poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Na Ziemi Świętej - I: Dzień, który zaczął się po zmroku (15 III 2016)

Izrael to dla amatorów ptaków Palearktyki pozycja obowiązkowa. Lokalną awifaunę, oferującą prawdziwą egzotykę, uzupełniają wiosną i jesienią miliony ptaków migrujących. W końcu Ziemia Święta położona jest na skrzyżowaniu szlaków wędrówkowych z trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki. Kiedy latem 2015 roku zająłem się organizacją wyjazdu do Izraela uderzyła mnie liczba dotąd niewidzianych gatunków, które "czekały" na mnie w tym niewielkim kraju - pomimo dwóch wypraw do Maroka oraz wycieczek do Hiszpanii i Gruzji wciąż miałem tam realną szansę na 30-40 nowości, co przy zaawansowanym "liczniku" raczej nie mogło mi się przydarzyć już nigdzie indziej w "West Palu". Wycieczka odbyć się miała pomiędzy 15 a 22 marca 2016 roku - wydawało się, że uda nam się pogodzić zarówno obserwację przelotu, jak i gatunków lęgowych. Zdawałem sobie sprawę, że tydzień to bardzo krótki okres: skazani będziemy na spore tempo (którego nie lubię), a i tak nie zobaczymy wszystkiego. Izrael do tanich destynacji jednak nie należy - porównanie z Norwegią samo ciśnie się do głowy. Z ekonomicznego punktu widzenia, bardziej opłacalne są dwie krótsze wizyty, niż np. jedna dwutygodniowa. Odpowiednio wcześniej zarezerwowane bilety z Krakowa do Eilatu kosztowały nas niecałe 500 złotych w obie strony - całkiem rozsądnie. Ponieważ samoloty z Europy lądują na lotnisku Ovda, położonym na pustyni i oddalonym od miasta Eilat o... 60 km, takie rozwiązanie nastręczało spore problemy z organizacją samochodu (przy lotnisku brak wypożyczalni). Okazało się jednak, że oferta prywatnych przewoźników pomiędzy lotniskiem i miastem jest dość przystępna. Jako osobie preferującej ekonomiczne wyjazdy, serce krajało mi się podczas poszukiwań miejsc noclegowych. Stosunek cen do jakości wypada w Izraelu dość słabo - trzeba się dobrze nagimnastykować, aby za 100 złotych wyspać się w warunkach zbliżonych do standardów znanych z Europy. Niemniej, opłaciło się polowanie na promocje na booking.com, dzięki czemu (co nie jest łatwe) udało nam się sporo zaoszczędzić i kwaterować w mniej lub bardziej przyzwoitych warunkach. Pozostała jeszcze kwestia bezpieczeństwa - pod koniec 2015 roku z zapartym tchem obserwowałem rozwój sytuacji na zachodnim brzegu Jordanu oraz w Jerozolimie Wschodniej. Sytuacja unormowała się jednak nieco po Nowym Roku (pomijając fakty pojedynczych ataków Arabów w Tel Awiwie). Ze względu na napięcia na pograniczu z Libanem i Syrią odradzano także podróżowanie na tereny przygraniczne - w pierwotnych planach nie uwzględniamy więc wizyty na północy Izraela. Reszta kraju (oczywiście za wyjątkiem Strefy Gazy) wydawała się być bezpieczna i przyjazna turystom. Więcej nie było się nad czym zastanawiać - w 2014 roku zrezygnowałem z wyjazdu do Turcji na rzecz Skandynawii, a od 2015 roku wyjazd na pogranicze syryjsko - irackie stał się już zbyt dużym ryzykiem - w przypadku niektórych krajów "podwyższonego ryzyka" należy korzystać z możliwości ich odwiedzenia, póki tylko jest to możliwe. Pozostała jeszcze kwestia składu: w pierwszym sorcie akces zgłosili Paweł Kołodziejczyk, Marian Domagała i Adam Chlebowski. Wokół obsady piątego miejsca były spore zawirowania, ale ostatecznie na wyjazd decyduje się Dawid Panasiuk, którego zwabiła wizja obserwacji przelotu szponiastych. W Izraelu każdy znajdzie coś dla siebie :). Spośród naszej piątki, Izrael za ptakami odwiedził jedynie Paweł - pozostałych uczestników wyprawy czekało więc zderzenie z zupełnie orientalnym ptasim Światem. 

*          *          *          *          *

15 marca, ósma rano. Startujemy z Krakowa. Klimat zapewniony od początku wyjazdu - na pokładzie grupa kilkudziesięciu ortodoksyjnych chasydów, przywdzianych w tradycyjne czarne chałaty i czarne kapelusze zakrywające jarmułki - strój, który ukształtował się na ziemiach Rzeczpospolitej pomiędzy XVIII a XX wiekiem. Oczywiście są i obowiązkowe brody i pejsy. Co ciekawe, podczas całego wyjazdu nieczęsto spotykać będziemy ortodoksów - zwłaszcza w większych ośrodkach miejskich, dominuje niepodważalnie "styl europejski". Sam lot przebiega bez zakłóceń, aż do chwili lądowania - tuż przed podejściem do pasa startowego przebijamy się przez burzę piaskową i trzęsie nami niemiłosiernie. Tradycyjne brawa dla pilota są tym razem jak najbardziej na miejscu ;). Po wyjściu na płytę lotniska uderza w nas przyjemne ciepło, ale także mniej przyjemny sztormowy wiatr. To nie jedyny efekt burzy piaskowej, bo niebo zmieniło barwę na szaroniebieską - tarcza słoneczna przypomina tę, którą widziałem w ubiegłym roku podczas zaćmienia słońca. Najwyraźniej wyglądamy na mocno zaaferowanych, bo już zainteresowały się nami służby bezpieczeństwa. Kobieta o twarzy pokerzysty zadaje nader kłopotliwe pytania. Kogo znamy w Izraelu? Gdzie pracuje? Jak się poznaliśmy między sobą? W końcu zostajemy wpuszczeni do terminalu, ale tu kolejne wąskie gardło - kontrola paszportowa. Podejrzenia wzbudzają dwie pieczątki z Maroka oraz odpowiedzi na pytania o trasę przejazdu - celnicy chyba nie rozumieją, że pod granicą z Egiptem i Jordanią jest sporo ciekawych ptaków. ;) Zostajemy poproszeni o udokumentowanie rezerwacji noclegów - na szczęście przezornie wydrukowaliśmy wszystkie potwierdzenia. Jeszcze dwie minuty podziwiania przedłożonych kartek i w końcu w paszporty wbite zostają pieczątki, upoważniające nas do pobytu w Izraelu! Wymieniamy pierwsze pieniądze na szekle - stosunek izraelskiej waluty do polskiej to praktycznie 1 do 1, a więc łatwo się w kwestiach finansowych połapać. Gorzej, że w kantorach nie zwykło się podawać aktualnych kursów do publicznej wiadomości - w okienko wkładamy więc pieniądze i w zamian dostajemy szekle - najwyraźniej po kursie umownym (i domyślam się, że zmiennym w zależności od prezencji petenta). Po wyjściu na parking tzw. portu lotniczego (Ovda przypomina raczej aeroklub) czeka nas kolejne zadanie - odnaleźć nasz busik (Eilat Shuttle) do Eilatu. Jest trochę nerwów, ponieważ po dokonaniu rezerwacji nie otrzymaliśmy na maila żadnego personalnego potwierdzenia - co więcej, karta kredytowa nie została obciążona kwotą rezerwacji - ale okazały się one niepotrzebne. Pan reprezentujący Eilat Shuttle odnajduje nas sam :). W oczekiwaniu aż autobus się zapełni obserwujemy pierwsze ptaki - nad budynkiem lotniska krąży kilka jaskółek płowych - mój pierwszy nowy gatunek widziany w Izraelu!

 W kolejce do odprawy bagażowej (fot. MD)

 Szaroróżowo po burzy piaskowej
Trwało to, trwało!
Przed "portem lotniczym" Ovda
Jaskółka płowa (Ptyonoprogne obsoleta)
Antylopy - na razie z metalu ;)

W końcu odjeżdżamy. Kurs do miasta trwać ma około godzinę. Opuszczamy lotniskowy parking i od razu znajdujemy się w szczerej pustyni. Po około 10 minutach droga numer 12 dobija do granicy z Egiptem i od tej pory, po naszej prawej stronie towarzyszą nam podwójnie zbrojone druty kolczaste. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, kamienista i jałowa pustynia Negev, zajmująca aż 40% powierzchni Izraela. Pod względem historycznym Negev nie należy do Palestyny, ale do Arabii, jako "kraina Beduinów", w której pustynie egipskie stykały się z saudyjskimi. Dopiero powstanie Izraela i potrzeba posiadania przez nowe państwo strategicznego portu nad Morzem Czerwonym wydobyły Negev z nicości. Krajobrazy z początku powalają jedynie swoim bezkresem, ale zmienia się to po chwili, kiedy wjeżdżamy w strefę gór. Surowe zbocza, kaniony i wyjątkowo malownicze formacje skalne, pokonywane przez nasz autobus krętymi serpentynami tworzą magnetyzujący pejzaż. Po około 50 minutach, ni stąd, ni zowąd, bez żadnej zapowiedzi w postaci przedmieścia, wyrasta przed nami Eilat - 50-tysięczne miasto nad Zatoką Akaba Morza Czerwonego - wielki międzynarodowy kurort, okno wystawowe dla arabskich sąsiadów oraz brama do Oceanu Indyjskiego. Miasto na wskroś nowoczesne, ze strzelistymi wieżowcami, opływającymi w luksusy hotelami i zadbanymi skwerami i alejkami. Na ulicach Chevrolety, Fordy i Mustangi. Tłumy turystów. Mieszkańcy ubrani bardziej po europejsku, niż niejeden z nas ;). Izraelskie Las Vegas. Nasi Chasydzi z samolotu byliby zapewne przerażeni panującą tu swobodą obyczajową. Chociaż związki Eilatu z historycznymi ziemiami żydowskimi mają potwierdzenie w Biblii - podobno właśnie w tym miejscu Naród Wybrany wyszedł z Morza Czerwonego po ucieczce z Egiptu - współczesne miasto powstało podczas wojny o niepodległość Izraela, po której ONZ przyznał państwu żydowskiemu dostęp do zatoki Akaba. Rozwój miasta blokowały ciągłe tarcia w regionie, m.in. kryzys sueski (1956) i wojna sześciodniowa (1967), podczas których Egipt blokował szlak morski do Eilatu. Lepsze czasy nastały dopiero po zawarciu pokoju z sąsiednimi krajami - Egiptem (1979) i Jordanią (1994) - boom budowlany, który nastał w latach 90-tych trwa do dziś.

 Krajobraz w drodze do Eilatu
 Krajobraz w drodze do Eilatu
Pustynia kończy się nagle i ustępuje miejsca miastu

Z mikrofonu dobiega wreszcie zapowiedź naszego przystanku - Astral Coral Hotel - stąd najbliżej nam do Shallom Center, gdzie znajduje się siedziba wypożyczalni samochodów Eldan. W drodze po samochód obserwujemy pierwsze na wyjeździe synogarlice senegalskie - o ile ptaki, które widziałem w Maroku i Gruzji były dość ostrożne, te izraelskie zachowują się jak nasze gołębie miejskie. Przed Eldanem czeka już na nas przyzwoicie wyglądający Chevrolet Orlando... oraz kolejny nowy gatunek - wrona orientalna - specjalność z Indii, która dość niedawno dotarła do regionu na statkach i do zobaczenia jest tylko w rejonie Eilatu. Jeszcze tylko dopięcie formalności, podczas których dowiadujemy się, że musimy dopłacić 21 dolarów za dodatkowego kierowcę (zgodnie z internetową rezerwacją powinien być "free") i możemy ruszać w teren! Dochodzi piętnasta, mamy więc jeszcze dwie i pół godziny światła na obserwacje. Ta najważniejsza powinna jednak mieć miejsce już po zmierzchu - wodopoje odwiedza wtedy stepówka prążkowana. Fakt ten wyróżnia ją spośród pozostałych stepówek Palearktyki, które czynią to o poranku. Tak się składa, że saliny na dwudziestym kilometrze drogi nr 90, oddalone o 10 minut jazdy samochodem z Eilatu to obecnie najpewniejsze w "WestPalu" miejsce do obserwacji tej rzadkości. Chęć zobaczenia stepówek prążkowanych była jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się na lądowanie w Eilacie, zamiast w dającym więcej wygód Tel Awiwie. Nasz pierwszy ptasi dzień w Izraelu miał się więc na poważnie zacząć... po zmroku ;). Zapowiadały się duże emocje!

Synogarlice senenegalskie (Streptopelia senegalensis)
Synogarlica senegalska (Streptopelia senegalensis)
 Na ulicach Eilatu
Negocjujemy samochód
Wrona orientalna (Corvus splendens)

Zjazd na "K-20 Saltplans", który znajduje się tuż za bramkami kontrolnymi na rogatkach miasta łatwo jest minąć, ale dzięki Pawłowi, który był tu dwa lata temu (i Marianowi, który był tu parę dni temu z Google Street View ;)) zjeżdżamy we właściwą drogę. Po chwili parkujemy na szutrowej drodze pomiędzy odstojnikiem i sporych rozmiarów zabudowaniami gospodarczymi przeznaczonymi pod hodowlę bydła. Już z auta zauważamy pierwszego bilbila arabskiego - na razie z daleka, ale jeszcze będą okazje, aby się tych towarzyskich ptaków naoglądać. Zaraz po opuszczeniu pojazdu z pobliskich zakrzaczeń płoszą się trzy żołny wschodnie! Ptaki siadają na ogrodzeniu otaczającym hodowlane baraki - rzekomo to mało płochliwy gatunek, ale nasze trzy osobniki zachowują dystans. Niemniej, to uczta dla oczu! Nad nami pojawia się pierwszy "drapol" wyjazdu - sokół wędrowny. Moją listę gatunkową wzbogacają też wszędobylskie czajki szponiaste - niezwykle urokliwe i niezwykle... hałaśliwe ;). Zanim wejdziemy na groblę obserwujemy jeszcze 3 gęsiówki egipskie (zapewne naturalnej proweniencji), dymówki, kilka rożeńców, czapelek złotawych oraz synogarlic senegalskich. Dobry start!

Żołna wschodnia (Merops orientalis)
Żołna wschodnia (Merops orientalis)
Żołna wschodnia (Merops orientalis)
Droga z "żołnowym" ogrodzeniem
Czajka szponiasta (Vanellus spinosus)
Czajka towarzyska (Vanellus spinosus) - digiscoping

Przez dziurę w ogrodzeniu przedostajemy się nad odstojnik. Do zachodu słońca jeszcze ponad godzina czasu, którą poświęcamy na obserwacje przebywających tu ptaków. A jest ich niemało! W narożniku zbiornika, gdzie spodziewamy się po zmroku stepówek polują czaple złotawe, nadobne, siwe i ślepowrony. Na tafli ponad setka płaskonosów, sporo łysek i para zauszników. Instalujemy się z lunetami i możemy przyjrzeć się "drobnicy" - po brzegach akwenu spacerują dwie pliszki "czarnogłowe" podgatunku feldegg, 3 bataliony i sporo pliszek siwych. W powietrzu dzieje się niewiele, ale i tak odnotowujemy krogulca, rybołowa, brzegówki, rybitwy białowąse, kilka błotniaków stawowych oraz bociana białego.

 Nieoficjalne wejście na odstojnik
 Odstojnik przy K20
W tym narożniku pojawić się mają stepówki - póki co podziwiamy czaple złotawe (Bubulcus ibis) i nadobną (Egretta garzetta), ślepowrona (N. nycticorax) i czajki szponiaste (Vanellus spinosus)
Wrona orientalna (Corvus splendens)
 Filmowanie czajek szponiastych
Odstojnik przy K20
Batalion (Philomachus pugnax), który postanowił... popływać! ;)

Słońce kryje się wreszcie za horyzont. Nad odstojnikiem przelatuje stadko 13 flamingów różowych, ale my koncentrujemy już wysiłki na penetrowaniu lunetami skarpy północno-wschodniego narożnika, skąd powinny nadejść stepówki. Dość drobne ptaki lądują w pewnej odległości od wodopoju, a następnie ostrożnie podchodzą do wody - w słabej widoczności i na kamienistym gruncie łatwo można by je przeoczyć. Wybija osiemnasta - to już ten czas. Lecz nagle zauważamy dwóch obserwatorów, którzy nadchodzą nad zbiornik i zajmują pozycję na przeszukiwanej przez nas skarpie! Początkowo wzbiera w nas złość z powodu takiej nieostrożności, która może wszystko zaprzepaścić, dopóki nie zauważamy, że przybyli ptasiarze wyglądają bardziej na "lokalsów", niż niedzielnych turystów. Może zatem mają dokładniejsze informacje dotyczące aktualnego miejsca, w którym stepówki podchodzą do wody?  Teraz już nie zaszkodzimy sprawie - postanawiamy się do nich dosiąść, dzięki czemu wyraźnie skrócimy dystans obserwacji. Nieznaczne skinienia dłońmi, w ciszy zajmujemy miejsca. Pełna koncentracja - jeśli ptaki mają się tego wieczoru pojawić, wszystko rozegra się w ciągu najbliższych kilku minut. Jest już bardzo ciemno, kiedy zauważamy niewielki ruch nad taflą - jedna ze stepówek niespostrzeżenie dotarła już do wodopoju! Po chwili zauważamy kolejne dwa ptaki, które rozważnym tempem schodzą po stromiźnie. Wśród nich jest na szczęście jeden pięknie wybarwiony samiec! Wtem ptaki podrywają się i wydaje się, że to już koniec obserwacji - na szczęście para ląduje blisko nas, w pobliżu rury odpływowej, obok której Paweł oglądał je dwa lata temu! To już stwarza szansę na zrobienie zdjęcia - błyskawicznie i w miarę bezdźwięcznie podmieniam lunetę na aparat i montuję wężyk spustu migawki. Dłuższą chwilę zajmuje mi namierzenie ptaków - jest już całkiem ciemno, a o podświetleniu latarką nie ma mowy. Autofokus ustawiam bardziej na wyczucie. Czasy naświetlania absurdalnie długie i w zasadzie zdjęcia nie mają prawa wyjść... ale jedno z nich wychodzi całkiem przyzwoici! Szansy na repetę nie będzie - czujne stepówki zauważają w końcu ruch jednego z nas i w tej samej chwili znikają w mroku nocy. Fantastyczna obserwacja!

Flamingi różowe (Phoenicopterus roseus) - na wystawę sztuki współczesnej ;)
Stepówki prążkowane (Pterocles lichtensteinii) przy wodopoju - jak z obrazka w "Collinsie" ;)
Stepówki prążkowane (Pterocles lichtensteinii)

Dla nas to jednak jeszcze nie koniec dnia - czeka nas trzygodzinny przejazd do Ezuz, położonego tuż przy granicy z egipskim Synajem - tam nazajutrz zmierzymy się z jednym z najważniejszych gatunków wyprawy - hubarą arabską. Droga dłuży się niemiłosiernie - jesteśmy już dość sfatygowani podróżą, która dla niektórych rozpoczęła się wieczorem poprzedniego dnia. Przed dotarciem do celu trochę energii na ostatnie kilometry wlewa w nas obserwacja polującej wzdłuż drogi płomykówki. Udaje się nam też usłyszeć kulony - ich zawodzenie to jeden z moich ulubionych nocnych wokali. Nasza kwatera (Tobiana Desert Lodging), mimo iż jedna z droższych, przypomina zaniedbane meksykańskie ranczo. "Sypialnia" oddzielona od "jadalni" zasłoną, składa się z dwóch materacy, nocnej lampki i małego otworu okiennego. Z drugiej strony jest ciepła woda i prąd. Zresztą w Ezuz nie płaci się za wygody, tylko za... bliskość hubar! ;) Obyśmy przekonali się nazajutrz, że nie jest to tylko tani chwyt marketingowy!

 Tobiana Desert Lodging - klimat niezaprzeczalny ;)
 Tobiana Desert Lodging - wejście do "sypialni"

c.d.n.

3 komentarze:

  1. Stepówki wyszły super jak na ciemności,w których je obserwowaliśmy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko tej rury w kadrze - siedziałbym pół metra w prawo i byłby czysty strzał. Ale przynajmniej jest środowiskowo. ;)

      Usuń
  2. Super wyprawa, zapowiada się fajna relacja...

    OdpowiedzUsuń