraz ze zjazdem na drogę gminną, która jest wyboistym klepiskiem przecinającym pola uprawne. Gruzja chyba nigdy nie przestanie nas zaskakiwać. Kolejne 20 kilometrów z Algetis Meurneoba do Marneuli, których pokonanie zajmuje nam ponad godzinę na zawsze zapadnie mi w pamięć - kto by pomyślał, że polne ścieżki można oznaczać na mapach i znakować je drogowskazami? Za Marneuli powraca dziurawy asfalt, ale droga przez podupadłe i zakurzone wsie dłuży się niemiłosiernie. W Menkalisi rozpoczyna się mozolna trasa przez górskie serpentyny - tu raczej czasu nie nadrobimy, zwłaszcza że wkraczamy w strefę ciemnych chmur. Jeszcze tylko krótki przystanek na kurhannika i pliszkę "czarnogłową", które kręcą się przy szosie i rozpoczyna się ulewa, która towarzyszyć nam będzie z drobnymi przerwami do końca dnia... Zerkamy na zegarki oraz na mapę - praktycznie nie mamy żadnych szans na realizację planu, który wymyśliliśmy w David Gareji. Ech, trzeba było zostać na stepach, a odcinek do Akhalkalaki przebyć nocą. Niepotrzebnie tracimy połowę dnia...

Powrót z David Gareji
Kalandra szara (Melanocorypha calandra)
Skowrończyk krótkopalcowy (Calandrella brachydactyla)
Krogulec krótkonogi (Accipiter brevipes)
Rustavi - krajobraz z marszrutką
Marszrutka w detalu (fot. KK)
Rustavi
Ponure blokowiska Rustavi
Jeden z bloków mieszkalnych w detalu
Tu zaczyna się droga gminna do Marneuli...
... a tak wygląda w praktyce!

Okolice Marneuli
Marneuli

Za Tsalka wkraczamy w strefę krajobrazu przywodzącego na myśl Podhale - zwłaszcza, kiedy przebijać się trzeba przez stada owiec pędzonych po szosie... Pojawiają się też jeziora - spośród kilku akwenów kontrolujemy jedynie jezioro Tsalka we wsi Sameba. Robimy sobie nadzieję na gniazdujące tu uhle z wyspowej populacji lęgowej, ale musimy się cieszyć z warzęchy i paru mew armeńskich. W mijanych wioskach napotykamy swojskie klimaty - a to w postaci dostawczego "Żuka", a to dzięki... bocianom białym. Liczne zajęte gniazda, których nie widzieliśmy wcale na północy Gruzji i w rejonie Tbilisi wskazują, że na gruzińsko-armeńskim pograniczu gatunek ten ma się raczej dość dobrze.

Jezioro Tsalka

Gruzińska wieś zachwyca folklorem...
... choć w mniejszym stopniu kierowców :)


Tymczasem na parkingu... :)

Wieczorem dojeżdżamy do Ninotsminda - stąd 20 kilometrów dzieli nas nie tylko od Akhalkalaki, ale również od granicy z Armenią położonej na przeciwległym biegunie drogi. Droga znów zaczyna przypominać dojazd do PGR-u - doprawdy, żeby jeździć po Gruzji nowym autem osobowym, trzeba nie mieć sumienia. Poza górującą nad miastem twierdzą z XII wieku, samo Akhalkalaki nie robi zbyt ciekawego wrażenia - choć może niesłusznie oceniam je przez pryzmat paskudnej pogody. O wiele bardziej interesująca jest jego historia. Miasto przez wiele wieków pozostawało pod wpływem Muzułmanów - najdłużej, bo od XVI wieku, Imperium Osmańskiego. W 1944 roku około 115 tysięcy zamieszkujących je Turków zostało przesiedlonych do Centralnej Azji. Ale obecnie, spośród 18,5 tysiąca mieszkańców, jako Gruzini deklaruje się tylko... 61%. Reszta to przeważnie Ormianie (37%), ale także... Polacy! W Akhalkalaki do dziś żyje około 60 polskich rodzin - głównie potomków powstańców styczniowych zesłanych tu przez władze carskie. Naszym ostatnim problemem dzisiejszego dnia jest znalezienie noclegu i przez chwilę rozważamy skontaktowanie się z działającym tu Związkiem Polaków Południowej Gruzji, ale ostatecznie stawiamy na folklor ;). Pierwszy z wybranych moteli przerasta jednak nawet takich "survivalowców" jak my. W środku klimat knajpy dla tirowców połączonej z akademikiem trzeciej kategorii. Klientela adekwatna do tychże wrażeń. Klaustrofobiczne pokoje przypominają kajuty na okręcie podwodnym, a toaleta atakuje nozdrza gamą zapachów rodem z WC w starym wagonie PKP. Na ostatnią noc w Gruzji wypadałoby podarować sobie odrobinę luksusu - nasze oczekiwania spełnia pobliski Hotel Sauna. A ponieważ Paljaki balszoj narod dostajemy grupową zniżkę - sława Gruziji!

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz